piątek, 6 lutego 2015

Rozdział I

Michelle:

Metallica - Fade To Black

To co działo się po zakończeniu romansu z Saulem było jak zły sen. Do dzisiaj mój umysł jak najbardziej wymazał wszystko z tamtego okresu, na szczęście pozostały notki z dziennika.

Dzień xxx:Łóżko. Tak, jedyne co od pewnego czasu robię, to leżenie w łóżku. Gapię się w białą ścianę, a wszyscy wokół mnie zastanawiają się, co jest ze mną nie tak. Zaniedbuję szkołę, siebie, bliskich. Czasem chciałabym wykrzyczeć im, co się dzieje, ale tak trudno przyznać się do własnych słabości. Wiem, że się o mnie martwią, lecz ja nie mogę, to jest silniejsze. Ta szarość dookoła, ten smutek. Duff kładzie się przy mnie, chce przytulić, a ja go odtrącam. Pyta mnie, czy wszystko w porządku, a ja puszczam to mimo uszu, albo przytakuję. Ostatnio był tu też Izzy, stwierdził, że mam problem. Zaprzeczyłam, przecież zmęczenie to nic wielkiego... Każdemu się zdarza. Jestem pewna, że jeszcze kilka dni i wszystko wróci do normy. To uczucie, które przeszywa mój organizm można porównać do ciężkiego, aczkolwiek chwilowego kaca. Minie... Wiem też, że powinnam iść do szkoły, ale ci ludzie... Tam jest ich za dużo,a mi puki co potrzebny jest spokój.


Kilka dni później:
Mijają kolejne dni, ale mi wcale nie jest lepiej. Dlaczego? Nie, ja wcale nie mam problemu. Jest dobrze. To tylko opóźniony szok po tych wszystkich wydarzeniach. Świecie, mógłbyś się trochę rozweselić, deszczowa pogoda nie sprawi, że poczuję się lepiej. Za oknem widniało szare niebo, ludzie z czarnymi parasolami biegli do domów, aby skryć się przed deszczem. Duff każdego ranka stara się wyciągnąć mnie z łóżka, walczy o mój uśmiech, stara się mi pomóc, wszyscy próbują, ale ja nie mogę. Każda najprostsza czynność codziennie sprawia mi coraz większe trudności. To jest sprawka pogody. Przykro mi, kiedy patrzę na Duffa. Źle mi z tym, że kiedy patrzę w jego oczy, nie ma w nich już radości, a zmartwienie i smutek. Nie chcę, aby się o mnie martwił. Ta biała ściana przede mną. Mam wrażenie, że niedługo będę w stanie odczytać z niej przyszłość. Mam ochotę, aby trochę popłakać, ale to tylko chwilowa słabość.


Potem:
Może ja jednak mam problem...? Trzy tygodnie zmęczenia, to chyba nie najlepiej. Nie potrafię podnieść się z łóżka, dojść do łazienki, nie jem. Duff... On jest cudowny, stara się mi pomóc i doceniam to, ale to nic nie daje. Patrzę w ścianę i leżę. Nic więcej, mimo prób Duffa nie potrafię zrobić nic. Wiedzę, że chce mi pomóc, ale mój organizm odmawia mi. Do mojego pokoju wstęp ma tylko on. Boję się innych, a jego głos koi. Jednak nie śpi ze mną w jednym łóżku, bałam się zbliżenia, przyniósł więc materac, bo nie chciał mnie zostawiać samej. Zasypianie, to kolejna trudność. Bezsenne noce spędzone na rozmyślaniu o sensie mojej dalszej egzystencji. Najprostsza decyzja, „Chcesz kawę, czy herbatę?”, przerasta mnie. W mych oczach zbierają się łzy, a z dnia na dzień czuję, jak z braku jedzenia moje kości stają coraz to bardziej wystające. Dlaczego jest ze mną tak źle? Czyżby to było przez to? Przecież ja go nie kocham. Duff, to on jest dla mnie ważny. Saul to tylko przyjaciel... Ale czy z normalnym przyjacielem chodzi się do łóżka? Nie... Chyba nie. Ja krzywdziłam wtedy Duffa. Powinnam czuć się lepiej, nie będę go już oszukiwać. Zerwanie tak toksycznej relacji raczej jest krokiem do wyjścia na prostą. Tymczasem ja czuję się coraz gorzej... 


