niedziela, 17 maja 2015

Rozdział V

Duff

Led Zeppelin - Rock And Roll

Sobota, prawie jak każda inna. Od pozostałych różniła się tym, że następnego dnia mieliśmy iść z Michelle do lekarza i sprawdzić, czy z maleństwem wszystko jest w porządku. Michelle od kilku dni była coraz bardziej zdenerwowana, ale to tylko i wyłącznie przeze mnie. Martwiłem się o nią i o to, co powie lekarz, a moje nerwy niezmiernie łatwo udzielały się jej. Dzielnie znosiłem jej zmiany nastroju i z coraz większym niepokojem przyglądałem się kolejnym atakom bólu.
W tamta sobotę miałem mieć próbę, na którą tak bardzo nie chciałem iść. Dzień zaczął się tak pięknie, Michelle była w świetnym humorze a na jej ustach ani razu nie pojawił się grymas bólu. Bałem się jednak, że jest to cisza przed burza. Balem się, że najintensywniejsze ukłucie przyjdzie akurat wtedy, kiedy mnie nie będzie. Leżałem na łóżku i przyglądałem się Michelle, która zgrabnie przechadzała się przed lustrem przymierzając chyba cała szafę jaką miała.
- Nie, to też nie. - powiedziała zdejmując kolejny strój. - We wszystkim już widać że jestem w ciąży. - mój wzrok pokierował się w stronę jej brzucha, który faktycznie z każdym tygodniem był coraz bardziej nabrzmiały. Może gdyby Michelle nie była sobą, brzuch nie rzucałby się w oczy, jednak jej drobną postać wąska talia to i owo uwydatniał.
-Skarbie, nie denerwuj się. Załóż tamte, czarne spodnie i tamten, granatowy t-shirt. Wiesz ten, co zawsze narzekałaś, że na tobie wisi. Teraz jest jak znalazł. - poinstruowałem grzecznie.
Posłuchała mnie i to był prawie strzał w dziesiątkę. Bluzka faktycznie w tej chwili idealnie się spisała, spodnie Michelle musiała jednak zamienić na z lekka przyduże ogrodniczki, jakie jakiś czas temu dostała od mamy.
- Wyglądam jak strach na wróble, ale przynajmniej nic mnie nie uciska. - uśmiechnęła się.
-Skarbie, nie wyglądasz jak strach na  wróble. Zawsze wyglądasz pięknie. Niezależnie od tego co masz na sobie. Mogą to być skórzane spodnie, piżama, moja koszulka, a bez ubrań to w ogóle kolana mi się uginają.-złapałem jej dłonie w swoje.
- Ohh, a ty znowu tylko do jednego to sprowadzasz. - wyszczerzyła się po czym namiętnie mnie ucałowała.
-Bo jestem facetem, to myślę tylko o jednym... O tobie. -schyliłem się i oparłem głowę o jej czoło.
- Też Cię kocham, ale zbieraj się bo Axl nie lubi jak spóźniacie się na próby.
-Ta... Jak my się spóźniamy, to zaraz awantura, a jak on się czasem na nich nie pojawia, to już nic takiego? Wciąż nie rozumiem tego gościa... -westchnąłem głośno.
- Wiesz jaki on jest. On ma taką jak by wieczną ciąże. Nie rób mu na złość i się zbieraj. - delikatnie się ode mnie odsunęła i klepnęła na zachętę w tyłek.
-No żeby własna dziewczyna człowieka z domu wyganiała...-pokręciłem z niedowierzaniem głową.-Nie ładnie.-pogroziłem jej palcem i obdarowałem pocałunkiem na pożegnanie.
Sięgnąłem po prokrowiec z basem i niechętnie ruszyłem w stronę drzwi z nadzieją, że Michelle mnie zatrzyma i poprosi, żebym nie szedł, ona jednak jedyne co zrobiła, to radośnie pomachała ze szczytu schodów.
- Uważaj na siebie i w razie czego poproś tatę, żeby Cię odwiózł. - powiedziałem i wyszedłem. Zaraz po wyjściu zapaliłem papierosa. Palenie w domu ograniczyłem do minimum, nie chcąc narażać Michelle na dym. Szedłem tak, paląc papierosa za papierosem aż do momentu, kiedy dotarłem do miejsca próby. W środku byli już wszyscy, z wyjątkiem Axla. "No popatrz" pomyślałem wściekły na rudego. Kiedy po 1,5 godziny łaskawie przybył przeszliśmy do konkretów. Na tej sesji przećwiczyliśmy kilka utworów. "Welcome to the jungle" "Rocket Queen" "Move to the City". To tylko nie wiele z nich, a i tak do ostatecznej wersji, tej która znalazła się na płytach było jeszcze dość daleko. Po dobrych 3 godzinach gry, które byłyby na prawdę przyjemne gdyby nie ciągłe humory rudego wszyscy mieliśmy dosyć i zgodnie stwierdziliśmy, że należy na dzisiaj zakończyć. Zebraliśmy sprzęt i ruszyliśmy. Każdy w swoją stronę, a tak się złożyło że droga moja do domu i Slasha do Rainbow po części się pokrywała.
- Ej, co ty ostatnio taki radosny jesteś?
- Ja? Jak zawsze. - uśmiechnąłem się szeroko.
Slash wyczuł, że kręcę. Spojrzał się na mnie z niedowierzaniem.
