piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział IX

PRZEPRASZAMY ZA DŁUGĄ NIEOBECNOŚĆ. ZAPRASZAMY NA CZYTANIE I KOMENTOWANIE. :)))
PS. Imię "Alex" (kobieta z wytwórni płytowej, którą Duff poznał w barze) zamieniłyśmy na "Kate".
________________________________________
Izzy:

Chyba minęło za mało czasu. Zbyt krótko borykałem się z rozstaniem, żeby móc o nim zapomnieć. Nie umiałem się na niczym skupić, nie umiałem myśleć o niczym innym, niż Alice. Wiedziałem jednak, że to dla jej dobra i sam karciłem się za każdą chwilę rozterki. Nie mogłem do niej wrócić.
W tamtym dniu było jednak już lepiej. Chyba.
- No! Pamiętacie o dzisiejszym koncercie? - zapytał Axl wpadając do salonu i obejmując wzrokiem wszystkich w nim zebranych. Prawie cały skład Gunsów, brakowało tylko Duffa.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie nawzajem. Zachowanie Axla było inne niż zazwyczaj. Wcale nie starał się ukryć wkurwienia. Wręcz przeciwnie, uzewnętrzniał je w każdy możliwy sposób poprzez sposób jego wejścia do pokoju, ton głosu i tę nienaturalną gestykulację.
- Czy mówię za cicho? Albo po chińsku? - podniósł głos najwyraźniej oczekując odpowiedzi.
-Stary, nie mógłbyś po prostu powiedzieć o co ci chodzi? Chyba że naprawdę wolisz bawić się z nami w jebaną ciuciubabkę-posłałem po równie wkurwione, co i znudzone całym zamieszaniem spojrzenie.
- Ale przyjacielu, nie chodzi o nic szczególnego. Po prostu gramy dzisiaj koncert. - Uśmiechnął się szeroko. - Bez basisty. - dodał wchodząc do kuchni.
-Czekaj. Coś ty, kurwa, powiedział? - Slash zerwał się z miejsca i poszedł za naszym wokalistą.
- Jak widać usłyszałeś o czym mówię, nie rób także ze mnie idioty i nie każ powtarzać.
- Gdzie jest McKagan?
- Ze swoją dziewuchą, a gdzie miałby być?
- I co, i myślisz, że tak po prostu oleje koncert? To nie w jego stylu - pokręcił głową.
- No jednak chyba w jego, skoro sam mi powiedział, że dzisiaj nie zagra. Z resztą, nie mamy co się nim przejmować. Dzisiaj zagramy bez basisty, a od jutra szukamy nowego. - potarł ręce jakby z ekscytacją.
- Stary, ty się na pewno dobrze czujesz? Bas to podstawa i sam dobrze o tym wiesz, nasze piosenki potrzebują basisty.
- Ale ja to do cholery świetnie wiem i dlatego wywaliłem tamtą cipę, żeby nam kolejnego koncertu nie spierdolił! - wybuchnął widocznie wkurwiony.
-Jak mogłeś wywalić McKagana?! -wykrzyknął.
- Niszczy nam koncert, a Michelle jest dla niego ważniejsza niż nasza przyszłość, za mało? Jakby nie mógł rozstać się z nią na kilka godzin, albo nawet ją cholera do klubu wziąć.
-Źle się zachował, to fakt, powinien to przynajmniej wyjaśnić, bo wnosząc z twojej reakcji raczej tego nie zrobił, ale Michelle się nie dziwię, że nie chciała przyjść do klubu. Też po jej ostatniej konfrontacji z tobą nie chciałbym oglądać twojej gęby.
Nie powiedział nic a jedynie wlepiając we mnie swoje ignoranckie spojrzenie uniusł jedną brew.
- Świetnie... McKagan nie może grać, ty wywaliłeś najlepszego możliwego basistę, więc położymy koncert - wzruszyłem ramionami i wróciłem do salonu.
- Nikt cię kurwa tutaj nie trzyma.
Slash usiadł na kanapie, chciał się uspokoić, ale nie wyszło. Wstał i ponownie podszedł do Rudego.
-Proszę bardzo, sam tego chciałeś, bez McKagana nie gram.
- Hudson wiem, że ty i McKagan to najlepsze przyjaciółeczki ale nie rób z siebie takiej samej cioty jaką okazał się Duff!
- Wiesz co? Pierdol się. Tu już nie chodzi tylko o zespół.
- Tak, tu chodzi o coś znacznie więcej! O naszą przyszłość.
- Nie, tu chodzi o tu i teraz, o naszą przyjaźń. Stary, kumplom nie robi się takich rzeczy. Wiesz, dlaczego Chelle nie powiedziała nam o ciąży? Bo wiedziała, że ty będziesz miał z tym problem. Gdyby nie ta cała kłótnia, nie byłoby tego cyrku i spokojnie szykowalibyśmy się do występu.
- Tak, zwalaj na mnie. A wiesz dlaczego miałbym problem z ciążą Michelle? Bo wiąże się to właśnie z takimi sytuacjami, a jak bachor się już urodzi, to o swoim kumplu Duffie możesz zapomnieć.
- Ciekaw jestem, co ty byś zrobił na jego miejscu
- no nie wiem, nie wpadłbym?
- Jesteś skończonym skurwysynem Rose. Powiedz mi, myślisz choć czasami? Jesteśmy jego kumplami i zamiast mu docinać, chyba powinniśmy mu pomóc, nie?  A ty co zrobiłeś? Wypierdoliłeś go z zespołu, brawo za pomysłowość.
- Miałem odebrać poród? Albo robić za niańkę? Albo pomóc Michelle gdyby wpadła w depresje poporodową?
- Zaakceptowanie tego w pełni by wystarczyło.
- Już nie pierdol, tylko się przygotowuj do koncertu. - ruszył w stronę schodów
- McKagan wróci to gram, ale jeśli nie, to zabraknie ci dwóch członków zespołu - rzucił po raz ostatni w jego kierunku.
Rose spojrzał na niego z furią w oczach.
- A niech szlag was wszystkich trafi! - krzyknął i zamiast w górę po schodach ruszył w dół, w stronę drzwi wyjściowych,.
Slash z kolei wciąż nabuzowany wymianą zdań rozsiadł się w fotelu, wyjmując z kieszeni spodni papierosy.
- Czyli? ... Nie mamy już zespołu? - zapytał Steven/
Slash jedynie, niby od niechcenia, wzruszył ramionami, choć widziałem jak bardzo gryzie go ta sytuacja.


Axl:

Byłem totalne wkurwiony. Najpierw incydent z McKaganem, teraz to. Mój zespół się rozpadał, a ja nie wiedziałem co zrobić. Miałem wrażenie, że jestem jedynym, który wie co jest ważne, a ważny był ten koncert. Ostatnio nie graliśmy ich zbyt wiele i każda, nawet na pierwszy rzut oka najlichsza możliwość była dla nas tym, czym działka dla narkomana - wszystkim.
Ale chyba tylko ja to wtedy rozumiałem. Izzy i Duff mieli namieszane w głowie, Adler to dziecko błądzące we mgle, a Slash zawsze robił mi na złość. Do nikogo nie docierało, jaką ciężką pracą jest wspinane się na szczyt.
Każdy z nich zajmował się wszystkim tylko nie muzyką, każdy z nich miał swoje uzależnienie i coś, co odwracało ich uwagę od zespołu. Własne zawyżone ego, narkotyki, alkohol albo - o zgrozo - dziewczyny.
One były najgorsze, bo butelkę wódki, albo działkę można przynajmniej schować, a takiej to nie dotkniesz, bo jeszcze oberwiesz od jej fagasa.
Szedłem wkurwiony i zażenowany. Powinienem teraz szykować się na koncert, a ta reszta pajaców powinna być ze mną, Co zaś tym czasem robiłem? Snułem się ulicami tego pieprzonego miasta tylko po to, żeby spotkać się z Kate i powiedzieć jej jak bardzo mi szkoda, że koncert się nie odbędzie.
A właśnie... w tym całym gównie była jeszcze Ona. Poznał ją ze mną Adler, chyba całkiem przypadkowo. Przyprowadził ją do Hella i szczerze wam powiem że gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, to do głowy przyszło mi tylko jedno "Nie sądziłem, że Adler ma aż tak dobry gust". Okazało się jednak nieco inaczej, niż przepuszczałem. Kate to wcale nie była kolejna sex-panna Adlera, a znajoma Duffa która jednocześnie pracowała w wytwórni płytowej. Tak, ja też nie umiałem w to uwierzyć, jednak informacja ta tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że z Kate się dogadam.
Wracając do dnia niedoszłego koncertu: szedłem do Rainbow, gdzie mieliśmy grać, chciałem przekazać Kate, że z występu nici. Wszedłem do baru i powoli się rozejrzałem, poznałem ją od razu. Spokojnym krokiem ruszyłem w jej stronę.
Zobaczyła mnie i z uśmiechem machnęła do mnie ręką. Przekonaliśmy ją, że gramy prawdziwego rock n' rolla i jej nie zawiedziemy, a tymczasem musiałem jej przekazać takie wieści.
- Witaj - powiedziałem niskim głosem.
- A ty nie szykujesz się do występu? - pominęła przywitanie.
- Eh... no właśnie. Mamy problem. - Zacząłem.
- Powiedzieliście, że wystąpicie, że nic Wam w tym nie przeszkodzi-zareagowała podniesionym głosem-Mogłam być teraz w innych klubach, poszukiwać ludzi, z których można by zrobić prawdziwe gwiazdy. Zostawiłam to, bo wydawało mi się, że macie potencjał i to z Wami mogłaby pracować nasza agencja. -dziewczyna poważnie się zdenerwowała, wiem, nawaliliśmy...
- Mnie też się to nie podoba i też najchętniej stałbym teraz na scenie i dawał czadu przed publicznością, ale jak widać niektórzy nie myślą jak ja i mają ciut inne priorytety
- Masz papierosy?-zapytała bezsilnie siadając na klubowej kanapie
- Wybacz. Wczoraj się wszystko posypało. Uraziłem dziewczynę Duffa, a potem to już lawinowo. - usiadłem obok, wyciągając w jej stronę paczkę fajek.
- Dzięki.-wyciągnęła papierosa, a ja jej odpaliłem, porządnie się zaciągnęła i dopiero wtedy mogła rozmawiać. -Zdenerwowałam się, naprawdę mogłam być teraz w dwóch innych klubach, ale wydaliście mi się naprawdę zgrani i chciałam Was posłuchać...
- Chłopaki są bardzo zgrani, umieją mnie wszyscy jednocześnie wkurwić, jak by się zmówili. Stradlin chodzi jakiś struty, nie wiem nawet czemu. Slash jak zawsze bawi się w bohatera. Adler to ciota, a dla McKagana ważniejsza jest Michelle. Biedna sobie sama nie poradzi po tym, jak usłyszała ode mnie kilka słów prawdy.
- Może się czegoś napijemy, hm? Ja i tak mam czas, bo odwołałam dwa inne spotkania na rzecz Was, to może wytłumaczysz mi dokładniej, co spowodowało, że wszyscy jak jeden mąż się wkurwiliście. W końcu należy mi się wyjaśnienie-zaproponowała.
- Chodź. - oboje wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę baru. Na zainteresowanie barmana nie musieliśmy długo czekać, już po chwili grzecznie nas obsłużył. - no to co chcesz dokładnie wiedzieć? - zapytałem.
- Po kolei... Dlaczego się pokłóciliście, co się stało z Duffem, Michelle...-powiedziała, unosząc szklankę ku górze.
- Steven wygadał się mnie i Stradlinowi, że Michelle jest w ciąży. Wkurwiłem się, bo mieszka taka u nas, jest dziewczyną naszego basisty i ani ona ani on nie powiedzieli nam o takim drobnym szczególe: że będą mieli McKagana Juniora. Powiedziałem jej co o tym myślę, za co nieomal nie dostałem w mordę od Duffa i wyszedłem. Kiedy wróciłem nikogo nie było. Po jakimś czasie wrócił Duff i pakował rzeczy Michelle. Zacząłem się śmiać a on urażony oznajmił mi, że dzisiaj nie zagra. No to go wywaliłem, bo niepotrzebny mi jest basista który rezygnuje z koncertu dlatego, że jego dziewucha poczuła się urażona? Kiedy powiedziałem o tym reszcie chłopaków to Adler nieomal zapłakał, Izzy był w innym świecie i w ogóle to do niego nie docierało, Slash za to na mnie naskoczył, że co mi do głowy strzeliło. I wtedy też uznał, że bez Duffa on nie zagra. No i tak to się posypało.
- Mhm... A może chodziło o coś więcej niż urażona duma, w przypadku Michelle? -delikatnie zasugerowała.
Nie powiedziałem nic, a jedynie popatrzyłem na nią pytająco.
- No bo spójrz na to z innej strony, czy Duff zrezygnowałby z niepowtarzalnej dla Was szansy z powodu, powtarzam "urażonej" dumy? Mógłby się na Ciebie obrazić, nie gadać z Tobą, a Michelle, jestem pewna, że ucieszyłby ją Wasz sukces i o wcześniejszej kłótni każdy by zapomniał...-tłumaczyła.
- Nie wiem. - uniosłem ręce w geście poddania. - Nie mam zielonego pojęcia, co siedzi im w głowach. Nie zmienia to jednak faktu, że nie powiedzieli nikomu o bachorze.
-Masz rację, to nie było fair i ja nie mam zamiaru ich usprawiedliwiać. Po prostu chciałabym Was usłyszeć. Dogadanie się z naszą wytwórnią, może być Waszą jedyną szansą.-mówiła.
- Zobaczymy jak to się potoczy, nie mam zamiaru nikogo prosić.
-Po prostu dajcie mi znać, jak uda Wam się dogadać i zaplanujecie jakiś koncert, razem możecie stworzyć coś wielkiego.-patrzyła na mnie zupełnie poważnie.-A teraz napijmy się  tak, żeby poranny kac nie ominął żadnego z nas- rzuciła, uśmiechnęła się szeroko i machnęła ręką na barmana.
- Ależ z ciebie poetka - uśmiechnąłem się uważnie się jej przyglądając. W tamtym momencie byłem pewny, że współpraca z tą dziewczyną będzie bardzo owocna.