Alice

Guns N' Roses - Patience

Zwykłe środowe popołudnie. Jak zazwyczaj o tej porze bezczynnie siedziałam w domu. Trochę pomogłam mamie, trochę przygotowywałam się do szkoły. Mój umysł co jakiś czas ponownie nachodziły myśli o Nim. Jego kruczo czarne włosy, mądre oczy i kojący zapach nie dawały o sobie zapomnieć, Nawet w dniu kiedy nie miałam się z Nim spotkać. Izzy już wtedy, po nie całym miesiącu od kiedy byliśmy razem na dobre we mnie zagościł.  Pamiętam, że w tamtym momencie siedziałam i szkicowałam coś na kartce. Ni to kwiat, ni do końca abstrakcja. "Jeffreyowi by się spodobało" pomyślałam, po czym usłyszałam dzwonek do drzwi. Niespiesznie ruszyłam by je otworzyć. Wspominałam już, że tego dnia ze Stradlinem umówiona nie byłam, on jednak najwidoczniej miał inne plany. - Witam - powiedział uśmiechając się w ten sposób, który uwielbiam. - Cześć. -odpowiedziałam z promiennym uśmiechem na twarzy. - Masz czas? -Dla ciebie? Oczywiście. - I dopiero w tym momencie dostrzegłam gitarę przewieszoną przez jego ramię. Na jej widok uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Na ramiona narzuciłam kurtkę, na nogi trampki i wyszliśmy. Przez całą drogę Izzy milczał: cierpliwie wysłuchiwał mojej paplaniny na temat szkoły i innych tego typu bzdur. Zanim się obejrzałam, znaleźliśmy się w parku. -Jak tu ładnie. - westchnęłam, przyglądając się dużej ilości zieleni. - Chcesz posłuchać, co napisałem dzisiaj w nocy? - zapytał nieśmiało. -Tak. -powiedziałam entuzjastycznie, chcąc dodać mu nieco otuchy. Sięgnął po gitarę i początkowo lekko spięty zaczął grać, a kiedy już zaczął pewność siebie wróciła. Stałam i nie mogłam oderwać od niego wzroku: jedna ręka płynnie poruszająca się po gryfie, druga bez omyłkowo pociągająca odpowiednie struny, a na twarzy radość i widoczna satysfakcja. Jak się potem okazało była to bardzo pierwotna wersja Patience. - I jak Ci się podoba? Dla Ciebie. -Jest piękna. -powiedziałam całkowicie szczerze z lekko łamiącym się głosem i szklanymi oczyma. - Aż tak? - uśmiechnął się i odłożywszy gitarę na bok przytulił mnie. -Bardziej niż myślisz. - Chyba już Ci nie mogę pisać piosenek, bo widzę, że źle to na ciebie działa. Cały makijaż Ci się rozmazał. - uśmiechnął się i otarł mój policzek. Faktycznie kilka łez było, ale żeby od razu zrujnowany makijaż? -To chyba dobrze, że mnie wzruszyło. Masz dowód, że nie jestem bezduszna. - powiedziałam i również szeroko się uśmiechnęłam - Nigdy tak nawet nie sądziłem.
- Cieszy mnie to.
W nagrodę za piękną piosenkę Izzy dostał ode mnie buziaka. W parku spędziliśmy jeszcze dwie godziny, może dłużej. kiedy jednak zaczęło się ściemniać rozsądek podpowiedział Izzy'emu, że jeżeli nie chce ponosić konsekwencji za moje nocne powroty do domu, wypadałoby mnie odprowadzić. Tak też zrobił. Droga do domu minęła niestety znacznie krócej, niż w drugą stronę. Stanęliśmy przed drzwiami i wpatrzeni w siebie odwlekaliśmy chwilę rozstania
- Było dziś bardzo miło, wiesz? - przerwałam ciszę. - Teraz wiem, że i Tobie się podobało. Częściej będę bez zapowiedzi wpadać. - uśmiechnął się szeroko, co mogło wydawać się do niego nie pasować. -Taka opcja mi pasuje. - odwzajemniłam Stradlinowi uśmiech. Pocałowałam mnie dość namiętnie na pożegnanie, po czym odszedł bez słowa. Typowy Izzy. Czasami zastanawiałam się czy to nie przez fakt, że pożegnania znosi gorzej ode mnie. Duff: Aerosmith - Fallen Angels Minął miesiąc, a z Michelle było coraz gorzej. Nie potrafiłem zrozumieć czemu, ona nie radziła sobie z tym sama. Chciałem jej pomóc, ale ona nie dawała mi takiej szansy. Czułem się źle, kiedy widziałem jej smutek. Uśmiech na twarzy mej ukochanej jest dla mnie ważny. Od kilku tygodni walczyłem o niego, ale ona sama musiała chcieć pomocy. Jej radość jest moją radością, a jej smutek moim smutkiem. Nie byłem zły. A przynajmniej nie o to, że nie dawała mi się dotykać, czy też czasem kompletnie mnie olewała. Po prostu chciałem znów zobaczyć ten ogromny, szczery uśmiech na jej twarzy. Każdego ranka budziłem się z nadzieją, że to sen, który już się skończył i moja Chelle przyjdzie, przytuli mnie, ukazując przy tym szereg białych zębów. To były jednak tylko złudne marzenia. W