- No dobra! Ale masz milczeć! Michelle jest w ciąży. - spojrzałem gdzieś daleko przed siebie. Nie wiedziałem, czego spodziewać się po Slashu.
- Będziecie mieli małego McKagana?-dopytywał, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczyma.
- Nie kurwa, małego Adlera. No pomyśl zanim zapytasz. - prychnąłem.
- No to musimy to opić! Do Rainbow!-wykrzyknął uradowany, że będzie miał powód do zalania się...
- Nie, sorry. Musze wracać. Michelle od rana jest sama.
- No co ty, nie jest sama: ma wasze dziecko. Duff! Pantoflarzu!
- W sumie na godzinkę mogę skoczyć. - powiedziałem naiwnie faktycznie mając nadzieję na szybki powrót do domu.
Żwawym krokiem podążaliśmy w stronę lokalu. Z jednej strony podobało mi się to, że mogę choć na moment wrócić do poprzedniego życia, iść z kumplem do baru... Z drugiej jednak martwiłem się o Michelle. Nie byłem pewien, czy da sobie radę. Moje wnętrze w tamtej chwili składało się ze sprzeczności. Nie wiedziałem, po której stronie leży słuszność. A może po prostu nie chciałem wiedzieć?
Idąc do baru  cały czas miałem ochotę zawrócić do domu, jednak kiedy już znalazłem się w środku poczułem się jak ryba w wodzie. Nie miałem wyrzutów sumienia bo wiedziałem, że Michelle nie byłaby zła, a już po jednym piwie strach o nią jakoś się ulotnił. "Michelle to mądra dziewczyna, a w domu pewnie już ktoś jest" myślałem. Moja rozmowa ze Slashem na początku kręciła się głownie wokół ciąży Michelle. Aż zdziwiłem się, jak ciekawy tego wszystkiego był Hudson. W połowie drugiego piwa dołączyła do nas Emily, a rozmowa od razu zeszła na mniej poważne tematy.
Dopiero po dłuższej chwili Young zapytała, gdzie zgubiłem Michelle. Przez chwilę w mojej głowie pojawiła się obawa, czy wszystko w porządku z moją ukochaną, jednak szybko zostałem ponownie zagadnięty przez towarzyszy i przestałem się nad tym zastanawiać. Zamawialiśmy kolejne trunki i kompletnie traciliśmy rachubę czasu.  W barze zaczynało robić się coraz ciaśniej.
- Zmieńmy lokal! - krzyknęła Emily, aby być dobrze słyszalną.
- Ale na jaki?-dopytywałem również unosząc głos
- To się zobaczy - wyszczerzyła się i pociągnęła Slasha za rękę, w stronę wyjścia. Grzecznie pomaszerowałem za nimi.
- O kurwa, już ciemno! - krzyknęła Emily tańcząc na ulicy i kompletnie nie przejmując się ewentualnymi nadjeżdżającymi autami.
- Patrzcie, policjanci pewnie poszli na pączki, bo po co łapać bandytów...-wskazałem łapą policyjny wóz
Emily bez zastanowienia wskoczyła na radiowóz.
- Tutaj lepiej gwiazdy widać.
- A co widzisz w gwiazdach?
- Chodź to zobaczysz!
Bez namysłu wskoczyłem na samochód. Wchodząc podparłem się nogą na lusterku i to chyba nie był za dobry pomysł. W chwili usłyszałem trzask, a lusterko leżało na ziemi. - Ups. - Uśmiałem się.
- Slash, ty też chodź na górę. Fajnie tu jest. - Emily zachęcała mulata
Hudson ruszył w stronę wozu kiedy nagle zza rogu wyszło dwoje policjantów. Bez ostrzeżenia zaczęli biec w naszą stronę, jednak Emily nawet ich nie zauważyła. Nadal skakała po radiowozie jak małe dziecko, przy okazji go niszcząc. - Slash, gliny! - Krzyknąłem. Hudson stanął jak wmurowany, nie wiedział co rodzić. - Uciekaj! Ja się zajmę Em! - rozkazałem. Stał jeszcze chwilę próbując zrozumieć co mówię, po czym ruszył jak długi. Zanim zdążyłem się obrócić gliniarze już nas mieli. Bardzo nie delikatnie wsadzili nas do zdewastowanego radiowozu.
Ja i Emily siedzieliśmy w ciszy. Na przednich siedzeniach stróże prawa faktycznie zajadali pączki. Jeden po upływie kilku minut odezwał się w naszym kierunku.
-I co dzieciaki dobrze się bawiliście niszcząc nasz radiowóz? To teraz pora za to odpowiedzieć...-chamsko się zaśmiał.
- Nie mogę zostać. Muszę do domu wracać bo ktoś tam na mnie czeka.
-Trzeba było o tym myśleć zanim narozrabialiście.-kolejny grubiański śmiech.
- W tej chwili żałuję, że nie zniszczyliśmy go doszczętnie! - zerknąłem na Emily, która chyba nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje, smacznie spała pijackim snem. - Moja dziewczyna jest w ciąży, muszę iść do domu żeby jej towarzyszyć!
- Na drugi raz drogi człowieku zastanów się, co robisz. Dziewczyna się trochę pomartwi, nic jej nie będzie.
- W jej stanie "trochę" nerwów nie jest dobre. - nie skomentowali. Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę w ciszy, wiedziałem że nic nie zdziałam. Po pewnym czasie przyjechał drugi radiowóz. Kazali nam do niego przejść, po czym pojechaliśmy do aresztu. Chciałem żeby to już się jak najszybciej skończyło.