Duff:

Kolejny poranek spędzony w szpitalu. Zarówno mnie jak i Michelle przybijały już białe ściany i specyficzny zapach tego miejsca. W normalnych okolicznościach miałbym nadzieję, że w domu atmosfera będzie do zniesienia, że Michelle się polepszy, że zapomni o tym. Ale czy można zapomnieć o poronieniu? Nie wydaje mi się. W dodatku atmosfera w Hellu wcale nie zapowiadała się na zbyt przyjazną. Oczywiście jestem cholernie rozczarowany, że nie będę miał syna, nie teraz, ale wierzę, że kiedyś nam się uda. Dlaczego mi nie powiedziała, jaki był jej stan? Nie ufała mi? Tego nie wiedziałem. Jak najszybciej chciałem zabrać ją z tamtego miejsca. Czekaliśmy na lekarza, na jego słowa, na ewentualny wypis. W końcu przyszedł, zbadał Michelle i stwierdził, że mogliśmy iść, ale Chelle nadal potrzebowała szczególnej opieki. Lekarz wręczył mi wypis i zniknął za szpitalnymi drzwiami. Dziewczyna poniosła się z łóżka, jej chude nogi drżały, zapadnięte policzki, usta pozbawione charakterystycznego dla Chelle kolorytu, blada twarz i oczy bez błysku. Niesforne kosmyki włosów były ciężkie, oklapnięte, nie układały się tak ładnie jak zawsze. Najbardziej bałem się nawrotu sytuacji sprzed tygodni. Widziałem, jak jej oczy stawały się coraz bardziej szklane, podszedłem do niej natychmiast i przytuliłem mocno do siebie.
-Duff...-wyszeptała.
-Ćśś... Ubierz się i pójdziemy do domu-uspokajałem ją, a ona przytaknęła.
Puściła mnie i ruszyła do torby. Wyjęła ubrania i założyła na siebie. Za duża na nią koszulka, za szerokie spodnie... Chwyciła szczotkę, poczesała włosy i spojrzała w wiszące na jednej ze ścian lustro.
-Wyglądam strasznie.-skomentowała.
- Nie ma co się dziwić, że nie wyglądasz jak milion dolarów, ale dla mnie i tak jesteś piękna. - wiedziałem, że to nie poprawi jej humoru jednak musiałem próbować. W tamtym czasie byłem jedyną tak bliską jej osobą, w której mogła znaleźć oparcie.
-Duff, proszę, chodźmy już. -wziąłem ją za rękę i szliśmy razem przez szpitalne korytarze, nareszcie opuszczając to miejsce.
Droga do domu minęła w milczeniu. Nie chciałem zalać jej potokiem slow, liczyło się dla mnie tylko to aby czuła moją obecność. Ona zaś była zamyślona. Rozglądała się i obserwowała wszystko tak jak by była tu pierwszy raz.
Powoli otworzyłem drzwi do Hella i przepuściłem w nich dziewczynę. Przez chwilę się zawahała, wzięła głęboki oddech i dopiero wtedy przekroczyła próg.
W salonie na szczęście nikogo nie było. Michelle czmychnęła na górę tak szybko, że ledwo za nią na schodach nadążyłem. Zanim weszliśmy do pokoju Chelle po raz kolejny na krótko przystanęła.
- W sypialni pierwszy raz powiedziałam Ci o ciąży. - powiedziała słano wchodząc do pokoju.
-Michelle...-nie potrafiłem jej odpowiedzieć. Jedyne, co mogłem zrobić to przytulić ją mocno do siebie.
- Czuje do siebie odrazę. To ja przyczyniłam się do jego śmierci. - zaczęła płakać.
-Nie mów tak. Starałaś się jak mogłaś, uważałaś na siebie. Skarbie.
- jak widać za mało. - kolejny kryzys dobiegł końca. Michelle otarła łzy siadając ciężko na łóżku.
-Przynieść Ci coś? Masz ochotę na kawę, herbatę, może coś zjesz.-naprawdę tylko tyle przyszło mi do głowy. Uklęknąłem przed nią i spojrzałem prosto w oczy.
Kiwnęła przecząco głową- Bądź przy mnie.
-Jestem i będę zawsze-ucałowałem jej dłoń, a głowę położyłem na kolanach dziewczyny.
Zaczęła mnie głaskać a ja poczułem jaki zmęczony byłem. Oczy same mi się zamykały.
-Kocham Cię. -wyszeptałem.
Nachyliła się tak, że kosmyki jej włosów łaskotały moja twarz.
- Ja Ciebie również. Najmocniej na świecie.
-Michelle, a co powiemy dla nich? No  wiesz, Axl jest na mnie wkurwiony, a inni na pewno zastanawiali się, gdzie byliśmy.- zapytałem niepewnie, nie podnosząc głowy.
- Prawdę. Powiemy im, że straciliśmy dziecko. Axl na pewno się ucieszy. - zesztywniała.
-Nie ucieszy się... Jestem pewny, że prędzej lub później oswoiłby się z tą myślą i kto wie, może nawet byłby dobrym wujkiem. Wyobrażasz sobie, ''wujek Rose''?
- Jedno wiem na pewno. Nawet jeżeli byłby super wujkiem to na wszelki wypadek nie zostawiałabym naszego juniora z nim. - zaśmiała się krotko, ale szczerze.
Uśmiechnąłem się do Chelle ciepło.
- Połóż się, jesteś ledwo przytomny. Tym razem to ja będę nad tobą czuwać.
- Jesteś pewna?- zapytałem z troską.
Nie powiedziała nic a jedynie ciepło się uśmiechnęła. Wstałem z podłogi i położyłem się do łóżka. Michelle ułożyła się kolo mnie głaszcząc mnie. Były to moje najlepsze chwile od jakiś 2 dni.



Emily:

Z sypialni Duffa i Michelle dochodziły dźwięki rozmów. Zastanowiło mnie to. Niepewnie zapukałam do drzwi i weszłam do środka tuż po usłyszeniu cichego "Proszę" z ust mojej przyjaciółki. McKagan i Petterson siedzieli objęci na łóżku, plecami dotykając oparcia. Posłałam im ciepły uśmiech, ale Michelle zauważywszy mnie ukryła twarz w torsie Duffa. Zawahałam się, już miałam się wycofywać, jednak basista kiwnął na mnie ręką. Podeszłam do nich, przysiadłam na skraju łóżka i patrzyłam na parę pytającym wzrokiem. Chelle niepewnie podniosła głowę, a McKagan ucałował ją w czoło.
Nie wiedziałam co dalej. Czułam, że coś wisiało w powietrzu. Nie zastanawiając się dłużej powiedziałam coś, co w tamtym momencie było chyba najgłupszą rzeczą, o jaką mogłam zapytać.
- Jak tam wasz junior? - uśmiechnęłam się krzywo.
W oczach Michelle stanęły łzy, spojrzała na McKagana, a ten przytulił ją do siebie mocno i sam zacisnął powieki. To był straszny widok. Spojrzałam na brzuch Chelle. Jej koszulka, która jakiś czas temu dokładnie opinała uwydatniający się z każdym dniem brzuszek, w tamtej chwili wisiała. To było straszne...
- Co się stało? - wgramoliłam się na łóżko i również przytuliłam Michelle.
Zaczęła opowiadać tą historię od wizyty u ginekologa, a potem przeszła do zwykłego wypadu 'na miasto' w celu odreagowania. Ale nie potrafiła dokończyć opisu wydarzeń. Zrobił to McKagan, a mi krajało się serce.
- Skarbie, nie płacz. Wszystko... - chciałam powiedzieć, że wszystko się ułoży, że będzie dobrze, zdałam sobie jednak sprawę, że tak nie będzie. Moja przyjaciółka cierpiała i nie pozostało nic innego jak dać jej czas. Jej i McKaganowi, on jednak radził sobie z tym lepiej, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Jestem pewna, że przeżywał to nie mniej niż Michelle, jednak to on był jej teraz najbardziej potrzebny. nie mógł się załamywać.
Przytuliłam się do Michelle chcąc jej dać poczucie wsparcia.
- Daj sobie czas.
Nie chciałam o nic więcej pytać. Jednak w głowie uświadomiłam sobie jedną rzecz. Michelle poroniła przez Axla, a ten jeszcze wyrzucił Duffa z zespołu, bo nie mógł zostawić swojej dziewczyny. To było straszne i ktoś musiał mu to uświadomić.
- Nie przeszkadzam wam, nie jestem tu teraz potrzebna. - Powiedziałam i zaczęłam gramolić się z łóżka, kiedy Michelle niespodziewanie się odwróciła i mocno mnie uścisnęła. - Trzymaj się kochanie. - wyszeptałam jej do ucha.
Po wyjściu z pokoju przyjaciół chciałam Axla opieprzyć, zedrzeć z jego ust ten chamski uśmieszek. Już zamierzałam zejść po schodach, ale uznałam, że przyda mi się wsparcie, toteż poszłam do swojego pokoju, Saul w tym czasie grał coś na gitarze.
- Nie uwierzysz co ta szuja zrobiła tym razem.
- Oświeć mnie- powiedział, odstawiając swojego akustyka.
- przez jego atak na Michelle McKaganowie stracili Juniora.
- Co kurwa?- Saul naprawdę w to nie wierzył. Przecież to było nie do pomyślenia.
- No to co słyszysz.
- Czy mu do reszty odjebało? - zapytał podnosząc głos.
- Zawsze pieprzy od rzeczy, ale to jest, kurwa, nie do pomyślenia.-dodał po chwili milczenia
- Nie znam szczegółów ale pewnie za bardzo się zestresowała, potem jeszcze ta kłótnia z Duffem i ... - nie do kończyłam.
Slash wyszedł z pokoju z zaciśniętymi pięściami. Rudy w tym czasie przebywał w salonie. Wyszłam za Saulem, byłam ciekawa jak to wszystko się potoczy, choć myśląc ogólnikami, można było to przewidzieć. Mulat podszedł do Axla, gdy ten zamykał okno i mocno szturchnął go w bark.
-Jesteś pieprzonym sukinsynem, wiesz?-Saul zaczął naprawdę ostro.
- Odwal się ode mnie pudlu! To nie ja zniszczyłem naszą szansę.
- Ale to ty zniszczyłeś szansę McKagana. Przemyśl czasem, co mówisz.
- Jaką szansę? Przecież zaruchał na co już niebawem będzie raczkujący dowód.
- Śmiesz kpić? Przez soje sukinsyństwo możesz iść zobaczyć na górę, jak Chelle płacze w objęciach McKagana, a ku twojemu zadowoleniu nie będzie raczkującego dowodu. - powiedział wciskając w jego klatkę piersiową palec wskazujący
- Myślisz że twoje bajeczki mnie jakoś przejmą? Zabawne - głos miał silny jednak na jego twarzy malowała się niepewność.
- Dlaczego udajesz kogoś kim nie jesteś? Udajesz, że nic cię nie obchodzi, a w rzeczywistości zasiałem w Tobie ziarnko niepewności. Idź na górę i się przekonaj dokąd doprowadziło ich Twoje chamstwo-wskazał palcem schody.
W spojrzeniu Rudego znowu pojawiła się ta iskra - Mckagan!! - krzyknął nie ruszając się z miejsca.
-Najpierw narobiłeś nieszczęść, a teraz nawet nie możesz ruszyć dupy?-Saul zakpił z zachowania Rudego.
Bez słowa ruszył  w stronę schodów cały czas udając pewnego, wszyscy wiedzieliśmy jednak, jaka była prawda.
Przeskakując po dwa stopnie wdrapał się na szczyt schodów i nie pukając wszedł do pokoju Duffa i Michelle.
- Możecie mi wytłumaczyć czemu Saul robi mi awanturę?!
Zauważył zapłakane oczy Michelle i jego bryła lodu potocznie zwana sercem roztopiła się. Podszedł do pary i coś zaczynało do niego docierać.
-Michelle, Duff...-zaczął cichym tonem-Co się dzieje?
W pokoju zapadła cisza.
- Nic się nie dzieje, kompletnie nic. Problem rozwiązany Axl. - Michelle się uśmiechnęła przez łzy.
-Duff-zaczął już naprawdę zdenerwowany i zmartwiony- Czy wy naprawdę...?-nie potrafił dokończyć zdania, nawet przez gardło tego wypranego z uczuć człowieka, nie mogły przejść te słowa.
Duff nie odpowiedział nic a jedynie prawie niezauważalnie kiwnął głową.
Rudy spuścił głowę, zatkało go. Dopiero teraz zauważył, jak ważne jest to, co powiedział.
- Prze .. Przepraszam. - powiedział cicho, a wzrok każdego z nas uniósł się zszokowany.
- To nie twoja wina Axl - Michelle miała zdecydowanie za dobre serce.
- Jak to nie moja? Przecież Cię zdenerwowałem, to przeze mnie.
Zdenerwowany podniósł się z krzesła i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
-Cholera, jestem i idiotą.-przyznał
- Jesteś. - potwierdził Duff.
-Przepraszam...-rzucił ponownie i wyszedł. Musiał to wszystko przemyśleć. Widać było, że strasznie to przeżył.
- No i co? Jesteś z siebie dumny?! - naskoczył na niego Slash, kiedy tamten mijał go w korytarzu.
- Dobra Saul, wyluzuj, zrozumiał. - pohamowałam emocje chłopaka.
Wzrok Axla był taki smutny. Jeszcze chwilę temu tryskający energią, kłócący się z Saulem chłopak teraz przypominał wrak człowieka. Jego postura zmieniła się diametralnie. Zaciśnięta szczęka, smutny wzrok, ręce w kieszeni i zgarbione plecy. Przytłaczało go to. Był przekonany o swojej winie.
Saul nie powiedział nic, chwycił mnie jedynie za rękę i pociągnął na dół, do wyjścia.
- Chodź się przejść, muszę się przewietrzyć. - uśmiechnął się do mnie szeroko, jednak w jego oczach dostrzegłam smutek. On także przeżywał to co spotkało naszych przyjaciół.

______________________________________________
No w W KOŃCU jest!!!
Przepraszamy z całego naszego blogowego serduszka za to, jak długo nas nie było. To znaczy, byłyśmy tylko nie tak aktywne jak zawsze.
No, ale ważne, że w końcu nowy post się pojawił. (trochę okrojony, bo bez muzyki, ale nie chciałyśmy dawać zmuszać was do jeszcze dłuższego czekania, bo zdajemy sobie sprawę, że cierpliwości nadszarpnęłyśmy już dość. ;) )
Coś się dzieje, dzieje się bardzo dużo. Czekamy na komentarze. Pokażcie, że wy także tu jeszcze jesteście!
Buziaki <3

sobota, 26 grudnia 2015

DON'T WORRY!

Witam!
Wiem, że ostatni rozdział pojawił się tu (o zgrozo) 2,5 miesiąca temu, jednak prace nad kolejnym postem już trwają.
Może już nie w tym roku, ale rozdział na pewno się pojawi.
Uzbrójcie się w cierpliwość, a dam głowę że nie pożałujecie.
Dziękujemy bardzo za wszystko! :))))