rzeczywistości wszystko zamiast polepszać, pogarszało się. Bolał mnie fakt, że mimo najszczerszych chęci nie mogłem jej pomóc. Jedyną możliwością, było pokazywanie jej, że jednak jestem. Dawało jej to pewnego rodzaju motywację, ale była ona zbyt mała. To że ona nie akceptowała myśli, że coś jest nie tak, było ogromnym problemem. Wszyscy dookoła to widzieli, tylko nie ona. Wiem, że nie spała nocami, ale ja też nie spałem. Słone łzy spływały po moich policzkach. Byłem w okropnej sytuacji. Nigdy nie wyobrażałem sobie takiego wydarzenia, a wtedy to się działo. Czas leciał szybko, a do mnie za późno dotarło, że to nie jest zwykły dół, z którego kiedyś Michelle się wygrzebie, a choroba. Znajomi spoza Hellu dzwonili, pytali, co się dzieje, Duff nie przychodzi na picie. Żaden z nich nie wpadł na pomysł, aby pomyśleć o tym, że moja ukochana była chora, ciężko chora. Początkowo było to coś niezidentyfikowanego. Nie dopuszczałem do moich myśli depresji, kiedy to ogromny odsetek chorych popełnia samobójstwa. Nie przyjmowałem tej wersji, to po prostu było niemożliwe. Moja Michelle nie mogła na to zachorować. Z biegiem czasu jednak coraz częściej to słowo gościło w mojej głowie. Do pewnego momentu kiedy pomyślałem sobie „Stary, opamiętaj się. To depresja i nie oszukuj ani siebie, ani jej.”. Wtedy dotarło też do mnie, że musimy działać i to szybko. Dłuższe przebywanie w tym stanie nie wiem do czego mogłoby doprowadzić. Nie wiem przecież, co za pomysły rodziły się w jej małej główce przez ten miesiąc leżenia w łóżku. Delikatnie zapukałem do drzwi i wszedłem do środka. -Michelle, wszystko w porządku?-zapytałem nieśmiało, ale czule. - Tak - powiedziała cichutko siedząc na parapecie. - Możemy porozmawiać? -zapytałem, siadając na łóżku. Chciałem przynajmniej w pewnej części widzieć jej twarz. Nic nie powiedziała, a tylko zaszczyciła mnie pustym spojrzeniem w którym już praktycznie nie było życia. -Ja wiem, że jest Ci trudno, ale spójrz na siebie. Ty nie dasz rady sama. Potrzebujesz naszej pomocy. To trwa już zbyt długo. -starałem się składać logiczne zdania, mimo ogromnego trudu jaki mi to sprawiało. - Ale ja nie potrzebuje pomocy, wszystko jest przecież w porządku. Po prostu złapała mnie jakaś grypa - to była chyba jej najdłuższa wypowiedź od miesiąca, jednak sama chyba wiedziała, że to co właśnie powiedziała to stek bzdur. -Czy Ty naprawdę tego nie widzisz? Ja się o Ciebie martwię i chcę abyś znów była uśmiechnięta. -temat był na tyle okropny, że słowy ledwo przechodziły mi przez gardło. Musiałem jednak zrobić wszystko, aby odzyskać dawną Michelle. Nie odpowiedziała. Puściła mimo uszu moje słowa i znowu wlepiła się w widok za oknem. -Michelle, proszę... Rozumiem, ciężko jest się przyznać i poprosić o ratunek, ale uwierz mi, że ciągłe leżenie i wgapianie się w ścianę nic Ci nie da. Ja naprawdę chcę Ci pomóc, ale to ty musisz najpierw tę pomoc do siebie dopuścić.-Moje oczy powoli stawały się szklane. Przecież ona jest chora... - Nie chcę twojej pomocy! Nie chcę żadnej pomocy, bo nic mi nie jest! Nie róbcie ze mnie chorej! - krzyknęła, a jej słowa raniły. Powinienem się cieszyć, bo odezwały się w niej jakiekolwiek uczucia, ale nie to chciałem osiągnąć. Łza spłynęła po moim policzku, to zabolało, aczkolwiek przekonywałem ją dalej. -Czy Ty naprawdę uważasz, że leżenie tu od miesiąca, to że nic nie jesz, to że z nikim nie rozmawiasz, to że masz problemy nawet z pójściem do łazienki, jest normalne?-nie krzyczałem, nadal mówiłem to spokojnym tonem, nie chciałem jej bardziej denerwować. - Ja mam problem? Spójrz na siebie! Ostatnio mażesz się jak małe dziecko! - zeszła z parapetu i stanęła przy łóżku w całek okazałości. Chociaż okazałość, w stosunku do jej chudych rąk, i nóg, wystających kości i siniaków które powstały prawie z niczego, to złe słowo. -Do cholery, a co Ty byś zrobiła gdyby najważniejsza osoba w Twoim życiu miała pieprzoną depresję i nie chciała żadnej pomocy?! Ja wiem... Dalej leżałabyś w łóżku i miała to głęboko w poważaniu!