Slash:

Aerosmith - Crazy

Biegłem prostu przez trawniki sąsiadów, aby jak najszybciej ujrzeć Hell. Z gliniarzami zawsze były kłopoty. W pewnej chwili poczułem, że alkohol, który znajdował się w moim organizmie, wyparował. Pozornie krótka droga w obliczu powagi sytuacji oraz zdenerwowania, wydawała się wydłużać. Moje myśli początkowo zajmowały się jedynie analizowaniem kolejnych zakrętów i odległości, jaka jeszcze mi pozostała, jednak nagle doszło do mnie coś, co powinno mnie bardziej zająć. Jak ja miałem o tym powiedzieć Michelle? Jej chłopak, który powinien być cały czas przy niej, teraz siedzi w areszcie. Skoro była w ciąży to nie powinna się denerwować, a to zasadniczo było niemożliwe. W pewnym momencie zajęty myślami zaliczyłem spotkanie z chodnikiem. Wszystko przez sznurówki, szybko się jednak podniosłem, zawiązałem je i po chwili stałem już przed drzwiami Hell'a. Wpadłem do środka, trzasnąłem drzwiami i ujrzałem zmartwioną Chelle siedzącą na schodach. Serce mnie zabolało. Przede wszystkim dlatego, że nie chciałem jej jeszcze bardziej dobijać. Wstała ze stopnia i wolnym krokiem podeszła do mnie.
-Widziałeś Duffa?-padło to niezręczne pytanie.
-Chodź do salonu. - zaprowadziłem dziewczynę do pokoju dziennego, posadziłem na kanapę i stanąłem na środku pomieszczenia obciążony tym smutnym wzrokiem. Wziąwszy głęboki wdech, zacząłem mówić.-Tylko proszę się nie złość się na mnie, Emily, a tym bardziej na Duffa. Wszystko będzie dobrze.
-Do cholery, mów, a nie owijasz w bawełnę.-podniosła głos.
-Spokojnie. Poszliśmy z Duffem na piwo. Miało być tylko jedno, ale potem przyszła Emily i kelnerka tylko donosiła butelki, ale potem wyszliśmy i ładne było niebo. No i stał tam policyjny radiowóz i Em na niego wskoczyła, oglądała gwiazdy, potem Duff do niej dołączył, tym samym łamiąc lusterko, a po chwili Emily zaczęła skakać po wozie i wtedy wyszli policjanci, ja uciekłem a ich zwinęli. - opowiadałem bardzo chaotycznie, a Chelle jedynie pokręciła głową z politowaniem.
-A tak swoją drogą, to gratuluję dziecka. - powiedziałem, uprzedzając kolejny ruch dziewczyny.
-Skąd wiesz?-skarciła mnie wzrokiem.
-McKagan nie wytrzymał, musiał się pochwalić.-mówiąc podchodziłem coraz bliżej, aż w końcu usiadłem obok Michy.
- No pięknie...
- Czemu mi nie powiedziałaś?
- Bo to nie twój zasrany interes?
- A jeżeli to moje dziecko?
Michelle spojrzała na mnie oburzona i już miała wstawać, gdy powstrzymałem ją delikatnym, jednak pewnym ruchem ręki.
- Posłuchaj, ja nie chcę abyś była na mnie zła. Naprawdę przepraszam za to, co było. Popełniłem błąd. Jesteś dla mnie ważna i nie chcę, aby między nami stała tak gruba ściana. - wpatrywałem się w jej błyszczące oczy.
- Cholera, ja już nie mam do Ciebie o to żalu, ale widzę, że szukasz kolejnego powodu do kłótni.
- Chelle, spróbuj mnie zrozumieć. Postaw się na moim miejscu... Czy jesteś pewna, że to Duff jest ojcem? - zadałem pytanie delikatnym tonem, aby tylko nie rozjuszyć dziewczyny.
-Oczywiście, że jestem. Za kogo mnie masz? Nie pytaj mnie o to  więcej. Nigdy nie pozwoliłabym, aby zwykły romans zniszczył mi życie w taki sposób.-mówiła zdenerwowanym, aczkolwiek cichym tonem. Przez pewien krótki czas ona wpatrywała się w okno, a ja zagłębiałem się w swoich myślach. Nie do końca jej wierzyłem. Zastanawiałem się, czy nie była to nagła reakcja na urażenie jej dumy, albo wyparcie się własnej winy. W tamtej chwili nie byłem pewny niczego.
Zanurzony we własnych myślach już miałem zmienić temat i spytać co z Duffem i Emily, kiedy usłyszałem na schodach kroki. Przykuło to także uwagę Chelle. Wyszedłem na korytarz i spojrzałem w górę, na piętro. Prowadzące na niego schody były jednak puste. Wróciłem do salonu, ale Michelle tam nie było. Usłyszałem dźwięk obijanych o siebie szklanek i poczłapałem w stronę kuchni. Stała i nalewała sobie wody drżącymi z nerwów rękoma. Już miałem coś powiedzieć, przerwać tę ciszę, kiedy nagle dziewczyna jak gdyby nigdy nic wyszła z kuchni, rzucając na do widzenia "Jutro się tym zajmę". Nie miałem co do tego wątpliwości, moje złe przeczucia budził jednak jej stan. Widać, że nadal nie wyleczona z depresji, w ciąży i na dodatek pozostawiona na najbliższe godziny sama ze sobą. No ale co ja mogłem, kiedy ona nie chciała mnie do siebie dopuścić?