Pozdrawiamy
~ Michelle & Ola Gunses

sobota, 10 października 2015

Rozdział VIII

Duff: TSA - Ciągle Walcz Cicho otworzyłem drzwi sali i jeszcze ciszej wszedłem do środka. Michelle leżała wpatrzona w białą ścianę. Domyślałem się, jakie uczucia nią wtedy targały, musiałem okazać jej zatem jak najwięcej miłości, cierpliwości i zrozumienia. Posłałem Chelle ciepły uśmiech i powoli zbliżyłem się do łóżka. Kubki z kawą, którą kupiłem w szpitalnym bufecie, wylądowały na stoliku, a ja pocałowałem na przywitanie moją dziewczynę. - Możesz? - zapytałem wskazując głową na kawę. - Lekarz nie powiedział, że nie, więc chyba tak - wzruszyła niepewnie swoimi wychudłymi ramionami, jednocześnie siadając prosto na łóżku. - Jak się czujesz? - podałem Michelle kubek z parującą cieczą. Sam chwyciłem swoją porcję i wziąłem duży łyk. - Już lepiej... ale lekarz mówi, że muszę tu zostać jeszcze kilka dni - westchnęła ciężko i wbiła swój wzrok w paznokcie. Nie chciałem, żeby zamykała się w sobie, żeby zarzucała się niepotrzebnymi myślami. Chwyciłem ją czule za rękę, skupiając tym samym jej uwagę na sobie. - To ja pojadę po Twoje rzeczy, a potem usiądę tu, obok Ciebie i zostanę z Tobą aż będziesz miała mnie dość - puściłem oczko do dziewczyny, a na jej twarzy dostrzegłem ledwo zauważalny, blady uśmiech. Złożyłem delikatny pocałunek na jej knykciach. Chciałem, aby wiedziała, jak była dla mnie ważna. W jej oczach dostrzegłem nikły błysk. Miałem ogromną nadzieję, że Michy szybko wróci do zdrowia. Kiedy oboje opróżniliśmy kartonowe kubki puste 'naczynia' wyrzuciłem do śmietnika. Posyłając dziewczynie serdeczny uśmiech, miałem już opuścić pomieszczenie i jechać do Hella po rzeczy, jednak głos dziewczyny zatrzymał mnie jeszcze chwilę przy niej. - Duffy - wyszeptała cicho tonem, który wprawił mnie w osłupienie - Przepraszam, przykro mi, że ty i ja... - jej głos zaczął drżeć, więc przerwałem jej tę niewygodną mimo wszystko dla nas wypowiedź. -Ćśś, Mała... Nie myśl o tym... - szybko znalazłem się przy niej, położyłem dłoń na jej policzku i kciukiem otarłem spływającą łzę. Siedziałem tak jeszcze chwile i mógłbym wydłużyć tę chwilę w nieskończoność, zdałem sobie jednak na powrót sprawę, co muszę zrobić i niestety łączyło się to opuszczeniem tej szpitalnej klitki. Wyszedłszy z sali odetchnąłem ciężko. Wiedziałem, że kolejna rozmowa nas nie ominie, ale cholernie się jej obawiałem. Na korytarzu było mnóstwo ludzi, pacjentów i odwiedzających. Pewnym krokiem zmierzałem do wyjścia. Minąłem w recepcji pewną młodą pielęgniarkę i w końcu stanąłem na parkingu szpitalnym. Zaciągnąłem się świeżym powietrzem, a potem sięgnąłem do kieszeni. Wyjąłem niewielki kartonik. Chciałem zapalić i po raz kolejny zatruć swój organizm. Uchyliłem wierzch opakowania. 'Cholera'-przekląłem pod nosem i tupnąłem nogą, kiedy stwierdziłem, że stan papierosów w kartoniku jest gorszy niż krytyczny. Przez chwilę planowałem skierować się do najbliższego sklepu, aby zyskać kolejną dawkę nikotyny. 'Pieprzyć to'-stwierdziłem jednak po chwili. 'Mam ważniejsze rzeczy do roboty. Chłopaki na pewno coś mają.' Moja determinacja była na tyle duża, że spacer spod szpitala do domu stał się o połowę czasu krótszy. Stanąłem przed wrotami Hella, chwyciłem klamkę i nacisnąłem ją. 'Kurwa, zamknięte. Od kiedy te barany zamykają drzwi..?' Otrzepałem sobie spodnie, kurtkę i z przykrością stwierdziłem, że klucze zostawiłem w środku. Pozostało mi pukać i łudzić się, że któryś z nich łaskawie się wczoraj nie najebał i usłyszy stukanie biednego McKagana. Nie minęła długa chwila, gdy wrota rozwarły się, a za nimi ujrzałem tę rudą kanalię. Bez słowa minąłem go w drzwiach i wbiegłem na górę. Chwyciłem pierwszą, lepszą torbę i zacząłem pakować najpotrzebniejsze rzeczy dla Michelle. Jakiś ręcznik, szczoteczka, pasta, jej piżama, bielizna i tym podobne. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Rudy stał oparty o futrynę i obserwował każdy mój ruch. -Co? Michelle wraca do rodziców? Boi się spojrzeć mi w twarz? Ha! - zakpił Rudzielec, a mi nerwy nie wytrzymały. Torba wylądowała na ziemi, a ja stanąłem twarzą w twarz z Rosem. - Zamknij tę swoją skrzeczącą, niewyparzoną gębę, bo to wszystko Twoja wina - wbiłem w niego spojrzenie pełne nienawiści. Co było dziwne, nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Patrzył mi prosto w oczy, a na jego ustach wciąż widniał ten triumfalny uśmieszek. Chwyciłem torbę i celowo uderzając w jego ramię skierowałem się do wyjścia. Pokonałem schody, ale Axl szedł wciąż za mną. Już chwytałem klamkę drzwi wyjściowych, gdy stojący przy kuchennym wejściu Rose raczył przemówić. - Tourbadour, jutro o 20.00, pamiętasz? - Co? - zapytałem kompletnie zbity z tropu. Spodziewałem się kolejnej chamskiej odzywki, a tu miejsce, godzina i zwykłe pytanie. - Koncert - pouczył. - Jutro nie mogę - rzuciłem i chciałem wychodzić, ale jego szybka reakcja po raz kolejny mnie zatrzymała. - To żart, tak? Zespół potrzebuje jutro wieczorem basisty, a to zdaje się Twoja fucha - zakpił. - Nie, to nie żart - zmierzyłem go spojrzeniem od góry do dołu. - Jesteś tego pewny? - zakpił. - Jak nigdy niczego - odpowiedziałem śmiertelnie poważnym tonem. - Zobowiązałeś się do gry. Gunsi są szybko wspinającym się coraz wyżej zespołem, a Ty to olewasz. - W życiu istnieją też inne sprawy, prócz muzyki. - Więc nie jesteś godny grania w Guns N' Roses. To ważny koncert. Pomyśl, nie powinniśmy tak nagle stracić basisty - i ten jego cholerny uśmieszek, który doprowadzał mnie do szaleństwa. - Nie dziś, przykro mi - westchnąłem. - To mi jest przykro, że muszę pożegnać basistę, ale skoro zespół nie jest dla Ciebie ważny... - jak gdyby nigdy nic wzruszył ramionami. Beznamiętny ton, jakim wyrzucił mnie z zespołu był tylko potwierdzeniem, jakim skurwysynem był Rose. Ja nie odpowiedziałem, po prostu wyszedłem, odetchnąłem czystym powietrzem i przekląłem, że nie wziąłem z szuflady fajek, bo akurat wtedy sobie przypomniałem, że tam leżały. Targany skrajnymi emocjami, z torbą na ramieniu skierowałem się z powrotem do szpitala, gdzie czekało na mnie moje Słońce, dla którego gotów jestem do największych wyrzeczeń.
Michelle:
Pink Floyd - Brain Damage Jeszcze rok wcześniej nie podejrzewałabym, że będę w ciąży, że stracę dziecko i co najważniejsze, że będę po tym tak cierpieć. Nie byłam świadkiem słów krytyki wobec mnie i mojego błogosławionego stanu, a wyjaśnienie był proste: nikt o nim nie wiedział. Jestem jednak pewna, że gdybym się z tym tak nie kryła, spotkało by mnie wiele mało przyjemnych uwag o tym, jakim to bachorem jestem, który nie powinien bawić się w rodzinę i jak to ludzie współczują mnie i mojemu dziecku. Jednak Ci ludzie gówno wiedzieli. Nikt z nich nawet w najmniejszym stopniu nie wyobrażał sobie jak pokochałam tego brzdąca który był namacalnym dowodem miłości mojej i McKagana. Nikt z nich, tych którzy z góry przyczepiali by mi plakietkę, skrzywdzonej przyszłej samotnej matki, zostawionej zapewne przez chłopaka nie przypuszczałby też tego, jak Duff nie mógł się doczekać, aż weźmie swojego syna na ręce. Leżałam tak i rozmyślałam nad rzeczami które już mnie nie dotyczyły. Byłam sobie wdzięczna, że oszczędziłam sobie tego wszystkiego, tego jadu jakim ludzie obdarzają młodych rodziców. Jednocześnie uświadamiając sobie coraz wyraźniej, że problemy młodych rodziców, nastoletnich matek to już nie mój problem. Wzruszenie po raz kolejny ścisnęło mi gardło, a pojedyncza łza spłynęła po policzku. Tylko na tyle mogłam się wtedy wysilić, po raz kolejny bowiem zapadałam w tę znaną mi pustkę, towarzyszącą mi już zaraz po rozstaniu ze Slashem. Walczyłam jak mogłam, jednak samemu jest trudno. Z momentem kiedy w sali zostałam sama pustka, smutek, żal, gniew, wszystkie te negatywne emocje stały się prawie namacalne. Do sali, niczym zbawienie wszedł Duff. Musiałam mu się wygadać, podzielić się moimi myślami. Nie chciałam być z nimi sama, jednak wystarczył rzut oka w jego stronę i moje problemy odeszły na bok. Był czymś zdenerwowany, jednak bardzo starał się to ukryć, co tylko bardziej podsyciło moje obawy.
- Jestem już. Przyniosłem Ci ręcznik, piżamę i ... - Coś się stało? - spytałam zmartwiona. - Nic się nie stało. Co masz na myśli? - wyraźnie kręcił. - No właśnie nie wiem, czekam aż mi powiesz. - powoli przysiadłam na brzegu łóżka. - Axl i jego wieczne humory. Czy to jakaś nowość? - starał się udawać lekko rozbawiony ton głosu, co po raz kolejny jedynie pogłębiło moje obawy, że coś się rzeczywiście stało. - Z resztą to teraz nie jest ważne. Jak Ty się czujesz? - Co tym razem palnął? - udawałam, że nie słyszałam jego pytania. - Michelle, Słonko, przecież to tylko Axl... Żartował sobie z tego, że pakuję Twoje rzeczy. Myślał, że boisz mu się spojrzeć w oczy, ale przygadałem mu. To wszystko... - przy ostatnich dwóch słowach uciekł ode mnie wzrokiem. - Nie, to nie wszystko. Duff, powiedz mi co się stało? - ujęłam jego twarzy w dłonie tak, że zmuszony był patrzeć prosto na mnie. Przymknął na moment oczy. - Wyrzucił mnie, Michelle... Pozbawił funkcji basisty... - Co za dupek. No jak tak można, przecież nie znajdą na twoje miejsce kogoś, kto będzie czuł muzykę tak samo jak cała czwórka jednocześnie. Ja mu przemówię do rozsądku. - wstałam i kierowana autentyczną furią sięgnęłam po ubrania. Zapomniałam w tamtym momencie o tym wszystkim, co nas spotkało, o tym że mnie boli, liczyło się wtedy dla mnie tylko to, żeby Rudy usłyszał to co powinien usłyszeć już dawno temu. - Michelle, uspokój się, to tylko Rudy... Nie warto... -złapał moje ręce i starał się robić wszystko bym wróciła do łóżka, jednak w jego oczach widziałam żal... - Ten "tylko rudy" rujnuje twoje marzenia. Tak się nie robi! - Równie dobrze możesz mu nawtykać za te kilka dni, jak wydobrzejesz... W tej chwili najważniejsza jesteś ty i Twoje zdrowie, a nie nasze wygłupy na klubowych scenach. W życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, tylko trzeba je sobie ułożyć we właściwym miejscu, a Ty, Kochanie, jesteś najważniejsza - Przepraszam Duff, to wszystko moja wina. Axl mści się na tobie za poranną kłótnie, zamiast grać koncert siedzisz tutaj... - gniew opadł i pozostawił jedynie żal i smutek. Usiadłam ponownie na łóżku, nie umiejąc opanować łez, za które byłam na prawdę wdzięczna. -Skarbie - usiadł obok mnie i objął ramieniem - To nie jest Twoja wina. Dał mi wybór... Koncert, albo Ty. Ale to nie koncert wita mnie każdego ranka promiennym uśmiechem i to nie koncert obdarza mnie tak wspaniałym uczuciem, to nie koncert sprawia, że brakuje mi słów. To Ty. Kocham Cię najmocniej na świecie -pocałował mój policzek. Wtuliłam się w niego jednocześnie gramoląc mu się na kolana, chciałam czuć jego bliskość, a w jego ramionach zawsze było mi najlepiej. - Przepraszam za ten numer z dzwonieniem do twoich rodziców. Wiedziałam, że ta rozłąka z nimi daje Ci już trochę w kość, chciałam dobrze. Nie powiedziałam nic Twojej mamie. Nie odezwałam się ani słowem, chciałam ale kiedy ją usłyszałam to mnie zamurowało. -Wiem, że chciałaś dobrze. Przepraszam, że na Ciebie nakrzyczałem. Któregoś dnia pojedziemy do Seattle i osobiście przedstawię Ci moich rodziców. Co Ty na to? - Będę zaszczycona. - bardzo chciałam, jednak nie umiałam wysilić się na coś więcej niż nikły uśmiech przez łzy. - Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie powiedziałaś mi, że ciąża jest zagrożona? - spojrzał na mnie tym łągodnym, wyczekującym wzrokiem. - Nie chciałam cię martwić. Wystarczająco przeżywałeś wszystko już bez tego. Byłam pewna, że jak będę na siebie uważać wszystko minie... No niestety myliłam się. -Widocznie to nie był nasz czas, ale nie martw się, jeszcze kiedyś będziemy mieli w domu takiego małego brzdąca - posłał mi ciepły uśmiech. - Niestety Duff, nasz czas chyba nigdy nie nadejdzie. - przecząco kiwałam głową, ponownie powstrzymując płacz. - Dlaczego tak myślisz? - Szansy na powtórne zajście w ciąży praktycznie nie ma. Nie mogę mieć już dzieci Duff. - nie wytrzymałam a łzy poleciały mi po policzkach. Chcąc jednak okazać swoją siłę nadal wpatrywałam się w Duffa. Otarł dłonią moje łzy. -Lekarz tak mówił? Przytaknęłam zagryzając wargę. Nie dałam rady, przeniosłam wzrok z Duffa, a na pustą, białą ścianę. Dotarło do mnie jak bardzo bezużyteczna biologicznie teraz jestem. Szansa na ponownie zajście w ciąże była mniejsza niż 5%. W momencie kiedy to usłyszałam poczułam ujmę mojej kobiecości. - Ćśśś... - przytulił mnie do siebie mocno - Kocham Cię i tylko to się teraz liczy. Szansa jest może i niewielka, ale jakaś jest, więc możemy próbować i może któregoś dnia nam się poszczęści - szeptał tuż nad moim uchem, a ja ukryłam twarz w jego ramieniu. - Wszystko się wali Duff. Każde nasze marzenie, każdy nasz plan. Wszystko... - Nie myśl tak. Razem przez to przejdziemy, Mała. Nie powiedziałam już nic. Siedziałam wtulona w Duffa uspokajana jego szeptem. Głos McKagana wpływał na mnie kojąco do tego stopnia, że zasnęłam mu na rękach. Nie wiem jak długo tak jeszcze siedział, jednak nie zdziwiłoby mnie ani trochę, gdyby czuwał przy mnie całą noc. * NASTĘPNEGO DNIA * Alice: Led Zeppelin - Babe I'm Gonna Leave You Siedziałam wtedy sama w domu i zajęłam się czytaniem książki, którą wcześniej losowo sięgnęłam z pólki. Nawiasem mówiąc pech chciał, że trafiłam wtedy na coś totalnie beznadziejnego. Typowe, romansowe banały. Po scierpieniu pierwszych trzech stron, usłyszałam wybawcze pukanie do drzwi. Tamtego wieczoru nie spodziewałam się nikogo, także głuchy dźwięk, jaki roznosił się po domu był dość zaskakujący. Jednak mi bliżej drzwi, tym pewniejsze miałam podejrzenia, co do osoby, która stała po drugiej ich stronie. Po otwarciu drzwi moje przypuszczenia potwierdziły się. Stanął przede mną szczupły długowłosy brunet, z tym tak dobrze mi znanym uśmieszkiem cwaniaka na ustach. W moim brzuchu poczułam motylki, z resztą jak zawsze, gdy był blisko mnie. Odwzajemniłam uśmiech i mocno przytuliłam się do Stradlina. Pocałowałam go jeszcze w policzek i ugościłam kawą - tak jak należy. Kiwnięciem głowy zaprosiłam go do swojego pokoju, gdzie chłopak rozsiadł się na łóżku, a ja zajęłam miejsce tuż obok niego. Stradlin już od progu był jakiś zamyślony, a teraz siedział nierychomo ze wzrokiem wpatrzonym w jakiś punkt za oknem. "O czym ty tak myślisz?" zastanawiałam się bacznie mu się przyglądając. -Wiesz, Lauren doprowadza mnie ostatnio do szału. - zagadnęłam po chwili wahania. -Mhm...- w odpowiedzi uzyskałam cichy potakujący pomruk. -Potrzebuję Twojej pomocy...-zaczęłam znowu. -Mhm...-kolejny pomruk. -Jestem w ciąży. -rzuciłam w stronę chłopaka. -Mhm... Czekaj, co?-dopiero po chwili dotarł do niego sens wypowiedzi. -Izzy, ty mnie w ogóle nie słuchasz. Gdzie błądzisz? - zapytałam zmartwionym tonem. - Przecież Cię słucham skarbie. - zabrzmiało jak najgorsze kłamstwo świata. -Proszę, nie traktuj mnie jak idiotki i powiedz, co się dzieje, widzę, że coś jest nie tak... - złapałam jego dłoń i spojrzałam prosto w te głebokie oczy. A on nic nie mówił, a jedynie próbował jak najlepiej tylko mógł unikać mojego wzroku. -Izzy, spójrz na mnie. -w końcu uraczył mnie swym spojrzeniem.-Mi możesz powiedzieć, proszę, ja się o Ciebie martwię. - To nie ja jestem osobą o którą powinnaś się martwić. - O czym mówisz?-dopytywałam zdezorientowana. - Dlaczego jestes taka glupia, co? - au, zabolało. - Izzy... Dlaczego tak mówisz?-zapytałam zraniona. Rozumiem emocje, ale nie mógł tego inaczej rozegrać? - Dlaczego mnie kochasz? Jak mozesz byc tak slepa i ne dostrzegac tego wszystkiego co Ci przez to grozi? - w jego oczach zauwazylam nie gniew, a troske i niepokoj. -Izzy, co Ty wymyśliłeś? Kocham Cię, bo jesteś sobą, bo jesteś dobrym człowiekiem i w żadnym stopniu nie liczy się to, czym się zajmujesz. Nic mi nie grozi, bo jesteś przy mnie i wierzę, że zawsze będziesz blisko i się mną zajmiesz. Kocham Cię. Rozumiesz? I nic mi nie grozi, bo jesteś obok.-mówiłam, patrząc prosto w jego połyskujące oczy. - Nie! Nie jesteś ze mną bezpieczna. Nie masz pojęcia co to przemysł narkotykowy. To nie tylko sprzedawanie gówna dzieciakom. Wolałbym... - urwał, a mnie aż w sercu zakuło. - wolałbym dać Ci odejść niż stracić stracić Cię na wieki wieków Alice. -Jeśli pozwolisz mi odejść, to mnie stracisz na wieki wieków. Ja nie potrafię funkcjonować bez Ciebie. Każdej czynności towarzyszą myśli o Tobie. - głos mi się łamał. - Przynajmniej będę wiedział, że jesteś bezpieczna. Nie jestem facetem dla Ciebie. Nie zasługuję na Ciebię, rozumiesz? - dotknął delikatnie mojego policzka, po którym już spływały łzy. -Nie, nie... Nie! Rozumiesz?! Nie zgadzam się! Kocham Cię i chcę być zawsze blisko Ciebie!-wyrwałam się z dotyku bruneta, wstałam i krzyczałam z bezsilności. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam na ślepo okładać Stradlina co on pewnie ledwo odczuwał. Chciałam mu po prostu dać do zrozumienia jak głupie jest to, co mówi. - Alice... - próbował mnie uspokoić. - Nie! - uderzyłam go po raz ostatni, po czym wtuliłam się w jego pierś i chlipałam.-Nie zostawiaj mnie nigdy. Proszę... - Przykro mi. - po czym stanowczo odsunął się ode mnie i wyszedł, po prostu. Dzień który zapowiadał się tak pięknie w kilka chwil zmienił się w koszmar. Na dodatek powodem była osoba, która w tamtym momencie życia była dla mnie najważniejsza. Sama nie wiedziałam, co we mnie dominuje. Smutek, a może gniew? Byłam zła na samą siebie, że to kim jestem spowodowało odejście Izzy'ego. Miałam do siebie pretensje, za to jak krucha i delikatna byłam. Nienawidziłam się za to że nigdy nie udało pokazać mi się Stradlinowi z tej silnej strony, która radzi sobie w każdej sytuacji. Najbardziej w tym wszystkim bolało natomiast to, że w tej chwili byłam już bezradna. Nie mogłam wpłynąć na otoczenie Jeffreya, nie mogłam zmienić tego czym się zajmował, kim był. Zagadkowa natura Izzy'ego zawsze mnie pociągała, a moment w którym dowiedziałam się czym się zajmuje jeszcze bardziej pobudził dreszcz podniecenia. "A może to nie w tym tkwi problem?" pomyślałam, a w głowie pewne rzeczy zaczęły się składać w logiczną całość. Stradlin nie był zwykłym chłopakiem. Stradlin był wschodzącą gwiazdą rocka. Był niebywale inteligentny, zamknięty w sobie, który słowa zamieniał na nuty, a każdy przekaz łatwiej mu było wyrazić piosenką. Był cichy, ale to nadal wschodząca gwiazda rocka. Nocami grał koncerty, zajmował się dealerką, imprezował. W dzień odsypiał, pisał nowe utwory, leczył kaca. Prawda była taka, że Alice Stoner do jego świata pasowała jak pięść do nosa, a do mnie dotarło to dopiero teraz. Zawsze dostrzegałam różnice pomiędzy nami, zawsze uważałam jednak, że one nas łączą, a nie dzielą. Jak widać bardzo się myliłam. Myliłam się co do Stradlina i tego co nas łączyło. Izzy potrzebował dziewczyny z charakterem, która pasowałaby do jego świata, a nie mnie. "Tylko po co cały ten cyrk, że boi się o mnie?" pomyślałam, po czym wybuchłam śmiechem. Śmiałam się sama z siebie, że uwierzyłam, że ktoś taki może mnie pokochać. ________________________ No i jest! Kolejny rozdział. :) Posty nie będą pojawiać się zbyt często, ze względu na obowiązki jakimi jesteśmy obarczone, obiecujemy jednak że będą i że jeśli już się pojawią, to że będą to posty treściwe i dopracowane. ;)) Chciałyśmy również bardzo podziękować za wszystkie komentarze jakimi podsumowaliście poprzedni rozdział. Przypominamy o zakładce "Bohaterowie" i "A Tout Le Monde" gdzie czekają dla was pewnie informacje. No i cóż nam pozostaje. Dziękujemy za przeczytanie i zapraszamy do niego, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. Zachęcamy również do pozostawiania komentarzy! :) Pozdrawiamy!