-również wstałem podnosząc głos. Jednak szybko się opamiętałem i znów zacząłem spokojnie. -Spróbuj zrozumieć, że jesteś dla mnie ważna i chcę, abyś znów była tą uśmiechniętą, skromną dziewczyną tak jak wtedy, kiedy Cię poznałem. - To chwilowe, przejdzie. Pogoda się poprawi, grypa minie i będzie dobrze. Nie róbcie do cholery ze mnie chorej psychicznie! - w jednym miała rację, pogoda jak na złość ostatnio nie dopisywała. -Ty naprawdę w to wierzysz? Że to grypa? -pytałem z kpiną. - Jeżeli Twoja pomoc ma polegać na krytykowaniu, to lepiej stąd wyjdź! - znowu podniosła głos. - Abym mógł Ci pomóc, to Ty sama musisz tego chcieć, a abyś tego chciała musisz uświadomić sobie, co się z Tobą dzieje. Może Ty tego nie widzisz, może jest Ci ciężko przyznać się przede mną, ale jest problem i on z dnia na dzień staje się coraz większy.-tłumaczyłem. - Odwal się ode mnie! Nie chce Twojej pomocy! Nic mi nie jest! Daj mi spokój do jasnej cholery! - mówiąc to próbowała mnie popchnąć, ale nie ruszyła mnie nawet o milimetr: tyle miała siły. -Skoro już masz mnie i moje zdanie, i moją pomoc w poważaniu, to może chociaż przyjaciółka przemówi Ci do rozumu.-miałem dość tej rozmowy. Poszedłem po Emily, była mi potrzebna. Już nie wiedziałem w jaki sposób mam trafić do tej dziewczyny. Emily siedziała w salonie. - Mam problem. - powiedziałem bez ostentacyjnie. - Właśnie słyszałam. - Pomożesz? Bez dłuższego gadania poszła na górę, a ja za nią. Nieśmiało, lecz bez pukania weszła do pokoju mojego i Michelle. Moja dziewczyna ponownie siedziała na parapecie i wpatrywała się w deszczowe miasto aniołów. Emily nie powiedziała nic, a jedynie delikatnie przytuliła Michelle. "Może właśnie o to chodziło, może gadanie było zbędne" pełen nadziei, że to koniec, że od tej chwili z Michelle będzie już tylko lepiej zdziwiłem się, kiedy moja dziewczyna nagle pełna wigoru wyrwała się z uścisku i z postawą zaszczutego zwierza przeszła w kąt pokoju. - Zostawcie mnie, słyszycie?! Wkurzając mnie niczego nie polepszycie! Nie potrzebuje żadnej pomocy, czy do was to nie dociera?! Odpierdolcie się ode mnie! Ile razy mam mówić?! Jeżeli miałabym mieć depresje, to pewnie już dawno popełniłabym samobójstwo! - wiedziałem, że sama nie wierzy w to co mówi, mimo wszystko wzmianka o samobójstwie wstrząsnęła mną jeszcze bardziej niż jakiekolwiek wyzwiska. -Michelle, ale Ty żartujesz, prawda? Nie mówisz tego poważnie? Odrzucasz naszą pomoc, mimo starań, a teraz jeszcze tak lekko mówisz o autodestrukcji... Nie rozumiem Cię.-nie, to dla mnie za dużo. Krótka rozmowa potrafi tak namieszać... - Wiecie co? Jak wam tak zależy to kurwa wyjdę! - powiedziawszy to ruszyła w stronę szafy w której schowaną miała długo nie używaną kurtkę. - Michelle nie rób głupot - próbowała ją przekonać Emily, ale Michelle nie słuchała. Narzuciła na siebie skórę i wyszła. Stałem sparaliżowany wgapiony drzwi, moje spojrzenie przeszło następnie na okno, a dokładnie paskudną pogodę panującą za nim, a końcu zatrzymało się na Em. - Zrobiłam co mogłam, ja prze... - nie dałem jej dokończyć, ruszyłem pędem za Michelle, jednak nigdzie nie umiałem jej znaleźć. Po prostu zapadła się pod ziemię. Izzy: The Beatles - Beautiful Dreamer Nigdy nie sądziłem, że jedna osoba może tak zmienić czyjeś życie. Owszem, nadal zajmowałem się dilerką, grałem na rytmicznej w zespole, spędzałem wieczory na imprezach, jednak teraz każdej rutynowej czynności towarzyszyły myśli o Alice i uśmiech do samego siebie. Ona była jedynym jasnym punktem w moim szarym życiu, a każda ciemna ulica dzięki przywołaniu jej ślicznej twarzy stawała się przyjaźniejsza. Tego dnia miała zostać u mnie na noc. Na prawdę wiele czasu zajęło przekonywanie jej rodziców, głownie ze względu na to, że nigdy nie poznali mnie osobiście. Pamiętam jak wiele dni minęło, zanim jej rodzice w końcu się zgodzili. Od samego rana nie mogłem usiedzieć na miejscu. Mimo, iż przecież tyle czasu spędzaliśmy ze sobą, ten jeden raz miał być inny od pozostałych. Osobiście nic nie planowałem, jeżeli wiecie o czym mówię. Doskonale wiedziałem, że Alice jeszcze nie jest gotowa. Może to dziwne, w końcu byłem rockowcem, który z definicji posuwa wszystko co ma cycki, ale nie chciałem na nią naciskać. Jak już wspominałem, siedziałem wtedy jak na szpilkach. Wyszedłem z domu dużo wcześniej, niż powinienem, a to tylko dlatego, że nie mogłem