Michelle:

Black Sabbath - Heaven And Hell

Rano obudził mnie okropny ból brzucha, a ja nie miałam się nawet do kogo przytulić. Byłam tak zła na Duffa, że to historia, jednocześnie cholernie mi go brakowało. Miałam ochotę nawrzeszczeć na niego zaraz jak go spotkam, ale wiedziałam że jedyne co zrobię to mocne go uściskanie. Poprzedniej nocy nie umiałam zasnąć, a to wszystko przez nerwy i obawy o Duffa. Nie chodziło nawet o mnie, o wizytę u lekarza, o dziecko, ale o to w jak złych warunkach przebywał mój ukochany. Ciążowe zmienne humory dawały znać, jednocześnie ból powoli ustępował. "Dobra, teraz albo nigdy" zdecydowałam, wiedziałam bowiem że następna fala może nadejść już za chwilę. Wstałam wolno, z bólem głowy i oczywiście niewyspana. Sięgnęłam na krzesło po jedyną parę spodni w której było mi wygodnie, do szafy po luźny T-shirt Duffa i ruszyłam w stronę łazienki. Codzienna poranna toaleta zajęła mi więcej czasu niż zwykle, po prostu chciałam odwlec moment kiedy usiądę na fotelu lekarskim. Bez Duffa nie byłam już taka odważna.
Myłam właśnie żeby kiedy usłyszałam pukanie do drzwi łazienki.
- Już wychodzę - powiedziałam niewyraźnie.
- Nie spiesz się. Poczekam na Ciebie. - To był Slash.
Nie chcąc się denerwować puściłam mimo uszu to co powiedział. Skończyłam co miałam zrobić i wyszłam, a przed drzwiami czekał on.
- Idziemy? - spytał jak zawsze pewny siebie.
Nie powiedziałam nic, a jedynie spojrzałam się na niego spod wilka.
- Czuję się odpowiedzialny za to, że nie ma tutaj Duffa. Pójdę za niego. - powiedział. - Nie, nie wejdę z tobą do gabinetu. Chyba, że poprosisz. - cwaniacko się uśmiechnął, a ja udałam, że nie słyszę. Poszłam do pokoju.
- No dobra - powiedziałam głośno widząc w myślach jego zrezygnowaną minę.
Wparował do pokoju jak do siebie, szczęśliwy, że osiągnął cel. Już widziałam jego ręce kierujące się w moją stronę kiedy mijając go nakazałam pójście za mną. Poszedł grzecznie, z lekko rozczarowaną miną.
Weszliśmy do poczekalni. Oprócz nas siedziała tak jeszcze jedna para. Kobieta w zaawansowanej ciąży czekała na swoją kolej, a jej partner cały czas trzymał jej dłoń. Ja również usiadłam przy stoliku, na którym leżało mnóstwo broszur o wychowywaniu maluszków. Slash zajął miejsce obok.
Już po chwili para weszła do jednego z gabinetów, a my nadal czekaliśmy. Siedzieliśmy w ciszy od czasu do czasu przerywanej przez próby zagadnienia mnie Slasha, ja jednak byłam zbyt zestresowana żeby być w ogóle wstanie zrozumieć co do mnie mówi. On chyba zrozumiał, bo po chwili dodał coś w stylu "Mała, wszystko będzie okej" i zamilkł. Ja i Slash byliśmy chyba nie małą atrakcją w klinice. Szepty w dyżurce i dzikie tłumy pielęgniarek jakie całkiem przypadkowo przechodziłby korytarzem wskazywało na to, że 18 - letnia dziewczyna w ciąży wraz z niewiele starszym, ubranym trochę inaczej niż szablonowy przyszły ojciec mulatem to chyba nie częsty widok u nich.
Minęło trochę czasu, kiedy z jednego z gabinetów wyszła kobieta z lekko zaokrąglonym brzuszkiem, a lekarz wyczytał moje nazwisko. Podniosłam się z krzesła i westchnęłam głęboko.
-Dasz radę-mruknął do mnie Slash.  Niechętnie przekroczyłam próg sali. Tak bardzo Duff chciał być tam ze mną i ja też bardzo pragnęłam jego obecności. Jednak bez mojego ukochanego tuż obok mnie usiadłam w fotelu.
- Panna Petterson, tak? - I się zaczęło.
Wizyta wyglądała jak każda inna wizyta, a przynajmniej tak mi się wydaje po nazwaniu "rutynowymi" przez lekarza kolejnych wykonywanych mi badań. Już po pierwszym z nich wiedziałam jakiej płci jest maluch, jak duży jest i kiedy mogę spodziewać się go na świecie. Kolejne informacje nie były już jednak takie pozytywne: maluch był bardzo mały jak na ten tydzień ciąży, łożysko nie uformowało się tak jak powinno, zaś mój stan także pozostawiał wiele do życzenia. Usłyszałam to, czego żadna przyszła matka nie chciałaby usłyszeć.
- Bardzo mi przykro, ale muszę być szczery. Ciąża jest zagrożona, bardzo zagrożona. Jedyne co pani pozostaje to unikać wysiłku i stresu. Zalecam do momentu rozwiązania pozostać w domu, jednak ja pani do niczego nie zmuszę. Na prawdę nie wie pani, jak bardzo nie lubię przekazywania takich wieści, jednak szansa na donoszenie ciąży wynosi jedynie koło 40 - 60%, to na prawdę niewiele.