niedziela, 6 września 2015

Rozdział VII

Izzy:

Scorpions - Send Me an Angel

"Axl to jednak palant". Ta myśl towarzyszyła mi w drodze do pokoju. Jak uwielbiałem tego gościa tak nigdy nie rozumiałem jego zachowania. Wszczynał awantury, które w zespole były najmniej potrzebne. Jestem w stanie pojąć to, że nie spodobały mu się tajemnice o których dowiedział się przypadkiem, jednak podnosić rękę na kobietę to zagranie poniżej jakiegokolwiek poziomu.
Zajmując głowę rozmyślaniem po cichu wszedłem do sypialni. Alice jeszcze spała. "Podnosić rękę na kobietę" pomyślałem, kładąc się powoli do łóżka, jednocześnie cały czas wpatrując się w dziewczynę. Wydawała się taka krucha, a śpiąc przypominała porcelanową lalkę, którą z łatwością można by stłuc.
W moim świecie było pełno świrów takich jak Axl. Wielu nie zawahało by się zrobić komuś krzywdę. Z każdym dniem, z każdą niebezpieczną sytuacją której świadkiem byłem coraz bardziej bałem się o Alice. Chociażbym nie wiem jak bardzo się starał wiedziałem, że przy mnie nigdy nie będzie do końca bezpieczna, a to co wydarzyło się potem tylko mnie w tym utrwaliło.

***

Po całym dniu spędzonym z Alice musieliśmy się pożegnać. Nie dałem po sobie poznać tego co tak na prawdę wtedy czułem. Okazywanie emocji nigdy nie było moją mocną stroną, a w tamtym momencie było mi to wręcz na rękę.
Nie przedłużając pożegnania szybkim krokiem ruszyłem w stronę Sunset. Obowiązki wołały. Nieprzyjemnie, ciemne ulice L.A. przemierzałem pewnie, nie zwracając uwagi na to kogo ani co mijam. Chciałem pochłonąć myśli czymś innym niż wątpliwościami, niepewnością, obawą. Chciałem już stać w obskurnym ciemnym zaułku, gdzie jedynym moim problemem jest to, czy nie zjawi się nikt po odbiór długów.
Droga niemiłosiernie mi się dłużyła, jednak na szczęście w końcu tam dotarłem. Stanąłem na skraju chodnika wpatrując się w ciemność, wdychając nieprzyjemny zapach wilgoci. "Nareszcie" pomyślałem, po czym zniknąłem w mroku.
Na klientów nie musiałem czekać długo. Już po może dwudziestu minutach przyszedł pierwszy z nich. Potem następny i kolejny, i tak się biznes kręcił. Przychodzili młodzi, weterani. Ci którzy chcą tylko "spróbować czegoś nowego" jak i stali klienci. Przychodzili i odchodzili, a ja czekałem dalej.
Po jakiś trzech, może czterech godzinach, kiedy miałem się już zwijać na chodniku pojawiła się jak by znajoma postać. "Okej, to będzie ostatni" rzuciłem myśląc, że to jakiś kolejny stały klient, a przecież takim się nie odmawia.
W myśl powiedzenia, że od kiedy to buda przychodzi do psa czekałem, aż ktoś, komu najwidoczniej się nie spieszyło, podejdzie. I podszedł, a ja już wiedziałem, że to nie klient, a na pewno nie stały.
- A ty nadal tu stoisz. - to był ten diler, którego nie przyjemność miałem poznać razem z Alice w parku.
- Jak już mówiłem, mnie jest tutaj bardzo dobrze. - sięgnąłem do kieszenie po paczkę fajek.
- Problem w tym, że mnie jest niedobrze jak na Ciebie patrzę.
Nie powiedziałem nic, a jedynie podkreślając jak bardzo mam go w dupie zapaliłem papierosa.
- Jesteś pewny siebie, co? Taki typ nieustraszony.
Nadal nic nie odpowiedziałem.
- Próbujesz zgrywać takiego, co to go nic nie obchodzi, ale problem w tym że oboje wiemy jaki jest twój słaby punkt.
Zacisnąłem rękę w pięść, bałem się tego, co miałem dalej usłyszeć.
- Wtedy w parku nie żartowałem, twoja dziewczyna jest na prawdę ładna. Nie żartowałem także z tym, że radzę Ci mnie posłuchać.
- Odwal się od niej rozumiesz? - wysyczałem, powoli tracąc kontrolę nad sobą.
- Alice Stoner. Bardzo utalentowana i ambitna dziewczyna... - pokiwał głową z aprobatą, a ja nie wytrzymałem.
- Skąd wiesz jak się nazywa gnoju?! - krzyknąłem, rzucając się jednocześnie na tego skurwiela. O dziwo nie bronił się, a jedynie histerycznie zaśmiał.
- Los Angeles to bardzo małe miasto szczeniaku, nie trudno o informacje o kimś, ale ja przecież nie po to tu przyszedłem, żeby mówić Ci o moich kontaktach. - mówił dosłownie przyparty do muru. - Po raz kolejny dam Ci wyjście: albo się stąd zwiniesz, albo ... - nie dokończył. Nie chciałem z resztą tego słyszeć. Doskonale wiedziałem jak brzmi druga część tego ultimatum. Nadal wściekły rzuciłem go na ziemię i odszedłem, przy wtórowaniu kolejnej salwy jego obrzydliwego śmiechu.
Miałem ochotę iść do Alice. Chciałem mieć pewność, że nic jej nie jest, że jest bezpieczna. Chciałem wziąć ją w ramiona i już nigdy nie puścić, wiedziałem jednak że to nie możliwe. Odrzuciłem to, co podpowiadał mi instynkt, rozum krzyczał bowiem coś zupełnie innego. Wiedziałem, że w ten sposób nigdy nie uda mi się zapewnić jej stuprocentowego bezpieczeństwa.
Zajęty myślami wręcz mechanicznie pokonywałem drogę do Hella. Zimne powietrze ostudziło moje nerwy i odświeżyło myśli. Uzmysłowiłem sobie wtedy, co muszę zrobić.


Michelle:

In Flames - Deliver Us

Po tym całym cyrku, jaki Axl odwalił w kuchni miałam mieszane uczucia. Było mi głupio, no bo nie mogę ukrywać, że rudy nie miał trochę racji. Jednocześnie roznosił mnie gniew, no bo co on sobie wyobrażał?
Bez słowa poszłam z Duffem na górę. Nie wiedziałam do końca co mam w takiej sytuacji powiedzieć. Nadal byłam w szoku, nie spodziewałam się aż tak ostrej reakcji Axla. Mimo wszystko, mimo całej jego charyzmy i wybuchowego temperamentu nigdy nie przypuszczałam, że będę się go bać, a jeszcze przed chwilą tak było. Udawałam silną, może i taka wtedy byłam, jedna z tyłu głowy cały czas kołatała się myśl, do czego ten człowiek jest zdolny. Wtedy ogarnięta adrenaliną stałam twardo, nie dałam się zastraszyć. Jednak jeszcze nie doszłam do pokoju, a strach wrócił ze zdwojoną siłą. Nogi się pode mną uginały, a ja tylko modliłam się, żeby Duff tego nie zauważył.
Usiadłam na łóżku, aby tylko zapobiec ewentualnej utracie równowagi. Podparłam twarz na dłoniach i westchnęłam, chciałam w ten sposób wypuścić wszelkie negatywne emocje. Niestety, ale stopień efektywności owego działania nie był zadowalający.
Spojrzałam w stronę Duffa, który w międzyczasie zdążył już rozłożyć się na łóżku. Leżał z rękami zaplecionymi za głową. Wiedziałam, jak bardzo potrzebował w tamtej sytuacji zapalić.
- Masz kaca? - spytałam.
- Nie, jestem wkurwiony. - odpowiedział.
Sięgnęłam do nocnej szafki, gdzie leżała paczka jego ulubionych papierosów.
- Zapal sobie. - nakazałam.
Początkowo spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, ale w końcu się zdecydował. Chwycił z mojej, wyciągniętej ku niemu dłoni, paczkę i podszedł do okna. W kieszeni spodni znalazł zapalniczkę i poczynił rozluźniające, pierwsze zaciągnięcie. Zatruł swój organizm dymem nikotynowym, a nieprzyjemny grymas jego twarzy zmienił się w nieco bardziej znośny.
- Przynajmniej nie musimy się zastanawiać, jak im o tym powiedzieć.
podsumowałam, z resztą bardzo głupio.
-Ta-parsknął cicho i znów poświęcił całą uwagę papierosowi.
Chciałam coś powiedzieć, jednak z moich ust wydobyło się jedynie ciche jęknięcie. Uznałam bowiem, że jakiekolwiek słowa nie mają wtedy sensu. Wstałam, podeszłam do Duffa i położyłam dłonie na jego spiętych barkach.
Kiedy poczuł mój dotyk, dość szybko zgasił papierosa.
-Nie powinnaś przebywać w dymie-pouczył.
- Mam 18 lat, w ciąży też nie powinnam być.
Odwrócił się w moją stronę, objął mnie w pasie i wreszcie uraczył spojrzeniem.
-Sama powiedziałaś-masz 18 lat. Osiągnęłaś dojrzałość płciową, możesz być mamusią i co najważniejsze, masz wspaniałego chłopaka, ojca Twojego dziecka.
Nagle przypomniałam sobie jak Axl zadał mi to ironiczne pytanie, pełne jadu "takiego chcesz ojca dla swojego dziecka?". Szybko jednak wymazałam to z myśli.
- Chłopaka który chyba za bardzo przejmuje się pewnym rudzielcem nie panującym nad emocjami.
-Przejmuję się Tobą... Rudy nie miał prawa na Ciebie naskoczyć.
- Oh Duff! - odsunęłam się od niego poirytowana - Co go obchodzi co może a co nie? Z resztą miał trochę racji, powinnam im powiedzieć, nie mówiąc już o tym że ma pełne prawo żeby nie zgodzić się na mieszkanie tutaj dziecka. Tego nie przemyśleliśmy. Tego jak i wielu rzeczy. Chyba jednak trochę za wcześnie na zabawę w rodziców Michael'u. - nie mam pojęcia czemu, jednak po tej całym tym incydencie w kuchni każda zła strona naszej sytuacji zrobiła się dla mnie aż nazbyt wyraźna.
-Michelle, nie martw się...-uspokajał-Poradzimy sobie, a Rudy, fakt ma pełne prawo się nie zgodzić, ale to takie samo prawo głosu, jakie mają inni domownicy.
- A brałeś pod uwagę to, że moi rodzice mogą tego nie zaakceptować? Że nie będą nam pomagać? Że chłopcy powiedzą, że nie chcą bachora u siebie? Że sobie jednak nie poradzimy? - uniosłam się zła sama nie wiem na kogo.
-Dlaczego wyciągasz teraz na wierzch same najczarniejsze scenariusze? W takich sytuacjach ważne jest też pozytywne myślenie.
- One nie są najczarniejsze, one są realne. - nie dałam tego po sobie poznać, jednak poczułam nagły ucisk w brzuchu.
-Uspokój się-uniósł delikatnie ton i przeszedł do drugiego kąta pokoju-Zespół zespołem, jeśli coś się będzie działo, ja mogę iść do pracy. Jednak póki co,  należy wierzyć, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
- A twoi rodzice? Masz zamiar im powiedzieć, że zostaną dziadkami? - głos mi się lekko złamał.
-Sam na swoje życzenie w pewnym stopniu odepchnąłem ich od swojego życia. Jeszcze nie wiem, jak mam postąpić. Po pierwsze mają swoje problemy, a poza tym nie chcę, aby znów wpieprzali się w moje życie.
- Teraz jesteś już starszy i jestem pewna, że  te kilka lat bez ciebie dało im do zrozumienia.
-Nie znasz ich-odwrócił wzrok, jak gdyby na chwilę zagłębił się we wspomnieniach.
Patrzyłam na niego i dostrzegłam, jak bardzo mu to wszystko ciąży. Może i udawał twardego ale znałam go i wiedziałam, że uniesiony honorem nie jest w stanie zrobić tego, czego tak bardzo pragnie. Chciałam mu w tym pomóc. W może zbyt radykalny sposób, ale jednak pomóc.
- Michael, pójdziesz mi po pączka? Takiego dobrego z tej budki niedaleko mojej szkoły.
-Duff pójdzie. Michaela nie ma już od dawna-powiedział dziwnym, ściszonym tonem i nie zważając dłużej na to, czy mam zamiar coś powiedzieć, wyszedł.
Nie zastanawiając się dłużej nad tym co powiedział, wyjrzałam przez okno, aby mieć pewność, jak daleko się znajduje. Podczas naszej rozmowy wpadłam bowiem na, genialny według mnie wtedy plan. Kiedy McKagan zniknął za rogiem, wyskoczyłam z pokoju i niezauważona wyszłam z domu. Na całe moje szczęście budka telefoniczna znajdowała się o rzut  beretem od naszego domu. Weszłam do niej i trzęsącymi się z nerwów rękami zaczęłam przeglądać leżącą tam książkę telefoniczną.
- M..M..M...Mc.... McKagan! - krzyknęłam sama do siebie.
W książce McKaganów było wielu, na moje szczęście Duff nie raz opowiadał mi o swojej rodzinie, wiedziałam więc o nich nieco więcej, niż to jak mieli na nazwisko. Pewna siebie zadzwoniłam pod wpisany tam numer, z sercem pełnym nadziei.
Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Komuś nie spieszyło się by odebrać, jednak po piątym sygnale w słuchawce usłyszałam damski głos.
- Dom McKaganów, słucham.
- Jaa.... - plan był na prawdę doskonały, lecz nie wpadłam na to, co miałabym powiedzieć.
"Dzień dobry, jestem przyjaciółką państwa syna. Tak, tego który uciekł do Los Angeles. Tak w prawdzie to nie jestem jego przyjaciółką, a dziewczyną, z którą Michael spodziewa się syna". Słabo by to zabrzmiało.
- Halo?! Jest tam ktoś?
Brak pomysłu na to, co mam powiedzieć pokrył się z ogarniającym wzruszeniem który zacisnął moje gardło. Do dzisiaj nie umiem tego wytłumaczyć, ale głos matki Duffa o mało nie doprowadził mnie do płaczu.
Zanim się zorientowałam pani McKagan się rozłączyła, a ja zostałam sam na sam ze swoimi rozmyślaniami. "Jego matka miała taki ciepły głos ". Nie umiałam dopuścić do siebie myśli, że to właśnie o tej kobiecie Duff mówi z taką niechęcią.
Nie chcąc zostać przyłapaną wyszłam z budki i wróciłam do domu. Na moje szczęście po drodze nie spotkałam nikogo i bez żadnych przeszkód wróciłam do pokoju, gdzie podekscytowana, nieomal roztrzęsiona czekałam na Duffa.
Robiłam, co w mojej mocy, aby opanować oddech. Jednak w moich uszach, co chwila od nowa rozbrzmiewał łagodny głos pani McKagan.
Czekając na Duffa nie mogłam usiedzieć na miejscu. Chodziłam po pokoju, siadałam wstawałam, zaglądałam do szafek, pod łóżko. McKaganowi się jednak nie spieszyło. Wrócił dużo później, niż mogłabym tego oczekiwać. W normalnej sytuacji zaniepokoiłabym się, albo chociaż wkurzyła, teraz jednak nie mogłam się doczekać, aż usłyszy co mam mu do powiedzenia.
Kiedy wszedł, razem z nim do pokoju wkradł się paskudny tytoniowy zapach. Domyśliłam się wtedy, co zajęło mu tyle czasu.
- Kupiłem Ci trzy, ale jednego po drodze zjadłem. - humor mu się najwidoczniej poprawił, bo w tym momencie obdarował mnie promiennym uśmiechem, który zbladł zaraz po tym, jak na mnie spojrzał. - Coś się stało? - na prawdę moje emocje było tak bardzo po mnie widać?
- Nie. To znaczy, tak. Mam Ci coś do powiedzenia, ale wysłuchaj mnie do końca.
Nie powiedział nic, a jedynie nadal przyglądał mi się lekko zaniepokojony.
- Znalazłam w książce telefonicznej numer do twoich rodziców i postanowiłam zadzwonić. - przerwałam na sekundę, chcąc zobaczyć jego reakcję.
-Dlaczego?-zapytał najpierw spokojnym tonem, aby po chwili zacząć krzyczeć-Przecież Ci mówiłem, że nie wiem, czy chcę  im o tym mówić. Powinnaś mnie spróbować przekonać, a nie sama podejmować takie decyzje!
- Duff, daj mi powiedzieć do końca. Zadzwoniłam tam i odebrała twoja matka. Miała taki ciepły, przyjemny głos... - nie dokończyłam, bo McKagan znowu mi przerwał.
-Przede wszystkim to jest nie fair wobec mnie. Miałem swoje powody, by odejść z domu, ale Ty miałaś je gdzieś. Pomyślałaś choć przez chwilę, jak ja się bym z tym czuł? Wiem, że nie zasłużyli na ukrywanie takich rzeczy z mojej strony, chciałem im powiedzieć, ale nie teraz, nie tak od razu... A Ty zrobiłaś to za mnie... To jest, do cholery, moja matka i to ja powinienem jej to powiedzieć!
- Uspokój się Michael! Daj mi dojść do słowa! Robisz wielkie halo, drzesz się po mnie, a nie dajesz mi do końca powiedzieć! Z resztą, nawet jeżeli bym jej powiedziała to co? To też moje dziecko i chcę żeby miało dwie babcie i dwoje dziadków! Z całym szacunkiem, ale z urażonego chłopca powinieneś się w końcu zmienić w dojrzałego mężczyznę który spodziewa się dziecka!
-Michael został w Seattle, a Duff, który stoi przed Tobą, też chce, aby jego dziecko wychowywało się w normalnej rodzinie, z kompletem dziadków. Jeśli uważasz mnie za "urażonego chłopca" to po jaką cholerę to wszystko? Ten cały czas... Ja Cię kocham, martwię się o Ciebie, a skoro w taki sposób o mnie myślisz to dlaczego przez ten cały czas jesteś moją dziewczyną? Chciałaś szalonego życia u boku rockmana, imprez, seksu, czy towarzystwa kogoś, kto ma spokojny dostęp do dragów? -krzyczał, a to, co od niego usłyszałam naprawdę zabolało.
- Tak kurwa, masz rację! Chciałam dragów i seksu, niestety wpadłam i teraz nie mam ani jednego ani drugiego. Nosze w sobie twoje dziecko, a ty mi mówisz, że jestem z tobą dla imprez. Jeżeli życie dla ciebie sprowadza się tylko do tego i tak o mnie myślisz, to może ja Ci nie będę tego zabierać? Może zostaniesz sobie sam, wtedy będziesz mógł posuwać każdą lalę i wlewać w siebie wszystko co wpadnie Ci pod rękę! I tak, uważam, że w tej chwili zachowujesz się jak rozwydrzony dzieciak, a mówiąc takie rzeczy, drąc mordę i nie dając mi nadal dojść do słowa dajesz tylko tego świadectwo!!
Chłopak umilkł, przez chwilę wpatrywał się we mnie zdenerwowanym spojrzeniem.
-Dzięki za szczerość-rzucił krótko cichym tonem i wyszedł z domu, a ja bezsilnie opadłam na łóżko.
Wtedy zatęskniłam. Zatęskniłam za czasami kiedy po kłótni z Duffem szłam i odreagowywałam. Czasem heroiną, czasem alkoholem. To była nasza najostrzejsza kłótnia od dłuższego już czasu. Nie chciałam trzymać tego w sobie, bo wiedziałam jak może się to skończyć. Ignorując kujący ból ruszyłam w stronę Sunset modląc się tylko o to, aby nie spotkać po drodze Duffa.


Steven:

Midnight Oil - Beds Are Burning

Dzień po imprezie męczył mnie kac. Prócz alkoholowego, z samego rana doszedł do tego kac moralny. Za nic nie umiałem sobie wybaczyć tego, że to właśnie przeze mnie Axl podniósł rękę na Michelle. Całe szczęście w odpowiednim momencie pojawił się Duff i rudy odpuścił, w przeciwnym razie czułbym się współwinny temu wszystkiemu, do czego mogło tam dojść. Byłem na siebie zły, przecież doskonale znałem Axla i jego zmienne humory, jego nagłe wpadanie w szał i wiedziałem także, jak bardzo jest nieprzewidywalny. Prawdą jest, że chyba nikt nawet Axla nie podejrzewałby o podniesienie ręki na ciężarną, jednak to nie jest wymówka. Nie powinienem paplać o tym na prawo i lewo, a cholerne wyrzuty sumienia były tylko karą. Chcąc je zagłuszyć postanowiłem odwiedzić Sunset. Może topienie żalu w alkoholu i narkotykach to bardzo słaby pomysł, jednak w tamtych czasach nie widziałem lepszej metody, zaś podświadoma nadzieja, na spotkanie Lissy było kolejną drobną zachętą na małe tourne po barach.
Na Sunset znalazłem się już po kilku minutach marszu. Drogę pokonałem tak bezmyślnie, tak machinalnie, że zamawiając pierwszego shota nie umiałem sobie przypomnieć, czy mijałem kogoś znajomego, czy przechodziłem na czerwonym świetle, czy nie zdeptałem po drodze jakiegoś małego, niewinnego pieska.
Chwilę zamyślenia przerwało przyjemne, dobrze znane mi ciepło rozlewające się po przełyku. Potem kolejna paląca fala, kolejna i kolejna. Każda przeplatana z luźną, niezobowiązującą rozmową z barmanem, czy też nieznajomym siedzącym koło mnie.
Godziny mijały, rachunek rósł, poziom alkoholu w krwi wzrastał, a ja zmieniłem miejscówkę. Przysiadłem się do jakiś nieznanych mi ludzi, którym moja obecność wcale nie przeszkadzała. Spoglądałem raz po raz na scenę, będąc ciekawym kto zagra tym razem. "Znowu oni" pomyślałem widząc pomykającego Bolana. Z nutką zazdrości, w końcu dawno Gunsów na Sunset nikt nie wiedział, przyglądałem się zespołowi Bacha.
Właśnie po raz kolejny zastanawiałem się nad tym, jak oni mogą grać bez bębniarza, kiedy nagle dostrzegłem ją.
Sięgnąłem po moją szklankę piwa i poszedłem.
- Cześć Aniele - zagadnąłem, kiedy już udało mi się ją dogonić.
- Cześć, my się znamy?
- To ja zatarasowałem Ci wyjście z klubu kilka dni temu.
- Ahh, to ty. Cześć, cześć. Widzę, że dobrze się bawisz. - wskazała na moje piwo.
- Teraz na pewno. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Wiesz co, bardzo mi przykro ale nie mam za bardzo czasu.
- W sumie to ja też - skłamałem. - Ale chciałem się po prostu przywitać Lily.
- Ale ja jestem Lissa, Lily to moja siostra.
- A niech to szlag, jest was dwie!?
- Tak. Siostry bliźniaczki. Lissa i Lily Bierk. - dygnęła niczym księżniczka.
- Bierk? To ty i on - wskazałem na Bacha - jesteście... - z szoku zabrakło mi słów w gębie.
- Tak, jesteśmy rodzeństwem.
- O kurwa, ale odlot. Serio gadasz?
- Ciebie bym nie okłamała - żartownisia.
- A ja jestem Steven Adler. Tak, tak. Ten Steven.
- Aha ... - jestem przekonany, że nie miałam pojęcia kim byłem i dlaczego miałaby mnie znać. - Bardzo mi miło Steven, że w końcu mogłam Cię poznać, ale ja się na praw..
- A żesz ty! Tam jest Duff. Chodź Lissa, przedstawię... - rozejrzałem się wkoło, jednak dziewczyny już nie było. - Cię... No ładnie Adler, no ładnie. Działasz na kobiety jak odstraszacz na owady. - powiedziałem już sam do siebie.
Trochę zbity z tropu w nieco zepsutym humorze ruszyłem w stronę baru, przy którym siedział Duff. Zdziwiłem się, że po tej całej rannej awanturze nie siedzi z Michelle, jednak jeszcze bardziej zdziwiła mnie kobieta siedząca koło niego. Kiedy ją zobaczyłem zwolniłem. Chciałem sobie dać czas, na przyjrzenie się jej. Ciemne włosy, długie nogi, pewne siebie spojrzenie. "To nie jest dziwka, ani groupie, ani nawet panienka na jedną noc..." od razu pomyślałem. Nie zastanawiając się już dłużej prawie skocznym krokiem podszedłem do McKagana i jego towarzyszki. Duff akurat się zbierał, a spotkanie mnie było dla niego nie mniejszą niespodzianką, niż dla mnie spotkanie jego.
- O stary, co ty tu robisz? Nie sądziłem, że po tym wszystkim będziesz miał ochotę... - rzuciłem brunetce sympatyczne spojrzenie - ...i czas.
- Tak w prawdzie to się już zbieram, ale poznaj Alex.
Przywitałem się z koleżanką Duffa.
- Okej, także już się znacie. Miłego wieczoru, ja was opuszczam. - powiedział wręcz uroczyście.
- Pokaż się z najlepszej strony. Ona jest z wytwórni płytowej. - powiedział mi na ucho, sięgając przy okazji swoją kurtkę z krzesła.
Ostatnia wymiana spojrzeń i wyszedł, zostawiając mnie sam na sam z kobietą, która mimo tak promiennego uśmiechu i pozytywnego nastawienia już na pierwszy rzut oka wzbudzała mój respekt.