się doczekać. Krążyłem po mieście bez sensu koło dwóch godzin, a kiedy nadszedł czas, pędem ruszyłem pod dom mej lubej. Czekałem na nią dosłownie chwilę. Ledwie zapaliłem papierosa, kiedy zauważyłem jak z wielką torbą na ramieniu wychodzi z mieszkania. - Daj, wezmę. - wyciągnąłem rękę po torbę która swoją drogą warzyła chyba tonę. Do dziś nie wiem, co Alice w niej na tę jedną noc wzięła. - Oh, dziękuję dżentelmenie. - pocałowała mnie w policzek na przywitanie i ruszyliśmy. Do Hell'a szliśmy przez dłuższą część drogi w ciszy, jak z resztą na prawie każdym naszym spacerze. Po prostu cieszyliśmy się sobą nawzajem. Szliśmy powoli, niespiesznie, wymieniając się uśmiechami i spojrzeniami pełnymi miłości oraz niewypowiedzianych słów. Błogi stan, kiedy byliśmy sam na sam trwał jak zawsze za krótko. Już po koło dwudziestu minutach dotarliśmy do Hell'a. Alice do domu weszła mimo wszystko dość nie pewnie, jednak zaraz po przekroczeniu progu pewność wróciła. Nie czekając na dalsze instrukcje od razu ruszyła w stronę mojej sypialni. W końcu po miesiącu wiedziała już, gdzie się ona znajduje.Oboje usiedliśmy wygodnie na łóżku i rozkoszowaliśmy się chwilą ciszy.Nagle Alice wybuchnęła rozkosznym śmiechem. Początkowo spojrzałem na nią zdziwiony, jednak jej śmiech był tak zaraźliwy, że zaraz potem sam zacząłem się śmiać. - Cieszę się, że Cię mam - powiedziała poważnie, po czym znowu się roześmiała. Nagle ujęła moją twarz w dłonie i pocałowała mnie totalnie z zaskoczenia.Właśnie wtedy uzmysłowiłem sobie, że to kolejna rzecz za którą uwielbiałem tą dziewczynę. Jest cicha i spokojna, ale zarazem energiczna i spontaniczna. Taki dualizm charakteru. - Noc jeszcze młoda, co zaplanowałeś? -To zależy, co chciałabyś robić. - Opowiedz mi, jak to jest mieszkać tutaj - powiedziała kładąc głowę na moim ramieniu. - Są lepsze i gorsze dni, ale to tak jak wszędzie. - A dziewczyny nie czują się dziwnie mieszkając pod jednym dachem z piątką facetów? - My wbrew pozorom nie jesteśmy niebezpieczni. Jak to mówią "Nie taki diabeł straszny, jakim go malują". - Uśmiechnąłem się lekko. - Nie powiedziałam, że jesteście niebezpieczni, ale nadal jesteście facetami. Z resztą, mieszkanie z chłopakiem to prawie jak małżeństwo - broniła się Alice. - To nie jest małżeństwo... Slash kocha Emily, a Emily Slasha. Duff kocha Michelle, a Michelle Duffa. Chodzi o miłość. Chcą być razem i to ma dla nich największe znaczenie. Ja, Axl i Steven jesteśmy ich przyjaciółmi, na których zawsze mogą liczyć. - Właśnie, jak tam Michelle? -Nie jest dobrze... Trzasnęła drzwiami po rozmowie z Duffem i Emily. W sumie nikt z nas nie wie, gdzie ona jest. Tak jakby... zapadła się pod ziemię. - O mój Boże. - poderwała się gwałtownie zasłoniając usta dłonią. - W takim stanie przecież może jej się coś stać. Spojrzałem na nią i przytaknąłem głową, wiedziałem jednak, że w moich dostrzegła także bezradność. - Będzie dobrze - podsumowała. - Na pewno. -Tak... Na pewno.... - powiedziałem cicho. Oczywiście miałem nadzieję, że wszystko potoczy się okej, jednak coś wewnątrz podpowiedziało mi, że nie można być za wczas zbyt pewnym. Michelle była na prawdę w opłakanym stanie nie tylko fizycznym, ale i psychicznym. Wszyscy mimo dobrych myśli mieliśmy pewne obawy, a fakt, że nie możemy nic zrobić nie poprawiał sytuacji. Przez chwilę panowała Cisza. Alice rozglądała się bacznie po pokoju, mimo iż była tu już nie raz. - Lubię tu przebywać, ale to może tylko dlatego, że kojarzy mi się to z Tobą. Pod moim nosem mignął uśmiech. Nie odpowiedziałem. Objąłem ją czule ramieniem. Wiedziałem bowiem, że tego właśnie chce.
__________________________________________________ A więc jest już I rozdział. Pisząc go dotarło do mnie jak przerwa wpływa na jakość pisanego tekstu, jednak dzięki Oli coś z tego wyszło. Dziękujemy za komentarze do prologu. Te na blogu, jak i w wiadomościach na fp. :) Ponownie zachęcamy do komentowania! Każda opinia się dla nas niezmiernie liczy: krótka, długa, z anonima, czy przez konto na bloggerze. ;) Prosimy także o pomoc w rozwinięciu się. Promowanie nas na swoim blogu, czy rozesłanie linka z opowiadaniem dalej będzie na prawdę wielką pomocą. Michelle & Ola Gunses