Zakuło mnie serce, brzuch i oczy. Miałam ochotę zacząć wyć, kopać, krzyczeć. Moje maleństwo prawdopodobnie nie przeżyje następnych miesięcy a ja nie mogłam nic z tym zrobić. W tamtej chwili tak bardzo potrzebowałam Duffa, jednak próbowałam to wszystko ukryć. Starałam się grać dojrzałą kobietę, a nie rozbujaną emocjonalnie smarkulę jaką byłam. Wiadomości przyjęłam tak, jak przekazał mi je lekarz: profesjonalnie, bez uczuć. Przez ostatnie miesiące wyuczyłam to do takiej perfekcji, że nie jeden aktor zazdrościł mi tego kunsztu.
Nie powiedziałam nic, a jedynie kiwałam głową na znak, że rozumiem. Lekarz przepisał mi parę leków, opracował bardzo ogólną dietę, przekazał informacje to i jak, a ja słuchałam i przytakiwałam. Po wszystkim wyszłam, z trudnością bo ledwo stałam na nogach, z gabinetu, przylepiając na usta sztuczny uśmiech.
-I jak było?-dopadł mnie od razu Slash, gdy tylko za drzwiami gabinetu zniknęła kolejna kobieta.
Głęboki wdech i wio.
- Świetnie, wszystko jest okej. - uśmiechnęłam się promiennie, ale nieszczerze jednocześnie.
-Mówiłem, że wszystko będzie dobrze-posłał mi szeroki uśmiech.-To teraz chodźmy po naszą dwójkę.
Nie powiedziałam nic, tylko nadal z uśmiechem na ustach ruszyłam za nim. Droga mijała w ciszy, do momentu w którym Slash nie zaczął gadać o tym, że nie wyobraża sobie Duffa zmieniającego pieluchy juniorowi, czy juniorce.
Starałam się znieść ową sytuację i pieprzenie mulata. W rzeczywistości byłam przerażona. Jak miała unikać wysiłku, stresu, przecież chodziłam do szkoły. Zagadką było też zagadnienie, jak powiedzieć to McKaganowi.
Wiem, że to okropne, ale stwierdziłam, że na razie nie będę go martwić. Nie powiem mu o tych wszystkich złych rzeczach, które powiedział mi lekarz. Na razie pozostawię to dla siebie, na pewno jak będę na siebie uważać za miesiąc będzie już wszystko w normie.
Po następnych 15 minutach mojego rozmyślania i bezsensownego gadania Slasha doszliśmy na miejsce. Hudson stwierdził, całkiem trafnie, że lepiej po wczorajszym nie będzie wchodził do środka, a poczeka na nas za rogiem. Zgodziłam się.
Weszłam schodami do gmachu i podreptałam do dyżurki. Na szczęście miałam rodziców jakich miałam i wszystkie procedury znałam praktycznie od dziecka. Dodatkowo na moją korzyść szło nazwisko - moi rodzice byli znani w swoim fachu. Już po stosunkowo niedługim czasie jeden z policjantów poprosił mnie o poczekania w holu, zaś on poszedł po naszych aresztantów.
W końcu pojawili się wraz z policjantem, zostali rozkuci i przekazani w moje ręce. Widziałam w oczach jednego i drugiego, że było im głupio. Oboje mnie jednak przytulili i podziękowali. Jeszcze kilka mniejszych formalności i mogliśmy opuścić komendę. Za rogiem czekał Slash. Emily rzuciła się mu w ramiona i oboje szli spory kawałek przede mną i Duffem.
Nie wiedziałam jak zacząć, co powiedzieć Duffowi, a co nie, skończyło się jedynie na tym, że sięgnęłam jego dłoń i mocno ją ścisnęłam chcąc, aby dodał mi otuchy.
-Przepraszam-wyszeptał w końcu. Widać było, że jest mu bardzo przykro, że chciał tego, co się stało i żałuje.
- Jesteś idiotą, wiesz o tym? Kompletnym, największym jakiego znam.
-Wiem. -uśmiechnął się szczerze, a potem mnie pocałował.
- No to dobrze, że wiesz. A wiesz, że chyba właśnie za to Cie kocham? - powiedziałam, kiedy juz odwzajemniłam.
-Byłaś u lekarza?-zapytał zmieniając temat, kiedy upewnił się, że Emily i Slash są na tyle daleko, iż nie usłyszą.
Pokiwałam przytakująco głową.
Złapał mnie za rękę i skręcił w najbliższą uliczkę tym samym pozbywając się przyjaciół.
-I co powiedział lekarz?-zapytał mnie.
- Powiedział, że tatuś się ucieszy z synka.
-Będziemy mieli synka?-na jego twarz wstąpił w uśmiech. -Jak damy mu na imię?
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, jakieś pomysły Skarbie? - i to niebywałe szczęście, kiedy Duff jest koło mnie, na dodatek taki radosny.
-Hmm... Może Morty? Albo Lenny? Albo Trey? Ja nie wiem, mam za dużo pomysłów...-zamyślił się Duffy.
- Trey McKagan...
-Myślisz, że będzie pasowało?-zapytał, układając teatralnie dłoń na podbródku.-Wiesz nie chcę, aby dzieciak miał przechlapane jak ja... Michael McKagan... Kto to w ogóle wymyślił?-westchnął głęboko, a potem uśmiechnął się szeroko do mnie.
- Zawsze może być Troy Petterson. - droczyłam się.
-Mała, nie pozwalaj sobie... Mój syn będzie nosił moje nazwisko. -położył rękę na moim brzuchu.
- Ohoho. Tatusiek się odezwał. Przypomnę Ci, że do tego potrzebna jest też mamusia. - położyłam rękę na jego dłoni i delikatnie się do Duffa zbliżyłam.
-No potrzebna.-chłopak wbił się w moje usta.
- Mmmmm.. - zabrakło mi tchu. - Chyba się stęskniłeś. - wyszczerzyłam się.
-Nawet nie wiesz jak bardzo.
- No cóż, takie są konsekwencje jak podnieca Cię dewastowanie radiowozu policji. - znowu zaczęłam się droczyć.
-Ej. Nie przesadzaj, to tylko drobne nieporozumienie... Lepiej powiedz, co lekarz mówił o tych bólach.
- Stwierdził, że nie jest to normalne, ale jakoś bardzo rzadkie też nie. Przepisał mi jakieś leki i zalecił częsty odpoczynek. Koniec.
-To dobrze. A co ze szkołą?-zadawał kolejne pytanie
- Kotku, muszę do niej chodzić, bo zawalę rok.
-Nie zawalisz, będzie dobrze. Chodźmy do domu. Musisz odpocząć. -złapał moją dłoń i skierowaliśmy się w stronę Hell'u
- Muszę, to ja się Tobą nacieszyć, no i jeszcze wychłostać cię za to co zrobiłeś.
-Tak przy ludziach? Skarbie...
- Już nie bądź taki wstydliwy.
-Kocham cię i naszego synka.-dał mi buziaka w policzek
- Ja też go kocham. - po raz kolejny tego dnia zaczęłam się droczyć, kładąc rękę na brzuchu.
-Ekhem...-chrząknął w ramach przypomnienia mi o swojej obecności.
- Taaaak?
-Jesteś wredna, wiesz?
- To wszystko przez Twojego syna. No ale i tak wiem, że mnie kochasz. - wyszczerzyłam się.
Nie odpowiedział. Wziął mnie na ręce i niósł resztę drogi do domu. Przekroczyliśmy próg mieszkania, pokonaliśmy schody, a potem zostałam ułożona na naszym wspólnym łóżku.
W tym momencie zrobiłam się niezmiernie zmęczona. Niewiele ponad 4 godzin snu to dla mnie o wiele za mało. Wgramoliłam się pod kołdrę którą następnie lekko uniosłam:
- Wskakuj ty mój niekochany wielkoludzie. Twój syn się stęsknił... no i w sumie ja trochę też. - wyszczerzyłam się.
-Ja także się za wami stęskniłem. -chłopak zdjął spodnie i położył się z nami. Przytulił mnie i z uśmiechem na ustach zamknął oczy.
- Martwiłam się o Ciebie. W nocy prawie nie zmrużyłam oczu. Cieszę się, że już jesteś. - pogłaskałam Duffa i także zamknęłam oczy.
Na moim czole poczułam usta blondyna, co sprawiło, że na duszy zrobiło mi się cieplutko.
Nawet dość mocny ból, który złapał mnie wcześniej w tamtym momencie ustąpił.

Izzy:

Bon Jovi - Never Say Goodbye

Ten dzień już od samego rana spędziłem z Alice. To był jeden z tych, który w całości mogłem przeznaczyć dla niej, a ona dla mnie. Nie planowaliśmy nic więcej, jak po prostu bycie ze sobą co obydwojgu nam w zupełności starczało. Pierwsze godziny przesiedzieliśmy u niej. Ja grałem a Alice mówiła, czy według niej to co stworzyłem jest chociaż odrobinę dobre. Wbrew zaskoczeniu, dziewczyna zakochana na zabój, przynajmniej w przypadku gdy jest nią Alice potrafi patrzeć na takie rzeczy racjonalnie. Kiedy siedzenie w domu już zaczęło nas denerwować poszliśmy się przejść. Niedaleko domu mojej dziewczyny był niewielki, ale jakże urokliwy park. To właśnie tam pierwszy raz zagrałem dla niej "Patience" i pewnie właśnie dlatego było to nasze ulubione miejsce. Teoretycznie powinienem się cieszyć, praktycznie tak też było, jednak jedna mała rzecz nie dawała mi spokoju.
Poprzedniego dnia wieczorem całkiem niechcący usłyszałem coś, czego za nic nigdy nie chciałem usłyszeć. Nie chodziło nawet o fakt, że czułem się jak najgorszy podsłuchiwacz, najgorsze było to co podsłuchałem.
Chciałem tylko wody z kuchni, a co dostałem w zamian? Świadomość jednej z chyba najgorszych tajemnic jaka dotychczas obarczała jedynie Michelle i Slasha. Zawsze byli blisko, jednak nigdy nie podejrzewałbym ich o romans. Nie wiedziałem, co mam z tą wiedzą zrobić i to właśnie to najbardziej odbierało mi spokój. Nie powinienem mieszać się w ich sprawy, ale jednocześnie w tamtej chwili, mając świadomość całej tej chorej sytuacji czułem się jak współwinny. Miałem wrażenie, że ranię Emily i Duffa tak samo jak oni. Pominę już to, jak bardzo dziwiony byłem z faktu ciąży Michelle, ponieważ przy całej reszcie nienarodzone dziecko jej i chyba Duffa schodziło w niepamięć.
Starałem się o tym nie myśleć, poświęcić całą uwagę mojej dziewczynie. Nie udawało się to do końca, ale w stopniu na tyle dużym, aby Alice tego nie zauważyła. Wolnym krokiem, objęci przemierzaliśmy park jednocześnie słuchając śpiewu ptaków.
- Tak w ogóle to tata z Lauren jadę gdzieś w przyszłym tygodniu. - oznajmiła Alice.
- Mhm - mruknąłem, jednak ta odpowiedź chyba nie zadowoliła dziewczyny.
- Myślałam, że się bardziej ucieszysz. Tak w sumie to miałam nadzieję, że wprosisz się do mnie na noc, czy coś. - uroczo się zaczerwieniła.
- Jeśli tego właśnie chcesz, to oczywiście, że się wproszę. - posłałem jej ciepły uśmiech.
- Przecież Cię nie zmuszam. - Opuściła głowę jeszcze bardziej zawstydzona i delikatnie odsunęła się ode mnie ograniczając nasz kontakt do trzymania się za ręki.
-Skarbie, przepraszam, po prostu zastanawiam się nad czymś. Nie chciałem cię zasmucić. No już, uśmiechnij się do mnie. - stanąłem przed ukochaną i złapałem również jej drugą dłoń.
- Po prostu myślałam, że powiedziałam coś nie tak, że się z tą całą nocą narzuca, albo... - westchnęła głośno, jednak koniec końców posłała mi swój słodki uśmiech. - Nad czym się zastanawiasz? Może pomogę?
- O zdradzie... Potrafię zrozumieć, że za czasów królów, kiedy małżeństwa były planowane przez rodziców szukano tej prawdziwej miłości i dochodziło do romansów. Ale dzisiaj? Każdy sam wybiera osobę, z którą chce spędzić całe życie. Skąd więc bierze się zdrada? Z nudów? - westchnąłem głęboko - Zastanawiałem się, co zrobiłbym, gdyby ktoś z mojego otoczenia zdradził swoją drugą połówkę, czy powiedziałbym temu drugiemu. Nie znalazłem jeszcze odpowiedzi. Alice, co ty byś zrobiła?
- To zależy, kim byłby dla mnie ten co zdradza i zdradzany. Na pewno nie zostawiłabym tego samego w sobie, no chyba że obydwoje byliby jedynie moimi słabymi znajomymi. Z drugiej strony, mimo wszystko nie robiłabym też z tego afery, czy coś. Poszłabym i poważnie pogadała z bliższą mi osobą z tego związku.
-No tak. Jesteś bardzo mądra, Alice. To czekaj, kiedy twój tata wyjeżdża? - natychmiast opuściłem temat.
Już miała odpowiedzieć na moje pytanie, kiedy nagle, jak by znikąd podszedł do nas facet, którego nie znałem, a jedynie kojarzyłem z nocnych ulic L.A. Miał na sobie jakąś starą, dżinsową kurtkę, pod którą zapewne chował tę część towaru, którą wprawiony ćpun zawsze miał przy sobie. On dodatkowo tak jak ja zajmował się dilerką, wiedziałem więc że spotkanie go w tej chwili nie zakończy się dobrze. Po oczach zauważyłem, że czysty to on w tamtej chwili nie był, co jeszcze pogorszało całą tę sytuację.
- Stradlin, jaki zbieg okoliczności. - zagadnął.
-Ta, ogromny.-przekąsiłem.
- Wiesz, nie chciałbym Wam przeszkadzać, ale mam do ciebie interes. Mógłbyś zmienić miejsce pracy? No wiesz, w porównaniu do mnie jesteś jeszcze nieopierzonym pisklęciem, a twoja osoba zabiera mi klientele.
-Gdybyś sprzedawał dobry jakościowo towar, to może nie szukaliby nowych źródeł zaopatrzenia.
- Skoro tak, to świetnie Ci pójdzie sprzedawanie go i w innej części miasta.
-Ale mi tutaj jest dobrze...
Czekałem na jego odpowiedź, jednak nim się zorientowałem do akcji wpadła Alice.
- Znasz pojęcie konkurencja? Jeżeli tak, to gratuluje i pogódź się z tym, że takie nie opierzone pisklę jest po prostu lepszym bisnezmanem, niż ty. Izzy nie ma zamiaru zmienić miejsca, tylko dlatego, że jakiś stary, nie dający już jak widać rady diler próbuje mu to wyperswadować. - jak zawsze grzecznie, jednak nie będę ukrywać, że się tego po niej nie spodziewałem.
- Ty... - nie wiem jak by się to skończyło, gdybym nie pociągnął Alice za siebie. Koleś z widoczną wściekłością i zaciśniętymi z nerwów zębami dość szybko znalazł się zbyt blisko dziewczyny.
-Kobiet się nie bije. Nie słyszałeś o tym? - w tej chwili stał dosłownie centymetry ode mnie i wyraźnie nie spodobało mu się to, co powiedziałem...
- Takim pyskatym czasem się należy. Ale masz rację, taka ładna to szkoda bić. - obrzydliwie się uśmiechnął. Doskonale wiedział, jak grać na czyjeś psychice.
-Nawet o tym nie myśl zboczeńcu. - spojrzałem na niego niczym byk na rzeźnika, te poetyckie porównania i gotowy byłem staną w obronie Alice.
Podczas kiedy we mnie się gotowało, jemu nagle nerwy opadły. Zaczął się wręcz histerycznie śmiać przyglądając się to na zmianę mnie i Alice.
- Lepiej posłuchaj co mówię, okej? - puścił mi oczko. - A ty piękna, lepiej uważaj... na słowa następnym razem. - powiedział na odchodne, a każde jego słowo wzbudzało mój niepokój.
Kiedy już nie miałem go w zasięgu wzroku spojrzałem na wystraszoną całą sytuacją Alice.
- Wszystko w porządku. -zapytałem.
- Kurcze, chyba pogorszyłam sytuację. - powiedziała niewinnie.
- Nie pogorszyłaś. Dziękuję, że stanęłaś w mojej obronie. Jesteś kochana. Ale, czy wszystko dobrze? Nic Ci nie jest? - ponowiłem pytanie.
- Nie, wszystko okej. Nawet mnie nie dotknął. Ale ty uważaj teraz na niego.
- Ja sobie poradzę, ale boję się o Ciebie. - złapałem jej dłoń
- Nawet nie wie kim jestem, widział mnie pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz, nie martw się, bo nie ma czym.
- Ale mogło Ci się coś stać...-przekląłem w myślach sam siebie.
- Nie mogło, bo byłeś obok. Skarbie, nie obwiniaj się bo akurat ty w całej tej sytuacji najmniej zawiniłeś. - dotknęła mojego policzka.
- Ale to przeze mnie on tu przyszedł. Przez mój zawód. - spóuściłem wzrok.
- Każdy zawód ma swoje złe strony. W twoim jest towarzystwo, z jakim masz do czynienia. Doskonale wiem, czym się zajmujesz i co się z tym wiąże, ale wiesz co? Gówno mnie to obchodzi, bo mam Ciebie. - zmusiła mnie, abym na nią spojrzał i skradła mi pocałunek.
-Skarbie, kocham Cię, ale czy jesteś pewna, że moje towarzystwo jest dla Ciebie odpowiednie? Ja już zszedłem na dno, a Ty masz ambicje, perspektywy na przyszłość.-bałem się jej odpowiedzi.
- Najpierw rozmowa o zdradach, teraz takie głupie pytania. Izzy, jak możesz wgl wątpić w to, czy chcę z Tobą być. Moje uczucie do Ciebie jest dużo silniejsze, niż obawy związane z tym, co się zajmujesz.
-Ja po prostu się o Ciebie martwię.
- Jestem dużą dziewczynką, poradzę sobie - uśmiechnęła się mówiąc słowa do złudzenia podobne do tych, które jeszcze nie dawno ja mówiłem jej.
-Chciałbym mieć Cię cały czas przy sobie. Nie odstępowałbym Cię na krok, aby tylko mieć pewność, że nic Ci się nie stanie.-myśli o zdradzie Slasha i Michelle ustąpiły miejsca strachowi o moją ukochaną.
- Jestem jak najbardziej na tak. - ukazała w uśmiechu chyba wszystkie ze swoich prostych zębów.
- To od dziś beze mnie nie wychodzisz.-uśmiechnąłem się do niej serdecznie.
- To od dziś jesteś ze mną 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
- To znaczy, że albo Ty musisz się wprowadzić do mnie, albo ja do Ciebie.-przyciągnąłem ukochaną do siebie.
- Najpierw ślub, a dopiero potem mieszkanie razem. Nie uczyli Cię na religii? - namiętnie mnie pocałowała.
- Jesteś szalona.
- Jeżeli tak mówisz. - Złapała mnie za rekę i pociągnęła w kierunku swojego domu.
- I taka kochana. - Objąłem ją ramieniem.
Ruszyliśmy, a wszystkie troski poszły nagle precz. Przestałem zamartwiać się o to, co mam zrobić z wiedzą o romansie Michelle i Slasha, przestałem przejmować się jakimś naćpanym grożącym mi idiotą. W tamtej chwili liczyła się tylko Alice.
Po jakiś 15 minutach doszliśmy do jej domu, w którym nikogo jeszcze nie było. Jej ojciec i macocha zazwyczaj wracali późno, także, może to i dobrze, nie miałem okazji ich poznać. Do samego wieczora przesiedzieliśmy w jej pokoju rozmawiając o książkach, muzyce. Cały czas nie docierało do mnie, jak wspaniała była ta dziewczyna.
________________________________________
No i mamy kolejny rozdział. :)
Przepraszamy, że tak długo musieliście na niego czekać, jednak obawiamy się, że w czasie roku szkolnego mniej więcej w takich odległościach czasowych będziemy te posty dodawać. Jednak niedługo wakacje, także miejscy nadzieję na zwiększenie częstotliwości.
Wracając jednak do rozdziału, w tym już pojawia się Izzy. Nie ma Axla, czy Stevena, ale to ze względu, że na rozdział długo już czekacie i jest on wystarczająco rozbudowany. Obiecujemy jednak, że któryś z nich pojawi się jeszcze przed dodaniem następnego rozdziału. :)
No i cóż mamy więcej mówić? Dziękujemy za przeczytanie i zapraszamy do komentowania.
Przypominamy także o zakładce "A Tout Le Monde" z bardzo ważną informację do Was. Pozostawiajcie tam linki do swoich opowiadań, wszystko jest tam z resztą opisane.
Jeszcze raz zachęcamy do komentowania i obserwowania. Każda taka wasza aktywność zachęca nas do pisania. ;)))