Duff:

The Rolling Stones - I Got The Blues

Szedłem szybkim krokiem ulicami zapadającego powoli w mrok Los Angeles, tym samym stukając obcasami kowbojek o płytę chodnikową. Chłodny, wieczorny wiatr owiewał moją twarz, jednak nie potrafił on ostudzić buzujących we mnie emocji. Trudno mi było w tamtej chwili jednoznacznie określić, co czułem. Sprzeczne emocje mieszały się we mnie tworząc niebezpieczną miksturę wybuchową. Zdenerwowanie i zmartwienie, strach i obojętność, nienawiść i miłość. Starałem się sobie to wszystko poukładać w głowie, jednak nie udawało mi się to w żaden możliwy sposób. Nie umiałem zrozumieć w pełni intencji Michelle. Wciąż miałem do moich rodziców żal, ale planowałem ich poinformować. Szukałem tylko odpowiedniej chwili i słów. Michelle jednak kompletnie mnie zlekceważyła. Mnie i moje zdanie. Byłem na nią wściekły za to, co zrobiła, co powiedziała, ale cholernie bałem się patrząc na jej stan. Wykrzyczała mi prosto w twarz, co myśli o mnie i naszym związku i to bolało, moja psychika nie wytrzymała. Szedłem prosto przed siebie, ignorując innych uczestników pieszego ruchu. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w którymś z klubów i zabić smutki. Moją uwagę przykuło kilka dziewczyn i nie myśląc o niczym poczułem potrzebę jednorazowego skoku z takową w klubowej toalecie.
Ruszyłem w ich stronę. Kiedy mnie zauważyły, naprężyły swoje młode ciała chcąc uwydatnić wszystkie ich atuty. Gotów rozładować frustracje w ten, a nie inny sposób nagle zdębiałem. Zacząłem się siebie brzydzić, że takie coś w ogóle przeszło mi przez myśl. Przecież nie raz kłóciłem się z Michelle, to pewnie nie ostatnia kłótnia i mimo, że ta była tą najbardziej dotkliwą na tę chwilę nie potrafiłbym tak po prostu zapomnieć z którąś z nich.
Ostatnie spojrzenie na nadal chętne, młode dziewczyny.
Pozostała droga do Rainbow nie zajęła mi długo. Już po chwili znalazłem się przy ladzie jednego z moich ulubionych miejsc. Rzuciłem okiem na scenę. "Skid row. Tym skurwielom idzie coraz lepiej" pomyślałem, po czym zawołałem barmana.
Zamówiłem swoją ulubioną ruska wódkę. Szybko opróżniłem pierwszą połowę butelki. Kilku znajomych przewinęło się przez bar i moją osobę. Otrzymałem kilka propozycji wypicia w większym gronie, jednak każdej odmowilem. Potrzebowałem wtedy odrobiny samotności, chwili, w której mógłbym pomyśleć. Na drugim końcu barowego stołu dostrzegłem przyglądającą mi się kobietę.
Uniosłem kieliszek w jej stronę i uśmiechnąłem się najładniej jak mogłem. To był chyba ten moment upojenia, w którym już nie chciałem się zamartwiać. Kobieta, na oko w mniej więcej moim wieku, podeszła i usiadła zaraz koło mnie. Rozmowa szła nam tak dobrze, że poważnie zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno nie jest to jakaś moja stara, dobra znajoma. Ni jak nie umiałem sobie jednak przypomnieć, abym już kiedyś te niedostępną piękność widział.
Siedzieliśmy tak i dyskutowaliśmy o różnych, mniej lub bardziej interesujących rzeczach. Dowiedziałem się, że ma na imię Alex, że ma 25 lat, że lubi kawę i że od dawna marzy o podróży do Europy.
- Jeżeli będziesz mieć ze mną dobre układy, to może Cię kiedyś tam wezmę. - uśmiechnąłem się ładnie. - Mój zespół będzie kiedyś sławny.
- Masz zespół? Tak dobry jak ten na scenie? - spytała dużo trzeźwiejsza ode mnie.
- Phi. Nawet lepszy. Nazywamy się Guns N' Roses.
- No to się ciekawie składa, bo pracuję w wytwórni płytowej.
- O kurwa, Alex ty robisz sobie ze mnie jaja, prawda? - zapytałem już lekko bez życia.
- Nie, popatrz. - podarowała mi swoją wizytówkę, a ja jedynie kiwałem głową, udając że umiem przeczytać drobny druczek.
- Schowam to sobie.
I włożyłem kartonik do kieszenie.
Rozmowa z Alex szła mi coraz lepiej. Nadal wlewając w siebie alkohol stawałem się coraz bardziej otwarty, aż w końcu doszło do tego tematu, z powodu którego siedziałem teraz z Alex, a nie Michelle.
-... No i wyszedłem. Nie dam sobie mówić takich rzeczy, no bo mimo wszystko nie jestem takim skurwysynem, jak ktoś sobie może pomyśleć. Mam uczucia, wiesz?
- Wiem i widzę, że Cię to męczy.
- Męczy? To, że mam uczucia? No trochę, chyba wolałbym być tym skurwysynem z kamieniem zamiast serca.
- Nie do końca, męczy Cię tak dziewczyna, a raczej to że jej teraz tu nie ma. Może lepiej zamiast pić ten denaturat wrócisz do niej?
- Ale ... polubiłem Cię.
- A ja jestem w pracy i nie powinnam tyle pić. Idź już.
Nie byłem do końca przekonany czy to już ten moment. Czy emocje moje i Michelle opadły już do wystarczającego optimum, jednak kobieca intuicja Alex nie mogła się przecież mylić.
Zbierałem się właśnie do wyjścia, kiedy podszedł do nas Adler. Przeprowadziłem z nim krótką wymianę zdań, jak najbardziej dyskretnie dałem mu do zrozumienia kim jest Alex, a potem ruszyłem w stronę drzwi, a z każdym krokiem byłem coraz bardziej pewny, że to właśnie z Michelle powinienem teraz być.
Dość szybko pokonałem drogę z Hella do Rainbow, ale powrót do domu wydał się leceniem na skrzydłach mimo kilku  procentów w moim organizmie. Otworzyłem drzwi, w domu słychać było dźwięk telewizora, w którym Emily i Saul oglądali horror. Wbiegłem po schodach nie tracąc równowagi ani na moment. No może małą sekundę. Otworzyłem drzwi do mojego pokoju i już miałem się rzucić w objęcia Petterson. Jednak ku  mojemu zdziwieniu, pokój był pusty.
- Gdzie moja kobieta?! - krzyknąłem do gołąbeczków stojąc na szczycie schodów.
- To ona nie była z Tobą? - zdziwiła się Emily.
Nie powiedziałem nic, a jedynie czułem jak wóda ze mnie wyparowuje.
- Wyszła zaraz po ... waszej awanturze. Myśleliśmy, że idzie za tobą. - dodał Slash.
- Problem w tym, że jak widzicie, ze mną jej kurwa nie ma. - podniosłem głos zdenerwowany. Emily i Slash nie zdążyli nic dodać, bo zanim się zorientowali mnie już nie było w domu. Obszedłem cały dom dookoła. Poszedłem na plażę, odwiedziłem wszystkie miejsca w pobliżu, w których Michelle mogła się znaleźć. Moje poszukiwania szły jednak na marne, a ja coraz bardziej miałem ochotę po raz kolejny iść i się napić, tym razem jednak do nie przytomności. Chciałem w ten sposób odpędzić wszystkie złe myśli, jakie zaczęły mi się nasuwać.
Myśl o wódce podsunęła mi jeszcze jeden pomysł. "Sunset!" pomyślałem i ruszyłem w stronę centrum nocnego życia L.A.
Z jednej strony miałem ogromną nadzieję, że tym razem uda mi się ją znaleźć, ale tym samym bałem się o jej obecny stan. Przecież ona była wtedy w ciąży, a co jeżeli ktoś by ją namówił do picia, albo co gorsza ćpania? Poza tym Sunset zawsze było bardzo niebezpieczne, pełne osób, którym zależy na ludzkiej krzywdzie. Chciałem znów jak najszybciej być przy niej i mieć pewność, że nikt jej nie zrani.
Wpadałem do każdego baru po kolei. Nawet do tych największych spelun w których szansa jej znalezienia była zerowa. Jak to zawsze bywa, moje Słonce znalazłem dopiero w ostatnim możliwym barze. Nie zauważyła mnie. Siedziała w kącie, z podkurczonymi nogami i nieobecnym wzrokiem. Koło niej siedział jakiś chłopak, który żywo opowiadał jej jakąś zapewne mało przejmującą historię ze swojego marnego życia.
Za pomocą łokci udało mi się przepchnąć do ich stolika. Po drodze usłyszałem kilka obelg pod swoim adresem, ale nie to się wtedy liczyło.
-Michelle! - krzyknąłem, jednak muzyka mnie zagłuszyła. Byłem już bardzo blisko stolika, kiedy ponownie zawołałem ją jej imieniem. Dopiero wtedy przeniosła na mnie swój zmęczony wzrok.
- Nie widzisz że rozmawiamy?! - koleś się wkurzył,bo przeszkodziłem mu w monologu.
- Duff... - powiedziała Michelle jak by nie umiała uwierzyć ze przyszedłem.
Towarzysz Michelle nie pozwalał mi do niej podejść. Mówił, że to w jakim ona jest stanie to moja wina i że przyszła tam po to żeby ode mnie odpocząć. Słysząc co mówił krew mnie zalewała, chciałem grzecznie jednak kiedy zobaczyłem jak Michelle nieudolnie próbuję wstać od stołu potraktowałem tego idiotę lewa pięścią.
Chłopak niestety wcale nie miał zamiaru odpuścić, podniósł się i usiłował na mnie naskoczyć. Jednak moja zgrabność mnie uratowała. Odsunąłem się lekko i podstawiłem mu nogę, więc zarył twarzą o podłogę. Michelle zakryła twarz dłonią. Była zdziwiona.
- No przepraszam skarbie ale twój kolega był zbyt nachalny. - uśmiechnąłem się lekko lecz kiedy na twarzy Michelle znowu pojawił się grymas bólu od razu się zaniepokoiłem.
- Co jest kochanie?
- Bardzo boli... - przytrzymałem ją inaczej mogła by wylądować na ziemi koło tego frajera.
Powoli wyszliśmy z baru. Widziałem, jak Michelle powstrzymywała się przed krzyczeniem z bólu. Niejednokrotnie wbiła we mnie paznokcie, oddychała ciężko, a z każdym krokiem, ja bałem się coraz bardziej.
-Idziemy do lekarza - zarządziłem.
Wziąłem ją na ręce, na których z bólu już ledwo kontaktowała.
Na nasze szczęście szpital nie był aż tak daleko i po kilku minutach marszobiegu byliśmy na miejscu.
Po przejściu przez próg napotkałem zdziwione spojrzenie pielęgniarki dyżurującej, za co od razu została przeze mnie opierdolona. Roztrzęsiona siostra zawołała lekarza który,jak się potem okazało, był lekarzem prowadzącym ciąże Michelle.
Doktor szybko zabrał Petterson do jednej z sal, a mi kazał poczekać na zewnątrz. Na twardym, szpitalnym krześle siedziałem jak na szpilkach. Z sali kilka razy wybiegła pielęgniarka, aby po krótkim czasie z dziwnym, nieznanym mi narzędziem wrócić do środka. Za każdym razem, kiedy przechodziła obok mnie, ja wstawałem, aczkolwiek z jej ust nie usłyszałem ani słowa. Czekałem więc i czekałem, tupiąc nerwowo nogą, czy wypalając kolejnego papierosa w znajdującej się tuż obok palarni.
Po około półtorej godziny z sali, na szpitalnym łóżku wyjechała Michelle. Była nieprzytomna, ponieważ narkoza nie przestała jeszcze działać. Zdążyłem jedynie musnąć jej dłoń ponieważ pielęgniarka pojechała z nią na jedną z sal pacjentów. Chciałem iść za nimi, jednak najpierw wolałem dowiedzieć się więcej szczegółów.
- Dobry wieczór doktorze. Co z nią?
- A pan jest...? Osobom z poza rodziny nie mogę ujawniać takich informacji.
- Ale ja jestem ojcem dziecka.
- No dobrze. Chodźmy do gabinetu. - wskazał dłonią kierunek w jakim miałem się udać.
Nogi się pode mną przez chwilę ugięły. Mina lekarza, nie wróżyła nic dobrego. Weszliśmy do gabinetu i zajęliśmy miejsca po dwu stronach biurka doktora.
- Proszę Pana, co się dzieje z Michelle?-zapytałem zniecierpliwiony i zmartwiony.
- Pani Petterson - chwila przerwy. Widać było że nawet dla niego było to trudne - Straciła dziecko. Bardzo mi przykro.
Zamurowało mnie, nie potrafiłem wydać z siebie żadnego dźwięku... Odczekałem chwilę, myślałem o Michelle, przed oczami stanęły mi wszystkie chwile, kiedy ją bolało, gdy łapała się za brzuch i doszedłem do wniosku, że było tego niepokojąco dużo. Już miałem zamiar się zerwać i biec do ukochanej, kiedy coś przyszło mi do głowy.
- Doktorze, jak wyglądał stan dziecka, kiedy Michelle jakiś czas temu przyszła na badanie? Moja dziewczyna zapewniała mnie, że wszystko jest dobrze, ale chciałbym to usłyszeć od Pana.
- Pani Petterson chyba nie chciała pana niepokoić. Ciąża od początku była zagrożona. Szansa na jej przenoszenie wynosiła zaledwie kolo 50%. Szczerze nie sądziłem jednak, że cały ten cykl tak wyniszczy organizm pani Petterson. Już na początku jej wyniki nie były dobre,ale to co dzisiaj zobaczyłem... - urwał w pół słowa a ja chyba zrozumiałem co miał na myśli. Poronienie Michelle w gruncie rzeczy było dla niej dobre, ponieważ dziecko odbierało jej zdrowie.
-Ja...-nie do końca wiedziałem, co mam mówić-... dziękuję... Pójdę do Michelle-wstałem z krzesła i z głową pełną myśli tych pozytywnych i negatywnych podążałem do sali, w której leżała Petterson.
Otworzyłem cicho drzwi. Nie chciałem jej za wcześnie wybudzić. Usiadłem na krześle koło łóżka i się przyglądałem. Jej blada skóra prawie nie wyróżniała się na tle białej pościeli. Zapadnięte policzki, cienie pod oczami. Krótkie, połamane paznokcie. Włosy bez cienia błysku. Jak wcześniej tego nie dostrzegłem? Jak mogłem nie wpaść na to, że coś jest nie tak.
Delikatnie chwyciłem jej dłoń i siedziałem tak przez jeszcze chwilkę i myślałem. Początkowo nie potrafiłem znaleźć powodu, dla którego było tak, a nie inaczej. Dopiero po chwili mnie olśniło, do głowy przyszła mi sytuacja sprzed kilku miesięcy i Michelle leżąca sama w łóżku, bojąca się kogokolwiek, z depresją. Na samą myśl wzdrygnąłem się i zacząłem zastanawiać, czy utrata dziecka nie przywróci owej sytuacji...
Siedziałem tak pogrążając się w myślach coraz bardziej. Właśnie obwiniałem się i to wszystko i próbowałem zrozumieć czemu Michelle nie mówiła mi o wszystkim kiedy nagle jej palce zacisnęły się na mojej dłoni. Michelle się rozbudzała.
Klęknąłem przy łóżku i odgarnąłem kosmyk włosów z jej twarzy. Po chwili zaczęła otwierać oczy, powoli i leniwie unosiła powieki. Ostre szpitalne światło ją drażniło, była zszokowana, nie wiedziała gdzie się znajduje.
-Duffy?-cichy jęk rozległ się z jej ust, a mnie coś ścisnęło w środku.
- Jestem tutaj, spokojnie.
- Duff... Przepraszam. - jeszcze lekko otumaniona z trudem sklecała zdania. - Kocham Cie... za to jak pięknie się na mnie patrzysz... A nie za narkotyki. - mówiła jak by nie wiedziała ze nie musi mi się tłumaczyć.
-Słoneczko, wiem... Ja Ciebie też bardzo kocham i przepraszam - pocałowałem wierzch jej dłoni. W tamtej chwili przeszkodziła nam pielęgniarka, która wbiegła do sali i sprawdzała, czy z Michelle wszystko gra, już po chwili dołączył do niej lekarz, ja zaś zostałem wyproszony z sali, aby nie przeszkadzać w badaniach.
Po raz kolejny tamtej nocy odwiedziłem palarnię. Po kolejnym papierosie z rzędu do pomieszczenia zapukał lekarz.
- Pani Petterson pana potrzebuje. Spełniłem swój lekarski obowiązek. Teraz mogę jedynie zaproponować pomoc psychologa. - widziałem ile trudu mu to wszystko przynosi. Mimo wykonywanego przez siebie zawodu był człowiekiem,a nie maszyna do operowania ludzi.
- Dziękuję za poinformowanie.
W pospiechu zgasiłem papierosa i ruszyłem w stronę sali Michelle.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział VI

Michelle:

U2 - Magnificent

Do szkoły chodziłam już regularnie. Coraz trudniej było mi ukryć fakt, że jestem w ciąży, jednak coraz łatwiej przychodziło mi uważanie na tych durni podczas przerwy. Materiał nadrabiałam z łatwością, a to wszystko dzięki pani pedagog. Jeżeli już o niej mowa: pani Dearborn okazała się bardzo przyjazną osobą. Mimo różnicy wieku, a także faktu że była ona jednym z przedstawicieli rady pedagogicznej traktowała mnie na równi z sobą. Na naszych spotkaniach prócz tematów typowo szkolnych poruszałyśmy także takie, które nie miały z nią nic wspólnego. Zawarłyśmy nawet pewien układ, w którym Ona ratowała mnie przed wf-em, w zamian czego ja pomagałam jej w papierzyskach których jako pedagog mało nie miała.
Tamtego sobotniego popołudnia wraz z Duffem i naszym nienarodzonym jeszcze dzieckiem wybraliśmy się na spacer. Ciepłe promienie anielskiego słońca przegnały chmury, które jeszcze kilka godzin temu przysłaniały niebo. Szliśmy wolnym krokiem, rozkoszując się sobą nawzajem. Byłam w szoku, że McKagan tak szybko odrzucił stare obyczaje i przestawił się na dość rodzinny tryb życia. Czasami był bardzo nadopiekuńczy, to fakt,ale poza tym facet, o którym wiele innych kobiet mogłoby tylko pomarzyć. Od wpadki z radiowozem starał się stłumić swój wewnętrzny głos, który kiedyś niejednokrotnie kazał mu się od tak po prostu iść i się najebać w imię troski o mnie i maluszka. Jak już mówiłam, wiele kobiet tylko marzyła o podobnym ideale, sęk jednak w tym, że ja nie byłam jak tamte. Mieszkałam z takimi, a nie innymi ludźmi dlatego, że sama byłam zwariowana i dość lekko traktowałam życie. Taka moja natura sprawiła, że zaczęło mi brakować tej buntowniczej i szalonej strony charakteru Duffa. Nie chciałam mu o tym mówić, bo w końcu zmienił się dla mnie, co oczywiście mi imponowało. Właśnie wtedy potrzebowałam obu tych rzeczy: troski i odrobiny wariactwa. Miałam 18 lat, jednym z moich priorytetów była zabawa.
Pamiętam, że szłam wtedy tuż obok McKagana, a on trzymał moją dłoń. Wspólnie, wolnym krokiem zmierzaliśmy z powrotem do Hella. Wieczór przyszedł bardzo szybko, a dzień, który z założenia miał być długi i posłużyć zrobieniu czegoś bardziej przydatnego tak po prostu przepłynął. Jako, że mój brzuch cały czas stawał się większy, zastanawiałam się jak przekazać ową szczęśliwa wiadomość naszym współlokatorom. Jednak podobnie jak w innych momentach rozmyślania na ten temat stanęło na tym, że to jeszcze nie ten czas. Zbliżaliśmy się do domu. Kiedy do naszej meliny został jeszcze spory kawałek drogi, usłyszeliśmy muzykę, a z każdym zakrętem stawała się ona głośniejsza. W końcu, po krótkim marszu, spędzonym w kompletnej ciszy, dotarliśmy pod drzwi Hella. Masa ludzi kręciło się na zewnątrz. W oku McKagana dostrzegłam charakterystyczny błysk. Przywitał się z kilkoma obcymi mi ludźmi i wspólnie weszliśmy do środka, przepychając się przez tłum. Wnętrze domu przepełnione było kłębami dymu papierosowego, a w powietrzu niósł się zapach alkoholu i spoconych ciał. Kilka butelek leżało na podłodze. Jedne w całości, a inne w kawałkach, oprócz tego, w pomieszczeniach, walały się także puste już woreczki po różnej maści narkotykach. Dużo ludzi po prostu tańczyło, inni skupiali się na piciu lub ćpaniu, a ci trzeci wyrwaniem dobrej dupy, czy gościa do łóżka Tak, kiedy nas nie było, oni zrobili imprezę. Tęskniłam za tym, ale równocześnie bałam się o maluszka.
-Chodźcie do nas!-rozległ się krzyk Hudsona z kanapy. McKagan zmierzył mnie wzrokiem i w końcu zapytał.
-Chcesz tu zostać? Zawsze możemy iść po prostu na górę.
Mimo wszystko w oczach Duffa widziałam wahanie o moją odpowiedź, chciał dla mnie jak najlepiej, ale był spragniony przeżyć związanych z typową, gunsową imprezą, przepełniona alkoholem, narkotykami i panienkami, na które odkąd byliśmy razem,jedynie od czasu do czasu zerkał.
-Tak Duffy, chcę tu zostać, też za tym tęskniłam- powiedziałam, choć może raczej wykrzyczałam, biorąc pod uwagę głośną muzykę i posłałam mu szeroki uśmiech. Podeszliśmy do naszej sofy, gdzie siedział Slash z Emily na swoich kolanach, Izzy i obok niego Alice, dalej Steven z pewną półnagą laską, która nie potrafiła odkleić się od ust blondyna, a Rudego nie było. Podejrzewałam, że szanowny Mr. Rose pieprzył wtedy jakąś przypadkową pannę. Duffy usiadł między Hudsonem i Stradlinem, a ja usiadłam mu na kolanach. Emily postawiła przed nami dwa piwa, które wyjęła zza kanapy, aczkolwiek obiema butelkami zajął się McKagan. Bawiłam się świetnie, mimo że byłam zmuszona na abstynencję pod każdą postacią. Dużo śmiechu zniwelowało jednak owe uczucie zakłopotania. Po pewnym czasie Steven ze wspomnianą pięknością zniknęli, potem w Izzym i Hudsonie odezwał się narkotykowy głód, toteż i oni chwilowo się ulotnili. Emily i Alice plotkowały między sobą, czasami komentując wygląd któregoś z gości. Ja i McKagan zajęliśmy się sobą nawzajem. Właśnie wtedy obudził się w nim ten dryg buntownika, szalonego rockmana. Duff opróżniał wtedy którąś z kolei już buteleczkę alkoholu, a lewą ręką obejmował mnie tak mocno, jak tylko mógł. Jednak po dłuższej chwili miałam już serdecznie dość siedzenia w tym samym miejscu, więc ja i Duff zajęliśmy parkiet.
-McKagan, opróżnię tę flaszkę szybciej niż ty-padło wyzwanie, a mój chłopak poszedł stawić mu czoła. Kibicowaliśmy mu z całych sił i niestety dla rzucającego wyzwanie, okazało się, że Duff miał mocniejszą głowę. Ja wróciłam na kanapę, a mój chłopak zniknął w tłumie z jednym ze swoich 'znajomych od butelki' . Czas leciał szybko, tańczyłam z Axlem, dostałam ofertę przyćpania z Adlerem, której naturalnie odmówiłam i bawiłam się z Alice. Na stoliku przed nami pojawiły się kieliszki i butelka ruskiej, ja po raz kolejny powiedziałam ''Nie'' alkoholowi. Osoby przy stoliku, które znały mnie już z niejednej imprezy wiedziały, że to nie w moim stylu, toteż spotkałam się z wieloma dziwnymi spojrzeniami. Jedne były zdezorientowane, drugie jak gdyby obarczały mnie winą,a jeszcze inne wyrażały przez nie własne oburzenie. Starałam się nie zwracać na nich uwagi i po prostu imprezować dalej.
-Możemy pogadać?-zapytała po chwili, gasząc papierosa Emily i chwyciła mnie za rękę. Poszłyśmy do łazienki, wywaliłyśmy stamtąd przysypiającego już gościa i wtedy mogłyśmy swobodnie rozmawiać.
-Co się z Tobą dzieje?-zapytała prosto z mostu.
-Nic- odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
-Nie kłam-skarciła mnie wzrokiem.
-Przecież mówię prawdę-upierałam się wciąż przy swoim.
-Co jest z Tobą nie tak? Jestem Twoją przyjaciółką, mi możesz powiedzieć-starała się dokończyć swoją rozległą, bo na taką się właśnie zanosiło, wypowiedź.
-Ale-podjęłam próbę przerwania Emily, niestety nieudaną.
-Z dnia na dzień stałaś się kompletną abstynentką, własne piwo oddałaś McKaganowi, odmówiłaś milionom propozycji zapalenia, nawet odprawiłaś Adlera z kwitkiem, kiedy ten chciał z Tobą zaćpać. W dodatku, bez urazy,ale ostatnio nieco przytyłaś. McKagan prawie nie odstępuje od Ciebie na krok I nie masz czasu na spacer z własną przyjaciółką. Jesteś chora?-zapytała, wybijając we mnie to charakterystyczne dla niej, świdrujące spojrzenie.
-Nie jestem chora, uspokój się, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Obiecuję , że jeśli coś będzie nie tak, to powiem Ci o tym natychmiast-spojrzałam w jej oczy i starałam się mówić najbardziej przekonywującym tonem, na jaki tylko było mnie stać. Emily spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, a ja opuściłam łazienkę, nie mówiąc już nic. Chciałam dostać się na zewnątrz, przeciskałam się w tłumie tańczących, czy po prostu rozmawiających ludzi. Po drodze zauważyłam zebranych Gunsów w kuchni, którzy razem, wszyscy wspólnie pili i śmiali się przy jednym stole. Całą piątką bajerowali wianuszek małolat zebranych wokół nich i wpatrzonych w zespół jak w obrazek. Zaśmiałam się samą do siebie, a chwilę później opuściłam Hellhouse, na zewnątrz nareszcie mogłam odetchnąć spokojnie i całkowicie świeżym powietrzem. Chwila samotności, bez tłumu, aczkolwiek przy nadal głośnej muzyce. Usiadłam na spokojnie pod ścianą budynku od frontu, patrzyłam w niebo, które tej nocy było bez najmniejszej skazy w postaci chmur. To prawda, miałam tylko nabrać odrobiny powietrza i wrócić do środka, ale ten przyjemny chłodny wiaterek i piękny widok zatrzymały mnie na jeszcze chwilę. Czekałam tak więc do momentu, w którym zachce mi się wrócić do zabawy, kiedy to na zewnątrz wybiegła Emily.
-Ja się tak nie dam!-krzyczała na samym wstępie-Przecież widzę...-starała się mówić łagodnym tonem, ale denerwowała się nie wiedząc, co się wtedy działo.
-Posłuchaj... -już chciałam jej wszystko powiedzieć, ale z okna tuż za moimi plecami wyleciała butelka, która rozbiła się o drzewo. Ze środka dało się słyszeć głośne krzyki ludzi 'Bójka!'. Krótkie spojrzenie na siebie nawzajem i obie szybko wbiegłyśmy do środka. Ludzie stali pod ścianami, chcieli oglądać jedno wielkie widowisko. Przepchnęłyśmy się przez tłum, który tarasował wejście, a na samym środku pokoju stał pewien dwudziestokilkuletni chłopak i wkurzony przyglądał się przeciwnikowi. Nikt jednak nie był nigdy tak zdenerwowany jak drugi osobnik, którym był nie kto inny niż Rose. Izzy, Slash i Duff robili wszystko, by tylko nie doszło do większego spięcia. Trzymali Rudego mocno, a Duff starał się postąpić dyplomatycznie i zaczął z nim rozmowę.
-Kurwa, Rudy, uspokój się, co Ci da, że go pobijesz?-zaczął-Jeszcze pójdzie na policję. Chcesz mieć kłopoty?
-Gówno mnie to obchodzi!-krzyczał Rudy i zaczął się naprawdę mocno rzucać-Co śmieciu, boisz się teraz? I słusznie...-zaśmiał się psychopatycznie w stronę owego kolesia- Puśćcie mnie do cholery!
-Stary, wrzuć na luz-przekonywał Izzy.
-Wrzucę, jak mu już najebię-wyrwał się z uścisku i biegł już w stronę mężczyzny, jednak na jego drodze stał McKagan- Wypierdalaj stąd, jeśli jeszcze chcesz żyć!-kolejny krzyk Rudego i jego spojrzenie, w którym zgubiło się człowieczeństwo, wściekłość obudziła w nim potwora, a my nie do końca wiedzieliśmy, jak mamy mu pomóc nad nim zapanować.
-Serio, chłopie, wypierdalaj, nie wiem, jak długo jeszcze go utrzymamy-mówił Duff.
-To go puśćcie... Nie zrezygnuję ze świetnej imprezy tylko dla tego, że jakiś nadpobudliwy idiota, który nie jest jedynym właścicielem lokalu, wymyślił sobie, że mnie nastraszy.
McKagan spojrzał na Saula i Izzyego, którzy wzruszyli ramionami i przytaknęli głowami.
-Sam tego chciałeś-rzucił jakby od niechcenia Izzy i wyciągnął z kieszeni papierosy. Axl rzucił się z pięściami do mężczyzny i przycisnął go do ściany. Jedną ręką trzymał jego gardło, a drugą uderzył w brzuch. Chłopak zgiął się w pół, a Rose korzystając z okazji kopnął go w kolano, co sprawiło, że koleś stracił równowagę i runął na ziemię. Gunsi stali bezczynnie, jedynie oglądając owe wydarzenie, podczas gdy ja byłam w kompletnym szoku. Podeszłam do chłopaków.
-Pojebało Was, że go puściliście?-zaczęłam opieprzać całą trójkę.
-Skarbie, wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się. Facet dostanie parę razy po mordzie i wyjdzie, a Axl się opanuje i wszystko wróci do normy-odpowiedział ze stoickim spokojem McKagan. Ponownie spojrzeliśmy w kierunku przeciwników. Tym razem to ten drugi siedział na Rosie okrakiem i okładał go po twarzy, jednak Axl był bardziej wprawiony w walkę. Facet miał rozciętą wargę i niewielki krwotok z nosa, a Rudy ranę na skroni, oprócz tego oboje po parę siniaków. W tym momencie wszystko powinno się było zakończyć. Widziałam, że chłopak ma dość, ale Rose tego kompletnie nie zauważał, wręcz przeciwnie, miał jeszcze większą ochotę dać mu popalić. Jego ręce spoczywały na gardle kolesia, który tracił jakikolwiek dostęp do powietrza. Twarz chłopaka zmieniała kolor od mocnego różu, przez czerwień, aż do lżejszego odcienia fioletu. Dopiero wtedy chłopaki zareagowali. Izzy, Saul i McKagan odciągnęli Rossa, a owy mężczyzna łapczywie nabierał powietrza. Odprowadzony na pewną odległość Axl robił wszystko, aby się opanować. W tym czasie przyduszony znajomy szybko się ulotnił. Większość ludzi po prostu wróciło do zabawy. Zaś ja, Emily, Alice, która wyłoniła się nagle z tłumu i Gunsi z wyłączeniem Adlera, okrążyliśmy Rosea. Pomagaliśmy mu w doprowadzeniu jego osoby do całkowitej harmonii. Nie było to proste i zajęło nam chwilę czasu, ale wyprowadzenie go do jednego z pustych pokoi i rozmowy zadziałały cuda.

Kiedy już Rose się uspokoił, przynajmniej po części, chciał zostać sam w pokoju i zwyczajnie odpocząć. Wszyscy opuściliśmy pomieszczenie i każdy miał wrócić do tańca, picia i tym podobnych. Ja wtedy zamierzałem poszukać mojej dziewczyny. Już miałem wyruszyć na poszukiwanie owej piękności, co przy takiej ilości osób wcale nie było takie proste, jednak nagle ku mnie nadeszła przygnębiona Michelle. Nie mówiąc nic, po prostu wtuliła się w mój tors, a ja objąłem ją silnym ramieniem.
-Duff, ja tak nie mogę, Emily cały czas mnie pyta, a ja nie potrafię jej dłużej okłamywać- mówiła zmartwiona.
- To jej powiedz. Skarbie, to Twoja przyjaciółka.
-Duff, pójdziesz ze mną? Będzie mi raźniej-moja Kruszynka potrzebowała wtedy wsparcia duchowego, a ja mimo że chciałem iść imprezować, to przecież było to moje dziecko i moja dziewczyna. Toteż oboje znaleźliśmy Emily i wyciągnęliśmy ją na zewnątrz. Dziwnym widokiem przed domem był śpiący pod ścianą Adler.
-To tu on zniknął -wskazałem palcem na blondyna. Emily stanęła na przeciw mnie i Chelle, skrzyżowała ręce na piersiach i wbiła w nas swój przeszywający na wylot wzrok.
-Nie usłyszy? -zapytała z wahaniem Michelle.
-Na pewno nie- utwierdziłem moją dziewczynę w tymże przekonaniu.
-Dobra- Michy wzięła głęboki oddech i zaczęła -Przytyłam dlatego, że jestem w ciąży.
-Czekaj, czyli Ty i McKagan będziecie mieć małego dzidziusia?- dopytywała, a myśmy przytaknęli.
-Ale poważnie?-dopytywała, jakby nie dowierzając własnym uszom.
-No tak-potwierdziłem.
-McKagan tatusiem? Nie powiem, ciekawa wizja-posłała nam ciepły uśmiech- To wiele wyjaśnia. I tylko tyle, to wszystko?-chciała się upewnić Emily.
-Tak, to wszystko-upewniła Michelle.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?-zapytała z lekkim wyrzutem przyjaciółka.
-Bałam się.
-Ktoś jeszcze o tym wie?-kolejne pytanie.
-Nie-skłamała Chelle-I nie mów im, chcę zrobić to sama, jak przyjdzie czas.
-Jasne-przytaknęła-Tak więc gratuluję i ja wracam do środka-widać było uśmiech na jej twarzy. Machając nam łapką na pożegnanie, zniknęła w drzwiach. Przez chwilę wydało mi się, że Adler się poruszył, aczkolwiek było to tylko złudzenie.
-Duff, ja chyba pójdę się już położę- westchnęła Michelle.
-Odprowadzę Cię-zasugerowałem, objąłem ją ramieniem i skierowaliśmy się do środka.
-Ale nie musisz, możesz iść się bawić, trafię do pokoju- zaprzeczyła.
-Odprowadzę Cię do pokoju i skoczę jeszcze do chłopaków. Dobrze?- upewniłem się, że Chelle nie ma nic przeciwko, a ona przytaknęła. Tak też było, w naszym pokoju na szczęście nikt obcy nie urządził sobie orgii, co się przecież mogło zdarzyć, toteż Michelle się przebrała i wyskoczyła do łóżka. Moim zdanie naprawdę głośna muzyka była w chwili próby zaśnięcia dość irytująca. No, przynajmniej dla mnie na trzeźwo byłaby. Michy się tym chyba jednak specjalnie nie przejęła, bo przewróciła się zwyczajnie na drugi bok i zamknęła oczka. Ja po chwili opuściłem pokój i ruszyłem na poszukiwanie buteleczki z magicznym, przeźroczystym płynem. Po krótkiej przechadzce, znalazłem. Sprawnym ruchem przechyliłem szkło i opróżniłem sporą część zawartości. Rozejrzałem się dookoła, kilku gości leżało już pod ścianami, cicho przy tym pochrapując, niektórzy z kolei planowali już powrót do domu, ale wtedy akurat leciała piosenka, której musieli wysłuchać do końca. Steven także zmienił lokum. Teraz stał w okolicy okna i starał się poderwać stojącą tam panienkę, w rezultacie zamiast rozłożenia przed sobą nóg kobiety, otrzymał siarczysty policzek. 'Cały Adler'-pomyślałem. Ja zająłem swoje ulubione miejsce na kanapie i zająłem się buteleczką. Nie minęła dłuższa chwila, a na moich kolanach sama z siebie rozsiadła się jedna z tych napalonych lasek. Ona włożyła mi ręce pod koszulkę i jeździła dłońmi po moim torsie, a ja bezczelnie wgapiałem się w jej duży, mocno wyeksponowany biust. Czułem, że jej dłonie zaczęły zjeżdżać zbyt nisko i nie żeby mi się to nie podobało, ale nie w wykonaniu tej kobiety.
-Skarbie -zacząłem-tam- wskazałem na Adlera- jest mój kumpel. Tego wieczoru on się lepiej Tobą zajmie.
Kobieta bez żadnego "ale" zeszła z moich kolan i ruszyła w stronę perkusisty. Adler skorzystał z sytuacji, nie minął moment, a owej pary już nie było. 'Widzisz McKagan, nie dość, że pozostałeś wierny, to jeszcze zrobiłeś dobry uczynek w stosunku do kumpla.' Szybko zjawili się też znajomi do picia i tak spędziłem tenże wieczór.

Izzy:

Depeche Mode- Personal Jesus

Podniosłem powieki i złapałem się za głowę. 'No tak'-pomyślałem. 'Jak poznać dobrą imprezę? Po porannym kacu'-uśmiechnąłem się sam do siebie. Usiadłem na materacu i spojrzałem w stronę okna. Słońce było już dość wysoko. Odwróciłem głowę za siebie, Alice nadal spała. Bo przecież po co było mi ją wczoraj odprowadzać, skoro jej rodziców i tak nie było w domu. Dopiero po chwili, gdy zorientowałem się, że w pokoju nie ma nic do picia, zdecydowałem się wstać. Przeciągnąłem się i cicho wyszedłem. W kuchni słyszałem już głosy, a przed samym wejściem do pomieszczenia mignęły mi w futrynie nastroszone, blond kudły. Po jednej stornie stołu siedział Adler, a po drugiej Rose. Przywitałem się gestem dłoni i wyjąłem zimną wodę z lodówki. Axl siedział i popijał kawę, a Popcorn opowiadał mu jaką to wczoraj wyrwał dupę i czego to z nią nie robił. Przewróciłem teatralnie oczyma. Oparty o blat szafki gasiłem swoje pragnienie, dopiero wtedy Stevenowi przypomniał się pewien news, którym musiał się koniecznie podzielić z Rudym.
-Stary, Michelle i Duff będą mieli bachora-wypowiedział szybko podekscytowany, a ja prawie zadławiłem się mineralną.
-Popcorn, co ty pierdolisz?-zakpił z niego Axl.
-No mówię Wam-przekonywał blondyn.
-Ey, stary, co Ty mu wczoraj sprzedałeś, czego on się naćpał?-skierował się do mnie Rose.
-Co ćpałem, to ćpałem -fuknął Adler- Ale spójrz na to, przecież to sensowne... Wczoraj nie wypiła ani jednego kieliszka, przestała palić i nie chciała ze mną ćpać.
-Coś w tym jest...-zamyślił się Rudy -Ale skąd Ty to niby wiesz?
-Wczoraj leżałem na zewnątrz pod ścianą...
-Stop-przerwałem Stevenowi-Coś Ty tam robił?
-No chciałem odpocząć, a w środku było duszno, to wyszedłem, usiadłem pod ścianą no i tak niechcący trochę przysnąłem. Ale to nieważne. Ważne, że jak się obudziłem, to Duff, Michelle i Emily wyszli przed dom i powiedzieli jej o wszystkim. 
-Faktycznie wiarygodne źródło, ubzdurałeś sobie coś pod ścianą i teraz pierdolisz od rzeczy-po raz kolejny Rose zakpił z perkusisty.
-Ey, może i byłem wtedy trochę najebany, ale wiem, co słyszałem. Nie rób ze mnie schizofrenika!-uniósł się Adler.
-Dobra, wyluzuj, może faktycznie coś w tym jest-pogłębił się w rozmyślaniach wokalista. Ja z kolei zastanowiłem się nad tym, co słyszałem podczas rozmowy Slasha i Michelle. Wszyscy byli jak najbardziej przekonani, że to dziecko McKagana, ale skoro Hudson i Petterson mieli romans, to może to jednak nie było takie oczywiste.
-Stradlin, a Ty, co o tym myślisz?-zadał pytanie Rose.
-To możliwe... Chelle ostatnio przytyła.
-Ale dlaczego nam nie powiedziała? Już ja z nią sobie pogadam, jak tu zejdzie-pokręcił lekko głową.
-Tylko nie przesadź, na ciężarną, nie wolno krzyczeć-trafnie zauważył Adler. Przez chwilę w pomieszczeniu zapadła głucha cisza, przerywana jedynie siorbaniem Popcorna. Wtem usłyszeliśmy kroki na schodach. W drzwiach stanęła zaspana Petterson. Adler posłał jej ciepły uśmiech, ja stałem niewzruszony, a Rudy zmierzył ją od góry do dołu wzrokiem. Dziewczyna nalała sobie wody z kranu i usiadła na blacie obok mnie. Atmosfera była dosyć gęsta, niby cisza, spokój, ale w powietrzu unosił się zapach kłótni. Rudy poruszał nerwowo nogą, wbijając wściekłe spojrzenie w Michelle. Ta z kolei uciekała wzrokiem.
-Dlaczego nam nie powiesz?-zapytał tym swoim protekcjonalnym tonem, uśmiechając się cwaniacko.
-Niby czego?-rzuciła z wyrzutem Chelle.
-Oj, nie udawaj-uniósł lekko głos Rose.
-Ale ja nie wiem, o czym Ty mówisz-zmarszczyła brwi.
-A w ciąży to, kurwa, McKagan chodzi, tak?-kpiąco wytłumaczył wokalista-Wiesz, ja też tu mieszkam i jakoś nie życzę sobie pod moim dachem małego, wrzeszczącego bachora.
-To jest też dom Duffa i jego dziecko-oburzyła się Michy.
-Słuchaj Mała- Axl wstał, podszedł do Petterson i chwycił palcami jej podbródek- Nie żebym nie lubił dzieci, choć małe to i wrzaskliwe, ale do tworzenia potrzebny jest spokój.
-No tak, bo Ty zawsze utrzymujesz ład i spokój w tym domu. Pewnie to my wszczynamy awantury, rozpieprzamy przedmioty-wygarnęła mu w twarz, a ja czułem, że to się może niedobrze skończyć.
Wokalista zaśmiał się głośno i uniósł rękę, która była wycelowana w policzek szatynki, jednak Adler zareagował i zatrzymał Rudego.
-Nie wtrącaj się-odepchnął perkusistę.
-Grozisz mi?-zapytała dość pewnie Michelle-Duffowi to się nie spodoba-prychnęła, mając nadzieję, że tym zagnie Rudego.
-Skarbie-po raz kolejny wokalista zbliżył się do dziewczyny, ich twarze dzieliły jedynie milimetry- McKagan śpi po wczorajszej imprezie, schlał się w trzy dupy... Takiego chcesz ojca dla swojego dziecka?-znał się na ludzkiej psychice, wiedział, jak obudzić w człowiekowi lęk i niepewność.
-Spierdalaj Rose-burknęła.
-Wystarczy, zostaw ją Axl- tym razem to ja postanowiłem się wtrącić i ratować dziewczynę.
-Odpieprz się Stradlin, to rozmowa pomiędzy mną i Michelle.
Osiemnastolatka próbowała opuścić kuchnię, lecz Rose złapał jej nadgarstek.
-Poza tym, wiesz, mogłaś nas łaskawie poinformować. Nie ufasz nam?
-Zostaw mnie, Rose, to sprawa moja i McKagana- starała się zbyć Rudzielca.
-Patrzcie-skierował się do mnie i Adlera- Nie ufa nam! Pozwoliliśmy Ci tu mieszkać, wiesz? Odrobina lojalności nam się chyba należy-przycisnął dziewczynę do ściany swoim ciałem i machał jej palcem przed twarzą.
-Zostaw ją, Rose- wzburzony blondyn chwycił ramię wokalisty.
-Nie!-rozległ się krzyk- Należy nam się coś za to, co dla niej zrobiliśmy-wysyczał wściekle.
-Co tu się dzieje?-w drzwiach stanął McKagan.
-Nic, tak sobie tylko rozmawiamy z Michelle- z uśmiechem na twarzy odpowiedział Axl, a potem wyszedł z domu. Dziewczyna wtuliła się w basistę.
-Nic Ci nie zrobił?-upewniał się.
-Nie, tylko krzyczał... Izzy i Steven próbowali coś zrobić, ale znasz Rosea.
W oknie mignął mi kolejny cwaniacki uśmieszek wokalisty, a zaledwie chwilę potem zniknął za zakrętem. W czasie ostrej wymiany zdań, niejednokrotnie ja i Steven próbowaliśmy odciągnąć Axla bez słów, czego w owym opisie nie zawarłem, jednak każde staranie kończyło się fiaskiem. McKagan zabrał Michelle z powrotem do pokoju, było mi jej szkoda, nie zasłużyła na to, co zrobił jej Rose. Wiedziałem jednak, że była w niej siła, którą potrafiła wykorzystać. Popcorn pokręcił jeszcze z dezaprobatą głową i z wyrzutami sumienia, opadł na krzesło. Ja wróciłem do Alice, poranny kac uciekł pod wpływem emocji, co w gruncie rzeczy było bardzo zadowalające.
_____________________________
Zapraszamy do komentowania, ponieważ momentami naprawdę nie widzimy sensu w tworzeniu, jeżeli wasza aktywność jest taka mała. Dla was to tylko kilka minut pisania komentarza, a dla nas za każdym razem wielka pomoc, wskazówka i zachęta do dalszej pracy. Wiemy doskonale, że mamy stałe grono czytelników, co nas niezmiernie cieszy, szkoda tylko że tak mało się udzielacie. Nie ma co się wstydzić, a pokazać nam, że nie piszemy dla powietrza. ;))