5 komentarzy:

  1. Biedna Michelle... Szkoda mi tej istotki... I pomyslec, ze niektore kobiety na to tak reaguja :O Mam nadzieje, ze ona sobie nic nie zrobi. Bo 'zapadla sie pod ziemie' zabrzmialo jak 'pierdolnela sie do grobu'. Duff powinien ja z tego wyciagnac, bo jakos nie umiem sie przekonac do checi Emily. (Dobrze napisalam? XD) Wiecej Izzy'ego, wiecej,wiecej,wiecej,wiecej!!!! UWIELBIAM STRADLINA XDD
    Pozdrawiam i weny zycze ^_^

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak mi jej żal, ale powinna sobie pomóc, bo Duff chce dobrze i moim zdaniem niczym sobie nie zasłużył na to wszystko. Także niech da sobie pomóc, bo to jej przyjaciele chcą jej pomóc, czyli szczerze tego chcą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadrabiam, nadrabiam. Świetny rozdział, pełen emocji. Opisy są fajne, takie lekkie i życiowe.
    Biegnę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj. Chelle już mi działa na nerwy, szkoda :C Dobrze, że Duff nadrabia - straszny slodziak z niego :3
    A Izzy? Jego również wielbię. Lece dalej!
    Zapraszam do siebie: https://whispers-and-weep.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń