sobota, 26 grudnia 2015

DON'T WORRY!

Witam!
Wiem, że ostatni rozdział pojawił się tu (o zgrozo) 2,5 miesiąca temu, jednak prace nad kolejnym postem już trwają.
Może już nie w tym roku, ale rozdział na pewno się pojawi.
Uzbrójcie się w cierpliwość, a dam głowę że nie pożałujecie.
Dziękujemy bardzo za wszystko! :))))

Pozdrawiamy
~ Michelle & Ola Gunses

sobota, 10 października 2015

Rozdział VIII

Duff: TSA - Ciągle Walcz Cicho otworzyłem drzwi sali i jeszcze ciszej wszedłem do środka. Michelle leżała wpatrzona w białą ścianę. Domyślałem się, jakie uczucia nią wtedy targały, musiałem okazać jej zatem jak najwięcej miłości, cierpliwości i zrozumienia. Posłałem Chelle ciepły uśmiech i powoli zbliżyłem się do łóżka. Kubki z kawą, którą kupiłem w szpitalnym bufecie, wylądowały na stoliku, a ja pocałowałem na przywitanie moją dziewczynę. - Możesz? - zapytałem wskazując głową na kawę. - Lekarz nie powiedział, że nie, więc chyba tak - wzruszyła niepewnie swoimi wychudłymi ramionami, jednocześnie siadając prosto na łóżku. - Jak się czujesz? - podałem Michelle kubek z parującą cieczą. Sam chwyciłem swoją porcję i wziąłem duży łyk. - Już lepiej... ale lekarz mówi, że muszę tu zostać jeszcze kilka dni - westchnęła ciężko i wbiła swój wzrok w paznokcie. Nie chciałem, żeby zamykała się w sobie, żeby zarzucała się niepotrzebnymi myślami. Chwyciłem ją czule za rękę, skupiając tym samym jej uwagę na sobie. - To ja pojadę po Twoje rzeczy, a potem usiądę tu, obok Ciebie i zostanę z Tobą aż będziesz miała mnie dość - puściłem oczko do dziewczyny, a na jej twarzy dostrzegłem ledwo zauważalny, blady uśmiech. Złożyłem delikatny pocałunek na jej knykciach. Chciałem, aby wiedziała, jak była dla mnie ważna. W jej oczach dostrzegłem nikły błysk. Miałem ogromną nadzieję, że Michy szybko wróci do zdrowia. Kiedy oboje opróżniliśmy kartonowe kubki puste 'naczynia' wyrzuciłem do śmietnika. Posyłając dziewczynie serdeczny uśmiech, miałem już opuścić pomieszczenie i jechać do Hella po rzeczy, jednak głos dziewczyny zatrzymał mnie jeszcze chwilę przy niej. - Duffy - wyszeptała cicho tonem, który wprawił mnie w osłupienie - Przepraszam, przykro mi, że ty i ja... - jej głos zaczął drżeć, więc przerwałem jej tę niewygodną mimo wszystko dla nas wypowiedź. -Ćśś, Mała... Nie myśl o tym... - szybko znalazłem się przy niej, położyłem dłoń na jej policzku i kciukiem otarłem spływającą łzę. Siedziałem tak jeszcze chwile i mógłbym wydłużyć tę chwilę w nieskończoność, zdałem sobie jednak na powrót sprawę, co muszę zrobić i niestety łączyło się to opuszczeniem tej szpitalnej klitki. Wyszedłszy z sali odetchnąłem ciężko. Wiedziałem, że kolejna rozmowa nas nie ominie, ale cholernie się jej obawiałem. Na korytarzu było mnóstwo ludzi, pacjentów i odwiedzających. Pewnym krokiem zmierzałem do wyjścia. Minąłem w recepcji pewną młodą pielęgniarkę i w końcu stanąłem na parkingu szpitalnym. Zaciągnąłem się świeżym powietrzem, a potem sięgnąłem do kieszeni. Wyjąłem niewielki kartonik. Chciałem zapalić i po raz kolejny zatruć swój organizm. Uchyliłem wierzch opakowania. 'Cholera'-przekląłem pod nosem i tupnąłem nogą, kiedy stwierdziłem, że stan papierosów w kartoniku jest gorszy niż krytyczny. Przez chwilę planowałem skierować się do najbliższego sklepu, aby zyskać kolejną dawkę nikotyny. 'Pieprzyć to'-stwierdziłem jednak po chwili. 'Mam ważniejsze rzeczy do roboty. Chłopaki na pewno coś mają.' Moja determinacja była na tyle duża, że spacer spod szpitala do domu stał się o połowę czasu krótszy. Stanąłem przed wrotami Hella, chwyciłem klamkę i nacisnąłem ją. 'Kurwa, zamknięte. Od kiedy te barany zamykają drzwi..?' Otrzepałem sobie spodnie, kurtkę i z przykrością stwierdziłem, że klucze zostawiłem w środku. Pozostało mi pukać i łudzić się, że któryś z nich łaskawie się wczoraj nie najebał i usłyszy stukanie biednego McKagana. Nie minęła długa chwila, gdy wrota rozwarły się, a za nimi ujrzałem tę rudą kanalię. Bez słowa minąłem go w drzwiach i wbiegłem na górę. Chwyciłem pierwszą, lepszą torbę i zacząłem pakować najpotrzebniejsze rzeczy dla Michelle. Jakiś ręcznik, szczoteczka, pasta, jej piżama, bielizna i tym podobne. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Rudy stał oparty o futrynę i obserwował każdy mój ruch. -Co? Michelle wraca do rodziców? Boi się spojrzeć mi w twarz? Ha! - zakpił Rudzielec, a mi nerwy nie wytrzymały. Torba wylądowała na ziemi, a ja stanąłem twarzą w twarz z Rosem. - Zamknij tę swoją skrzeczącą, niewyparzoną gębę, bo to wszystko Twoja wina - wbiłem w niego spojrzenie pełne nienawiści. Co było dziwne, nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Patrzył mi prosto w oczy, a na jego ustach wciąż widniał ten triumfalny uśmieszek. Chwyciłem torbę i celowo uderzając w jego ramię skierowałem się do wyjścia. Pokonałem schody, ale Axl szedł wciąż za mną. Już chwytałem klamkę drzwi wyjściowych, gdy stojący przy kuchennym wejściu Rose raczył przemówić. - Tourbadour, jutro o 20.00, pamiętasz? - Co? - zapytałem kompletnie zbity z tropu. Spodziewałem się kolejnej chamskiej odzywki, a tu miejsce, godzina i zwykłe pytanie. - Koncert - pouczył. - Jutro nie mogę - rzuciłem i chciałem wychodzić, ale jego szybka reakcja po raz kolejny mnie zatrzymała. - To żart, tak? Zespół potrzebuje jutro wieczorem basisty, a to zdaje się Twoja fucha - zakpił. - Nie, to nie żart - zmierzyłem go spojrzeniem od góry do dołu. - Jesteś tego pewny? - zakpił. - Jak nigdy niczego - odpowiedziałem śmiertelnie poważnym tonem. - Zobowiązałeś się do gry. Gunsi są szybko wspinającym się coraz wyżej zespołem, a Ty to olewasz. - W życiu istnieją też inne sprawy, prócz muzyki. - Więc nie jesteś godny grania w Guns N' Roses. To ważny koncert. Pomyśl, nie powinniśmy tak nagle stracić basisty - i ten jego cholerny uśmieszek, który doprowadzał mnie do szaleństwa. - Nie dziś, przykro mi - westchnąłem. - To mi jest przykro, że muszę pożegnać basistę, ale skoro zespół nie jest dla Ciebie ważny... - jak gdyby nigdy nic wzruszył ramionami. Beznamiętny ton, jakim wyrzucił mnie z zespołu był tylko potwierdzeniem, jakim skurwysynem był Rose. Ja nie odpowiedziałem, po prostu wyszedłem, odetchnąłem czystym powietrzem i przekląłem, że nie wziąłem z szuflady fajek, bo akurat wtedy sobie przypomniałem, że tam leżały. Targany skrajnymi emocjami, z torbą na ramieniu skierowałem się z powrotem do szpitala, gdzie czekało na mnie moje Słońce, dla którego gotów jestem do największych wyrzeczeń.
Michelle:
Pink Floyd - Brain Damage Jeszcze rok wcześniej nie podejrzewałabym, że będę w ciąży, że stracę dziecko i co najważniejsze, że będę po tym tak cierpieć. Nie byłam świadkiem słów krytyki wobec mnie i mojego błogosławionego stanu, a wyjaśnienie był proste: nikt o nim nie wiedział. Jestem jednak pewna, że gdybym się z tym tak nie kryła, spotkało by mnie wiele mało przyjemnych uwag o tym, jakim to bachorem jestem, który nie powinien bawić się w rodzinę i jak to ludzie współczują mnie i mojemu dziecku. Jednak Ci ludzie gówno wiedzieli. Nikt z nich nawet w najmniejszym stopniu nie wyobrażał sobie jak pokochałam tego brzdąca który był namacalnym dowodem miłości mojej i McKagana. Nikt z nich, tych którzy z góry przyczepiali by mi plakietkę, skrzywdzonej przyszłej samotnej matki, zostawionej zapewne przez chłopaka nie przypuszczałby też tego, jak Duff nie mógł się doczekać, aż weźmie swojego syna na ręce. Leżałam tak i rozmyślałam nad rzeczami które już mnie nie dotyczyły. Byłam sobie wdzięczna, że oszczędziłam sobie tego wszystkiego, tego jadu jakim ludzie obdarzają młodych rodziców. Jednocześnie uświadamiając sobie coraz wyraźniej, że problemy młodych rodziców, nastoletnich matek to już nie mój problem. Wzruszenie po raz kolejny ścisnęło mi gardło, a pojedyncza łza spłynęła po policzku. Tylko na tyle mogłam się wtedy wysilić, po raz kolejny bowiem zapadałam w tę znaną mi pustkę, towarzyszącą mi już zaraz po rozstaniu ze Slashem. Walczyłam jak mogłam, jednak samemu jest trudno. Z momentem kiedy w sali zostałam sama pustka, smutek, żal, gniew, wszystkie te negatywne emocje stały się prawie namacalne. Do sali, niczym zbawienie wszedł Duff. Musiałam mu się wygadać, podzielić się moimi myślami. Nie chciałam być z nimi sama, jednak wystarczył rzut oka w jego stronę i moje problemy odeszły na bok. Był czymś zdenerwowany, jednak bardzo starał się to ukryć, co tylko bardziej podsyciło moje obawy.
- Jestem już. Przyniosłem Ci ręcznik, piżamę i ... - Coś się stało? - spytałam zmartwiona. - Nic się nie stało. Co masz na myśli? - wyraźnie kręcił. - No właśnie nie wiem, czekam aż mi powiesz. - powoli przysiadłam na brzegu łóżka. - Axl i jego wieczne humory. Czy to jakaś nowość? - starał się udawać lekko rozbawiony ton głosu, co po raz kolejny jedynie pogłębiło moje obawy, że coś się rzeczywiście stało. - Z resztą to teraz nie jest ważne. Jak Ty się czujesz? - Co tym razem palnął? - udawałam, że nie słyszałam jego pytania. - Michelle, Słonko, przecież to tylko Axl... Żartował sobie z tego, że pakuję Twoje rzeczy. Myślał, że boisz mu się spojrzeć w oczy, ale przygadałem mu. To wszystko... - przy ostatnich dwóch słowach uciekł ode mnie wzrokiem. - Nie, to nie wszystko. Duff, powiedz mi co się stało? - ujęłam jego twarzy w dłonie tak, że zmuszony był patrzeć prosto na mnie. Przymknął na moment oczy. - Wyrzucił mnie, Michelle... Pozbawił funkcji basisty... - Co za dupek. No jak tak można, przecież nie znajdą na twoje miejsce kogoś, kto będzie czuł muzykę tak samo jak cała czwórka jednocześnie. Ja mu przemówię do rozsądku. - wstałam i kierowana autentyczną furią sięgnęłam po ubrania. Zapomniałam w tamtym momencie o tym wszystkim, co nas spotkało, o tym że mnie boli, liczyło się wtedy dla mnie tylko to, żeby Rudy usłyszał to co powinien usłyszeć już dawno temu. - Michelle, uspokój się, to tylko Rudy... Nie warto... -złapał moje ręce i starał się robić wszystko bym wróciła do łóżka, jednak w jego oczach widziałam żal... - Ten "tylko rudy" rujnuje twoje marzenia. Tak się nie robi! - Równie dobrze możesz mu nawtykać za te kilka dni, jak wydobrzejesz... W tej chwili najważniejsza jesteś ty i Twoje zdrowie, a nie nasze wygłupy na klubowych scenach. W życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, tylko trzeba je sobie ułożyć we właściwym miejscu, a Ty, Kochanie, jesteś najważniejsza - Przepraszam Duff, to wszystko moja wina. Axl mści się na tobie za poranną kłótnie, zamiast grać koncert siedzisz tutaj... - gniew opadł i pozostawił jedynie żal i smutek. Usiadłam ponownie na łóżku, nie umiejąc opanować łez, za które byłam na prawdę wdzięczna. -Skarbie - usiadł obok mnie i objął ramieniem - To nie jest Twoja wina. Dał mi wybór... Koncert, albo Ty. Ale to nie koncert wita mnie każdego ranka promiennym uśmiechem i to nie koncert obdarza mnie tak wspaniałym uczuciem, to nie koncert sprawia, że brakuje mi słów. To Ty. Kocham Cię najmocniej na świecie -pocałował mój policzek. Wtuliłam się w niego jednocześnie gramoląc mu się na kolana, chciałam czuć jego bliskość, a w jego ramionach zawsze było mi najlepiej. - Przepraszam za ten numer z dzwonieniem do twoich rodziców. Wiedziałam, że ta rozłąka z nimi daje Ci już trochę w kość, chciałam dobrze. Nie powiedziałam nic Twojej mamie. Nie odezwałam się ani słowem, chciałam ale kiedy ją usłyszałam to mnie zamurowało. -Wiem, że chciałaś dobrze. Przepraszam, że na Ciebie nakrzyczałem. Któregoś dnia pojedziemy do Seattle i osobiście przedstawię Ci moich rodziców. Co Ty na to? - Będę zaszczycona. - bardzo chciałam, jednak nie umiałam wysilić się na coś więcej niż nikły uśmiech przez łzy. - Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie powiedziałaś mi, że ciąża jest zagrożona? - spojrzał na mnie tym łągodnym, wyczekującym wzrokiem. - Nie chciałam cię martwić. Wystarczająco przeżywałeś wszystko już bez tego. Byłam pewna, że jak będę na siebie uważać wszystko minie... No niestety myliłam się. -Widocznie to nie był nasz czas, ale nie martw się, jeszcze kiedyś będziemy mieli w domu takiego małego brzdąca - posłał mi ciepły uśmiech. - Niestety Duff, nasz czas chyba nigdy nie nadejdzie. - przecząco kiwałam głową, ponownie powstrzymując płacz. - Dlaczego tak myślisz? - Szansy na powtórne zajście w ciąży praktycznie nie ma. Nie mogę mieć już dzieci Duff. - nie wytrzymałam a łzy poleciały mi po policzkach. Chcąc jednak okazać swoją siłę nadal wpatrywałam się w Duffa. Otarł dłonią moje łzy. -Lekarz tak mówił? Przytaknęłam zagryzając wargę. Nie dałam rady, przeniosłam wzrok z Duffa, a na pustą, białą ścianę. Dotarło do mnie jak bardzo bezużyteczna biologicznie teraz jestem. Szansa na ponownie zajście w ciąże była mniejsza niż 5%. W momencie kiedy to usłyszałam poczułam ujmę mojej kobiecości. - Ćśśś... - przytulił mnie do siebie mocno - Kocham Cię i tylko to się teraz liczy. Szansa jest może i niewielka, ale jakaś jest, więc możemy próbować i może któregoś dnia nam się poszczęści - szeptał tuż nad moim uchem, a ja ukryłam twarz w jego ramieniu. - Wszystko się wali Duff. Każde nasze marzenie, każdy nasz plan. Wszystko... - Nie myśl tak. Razem przez to przejdziemy, Mała. Nie powiedziałam już nic. Siedziałam wtulona w Duffa uspokajana jego szeptem. Głos McKagana wpływał na mnie kojąco do tego stopnia, że zasnęłam mu na rękach. Nie wiem jak długo tak jeszcze siedział, jednak nie zdziwiłoby mnie ani trochę, gdyby czuwał przy mnie całą noc. * NASTĘPNEGO DNIA * Alice: Led Zeppelin - Babe I'm Gonna Leave You Siedziałam wtedy sama w domu i zajęłam się czytaniem książki, którą wcześniej losowo sięgnęłam z pólki. Nawiasem mówiąc pech chciał, że trafiłam wtedy na coś totalnie beznadziejnego. Typowe, romansowe banały. Po scierpieniu pierwszych trzech stron, usłyszałam wybawcze pukanie do drzwi. Tamtego wieczoru nie spodziewałam się nikogo, także głuchy dźwięk, jaki roznosił się po domu był dość zaskakujący. Jednak mi bliżej drzwi, tym pewniejsze miałam podejrzenia, co do osoby, która stała po drugiej ich stronie. Po otwarciu drzwi moje przypuszczenia potwierdziły się. Stanął przede mną szczupły długowłosy brunet, z tym tak dobrze mi znanym uśmieszkiem cwaniaka na ustach. W moim brzuchu poczułam motylki, z resztą jak zawsze, gdy był blisko mnie. Odwzajemniłam uśmiech i mocno przytuliłam się do Stradlina. Pocałowałam go jeszcze w policzek i ugościłam kawą - tak jak należy. Kiwnięciem głowy zaprosiłam go do swojego pokoju, gdzie chłopak rozsiadł się na łóżku, a ja zajęłam miejsce tuż obok niego. Stradlin już od progu był jakiś zamyślony, a teraz siedział nierychomo ze wzrokiem wpatrzonym w jakiś punkt za oknem. "O czym ty tak myślisz?" zastanawiałam się bacznie mu się przyglądając. -Wiesz, Lauren doprowadza mnie ostatnio do szału. - zagadnęłam po chwili wahania. -Mhm...- w odpowiedzi uzyskałam cichy potakujący pomruk. -Potrzebuję Twojej pomocy...-zaczęłam znowu. -Mhm...-kolejny pomruk. -Jestem w ciąży. -rzuciłam w stronę chłopaka. -Mhm... Czekaj, co?-dopiero po chwili dotarł do niego sens wypowiedzi. -Izzy, ty mnie w ogóle nie słuchasz. Gdzie błądzisz? - zapytałam zmartwionym tonem. - Przecież Cię słucham skarbie. - zabrzmiało jak najgorsze kłamstwo świata. -Proszę, nie traktuj mnie jak idiotki i powiedz, co się dzieje, widzę, że coś jest nie tak... - złapałam jego dłoń i spojrzałam prosto w te głebokie oczy. A on nic nie mówił, a jedynie próbował jak najlepiej tylko mógł unikać mojego wzroku. -Izzy, spójrz na mnie. -w końcu uraczył mnie swym spojrzeniem.-Mi możesz powiedzieć, proszę, ja się o Ciebie martwię. - To nie ja jestem osobą o którą powinnaś się martwić. - O czym mówisz?-dopytywałam zdezorientowana. - Dlaczego jestes taka glupia, co? - au, zabolało. - Izzy... Dlaczego tak mówisz?-zapytałam zraniona. Rozumiem emocje, ale nie mógł tego inaczej rozegrać? - Dlaczego mnie kochasz? Jak mozesz byc tak slepa i ne dostrzegac tego wszystkiego co Ci przez to grozi? - w jego oczach zauwazylam nie gniew, a troske i niepokoj. -Izzy, co Ty wymyśliłeś? Kocham Cię, bo jesteś sobą, bo jesteś dobrym człowiekiem i w żadnym stopniu nie liczy się to, czym się zajmujesz. Nic mi nie grozi, bo jesteś przy mnie i wierzę, że zawsze będziesz blisko i się mną zajmiesz. Kocham Cię. Rozumiesz? I nic mi nie grozi, bo jesteś obok.-mówiłam, patrząc prosto w jego połyskujące oczy. - Nie! Nie jesteś ze mną bezpieczna. Nie masz pojęcia co to przemysł narkotykowy. To nie tylko sprzedawanie gówna dzieciakom. Wolałbym... - urwał, a mnie aż w sercu zakuło. - wolałbym dać Ci odejść niż stracić stracić Cię na wieki wieków Alice. -Jeśli pozwolisz mi odejść, to mnie stracisz na wieki wieków. Ja nie potrafię funkcjonować bez Ciebie. Każdej czynności towarzyszą myśli o Tobie. - głos mi się łamał. - Przynajmniej będę wiedział, że jesteś bezpieczna. Nie jestem facetem dla Ciebie. Nie zasługuję na Ciebię, rozumiesz? - dotknął delikatnie mojego policzka, po którym już spływały łzy. -Nie, nie... Nie! Rozumiesz?! Nie zgadzam się! Kocham Cię i chcę być zawsze blisko Ciebie!-wyrwałam się z dotyku bruneta, wstałam i krzyczałam z bezsilności. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam na ślepo okładać Stradlina co on pewnie ledwo odczuwał. Chciałam mu po prostu dać do zrozumienia jak głupie jest to, co mówi. - Alice... - próbował mnie uspokoić. - Nie! - uderzyłam go po raz ostatni, po czym wtuliłam się w jego pierś i chlipałam.-Nie zostawiaj mnie nigdy. Proszę... - Przykro mi. - po czym stanowczo odsunął się ode mnie i wyszedł, po prostu. Dzień który zapowiadał się tak pięknie w kilka chwil zmienił się w koszmar. Na dodatek powodem była osoba, która w tamtym momencie życia była dla mnie najważniejsza. Sama nie wiedziałam, co we mnie dominuje. Smutek, a może gniew? Byłam zła na samą siebie, że to kim jestem spowodowało odejście Izzy'ego. Miałam do siebie pretensje, za to jak krucha i delikatna byłam. Nienawidziłam się za to że nigdy nie udało pokazać mi się Stradlinowi z tej silnej strony, która radzi sobie w każdej sytuacji. Najbardziej w tym wszystkim bolało natomiast to, że w tej chwili byłam już bezradna. Nie mogłam wpłynąć na otoczenie Jeffreya, nie mogłam zmienić tego czym się zajmował, kim był. Zagadkowa natura Izzy'ego zawsze mnie pociągała, a moment w którym dowiedziałam się czym się zajmuje jeszcze bardziej pobudził dreszcz podniecenia. "A może to nie w tym tkwi problem?" pomyślałam, a w głowie pewne rzeczy zaczęły się składać w logiczną całość. Stradlin nie był zwykłym chłopakiem. Stradlin był wschodzącą gwiazdą rocka. Był niebywale inteligentny, zamknięty w sobie, który słowa zamieniał na nuty, a każdy przekaz łatwiej mu było wyrazić piosenką. Był cichy, ale to nadal wschodząca gwiazda rocka. Nocami grał koncerty, zajmował się dealerką, imprezował. W dzień odsypiał, pisał nowe utwory, leczył kaca. Prawda była taka, że Alice Stoner do jego świata pasowała jak pięść do nosa, a do mnie dotarło to dopiero teraz. Zawsze dostrzegałam różnice pomiędzy nami, zawsze uważałam jednak, że one nas łączą, a nie dzielą. Jak widać bardzo się myliłam. Myliłam się co do Stradlina i tego co nas łączyło. Izzy potrzebował dziewczyny z charakterem, która pasowałaby do jego świata, a nie mnie. "Tylko po co cały ten cyrk, że boi się o mnie?" pomyślałam, po czym wybuchłam śmiechem. Śmiałam się sama z siebie, że uwierzyłam, że ktoś taki może mnie pokochać. ________________________ No i jest! Kolejny rozdział. :) Posty nie będą pojawiać się zbyt często, ze względu na obowiązki jakimi jesteśmy obarczone, obiecujemy jednak że będą i że jeśli już się pojawią, to że będą to posty treściwe i dopracowane. ;)) Chciałyśmy również bardzo podziękować za wszystkie komentarze jakimi podsumowaliście poprzedni rozdział. Przypominamy o zakładce "Bohaterowie" i "A Tout Le Monde" gdzie czekają dla was pewnie informacje. No i cóż nam pozostaje. Dziękujemy za przeczytanie i zapraszamy do niego, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. Zachęcamy również do pozostawiania komentarzy! :) Pozdrawiamy!

niedziela, 6 września 2015

Rozdział VII

Izzy:

Scorpions - Send Me an Angel

"Axl to jednak palant". Ta myśl towarzyszyła mi w drodze do pokoju. Jak uwielbiałem tego gościa tak nigdy nie rozumiałem jego zachowania. Wszczynał awantury, które w zespole były najmniej potrzebne. Jestem w stanie pojąć to, że nie spodobały mu się tajemnice o których dowiedział się przypadkiem, jednak podnosić rękę na kobietę to zagranie poniżej jakiegokolwiek poziomu.
Zajmując głowę rozmyślaniem po cichu wszedłem do sypialni. Alice jeszcze spała. "Podnosić rękę na kobietę" pomyślałem, kładąc się powoli do łóżka, jednocześnie cały czas wpatrując się w dziewczynę. Wydawała się taka krucha, a śpiąc przypominała porcelanową lalkę, którą z łatwością można by stłuc.
W moim świecie było pełno świrów takich jak Axl. Wielu nie zawahało by się zrobić komuś krzywdę. Z każdym dniem, z każdą niebezpieczną sytuacją której świadkiem byłem coraz bardziej bałem się o Alice. Chociażbym nie wiem jak bardzo się starał wiedziałem, że przy mnie nigdy nie będzie do końca bezpieczna, a to co wydarzyło się potem tylko mnie w tym utrwaliło.

***

Po całym dniu spędzonym z Alice musieliśmy się pożegnać. Nie dałem po sobie poznać tego co tak na prawdę wtedy czułem. Okazywanie emocji nigdy nie było moją mocną stroną, a w tamtym momencie było mi to wręcz na rękę.
Nie przedłużając pożegnania szybkim krokiem ruszyłem w stronę Sunset. Obowiązki wołały. Nieprzyjemnie, ciemne ulice L.A. przemierzałem pewnie, nie zwracając uwagi na to kogo ani co mijam. Chciałem pochłonąć myśli czymś innym niż wątpliwościami, niepewnością, obawą. Chciałem już stać w obskurnym ciemnym zaułku, gdzie jedynym moim problemem jest to, czy nie zjawi się nikt po odbiór długów.
Droga niemiłosiernie mi się dłużyła, jednak na szczęście w końcu tam dotarłem. Stanąłem na skraju chodnika wpatrując się w ciemność, wdychając nieprzyjemny zapach wilgoci. "Nareszcie" pomyślałem, po czym zniknąłem w mroku.
Na klientów nie musiałem czekać długo. Już po może dwudziestu minutach przyszedł pierwszy z nich. Potem następny i kolejny, i tak się biznes kręcił. Przychodzili młodzi, weterani. Ci którzy chcą tylko "spróbować czegoś nowego" jak i stali klienci. Przychodzili i odchodzili, a ja czekałem dalej.
Po jakiś trzech, może czterech godzinach, kiedy miałem się już zwijać na chodniku pojawiła się jak by znajoma postać. "Okej, to będzie ostatni" rzuciłem myśląc, że to jakiś kolejny stały klient, a przecież takim się nie odmawia.
W myśl powiedzenia, że od kiedy to buda przychodzi do psa czekałem, aż ktoś, komu najwidoczniej się nie spieszyło, podejdzie. I podszedł, a ja już wiedziałem, że to nie klient, a na pewno nie stały.
- A ty nadal tu stoisz. - to był ten diler, którego nie przyjemność miałem poznać razem z Alice w parku.
- Jak już mówiłem, mnie jest tutaj bardzo dobrze. - sięgnąłem do kieszenie po paczkę fajek.
- Problem w tym, że mnie jest niedobrze jak na Ciebie patrzę.
Nie powiedziałem nic, a jedynie podkreślając jak bardzo mam go w dupie zapaliłem papierosa.
- Jesteś pewny siebie, co? Taki typ nieustraszony.
Nadal nic nie odpowiedziałem.
- Próbujesz zgrywać takiego, co to go nic nie obchodzi, ale problem w tym że oboje wiemy jaki jest twój słaby punkt.
Zacisnąłem rękę w pięść, bałem się tego, co miałem dalej usłyszeć.
- Wtedy w parku nie żartowałem, twoja dziewczyna jest na prawdę ładna. Nie żartowałem także z tym, że radzę Ci mnie posłuchać.
- Odwal się od niej rozumiesz? - wysyczałem, powoli tracąc kontrolę nad sobą.
- Alice Stoner. Bardzo utalentowana i ambitna dziewczyna... - pokiwał głową z aprobatą, a ja nie wytrzymałem.
- Skąd wiesz jak się nazywa gnoju?! - krzyknąłem, rzucając się jednocześnie na tego skurwiela. O dziwo nie bronił się, a jedynie histerycznie zaśmiał.
- Los Angeles to bardzo małe miasto szczeniaku, nie trudno o informacje o kimś, ale ja przecież nie po to tu przyszedłem, żeby mówić Ci o moich kontaktach. - mówił dosłownie przyparty do muru. - Po raz kolejny dam Ci wyjście: albo się stąd zwiniesz, albo ... - nie dokończył. Nie chciałem z resztą tego słyszeć. Doskonale wiedziałem jak brzmi druga część tego ultimatum. Nadal wściekły rzuciłem go na ziemię i odszedłem, przy wtórowaniu kolejnej salwy jego obrzydliwego śmiechu.
Miałem ochotę iść do Alice. Chciałem mieć pewność, że nic jej nie jest, że jest bezpieczna. Chciałem wziąć ją w ramiona i już nigdy nie puścić, wiedziałem jednak że to nie możliwe. Odrzuciłem to, co podpowiadał mi instynkt, rozum krzyczał bowiem coś zupełnie innego. Wiedziałem, że w ten sposób nigdy nie uda mi się zapewnić jej stuprocentowego bezpieczeństwa.
Zajęty myślami wręcz mechanicznie pokonywałem drogę do Hella. Zimne powietrze ostudziło moje nerwy i odświeżyło myśli. Uzmysłowiłem sobie wtedy, co muszę zrobić.


Michelle:

In Flames - Deliver Us

Po tym całym cyrku, jaki Axl odwalił w kuchni miałam mieszane uczucia. Było mi głupio, no bo nie mogę ukrywać, że rudy nie miał trochę racji. Jednocześnie roznosił mnie gniew, no bo co on sobie wyobrażał?
Bez słowa poszłam z Duffem na górę. Nie wiedziałam do końca co mam w takiej sytuacji powiedzieć. Nadal byłam w szoku, nie spodziewałam się aż tak ostrej reakcji Axla. Mimo wszystko, mimo całej jego charyzmy i wybuchowego temperamentu nigdy nie przypuszczałam, że będę się go bać, a jeszcze przed chwilą tak było. Udawałam silną, może i taka wtedy byłam, jedna z tyłu głowy cały czas kołatała się myśl, do czego ten człowiek jest zdolny. Wtedy ogarnięta adrenaliną stałam twardo, nie dałam się zastraszyć. Jednak jeszcze nie doszłam do pokoju, a strach wrócił ze zdwojoną siłą. Nogi się pode mną uginały, a ja tylko modliłam się, żeby Duff tego nie zauważył.
Usiadłam na łóżku, aby tylko zapobiec ewentualnej utracie równowagi. Podparłam twarz na dłoniach i westchnęłam, chciałam w ten sposób wypuścić wszelkie negatywne emocje. Niestety, ale stopień efektywności owego działania nie był zadowalający.
Spojrzałam w stronę Duffa, który w międzyczasie zdążył już rozłożyć się na łóżku. Leżał z rękami zaplecionymi za głową. Wiedziałam, jak bardzo potrzebował w tamtej sytuacji zapalić.
- Masz kaca? - spytałam.
- Nie, jestem wkurwiony. - odpowiedział.
Sięgnęłam do nocnej szafki, gdzie leżała paczka jego ulubionych papierosów.
- Zapal sobie. - nakazałam.
Początkowo spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, ale w końcu się zdecydował. Chwycił z mojej, wyciągniętej ku niemu dłoni, paczkę i podszedł do okna. W kieszeni spodni znalazł zapalniczkę i poczynił rozluźniające, pierwsze zaciągnięcie. Zatruł swój organizm dymem nikotynowym, a nieprzyjemny grymas jego twarzy zmienił się w nieco bardziej znośny.
- Przynajmniej nie musimy się zastanawiać, jak im o tym powiedzieć.
podsumowałam, z resztą bardzo głupio.
-Ta-parsknął cicho i znów poświęcił całą uwagę papierosowi.
Chciałam coś powiedzieć, jednak z moich ust wydobyło się jedynie ciche jęknięcie. Uznałam bowiem, że jakiekolwiek słowa nie mają wtedy sensu. Wstałam, podeszłam do Duffa i położyłam dłonie na jego spiętych barkach.
Kiedy poczuł mój dotyk, dość szybko zgasił papierosa.
-Nie powinnaś przebywać w dymie-pouczył.
- Mam 18 lat, w ciąży też nie powinnam być.
Odwrócił się w moją stronę, objął mnie w pasie i wreszcie uraczył spojrzeniem.
-Sama powiedziałaś-masz 18 lat. Osiągnęłaś dojrzałość płciową, możesz być mamusią i co najważniejsze, masz wspaniałego chłopaka, ojca Twojego dziecka.
Nagle przypomniałam sobie jak Axl zadał mi to ironiczne pytanie, pełne jadu "takiego chcesz ojca dla swojego dziecka?". Szybko jednak wymazałam to z myśli.
- Chłopaka który chyba za bardzo przejmuje się pewnym rudzielcem nie panującym nad emocjami.
-Przejmuję się Tobą... Rudy nie miał prawa na Ciebie naskoczyć.
- Oh Duff! - odsunęłam się od niego poirytowana - Co go obchodzi co może a co nie? Z resztą miał trochę racji, powinnam im powiedzieć, nie mówiąc już o tym że ma pełne prawo żeby nie zgodzić się na mieszkanie tutaj dziecka. Tego nie przemyśleliśmy. Tego jak i wielu rzeczy. Chyba jednak trochę za wcześnie na zabawę w rodziców Michael'u. - nie mam pojęcia czemu, jednak po tej całym tym incydencie w kuchni każda zła strona naszej sytuacji zrobiła się dla mnie aż nazbyt wyraźna.
-Michelle, nie martw się...-uspokajał-Poradzimy sobie, a Rudy, fakt ma pełne prawo się nie zgodzić, ale to takie samo prawo głosu, jakie mają inni domownicy.
- A brałeś pod uwagę to, że moi rodzice mogą tego nie zaakceptować? Że nie będą nam pomagać? Że chłopcy powiedzą, że nie chcą bachora u siebie? Że sobie jednak nie poradzimy? - uniosłam się zła sama nie wiem na kogo.
-Dlaczego wyciągasz teraz na wierzch same najczarniejsze scenariusze? W takich sytuacjach ważne jest też pozytywne myślenie.
- One nie są najczarniejsze, one są realne. - nie dałam tego po sobie poznać, jednak poczułam nagły ucisk w brzuchu.
-Uspokój się-uniósł delikatnie ton i przeszedł do drugiego kąta pokoju-Zespół zespołem, jeśli coś się będzie działo, ja mogę iść do pracy. Jednak póki co,  należy wierzyć, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
- A twoi rodzice? Masz zamiar im powiedzieć, że zostaną dziadkami? - głos mi się lekko złamał.
-Sam na swoje życzenie w pewnym stopniu odepchnąłem ich od swojego życia. Jeszcze nie wiem, jak mam postąpić. Po pierwsze mają swoje problemy, a poza tym nie chcę, aby znów wpieprzali się w moje życie.
- Teraz jesteś już starszy i jestem pewna, że  te kilka lat bez ciebie dało im do zrozumienia.
-Nie znasz ich-odwrócił wzrok, jak gdyby na chwilę zagłębił się we wspomnieniach.
Patrzyłam na niego i dostrzegłam, jak bardzo mu to wszystko ciąży. Może i udawał twardego ale znałam go i wiedziałam, że uniesiony honorem nie jest w stanie zrobić tego, czego tak bardzo pragnie. Chciałam mu w tym pomóc. W może zbyt radykalny sposób, ale jednak pomóc.
- Michael, pójdziesz mi po pączka? Takiego dobrego z tej budki niedaleko mojej szkoły.
-Duff pójdzie. Michaela nie ma już od dawna-powiedział dziwnym, ściszonym tonem i nie zważając dłużej na to, czy mam zamiar coś powiedzieć, wyszedł.
Nie zastanawiając się dłużej nad tym co powiedział, wyjrzałam przez okno, aby mieć pewność, jak daleko się znajduje. Podczas naszej rozmowy wpadłam bowiem na, genialny według mnie wtedy plan. Kiedy McKagan zniknął za rogiem, wyskoczyłam z pokoju i niezauważona wyszłam z domu. Na całe moje szczęście budka telefoniczna znajdowała się o rzut  beretem od naszego domu. Weszłam do niej i trzęsącymi się z nerwów rękami zaczęłam przeglądać leżącą tam książkę telefoniczną.
- M..M..M...Mc.... McKagan! - krzyknęłam sama do siebie.
W książce McKaganów było wielu, na moje szczęście Duff nie raz opowiadał mi o swojej rodzinie, wiedziałam więc o nich nieco więcej, niż to jak mieli na nazwisko. Pewna siebie zadzwoniłam pod wpisany tam numer, z sercem pełnym nadziei.
Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Komuś nie spieszyło się by odebrać, jednak po piątym sygnale w słuchawce usłyszałam damski głos.
- Dom McKaganów, słucham.
- Jaa.... - plan był na prawdę doskonały, lecz nie wpadłam na to, co miałabym powiedzieć.
"Dzień dobry, jestem przyjaciółką państwa syna. Tak, tego który uciekł do Los Angeles. Tak w prawdzie to nie jestem jego przyjaciółką, a dziewczyną, z którą Michael spodziewa się syna". Słabo by to zabrzmiało.
- Halo?! Jest tam ktoś?
Brak pomysłu na to, co mam powiedzieć pokrył się z ogarniającym wzruszeniem który zacisnął moje gardło. Do dzisiaj nie umiem tego wytłumaczyć, ale głos matki Duffa o mało nie doprowadził mnie do płaczu.
Zanim się zorientowałam pani McKagan się rozłączyła, a ja zostałam sam na sam ze swoimi rozmyślaniami. "Jego matka miała taki ciepły głos ". Nie umiałam dopuścić do siebie myśli, że to właśnie o tej kobiecie Duff mówi z taką niechęcią.
Nie chcąc zostać przyłapaną wyszłam z budki i wróciłam do domu. Na moje szczęście po drodze nie spotkałam nikogo i bez żadnych przeszkód wróciłam do pokoju, gdzie podekscytowana, nieomal roztrzęsiona czekałam na Duffa.
Robiłam, co w mojej mocy, aby opanować oddech. Jednak w moich uszach, co chwila od nowa rozbrzmiewał łagodny głos pani McKagan.
Czekając na Duffa nie mogłam usiedzieć na miejscu. Chodziłam po pokoju, siadałam wstawałam, zaglądałam do szafek, pod łóżko. McKaganowi się jednak nie spieszyło. Wrócił dużo później, niż mogłabym tego oczekiwać. W normalnej sytuacji zaniepokoiłabym się, albo chociaż wkurzyła, teraz jednak nie mogłam się doczekać, aż usłyszy co mam mu do powiedzenia.
Kiedy wszedł, razem z nim do pokoju wkradł się paskudny tytoniowy zapach. Domyśliłam się wtedy, co zajęło mu tyle czasu.
- Kupiłem Ci trzy, ale jednego po drodze zjadłem. - humor mu się najwidoczniej poprawił, bo w tym momencie obdarował mnie promiennym uśmiechem, który zbladł zaraz po tym, jak na mnie spojrzał. - Coś się stało? - na prawdę moje emocje było tak bardzo po mnie widać?
- Nie. To znaczy, tak. Mam Ci coś do powiedzenia, ale wysłuchaj mnie do końca.
Nie powiedział nic, a jedynie nadal przyglądał mi się lekko zaniepokojony.
- Znalazłam w książce telefonicznej numer do twoich rodziców i postanowiłam zadzwonić. - przerwałam na sekundę, chcąc zobaczyć jego reakcję.
-Dlaczego?-zapytał najpierw spokojnym tonem, aby po chwili zacząć krzyczeć-Przecież Ci mówiłem, że nie wiem, czy chcę  im o tym mówić. Powinnaś mnie spróbować przekonać, a nie sama podejmować takie decyzje!
- Duff, daj mi powiedzieć do końca. Zadzwoniłam tam i odebrała twoja matka. Miała taki ciepły, przyjemny głos... - nie dokończyłam, bo McKagan znowu mi przerwał.
-Przede wszystkim to jest nie fair wobec mnie. Miałem swoje powody, by odejść z domu, ale Ty miałaś je gdzieś. Pomyślałaś choć przez chwilę, jak ja się bym z tym czuł? Wiem, że nie zasłużyli na ukrywanie takich rzeczy z mojej strony, chciałem im powiedzieć, ale nie teraz, nie tak od razu... A Ty zrobiłaś to za mnie... To jest, do cholery, moja matka i to ja powinienem jej to powiedzieć!
- Uspokój się Michael! Daj mi dojść do słowa! Robisz wielkie halo, drzesz się po mnie, a nie dajesz mi do końca powiedzieć! Z resztą, nawet jeżeli bym jej powiedziała to co? To też moje dziecko i chcę żeby miało dwie babcie i dwoje dziadków! Z całym szacunkiem, ale z urażonego chłopca powinieneś się w końcu zmienić w dojrzałego mężczyznę który spodziewa się dziecka!
-Michael został w Seattle, a Duff, który stoi przed Tobą, też chce, aby jego dziecko wychowywało się w normalnej rodzinie, z kompletem dziadków. Jeśli uważasz mnie za "urażonego chłopca" to po jaką cholerę to wszystko? Ten cały czas... Ja Cię kocham, martwię się o Ciebie, a skoro w taki sposób o mnie myślisz to dlaczego przez ten cały czas jesteś moją dziewczyną? Chciałaś szalonego życia u boku rockmana, imprez, seksu, czy towarzystwa kogoś, kto ma spokojny dostęp do dragów? -krzyczał, a to, co od niego usłyszałam naprawdę zabolało.
- Tak kurwa, masz rację! Chciałam dragów i seksu, niestety wpadłam i teraz nie mam ani jednego ani drugiego. Nosze w sobie twoje dziecko, a ty mi mówisz, że jestem z tobą dla imprez. Jeżeli życie dla ciebie sprowadza się tylko do tego i tak o mnie myślisz, to może ja Ci nie będę tego zabierać? Może zostaniesz sobie sam, wtedy będziesz mógł posuwać każdą lalę i wlewać w siebie wszystko co wpadnie Ci pod rękę! I tak, uważam, że w tej chwili zachowujesz się jak rozwydrzony dzieciak, a mówiąc takie rzeczy, drąc mordę i nie dając mi nadal dojść do słowa dajesz tylko tego świadectwo!!
Chłopak umilkł, przez chwilę wpatrywał się we mnie zdenerwowanym spojrzeniem.
-Dzięki za szczerość-rzucił krótko cichym tonem i wyszedł z domu, a ja bezsilnie opadłam na łóżko.
Wtedy zatęskniłam. Zatęskniłam za czasami kiedy po kłótni z Duffem szłam i odreagowywałam. Czasem heroiną, czasem alkoholem. To była nasza najostrzejsza kłótnia od dłuższego już czasu. Nie chciałam trzymać tego w sobie, bo wiedziałam jak może się to skończyć. Ignorując kujący ból ruszyłam w stronę Sunset modląc się tylko o to, aby nie spotkać po drodze Duffa.


Steven:

Midnight Oil - Beds Are Burning

Dzień po imprezie męczył mnie kac. Prócz alkoholowego, z samego rana doszedł do tego kac moralny. Za nic nie umiałem sobie wybaczyć tego, że to właśnie przeze mnie Axl podniósł rękę na Michelle. Całe szczęście w odpowiednim momencie pojawił się Duff i rudy odpuścił, w przeciwnym razie czułbym się współwinny temu wszystkiemu, do czego mogło tam dojść. Byłem na siebie zły, przecież doskonale znałem Axla i jego zmienne humory, jego nagłe wpadanie w szał i wiedziałem także, jak bardzo jest nieprzewidywalny. Prawdą jest, że chyba nikt nawet Axla nie podejrzewałby o podniesienie ręki na ciężarną, jednak to nie jest wymówka. Nie powinienem paplać o tym na prawo i lewo, a cholerne wyrzuty sumienia były tylko karą. Chcąc je zagłuszyć postanowiłem odwiedzić Sunset. Może topienie żalu w alkoholu i narkotykach to bardzo słaby pomysł, jednak w tamtych czasach nie widziałem lepszej metody, zaś podświadoma nadzieja, na spotkanie Lissy było kolejną drobną zachętą na małe tourne po barach.
Na Sunset znalazłem się już po kilku minutach marszu. Drogę pokonałem tak bezmyślnie, tak machinalnie, że zamawiając pierwszego shota nie umiałem sobie przypomnieć, czy mijałem kogoś znajomego, czy przechodziłem na czerwonym świetle, czy nie zdeptałem po drodze jakiegoś małego, niewinnego pieska.
Chwilę zamyślenia przerwało przyjemne, dobrze znane mi ciepło rozlewające się po przełyku. Potem kolejna paląca fala, kolejna i kolejna. Każda przeplatana z luźną, niezobowiązującą rozmową z barmanem, czy też nieznajomym siedzącym koło mnie.
Godziny mijały, rachunek rósł, poziom alkoholu w krwi wzrastał, a ja zmieniłem miejscówkę. Przysiadłem się do jakiś nieznanych mi ludzi, którym moja obecność wcale nie przeszkadzała. Spoglądałem raz po raz na scenę, będąc ciekawym kto zagra tym razem. "Znowu oni" pomyślałem widząc pomykającego Bolana. Z nutką zazdrości, w końcu dawno Gunsów na Sunset nikt nie wiedział, przyglądałem się zespołowi Bacha.
Właśnie po raz kolejny zastanawiałem się nad tym, jak oni mogą grać bez bębniarza, kiedy nagle dostrzegłem ją.
Sięgnąłem po moją szklankę piwa i poszedłem.
- Cześć Aniele - zagadnąłem, kiedy już udało mi się ją dogonić.
- Cześć, my się znamy?
- To ja zatarasowałem Ci wyjście z klubu kilka dni temu.
- Ahh, to ty. Cześć, cześć. Widzę, że dobrze się bawisz. - wskazała na moje piwo.
- Teraz na pewno. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Wiesz co, bardzo mi przykro ale nie mam za bardzo czasu.
- W sumie to ja też - skłamałem. - Ale chciałem się po prostu przywitać Lily.
- Ale ja jestem Lissa, Lily to moja siostra.
- A niech to szlag, jest was dwie!?
- Tak. Siostry bliźniaczki. Lissa i Lily Bierk. - dygnęła niczym księżniczka.
- Bierk? To ty i on - wskazałem na Bacha - jesteście... - z szoku zabrakło mi słów w gębie.
- Tak, jesteśmy rodzeństwem.
- O kurwa, ale odlot. Serio gadasz?
- Ciebie bym nie okłamała - żartownisia.
- A ja jestem Steven Adler. Tak, tak. Ten Steven.
- Aha ... - jestem przekonany, że nie miałam pojęcia kim byłem i dlaczego miałaby mnie znać. - Bardzo mi miło Steven, że w końcu mogłam Cię poznać, ale ja się na praw..
- A żesz ty! Tam jest Duff. Chodź Lissa, przedstawię... - rozejrzałem się wkoło, jednak dziewczyny już nie było. - Cię... No ładnie Adler, no ładnie. Działasz na kobiety jak odstraszacz na owady. - powiedziałem już sam do siebie.
Trochę zbity z tropu w nieco zepsutym humorze ruszyłem w stronę baru, przy którym siedział Duff. Zdziwiłem się, że po tej całej rannej awanturze nie siedzi z Michelle, jednak jeszcze bardziej zdziwiła mnie kobieta siedząca koło niego. Kiedy ją zobaczyłem zwolniłem. Chciałem sobie dać czas, na przyjrzenie się jej. Ciemne włosy, długie nogi, pewne siebie spojrzenie. "To nie jest dziwka, ani groupie, ani nawet panienka na jedną noc..." od razu pomyślałem. Nie zastanawiając się już dłużej prawie skocznym krokiem podszedłem do McKagana i jego towarzyszki. Duff akurat się zbierał, a spotkanie mnie było dla niego nie mniejszą niespodzianką, niż dla mnie spotkanie jego.
- O stary, co ty tu robisz? Nie sądziłem, że po tym wszystkim będziesz miał ochotę... - rzuciłem brunetce sympatyczne spojrzenie - ...i czas.
- Tak w prawdzie to się już zbieram, ale poznaj Alex.
Przywitałem się z koleżanką Duffa.
- Okej, także już się znacie. Miłego wieczoru, ja was opuszczam. - powiedział wręcz uroczyście.
- Pokaż się z najlepszej strony. Ona jest z wytwórni płytowej. - powiedział mi na ucho, sięgając przy okazji swoją kurtkę z krzesła.
Ostatnia wymiana spojrzeń i wyszedł, zostawiając mnie sam na sam z kobietą, która mimo tak promiennego uśmiechu i pozytywnego nastawienia już na pierwszy rzut oka wzbudzała mój respekt.

Duff:

The Rolling Stones - I Got The Blues

Szedłem szybkim krokiem ulicami zapadającego powoli w mrok Los Angeles, tym samym stukając obcasami kowbojek o płytę chodnikową. Chłodny, wieczorny wiatr owiewał moją twarz, jednak nie potrafił on ostudzić buzujących we mnie emocji. Trudno mi było w tamtej chwili jednoznacznie określić, co czułem. Sprzeczne emocje mieszały się we mnie tworząc niebezpieczną miksturę wybuchową. Zdenerwowanie i zmartwienie, strach i obojętność, nienawiść i miłość. Starałem się sobie to wszystko poukładać w głowie, jednak nie udawało mi się to w żaden możliwy sposób. Nie umiałem zrozumieć w pełni intencji Michelle. Wciąż miałem do moich rodziców żal, ale planowałem ich poinformować. Szukałem tylko odpowiedniej chwili i słów. Michelle jednak kompletnie mnie zlekceważyła. Mnie i moje zdanie. Byłem na nią wściekły za to, co zrobiła, co powiedziała, ale cholernie bałem się patrząc na jej stan. Wykrzyczała mi prosto w twarz, co myśli o mnie i naszym związku i to bolało, moja psychika nie wytrzymała. Szedłem prosto przed siebie, ignorując innych uczestników pieszego ruchu. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w którymś z klubów i zabić smutki. Moją uwagę przykuło kilka dziewczyn i nie myśląc o niczym poczułem potrzebę jednorazowego skoku z takową w klubowej toalecie.
Ruszyłem w ich stronę. Kiedy mnie zauważyły, naprężyły swoje młode ciała chcąc uwydatnić wszystkie ich atuty. Gotów rozładować frustracje w ten, a nie inny sposób nagle zdębiałem. Zacząłem się siebie brzydzić, że takie coś w ogóle przeszło mi przez myśl. Przecież nie raz kłóciłem się z Michelle, to pewnie nie ostatnia kłótnia i mimo, że ta była tą najbardziej dotkliwą na tę chwilę nie potrafiłbym tak po prostu zapomnieć z którąś z nich.
Ostatnie spojrzenie na nadal chętne, młode dziewczyny.
Pozostała droga do Rainbow nie zajęła mi długo. Już po chwili znalazłem się przy ladzie jednego z moich ulubionych miejsc. Rzuciłem okiem na scenę. "Skid row. Tym skurwielom idzie coraz lepiej" pomyślałem, po czym zawołałem barmana.
Zamówiłem swoją ulubioną ruska wódkę. Szybko opróżniłem pierwszą połowę butelki. Kilku znajomych przewinęło się przez bar i moją osobę. Otrzymałem kilka propozycji wypicia w większym gronie, jednak każdej odmowilem. Potrzebowałem wtedy odrobiny samotności, chwili, w której mógłbym pomyśleć. Na drugim końcu barowego stołu dostrzegłem przyglądającą mi się kobietę.
Uniosłem kieliszek w jej stronę i uśmiechnąłem się najładniej jak mogłem. To był chyba ten moment upojenia, w którym już nie chciałem się zamartwiać. Kobieta, na oko w mniej więcej moim wieku, podeszła i usiadła zaraz koło mnie. Rozmowa szła nam tak dobrze, że poważnie zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno nie jest to jakaś moja stara, dobra znajoma. Ni jak nie umiałem sobie jednak przypomnieć, abym już kiedyś te niedostępną piękność widział.
Siedzieliśmy tak i dyskutowaliśmy o różnych, mniej lub bardziej interesujących rzeczach. Dowiedziałem się, że ma na imię Alex, że ma 25 lat, że lubi kawę i że od dawna marzy o podróży do Europy.
- Jeżeli będziesz mieć ze mną dobre układy, to może Cię kiedyś tam wezmę. - uśmiechnąłem się ładnie. - Mój zespół będzie kiedyś sławny.
- Masz zespół? Tak dobry jak ten na scenie? - spytała dużo trzeźwiejsza ode mnie.
- Phi. Nawet lepszy. Nazywamy się Guns N' Roses.
- No to się ciekawie składa, bo pracuję w wytwórni płytowej.
- O kurwa, Alex ty robisz sobie ze mnie jaja, prawda? - zapytałem już lekko bez życia.
- Nie, popatrz. - podarowała mi swoją wizytówkę, a ja jedynie kiwałem głową, udając że umiem przeczytać drobny druczek.
- Schowam to sobie.
I włożyłem kartonik do kieszenie.
Rozmowa z Alex szła mi coraz lepiej. Nadal wlewając w siebie alkohol stawałem się coraz bardziej otwarty, aż w końcu doszło do tego tematu, z powodu którego siedziałem teraz z Alex, a nie Michelle.
-... No i wyszedłem. Nie dam sobie mówić takich rzeczy, no bo mimo wszystko nie jestem takim skurwysynem, jak ktoś sobie może pomyśleć. Mam uczucia, wiesz?
- Wiem i widzę, że Cię to męczy.
- Męczy? To, że mam uczucia? No trochę, chyba wolałbym być tym skurwysynem z kamieniem zamiast serca.
- Nie do końca, męczy Cię tak dziewczyna, a raczej to że jej teraz tu nie ma. Może lepiej zamiast pić ten denaturat wrócisz do niej?
- Ale ... polubiłem Cię.
- A ja jestem w pracy i nie powinnam tyle pić. Idź już.
Nie byłem do końca przekonany czy to już ten moment. Czy emocje moje i Michelle opadły już do wystarczającego optimum, jednak kobieca intuicja Alex nie mogła się przecież mylić.
Zbierałem się właśnie do wyjścia, kiedy podszedł do nas Adler. Przeprowadziłem z nim krótką wymianę zdań, jak najbardziej dyskretnie dałem mu do zrozumienia kim jest Alex, a potem ruszyłem w stronę drzwi, a z każdym krokiem byłem coraz bardziej pewny, że to właśnie z Michelle powinienem teraz być.
Dość szybko pokonałem drogę z Hella do Rainbow, ale powrót do domu wydał się leceniem na skrzydłach mimo kilku  procentów w moim organizmie. Otworzyłem drzwi, w domu słychać było dźwięk telewizora, w którym Emily i Saul oglądali horror. Wbiegłem po schodach nie tracąc równowagi ani na moment. No może małą sekundę. Otworzyłem drzwi do mojego pokoju i już miałem się rzucić w objęcia Petterson. Jednak ku  mojemu zdziwieniu, pokój był pusty.
- Gdzie moja kobieta?! - krzyknąłem do gołąbeczków stojąc na szczycie schodów.
- To ona nie była z Tobą? - zdziwiła się Emily.
Nie powiedziałem nic, a jedynie czułem jak wóda ze mnie wyparowuje.
- Wyszła zaraz po ... waszej awanturze. Myśleliśmy, że idzie za tobą. - dodał Slash.
- Problem w tym, że jak widzicie, ze mną jej kurwa nie ma. - podniosłem głos zdenerwowany. Emily i Slash nie zdążyli nic dodać, bo zanim się zorientowali mnie już nie było w domu. Obszedłem cały dom dookoła. Poszedłem na plażę, odwiedziłem wszystkie miejsca w pobliżu, w których Michelle mogła się znaleźć. Moje poszukiwania szły jednak na marne, a ja coraz bardziej miałem ochotę po raz kolejny iść i się napić, tym razem jednak do nie przytomności. Chciałem w ten sposób odpędzić wszystkie złe myśli, jakie zaczęły mi się nasuwać.
Myśl o wódce podsunęła mi jeszcze jeden pomysł. "Sunset!" pomyślałem i ruszyłem w stronę centrum nocnego życia L.A.
Z jednej strony miałem ogromną nadzieję, że tym razem uda mi się ją znaleźć, ale tym samym bałem się o jej obecny stan. Przecież ona była wtedy w ciąży, a co jeżeli ktoś by ją namówił do picia, albo co gorsza ćpania? Poza tym Sunset zawsze było bardzo niebezpieczne, pełne osób, którym zależy na ludzkiej krzywdzie. Chciałem znów jak najszybciej być przy niej i mieć pewność, że nikt jej nie zrani.
Wpadałem do każdego baru po kolei. Nawet do tych największych spelun w których szansa jej znalezienia była zerowa. Jak to zawsze bywa, moje Słonce znalazłem dopiero w ostatnim możliwym barze. Nie zauważyła mnie. Siedziała w kącie, z podkurczonymi nogami i nieobecnym wzrokiem. Koło niej siedział jakiś chłopak, który żywo opowiadał jej jakąś zapewne mało przejmującą historię ze swojego marnego życia.
Za pomocą łokci udało mi się przepchnąć do ich stolika. Po drodze usłyszałem kilka obelg pod swoim adresem, ale nie to się wtedy liczyło.
-Michelle! - krzyknąłem, jednak muzyka mnie zagłuszyła. Byłem już bardzo blisko stolika, kiedy ponownie zawołałem ją jej imieniem. Dopiero wtedy przeniosła na mnie swój zmęczony wzrok.
- Nie widzisz że rozmawiamy?! - koleś się wkurzył,bo przeszkodziłem mu w monologu.
- Duff... - powiedziała Michelle jak by nie umiała uwierzyć ze przyszedłem.
Towarzysz Michelle nie pozwalał mi do niej podejść. Mówił, że to w jakim ona jest stanie to moja wina i że przyszła tam po to żeby ode mnie odpocząć. Słysząc co mówił krew mnie zalewała, chciałem grzecznie jednak kiedy zobaczyłem jak Michelle nieudolnie próbuję wstać od stołu potraktowałem tego idiotę lewa pięścią.
Chłopak niestety wcale nie miał zamiaru odpuścić, podniósł się i usiłował na mnie naskoczyć. Jednak moja zgrabność mnie uratowała. Odsunąłem się lekko i podstawiłem mu nogę, więc zarył twarzą o podłogę. Michelle zakryła twarz dłonią. Była zdziwiona.
- No przepraszam skarbie ale twój kolega był zbyt nachalny. - uśmiechnąłem się lekko lecz kiedy na twarzy Michelle znowu pojawił się grymas bólu od razu się zaniepokoiłem.
- Co jest kochanie?
- Bardzo boli... - przytrzymałem ją inaczej mogła by wylądować na ziemi koło tego frajera.
Powoli wyszliśmy z baru. Widziałem, jak Michelle powstrzymywała się przed krzyczeniem z bólu. Niejednokrotnie wbiła we mnie paznokcie, oddychała ciężko, a z każdym krokiem, ja bałem się coraz bardziej.
-Idziemy do lekarza - zarządziłem.
Wziąłem ją na ręce, na których z bólu już ledwo kontaktowała.
Na nasze szczęście szpital nie był aż tak daleko i po kilku minutach marszobiegu byliśmy na miejscu.
Po przejściu przez próg napotkałem zdziwione spojrzenie pielęgniarki dyżurującej, za co od razu została przeze mnie opierdolona. Roztrzęsiona siostra zawołała lekarza który,jak się potem okazało, był lekarzem prowadzącym ciąże Michelle.
Doktor szybko zabrał Petterson do jednej z sal, a mi kazał poczekać na zewnątrz. Na twardym, szpitalnym krześle siedziałem jak na szpilkach. Z sali kilka razy wybiegła pielęgniarka, aby po krótkim czasie z dziwnym, nieznanym mi narzędziem wrócić do środka. Za każdym razem, kiedy przechodziła obok mnie, ja wstawałem, aczkolwiek z jej ust nie usłyszałem ani słowa. Czekałem więc i czekałem, tupiąc nerwowo nogą, czy wypalając kolejnego papierosa w znajdującej się tuż obok palarni.
Po około półtorej godziny z sali, na szpitalnym łóżku wyjechała Michelle. Była nieprzytomna, ponieważ narkoza nie przestała jeszcze działać. Zdążyłem jedynie musnąć jej dłoń ponieważ pielęgniarka pojechała z nią na jedną z sal pacjentów. Chciałem iść za nimi, jednak najpierw wolałem dowiedzieć się więcej szczegółów.
- Dobry wieczór doktorze. Co z nią?
- A pan jest...? Osobom z poza rodziny nie mogę ujawniać takich informacji.
- Ale ja jestem ojcem dziecka.
- No dobrze. Chodźmy do gabinetu. - wskazał dłonią kierunek w jakim miałem się udać.
Nogi się pode mną przez chwilę ugięły. Mina lekarza, nie wróżyła nic dobrego. Weszliśmy do gabinetu i zajęliśmy miejsca po dwu stronach biurka doktora.
- Proszę Pana, co się dzieje z Michelle?-zapytałem zniecierpliwiony i zmartwiony.
- Pani Petterson - chwila przerwy. Widać było że nawet dla niego było to trudne - Straciła dziecko. Bardzo mi przykro.
Zamurowało mnie, nie potrafiłem wydać z siebie żadnego dźwięku... Odczekałem chwilę, myślałem o Michelle, przed oczami stanęły mi wszystkie chwile, kiedy ją bolało, gdy łapała się za brzuch i doszedłem do wniosku, że było tego niepokojąco dużo. Już miałem zamiar się zerwać i biec do ukochanej, kiedy coś przyszło mi do głowy.
- Doktorze, jak wyglądał stan dziecka, kiedy Michelle jakiś czas temu przyszła na badanie? Moja dziewczyna zapewniała mnie, że wszystko jest dobrze, ale chciałbym to usłyszeć od Pana.
- Pani Petterson chyba nie chciała pana niepokoić. Ciąża od początku była zagrożona. Szansa na jej przenoszenie wynosiła zaledwie kolo 50%. Szczerze nie sądziłem jednak, że cały ten cykl tak wyniszczy organizm pani Petterson. Już na początku jej wyniki nie były dobre,ale to co dzisiaj zobaczyłem... - urwał w pół słowa a ja chyba zrozumiałem co miał na myśli. Poronienie Michelle w gruncie rzeczy było dla niej dobre, ponieważ dziecko odbierało jej zdrowie.
-Ja...-nie do końca wiedziałem, co mam mówić-... dziękuję... Pójdę do Michelle-wstałem z krzesła i z głową pełną myśli tych pozytywnych i negatywnych podążałem do sali, w której leżała Petterson.
Otworzyłem cicho drzwi. Nie chciałem jej za wcześnie wybudzić. Usiadłem na krześle koło łóżka i się przyglądałem. Jej blada skóra prawie nie wyróżniała się na tle białej pościeli. Zapadnięte policzki, cienie pod oczami. Krótkie, połamane paznokcie. Włosy bez cienia błysku. Jak wcześniej tego nie dostrzegłem? Jak mogłem nie wpaść na to, że coś jest nie tak.
Delikatnie chwyciłem jej dłoń i siedziałem tak przez jeszcze chwilkę i myślałem. Początkowo nie potrafiłem znaleźć powodu, dla którego było tak, a nie inaczej. Dopiero po chwili mnie olśniło, do głowy przyszła mi sytuacja sprzed kilku miesięcy i Michelle leżąca sama w łóżku, bojąca się kogokolwiek, z depresją. Na samą myśl wzdrygnąłem się i zacząłem zastanawiać, czy utrata dziecka nie przywróci owej sytuacji...
Siedziałem tak pogrążając się w myślach coraz bardziej. Właśnie obwiniałem się i to wszystko i próbowałem zrozumieć czemu Michelle nie mówiła mi o wszystkim kiedy nagle jej palce zacisnęły się na mojej dłoni. Michelle się rozbudzała.
Klęknąłem przy łóżku i odgarnąłem kosmyk włosów z jej twarzy. Po chwili zaczęła otwierać oczy, powoli i leniwie unosiła powieki. Ostre szpitalne światło ją drażniło, była zszokowana, nie wiedziała gdzie się znajduje.
-Duffy?-cichy jęk rozległ się z jej ust, a mnie coś ścisnęło w środku.
- Jestem tutaj, spokojnie.
- Duff... Przepraszam. - jeszcze lekko otumaniona z trudem sklecała zdania. - Kocham Cie... za to jak pięknie się na mnie patrzysz... A nie za narkotyki. - mówiła jak by nie wiedziała ze nie musi mi się tłumaczyć.
-Słoneczko, wiem... Ja Ciebie też bardzo kocham i przepraszam - pocałowałem wierzch jej dłoni. W tamtej chwili przeszkodziła nam pielęgniarka, która wbiegła do sali i sprawdzała, czy z Michelle wszystko gra, już po chwili dołączył do niej lekarz, ja zaś zostałem wyproszony z sali, aby nie przeszkadzać w badaniach.
Po raz kolejny tamtej nocy odwiedziłem palarnię. Po kolejnym papierosie z rzędu do pomieszczenia zapukał lekarz.
- Pani Petterson pana potrzebuje. Spełniłem swój lekarski obowiązek. Teraz mogę jedynie zaproponować pomoc psychologa. - widziałem ile trudu mu to wszystko przynosi. Mimo wykonywanego przez siebie zawodu był człowiekiem,a nie maszyna do operowania ludzi.
- Dziękuję za poinformowanie.
W pospiechu zgasiłem papierosa i ruszyłem w stronę sali Michelle.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział VI

Michelle:

U2 - Magnificent

Do szkoły chodziłam już regularnie. Coraz trudniej było mi ukryć fakt, że jestem w ciąży, jednak coraz łatwiej przychodziło mi uważanie na tych durni podczas przerwy. Materiał nadrabiałam z łatwością, a to wszystko dzięki pani pedagog. Jeżeli już o niej mowa: pani Dearborn okazała się bardzo przyjazną osobą. Mimo różnicy wieku, a także faktu że była ona jednym z przedstawicieli rady pedagogicznej traktowała mnie na równi z sobą. Na naszych spotkaniach prócz tematów typowo szkolnych poruszałyśmy także takie, które nie miały z nią nic wspólnego. Zawarłyśmy nawet pewien układ, w którym Ona ratowała mnie przed wf-em, w zamian czego ja pomagałam jej w papierzyskach których jako pedagog mało nie miała.
Tamtego sobotniego popołudnia wraz z Duffem i naszym nienarodzonym jeszcze dzieckiem wybraliśmy się na spacer. Ciepłe promienie anielskiego słońca przegnały chmury, które jeszcze kilka godzin temu przysłaniały niebo. Szliśmy wolnym krokiem, rozkoszując się sobą nawzajem. Byłam w szoku, że McKagan tak szybko odrzucił stare obyczaje i przestawił się na dość rodzinny tryb życia. Czasami był bardzo nadopiekuńczy, to fakt,ale poza tym facet, o którym wiele innych kobiet mogłoby tylko pomarzyć. Od wpadki z radiowozem starał się stłumić swój wewnętrzny głos, który kiedyś niejednokrotnie kazał mu się od tak po prostu iść i się najebać w imię troski o mnie i maluszka. Jak już mówiłam, wiele kobiet tylko marzyła o podobnym ideale, sęk jednak w tym, że ja nie byłam jak tamte. Mieszkałam z takimi, a nie innymi ludźmi dlatego, że sama byłam zwariowana i dość lekko traktowałam życie. Taka moja natura sprawiła, że zaczęło mi brakować tej buntowniczej i szalonej strony charakteru Duffa. Nie chciałam mu o tym mówić, bo w końcu zmienił się dla mnie, co oczywiście mi imponowało. Właśnie wtedy potrzebowałam obu tych rzeczy: troski i odrobiny wariactwa. Miałam 18 lat, jednym z moich priorytetów była zabawa.
Pamiętam, że szłam wtedy tuż obok McKagana, a on trzymał moją dłoń. Wspólnie, wolnym krokiem zmierzaliśmy z powrotem do Hella. Wieczór przyszedł bardzo szybko, a dzień, który z założenia miał być długi i posłużyć zrobieniu czegoś bardziej przydatnego tak po prostu przepłynął. Jako, że mój brzuch cały czas stawał się większy, zastanawiałam się jak przekazać ową szczęśliwa wiadomość naszym współlokatorom. Jednak podobnie jak w innych momentach rozmyślania na ten temat stanęło na tym, że to jeszcze nie ten czas. Zbliżaliśmy się do domu. Kiedy do naszej meliny został jeszcze spory kawałek drogi, usłyszeliśmy muzykę, a z każdym zakrętem stawała się ona głośniejsza. W końcu, po krótkim marszu, spędzonym w kompletnej ciszy, dotarliśmy pod drzwi Hella. Masa ludzi kręciło się na zewnątrz. W oku McKagana dostrzegłam charakterystyczny błysk. Przywitał się z kilkoma obcymi mi ludźmi i wspólnie weszliśmy do środka, przepychając się przez tłum. Wnętrze domu przepełnione było kłębami dymu papierosowego, a w powietrzu niósł się zapach alkoholu i spoconych ciał. Kilka butelek leżało na podłodze. Jedne w całości, a inne w kawałkach, oprócz tego, w pomieszczeniach, walały się także puste już woreczki po różnej maści narkotykach. Dużo ludzi po prostu tańczyło, inni skupiali się na piciu lub ćpaniu, a ci trzeci wyrwaniem dobrej dupy, czy gościa do łóżka Tak, kiedy nas nie było, oni zrobili imprezę. Tęskniłam za tym, ale równocześnie bałam się o maluszka.
-Chodźcie do nas!-rozległ się krzyk Hudsona z kanapy. McKagan zmierzył mnie wzrokiem i w końcu zapytał.
-Chcesz tu zostać? Zawsze możemy iść po prostu na górę.
Mimo wszystko w oczach Duffa widziałam wahanie o moją odpowiedź, chciał dla mnie jak najlepiej, ale był spragniony przeżyć związanych z typową, gunsową imprezą, przepełniona alkoholem, narkotykami i panienkami, na które odkąd byliśmy razem,jedynie od czasu do czasu zerkał.
-Tak Duffy, chcę tu zostać, też za tym tęskniłam- powiedziałam, choć może raczej wykrzyczałam, biorąc pod uwagę głośną muzykę i posłałam mu szeroki uśmiech. Podeszliśmy do naszej sofy, gdzie siedział Slash z Emily na swoich kolanach, Izzy i obok niego Alice, dalej Steven z pewną półnagą laską, która nie potrafiła odkleić się od ust blondyna, a Rudego nie było. Podejrzewałam, że szanowny Mr. Rose pieprzył wtedy jakąś przypadkową pannę. Duffy usiadł między Hudsonem i Stradlinem, a ja usiadłam mu na kolanach. Emily postawiła przed nami dwa piwa, które wyjęła zza kanapy, aczkolwiek obiema butelkami zajął się McKagan. Bawiłam się świetnie, mimo że byłam zmuszona na abstynencję pod każdą postacią. Dużo śmiechu zniwelowało jednak owe uczucie zakłopotania. Po pewnym czasie Steven ze wspomnianą pięknością zniknęli, potem w Izzym i Hudsonie odezwał się narkotykowy głód, toteż i oni chwilowo się ulotnili. Emily i Alice plotkowały między sobą, czasami komentując wygląd któregoś z gości. Ja i McKagan zajęliśmy się sobą nawzajem. Właśnie wtedy obudził się w nim ten dryg buntownika, szalonego rockmana. Duff opróżniał wtedy którąś z kolei już buteleczkę alkoholu, a lewą ręką obejmował mnie tak mocno, jak tylko mógł. Jednak po dłuższej chwili miałam już serdecznie dość siedzenia w tym samym miejscu, więc ja i Duff zajęliśmy parkiet.
-McKagan, opróżnię tę flaszkę szybciej niż ty-padło wyzwanie, a mój chłopak poszedł stawić mu czoła. Kibicowaliśmy mu z całych sił i niestety dla rzucającego wyzwanie, okazało się, że Duff miał mocniejszą głowę. Ja wróciłam na kanapę, a mój chłopak zniknął w tłumie z jednym ze swoich 'znajomych od butelki' . Czas leciał szybko, tańczyłam z Axlem, dostałam ofertę przyćpania z Adlerem, której naturalnie odmówiłam i bawiłam się z Alice. Na stoliku przed nami pojawiły się kieliszki i butelka ruskiej, ja po raz kolejny powiedziałam ''Nie'' alkoholowi. Osoby przy stoliku, które znały mnie już z niejednej imprezy wiedziały, że to nie w moim stylu, toteż spotkałam się z wieloma dziwnymi spojrzeniami. Jedne były zdezorientowane, drugie jak gdyby obarczały mnie winą,a jeszcze inne wyrażały przez nie własne oburzenie. Starałam się nie zwracać na nich uwagi i po prostu imprezować dalej.
-Możemy pogadać?-zapytała po chwili, gasząc papierosa Emily i chwyciła mnie za rękę. Poszłyśmy do łazienki, wywaliłyśmy stamtąd przysypiającego już gościa i wtedy mogłyśmy swobodnie rozmawiać.
-Co się z Tobą dzieje?-zapytała prosto z mostu.
-Nic- odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
-Nie kłam-skarciła mnie wzrokiem.
-Przecież mówię prawdę-upierałam się wciąż przy swoim.
-Co jest z Tobą nie tak? Jestem Twoją przyjaciółką, mi możesz powiedzieć-starała się dokończyć swoją rozległą, bo na taką się właśnie zanosiło, wypowiedź.
-Ale-podjęłam próbę przerwania Emily, niestety nieudaną.
-Z dnia na dzień stałaś się kompletną abstynentką, własne piwo oddałaś McKaganowi, odmówiłaś milionom propozycji zapalenia, nawet odprawiłaś Adlera z kwitkiem, kiedy ten chciał z Tobą zaćpać. W dodatku, bez urazy,ale ostatnio nieco przytyłaś. McKagan prawie nie odstępuje od Ciebie na krok I nie masz czasu na spacer z własną przyjaciółką. Jesteś chora?-zapytała, wybijając we mnie to charakterystyczne dla niej, świdrujące spojrzenie.
-Nie jestem chora, uspokój się, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Obiecuję , że jeśli coś będzie nie tak, to powiem Ci o tym natychmiast-spojrzałam w jej oczy i starałam się mówić najbardziej przekonywującym tonem, na jaki tylko było mnie stać. Emily spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, a ja opuściłam łazienkę, nie mówiąc już nic. Chciałam dostać się na zewnątrz, przeciskałam się w tłumie tańczących, czy po prostu rozmawiających ludzi. Po drodze zauważyłam zebranych Gunsów w kuchni, którzy razem, wszyscy wspólnie pili i śmiali się przy jednym stole. Całą piątką bajerowali wianuszek małolat zebranych wokół nich i wpatrzonych w zespół jak w obrazek. Zaśmiałam się samą do siebie, a chwilę później opuściłam Hellhouse, na zewnątrz nareszcie mogłam odetchnąć spokojnie i całkowicie świeżym powietrzem. Chwila samotności, bez tłumu, aczkolwiek przy nadal głośnej muzyce. Usiadłam na spokojnie pod ścianą budynku od frontu, patrzyłam w niebo, które tej nocy było bez najmniejszej skazy w postaci chmur. To prawda, miałam tylko nabrać odrobiny powietrza i wrócić do środka, ale ten przyjemny chłodny wiaterek i piękny widok zatrzymały mnie na jeszcze chwilę. Czekałam tak więc do momentu, w którym zachce mi się wrócić do zabawy, kiedy to na zewnątrz wybiegła Emily.
-Ja się tak nie dam!-krzyczała na samym wstępie-Przecież widzę...-starała się mówić łagodnym tonem, ale denerwowała się nie wiedząc, co się wtedy działo.
-Posłuchaj... -już chciałam jej wszystko powiedzieć, ale z okna tuż za moimi plecami wyleciała butelka, która rozbiła się o drzewo. Ze środka dało się słyszeć głośne krzyki ludzi 'Bójka!'. Krótkie spojrzenie na siebie nawzajem i obie szybko wbiegłyśmy do środka. Ludzie stali pod ścianami, chcieli oglądać jedno wielkie widowisko. Przepchnęłyśmy się przez tłum, który tarasował wejście, a na samym środku pokoju stał pewien dwudziestokilkuletni chłopak i wkurzony przyglądał się przeciwnikowi. Nikt jednak nie był nigdy tak zdenerwowany jak drugi osobnik, którym był nie kto inny niż Rose. Izzy, Slash i Duff robili wszystko, by tylko nie doszło do większego spięcia. Trzymali Rudego mocno, a Duff starał się postąpić dyplomatycznie i zaczął z nim rozmowę.
-Kurwa, Rudy, uspokój się, co Ci da, że go pobijesz?-zaczął-Jeszcze pójdzie na policję. Chcesz mieć kłopoty?
-Gówno mnie to obchodzi!-krzyczał Rudy i zaczął się naprawdę mocno rzucać-Co śmieciu, boisz się teraz? I słusznie...-zaśmiał się psychopatycznie w stronę owego kolesia- Puśćcie mnie do cholery!
-Stary, wrzuć na luz-przekonywał Izzy.
-Wrzucę, jak mu już najebię-wyrwał się z uścisku i biegł już w stronę mężczyzny, jednak na jego drodze stał McKagan- Wypierdalaj stąd, jeśli jeszcze chcesz żyć!-kolejny krzyk Rudego i jego spojrzenie, w którym zgubiło się człowieczeństwo, wściekłość obudziła w nim potwora, a my nie do końca wiedzieliśmy, jak mamy mu pomóc nad nim zapanować.
-Serio, chłopie, wypierdalaj, nie wiem, jak długo jeszcze go utrzymamy-mówił Duff.
-To go puśćcie... Nie zrezygnuję ze świetnej imprezy tylko dla tego, że jakiś nadpobudliwy idiota, który nie jest jedynym właścicielem lokalu, wymyślił sobie, że mnie nastraszy.
McKagan spojrzał na Saula i Izzyego, którzy wzruszyli ramionami i przytaknęli głowami.
-Sam tego chciałeś-rzucił jakby od niechcenia Izzy i wyciągnął z kieszeni papierosy. Axl rzucił się z pięściami do mężczyzny i przycisnął go do ściany. Jedną ręką trzymał jego gardło, a drugą uderzył w brzuch. Chłopak zgiął się w pół, a Rose korzystając z okazji kopnął go w kolano, co sprawiło, że koleś stracił równowagę i runął na ziemię. Gunsi stali bezczynnie, jedynie oglądając owe wydarzenie, podczas gdy ja byłam w kompletnym szoku. Podeszłam do chłopaków.
-Pojebało Was, że go puściliście?-zaczęłam opieprzać całą trójkę.
-Skarbie, wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się. Facet dostanie parę razy po mordzie i wyjdzie, a Axl się opanuje i wszystko wróci do normy-odpowiedział ze stoickim spokojem McKagan. Ponownie spojrzeliśmy w kierunku przeciwników. Tym razem to ten drugi siedział na Rosie okrakiem i okładał go po twarzy, jednak Axl był bardziej wprawiony w walkę. Facet miał rozciętą wargę i niewielki krwotok z nosa, a Rudy ranę na skroni, oprócz tego oboje po parę siniaków. W tym momencie wszystko powinno się było zakończyć. Widziałam, że chłopak ma dość, ale Rose tego kompletnie nie zauważał, wręcz przeciwnie, miał jeszcze większą ochotę dać mu popalić. Jego ręce spoczywały na gardle kolesia, który tracił jakikolwiek dostęp do powietrza. Twarz chłopaka zmieniała kolor od mocnego różu, przez czerwień, aż do lżejszego odcienia fioletu. Dopiero wtedy chłopaki zareagowali. Izzy, Saul i McKagan odciągnęli Rossa, a owy mężczyzna łapczywie nabierał powietrza. Odprowadzony na pewną odległość Axl robił wszystko, aby się opanować. W tym czasie przyduszony znajomy szybko się ulotnił. Większość ludzi po prostu wróciło do zabawy. Zaś ja, Emily, Alice, która wyłoniła się nagle z tłumu i Gunsi z wyłączeniem Adlera, okrążyliśmy Rosea. Pomagaliśmy mu w doprowadzeniu jego osoby do całkowitej harmonii. Nie było to proste i zajęło nam chwilę czasu, ale wyprowadzenie go do jednego z pustych pokoi i rozmowy zadziałały cuda.

Kiedy już Rose się uspokoił, przynajmniej po części, chciał zostać sam w pokoju i zwyczajnie odpocząć. Wszyscy opuściliśmy pomieszczenie i każdy miał wrócić do tańca, picia i tym podobnych. Ja wtedy zamierzałem poszukać mojej dziewczyny. Już miałem wyruszyć na poszukiwanie owej piękności, co przy takiej ilości osób wcale nie było takie proste, jednak nagle ku mnie nadeszła przygnębiona Michelle. Nie mówiąc nic, po prostu wtuliła się w mój tors, a ja objąłem ją silnym ramieniem.
-Duff, ja tak nie mogę, Emily cały czas mnie pyta, a ja nie potrafię jej dłużej okłamywać- mówiła zmartwiona.
- To jej powiedz. Skarbie, to Twoja przyjaciółka.
-Duff, pójdziesz ze mną? Będzie mi raźniej-moja Kruszynka potrzebowała wtedy wsparcia duchowego, a ja mimo że chciałem iść imprezować, to przecież było to moje dziecko i moja dziewczyna. Toteż oboje znaleźliśmy Emily i wyciągnęliśmy ją na zewnątrz. Dziwnym widokiem przed domem był śpiący pod ścianą Adler.
-To tu on zniknął -wskazałem palcem na blondyna. Emily stanęła na przeciw mnie i Chelle, skrzyżowała ręce na piersiach i wbiła w nas swój przeszywający na wylot wzrok.
-Nie usłyszy? -zapytała z wahaniem Michelle.
-Na pewno nie- utwierdziłem moją dziewczynę w tymże przekonaniu.
-Dobra- Michy wzięła głęboki oddech i zaczęła -Przytyłam dlatego, że jestem w ciąży.
-Czekaj, czyli Ty i McKagan będziecie mieć małego dzidziusia?- dopytywała, a myśmy przytaknęli.
-Ale poważnie?-dopytywała, jakby nie dowierzając własnym uszom.
-No tak-potwierdziłem.
-McKagan tatusiem? Nie powiem, ciekawa wizja-posłała nam ciepły uśmiech- To wiele wyjaśnia. I tylko tyle, to wszystko?-chciała się upewnić Emily.
-Tak, to wszystko-upewniła Michelle.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?-zapytała z lekkim wyrzutem przyjaciółka.
-Bałam się.
-Ktoś jeszcze o tym wie?-kolejne pytanie.
-Nie-skłamała Chelle-I nie mów im, chcę zrobić to sama, jak przyjdzie czas.
-Jasne-przytaknęła-Tak więc gratuluję i ja wracam do środka-widać było uśmiech na jej twarzy. Machając nam łapką na pożegnanie, zniknęła w drzwiach. Przez chwilę wydało mi się, że Adler się poruszył, aczkolwiek było to tylko złudzenie.
-Duff, ja chyba pójdę się już położę- westchnęła Michelle.
-Odprowadzę Cię-zasugerowałem, objąłem ją ramieniem i skierowaliśmy się do środka.
-Ale nie musisz, możesz iść się bawić, trafię do pokoju- zaprzeczyła.
-Odprowadzę Cię do pokoju i skoczę jeszcze do chłopaków. Dobrze?- upewniłem się, że Chelle nie ma nic przeciwko, a ona przytaknęła. Tak też było, w naszym pokoju na szczęście nikt obcy nie urządził sobie orgii, co się przecież mogło zdarzyć, toteż Michelle się przebrała i wyskoczyła do łóżka. Moim zdanie naprawdę głośna muzyka była w chwili próby zaśnięcia dość irytująca. No, przynajmniej dla mnie na trzeźwo byłaby. Michy się tym chyba jednak specjalnie nie przejęła, bo przewróciła się zwyczajnie na drugi bok i zamknęła oczka. Ja po chwili opuściłem pokój i ruszyłem na poszukiwanie buteleczki z magicznym, przeźroczystym płynem. Po krótkiej przechadzce, znalazłem. Sprawnym ruchem przechyliłem szkło i opróżniłem sporą część zawartości. Rozejrzałem się dookoła, kilku gości leżało już pod ścianami, cicho przy tym pochrapując, niektórzy z kolei planowali już powrót do domu, ale wtedy akurat leciała piosenka, której musieli wysłuchać do końca. Steven także zmienił lokum. Teraz stał w okolicy okna i starał się poderwać stojącą tam panienkę, w rezultacie zamiast rozłożenia przed sobą nóg kobiety, otrzymał siarczysty policzek. 'Cały Adler'-pomyślałem. Ja zająłem swoje ulubione miejsce na kanapie i zająłem się buteleczką. Nie minęła dłuższa chwila, a na moich kolanach sama z siebie rozsiadła się jedna z tych napalonych lasek. Ona włożyła mi ręce pod koszulkę i jeździła dłońmi po moim torsie, a ja bezczelnie wgapiałem się w jej duży, mocno wyeksponowany biust. Czułem, że jej dłonie zaczęły zjeżdżać zbyt nisko i nie żeby mi się to nie podobało, ale nie w wykonaniu tej kobiety.
-Skarbie -zacząłem-tam- wskazałem na Adlera- jest mój kumpel. Tego wieczoru on się lepiej Tobą zajmie.
Kobieta bez żadnego "ale" zeszła z moich kolan i ruszyła w stronę perkusisty. Adler skorzystał z sytuacji, nie minął moment, a owej pary już nie było. 'Widzisz McKagan, nie dość, że pozostałeś wierny, to jeszcze zrobiłeś dobry uczynek w stosunku do kumpla.' Szybko zjawili się też znajomi do picia i tak spędziłem tenże wieczór.

Izzy:

Depeche Mode- Personal Jesus

Podniosłem powieki i złapałem się za głowę. 'No tak'-pomyślałem. 'Jak poznać dobrą imprezę? Po porannym kacu'-uśmiechnąłem się sam do siebie. Usiadłem na materacu i spojrzałem w stronę okna. Słońce było już dość wysoko. Odwróciłem głowę za siebie, Alice nadal spała. Bo przecież po co było mi ją wczoraj odprowadzać, skoro jej rodziców i tak nie było w domu. Dopiero po chwili, gdy zorientowałem się, że w pokoju nie ma nic do picia, zdecydowałem się wstać. Przeciągnąłem się i cicho wyszedłem. W kuchni słyszałem już głosy, a przed samym wejściem do pomieszczenia mignęły mi w futrynie nastroszone, blond kudły. Po jednej stornie stołu siedział Adler, a po drugiej Rose. Przywitałem się gestem dłoni i wyjąłem zimną wodę z lodówki. Axl siedział i popijał kawę, a Popcorn opowiadał mu jaką to wczoraj wyrwał dupę i czego to z nią nie robił. Przewróciłem teatralnie oczyma. Oparty o blat szafki gasiłem swoje pragnienie, dopiero wtedy Stevenowi przypomniał się pewien news, którym musiał się koniecznie podzielić z Rudym.
-Stary, Michelle i Duff będą mieli bachora-wypowiedział szybko podekscytowany, a ja prawie zadławiłem się mineralną.
-Popcorn, co ty pierdolisz?-zakpił z niego Axl.
-No mówię Wam-przekonywał blondyn.
-Ey, stary, co Ty mu wczoraj sprzedałeś, czego on się naćpał?-skierował się do mnie Rose.
-Co ćpałem, to ćpałem -fuknął Adler- Ale spójrz na to, przecież to sensowne... Wczoraj nie wypiła ani jednego kieliszka, przestała palić i nie chciała ze mną ćpać.
-Coś w tym jest...-zamyślił się Rudy -Ale skąd Ty to niby wiesz?
-Wczoraj leżałem na zewnątrz pod ścianą...
-Stop-przerwałem Stevenowi-Coś Ty tam robił?
-No chciałem odpocząć, a w środku było duszno, to wyszedłem, usiadłem pod ścianą no i tak niechcący trochę przysnąłem. Ale to nieważne. Ważne, że jak się obudziłem, to Duff, Michelle i Emily wyszli przed dom i powiedzieli jej o wszystkim. 
-Faktycznie wiarygodne źródło, ubzdurałeś sobie coś pod ścianą i teraz pierdolisz od rzeczy-po raz kolejny Rose zakpił z perkusisty.
-Ey, może i byłem wtedy trochę najebany, ale wiem, co słyszałem. Nie rób ze mnie schizofrenika!-uniósł się Adler.
-Dobra, wyluzuj, może faktycznie coś w tym jest-pogłębił się w rozmyślaniach wokalista. Ja z kolei zastanowiłem się nad tym, co słyszałem podczas rozmowy Slasha i Michelle. Wszyscy byli jak najbardziej przekonani, że to dziecko McKagana, ale skoro Hudson i Petterson mieli romans, to może to jednak nie było takie oczywiste.
-Stradlin, a Ty, co o tym myślisz?-zadał pytanie Rose.
-To możliwe... Chelle ostatnio przytyła.
-Ale dlaczego nam nie powiedziała? Już ja z nią sobie pogadam, jak tu zejdzie-pokręcił lekko głową.
-Tylko nie przesadź, na ciężarną, nie wolno krzyczeć-trafnie zauważył Adler. Przez chwilę w pomieszczeniu zapadła głucha cisza, przerywana jedynie siorbaniem Popcorna. Wtem usłyszeliśmy kroki na schodach. W drzwiach stanęła zaspana Petterson. Adler posłał jej ciepły uśmiech, ja stałem niewzruszony, a Rudy zmierzył ją od góry do dołu wzrokiem. Dziewczyna nalała sobie wody z kranu i usiadła na blacie obok mnie. Atmosfera była dosyć gęsta, niby cisza, spokój, ale w powietrzu unosił się zapach kłótni. Rudy poruszał nerwowo nogą, wbijając wściekłe spojrzenie w Michelle. Ta z kolei uciekała wzrokiem.
-Dlaczego nam nie powiesz?-zapytał tym swoim protekcjonalnym tonem, uśmiechając się cwaniacko.
-Niby czego?-rzuciła z wyrzutem Chelle.
-Oj, nie udawaj-uniósł lekko głos Rose.
-Ale ja nie wiem, o czym Ty mówisz-zmarszczyła brwi.
-A w ciąży to, kurwa, McKagan chodzi, tak?-kpiąco wytłumaczył wokalista-Wiesz, ja też tu mieszkam i jakoś nie życzę sobie pod moim dachem małego, wrzeszczącego bachora.
-To jest też dom Duffa i jego dziecko-oburzyła się Michy.
-Słuchaj Mała- Axl wstał, podszedł do Petterson i chwycił palcami jej podbródek- Nie żebym nie lubił dzieci, choć małe to i wrzaskliwe, ale do tworzenia potrzebny jest spokój.
-No tak, bo Ty zawsze utrzymujesz ład i spokój w tym domu. Pewnie to my wszczynamy awantury, rozpieprzamy przedmioty-wygarnęła mu w twarz, a ja czułem, że to się może niedobrze skończyć.
Wokalista zaśmiał się głośno i uniósł rękę, która była wycelowana w policzek szatynki, jednak Adler zareagował i zatrzymał Rudego.
-Nie wtrącaj się-odepchnął perkusistę.
-Grozisz mi?-zapytała dość pewnie Michelle-Duffowi to się nie spodoba-prychnęła, mając nadzieję, że tym zagnie Rudego.
-Skarbie-po raz kolejny wokalista zbliżył się do dziewczyny, ich twarze dzieliły jedynie milimetry- McKagan śpi po wczorajszej imprezie, schlał się w trzy dupy... Takiego chcesz ojca dla swojego dziecka?-znał się na ludzkiej psychice, wiedział, jak obudzić w człowiekowi lęk i niepewność.
-Spierdalaj Rose-burknęła.
-Wystarczy, zostaw ją Axl- tym razem to ja postanowiłem się wtrącić i ratować dziewczynę.
-Odpieprz się Stradlin, to rozmowa pomiędzy mną i Michelle.
Osiemnastolatka próbowała opuścić kuchnię, lecz Rose złapał jej nadgarstek.
-Poza tym, wiesz, mogłaś nas łaskawie poinformować. Nie ufasz nam?
-Zostaw mnie, Rose, to sprawa moja i McKagana- starała się zbyć Rudzielca.
-Patrzcie-skierował się do mnie i Adlera- Nie ufa nam! Pozwoliliśmy Ci tu mieszkać, wiesz? Odrobina lojalności nam się chyba należy-przycisnął dziewczynę do ściany swoim ciałem i machał jej palcem przed twarzą.
-Zostaw ją, Rose- wzburzony blondyn chwycił ramię wokalisty.
-Nie!-rozległ się krzyk- Należy nam się coś za to, co dla niej zrobiliśmy-wysyczał wściekle.
-Co tu się dzieje?-w drzwiach stanął McKagan.
-Nic, tak sobie tylko rozmawiamy z Michelle- z uśmiechem na twarzy odpowiedział Axl, a potem wyszedł z domu. Dziewczyna wtuliła się w basistę.
-Nic Ci nie zrobił?-upewniał się.
-Nie, tylko krzyczał... Izzy i Steven próbowali coś zrobić, ale znasz Rosea.
W oknie mignął mi kolejny cwaniacki uśmieszek wokalisty, a zaledwie chwilę potem zniknął za zakrętem. W czasie ostrej wymiany zdań, niejednokrotnie ja i Steven próbowaliśmy odciągnąć Axla bez słów, czego w owym opisie nie zawarłem, jednak każde staranie kończyło się fiaskiem. McKagan zabrał Michelle z powrotem do pokoju, było mi jej szkoda, nie zasłużyła na to, co zrobił jej Rose. Wiedziałem jednak, że była w niej siła, którą potrafiła wykorzystać. Popcorn pokręcił jeszcze z dezaprobatą głową i z wyrzutami sumienia, opadł na krzesło. Ja wróciłem do Alice, poranny kac uciekł pod wpływem emocji, co w gruncie rzeczy było bardzo zadowalające.
_____________________________
Zapraszamy do komentowania, ponieważ momentami naprawdę nie widzimy sensu w tworzeniu, jeżeli wasza aktywność jest taka mała. Dla was to tylko kilka minut pisania komentarza, a dla nas za każdym razem wielka pomoc, wskazówka i zachęta do dalszej pracy. Wiemy doskonale, że mamy stałe grono czytelników, co nas niezmiernie cieszy, szkoda tylko że tak mało się udzielacie. Nie ma co się wstydzić, a pokazać nam, że nie piszemy dla powietrza. ;)) 

środa, 15 lipca 2015

Dodatek 'Steven's Angel'

Steven:

Acid Drinkers - Hit The Road Jack

Miałem czasem takie dni, gdzie cały czas jaki miałem spędzałem w barach. Noc i dzień chodziłem po klubach, nie mając przy tym sensowniejszego celu. Rozmawiałem z ludźmi, wdawałem się w bójki, nieudolnie próbowałem poderwać panienki (za co też dostawałem po nosie), piłem i trzeźwiałem na zmianę. Lubiłem to, bo mimo wszystkich przykrości udawało mi się nie raz zawrzeć doby kontakt, zaliczyć, albo pokosztować czegoś, czego do tamtej pory nigdy w swoich żyłach nie miałem. Takie wypady organizowałem sobie najczęściej między wywaleniem z jednej, a dostaniem drugiej roboty. Logiczne nie? Był o taki mój sposób na zapomnienie o smutkach i opicie nowych perspektyw.
Pamiętam, że tego akurat wieczoru siedziałem w Whiskey. Przy barze wyjątkowo pusto, a to wszystko dzięki jakiemuś początkującemu zespołowi, który tak jak my wypruwał sobie na scenie żyły, żeby tylko zostać zobaczonym i docenionym. W tamtych czasach znałem ich jedynie powierzchownie. Wiedziałem, że nazywają się Skid Row, że założycielem jest basista - Rachel Bolan, i że są to faceci z którymi idzie się bawić. Wtedy jednak nie miałem pojęcia, że oni tak jak i my zdobędą globalną sławę.
W każdym razie, wracając do tamtej sytuacji, siedziałem przy barze sam, a raczej prawie sam. Po mojej lewej stronie swojego drinka powoli sączyła długowłosa brunetka z obfitym i odpowiednio wyeksponowanym biustem. Nie była w moim typie, jednak nie mogłem nie przyznać tego, że była śliczna (a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało). Prawda jest też taka, że w tamtym momencie byłem na tyle zdesperowany i pijany, że moją uwagę zwracali nawet co po niektórzy długowłosi faceci z bardziej kobiecymi rysami (jak na przykład wokalista Skid Row).
Podszedłem do niej bliżej, starając się utrzymać pion i usiadłem na krześle barowym znajdującym się zaraz koło niej. Jej gęste, ciemne włosy niczym zasłona nie pozwoliły ujrzeć jej tak przystojnego mężczyzny jak ja, to też odchrząknąłem, jednocześnie wołając barmana.
- Poproszę dwa razy to co wcześniej, w tym jeden dla tej pani - powiedziałem, nie interesując się kompletnie tym, że moje zadłużenie było już prawdopodobnie tak duże, że nie dałbym rady wypłacić się do emerytury (o posiadaniu której nawet nie marzyłem)
Dziewczyna podniosła głowę i mimo jej mocno przeciętnej urody (dobra, urodą to ona nie grzeszyła) zamurowany jej spojrzeniem musiałem pociągnąć łyka alkoholu, żeby odzyskać głos.
- No więc... jesteś sama?
- Może. - Odpowiedziała obojętnie, jednak ja już czułem ten flirt między nami.
- Ty nie masz nikogo, ja nie mam nikogo, w toalecie prawdopodobnie róznież nie ma nikogo. Co ty na to, żebyśmy się tam przeszli? - jak już wspominałem byłem bardzo, ale to bardzo pijany i zdesperowany.
A potem stało się coś jak najbardziej spodziewanego. Nie minęła nawet sekunda, a ja już poczułem na twarzy piekący ślad jaki pozostawiła dłoń wyżej wspomnianej pani. Od kobiety jeszcze nigdy tak mocno nie dostałem, aż miałem mroczki przed oczami. Nie czekając na to, aż wyprosi mnie barman sam wyszedłem. Chłód jaki panował na zewnątrz był wtedy dla mnie taki przyjemny. Od razu choć trochę wytrzeźwiałem, a twarzy nie bolała już tak bardzo. Usiadłem na schodach prowadzących do baru i oparłem głowę na kolanach.
Zastygłem w takiej pozycji na czas dłuższy niż chwila. Nie mam pojęcia ile to trwało, ale nie zdziwiłoby mnie, gdybym wtedy przysnął. Do przytomności doprowadziło mnie szturchnięcie.
- Ej, przesuń się! Chcę przejść... - był to dość przyjemny, lekko zachrypnięty dziewczęcy głos. Nie mogłem powstrzymać się od chęci ujrzenia jego właścicielki. Podniosłem głowę i dotarło do mnie jak dobra to była decyzja. Moim oczom ukazała się niska, prześliczna dziewczyna o długich blond włosach. Patrzyła na mnie już lekko poirytowana.
- Przepuścisz mnie, czy będziesz się tak gapił?
- Rozum wybiera pierwsze, ale serce każe się gapić. - powiedziałem jednak nadal lekko pijany. - Wyglądasz jak anioł. - prawie się pośliniłem.
Dziewczyna o dziwo nie potraktowała mnie z buta, pięści, czy gazu pieprzowego. Uśmiechnęła się jedynie uroczo, niezauważalnie się czerwieniąc.
- Jestem Steven. - wyciągnąłem dłoń podnosząc się błyskawicznie i omal nie tracąć przy tym równowagi.
- A ja Lissa. - delikatnie uścisnęła moją dłoń.
- Co ty robisz w takim miejscu grzechu?
- Co robię? Aktualnie nie mam czasu.
- Aha.. no w sumie racja.
I odeszła bez słowa. Chyba w przeciwieństwie do mnie nie traktowała tego naszego spotkania jako przeznaczenia, czy coś. Obserwowałem ją, jak z każdym krokiem oddalała się coraz bardziej. Kiedy ona znikała w ciemnej ulicy, ja poczułem nagłą potrzebę ochronienia jej. Nie chodziło nawet o to, że była to najśliczniejsza dziewczyna jaką do tej pory spotkałem, bałem się jednak o to, czy aby na pewno nic się jej nie stanie. W końcu była taka drobna, bezbronna i śliczna. Obawy rosły, a ja nadal stałem  w tym samym miejscu. Starając nie słuchać tego, co podpowiadała mi moja bujna wyobraźnia ruszyłem w stronę Hella. Tak właśnie zakończyłem moje małe turnee po klubach.

***

Whitesnake - Rock N' Roll Angels

Dzień po tej całej akcji w Whiskey wstałem koło 14:00. Obudziłem się oczywiście z niemożliwym bólem głowy, jednak jako weteran nocnych wypadów starałem się nie zwracać na to uwagi. Nie wiedząc co ze sobą zrobić powoli zszedłem do kuchni. Mijając salon przywitałem się z Izzym.
- Tęskniłeś? - wydarłem się z kuchni.
- Tak bardzo, że aż w ogóle.
- Ale jednak bardzo. - wychyliłem się zza framugi i obdarzyłem Stradlina moim olśniewającym uśmiechem.
- Steven, ale... nieważne. - Wstał i jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę drzwi wejściowych.
- Jakie plany? - złapałem go jeszcze w korytarzu.
- Idę po Alice.
- Mogę.. - zacząłem, jednak przerwał mi w pół zdania.
- Nie.
- Ale...
- Nie! Chcę iść po swoją dziewczynę, bo planujemy coś we dwoje. Dwa nie równa się trzy. - i wyszedł. Nie marnując czasu poleciałem szybko na górę, zwinąłem z krzesła pierwszą lepszą koszulkę i wyleciałem za przyjacielem. Nie musiał się nawet odwracać, żeby wiedzieć kto za nim idzie.
- Nie dasz mi spokoju, prawda? - spytał.
- Oddzielę się od Was zaraz przy szkole. Nawet nie zauważysz kiedy.
I zamilkł, a w tamtym momencie jego milczenie było równoznaczne ze zgodą.
Droga minęła w ciszy, bo tak to właśnie spaceruje się z Izzym. Mimo naszych widocznych na pierwszy rzut oka różnic na prawdę lubiłem tego gościa. Może to właśnie przez to, jak inny ode mnie był.
Już miałem się odezwać przerywając tę nikomu nieprzeszkadzającą ciszę, kiedy zaraz za następnym zakrętem ukazał się nam wielki gmach. Szczerze nie miałem pojęcia, że mamy tu w Los Angeles takie wielkie szkoły. No, pomijając to, że szkoły zawsze mało mnie interesowały.
Budynek był chyba 4 piętrowy. Zbudowany z gołej cegły, a przynajmniej tak miał wyglądać. Sam gmach sprawiał wrażenie na prawdę solidnego, którego żadne kataklizmy nie ruszą. Wejście udekorowane kolumnami a także wysokim masztem z wieńczącą ją flagą USA. Przed schodami prowadzącymi do mosiężnych drzwi na dość niewielkim planie rozprzestrzeniał się zielony skwer usiany starymi drzewami i kolorowymi kwiatami. Wzdłuż alejek stały ławki, o dziwo w idealnym stanie - bez zadrapań i wulgarnych napisów. Szkoła a także całe jej otoczenie było zadbane i tworzyło naprawdę dobrą opinię na temat tego miejsca.
W momencie kiedy stanęliśmy pod jednym z drzew plac przed szkołą był jeszcze pusty, nie trzeba było jednak długo czekać, a wraz z nieprzyjemnym, drażniącym uszy odgłosem dzwonka z budynku wylała się fala uczniów. Wszyscy idealni, jak typowe dzieci Hollywood.
Wśród tłumu kalifornijskiej elity nagle wyłoniła się Alice. Nie musiała nawet nas szukać, więc albo tak bardzo wyróżnialiśmy się na tle tych ślicznych ulizanych dzieciaków, albo po prostu to właśnie tutaj zawsze czekał na nią Izzy.
Apropo mojego przyjaciela, rzuciłem wtedy na niego okiem i jak bym nie stał koło Stradlina. Normalnie cichy, tajemniczy, zakrywający się pod zasłoną kruczoczarnych włosów wtedy roześmiany, gotowy wybiec po ukochaną. A kiedy wpadli sobie w ramiona... mnie aż się niedobrze zrobiło. Nie mogąc wytrzymać tej całej słodkości wyjąłem z kieszeni papierosa i zapalając go odwróciłem głowę w zupełnie inną stronę. Na moje szczęście w miejscu w którym utkwiłem wzrok stała grupa cheerleaderek. Oczywiście nie muszę chyba tłumaczyć, na czym polegało to moje szczęście.
Jak na typowego faceta przystało przyglądałem się zgrabnym nogom, długim włosom, kształtnym biustom, perlistym uśmiechom, jędrnym tyłkom kiedy nagle zdębiałem. Jedna z tych zabójczo doskonałych lalek barbie wyglądała zupełnie jak spotkana poprzedniego dnia przeze mnie dziewczyna. Lissa? Tak jej było?
- Steven! To my idziemy. Na razie.
Nie odpowiedziałem a jedynie ruszyłem w stronę grupki dziewczyn. Nie umiałem po prostu uwierzyć w to, co widziałem. Nigdy nie podejrzewałem, że osoby z tak elitarnych szkół noce spędzają na Sunset Strip. Pomijając oczywiście Alice, bo ona to w ogóle inny przypadek.
Ostatni rzut oka na Lissę. Włosy idealnie ułożone w kucyk, strój kapitana drużyny chearliderskiej, dość wyraźny makijaż. Zwątpiłem, nie byłem już tak bardzo pewien, czy to aby na pewno ona, jednak jeżeli wtedy bym odszedł, prawdopodobnie pluł bym sobie o to w twarz już zawsze.
- Cześć aniele. - Podniosła głowę znad lusterka i przyjrzała mi się z niesmakiem. - To ja, Steven. Nie pamiętasz?
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś. - powiedziała lustrując mnie od góry do dołu, po czym wróciła do poprawiania makijażu.
Poddałbym się, gdyby nie ten dobrze mi znany z poprzedniej nocy błysk w oku.
- Ale... - nie zdążyłem nic powiedzieć bo w słowo weszła mi jedna z jej koleżanek, które to całą głupką stały i pilnowały Lissy jak psy obronne.
- Ona chyba coś powiedziała, nie? Spadaj koleś, bo pogadamy inaczej. - Wskazała na grupę goryli-sportowców stojących nieopodal.
- Lissa, nie pamiętasz mnie? - Ostatnie szansa.
- Nie jestem Lissa! Mam na imię Lily! Nie wiem z kim mnie ćpunie pomyliłeś, ale bierz mniej tego świństwa! - wydarła się i tym samym zwróciła uwagę całego placu. Wstała i razem ze swoją świtą ruszyła w stronę szkolnego boiska.
"Niech to szlag! Jaki ty jesteś głupi!" pomyślałem. Po raz kolejny zacząłem wątpić czy aby na pewno wszystko ze mną okej. Już miałem odpuścić totalnie i na pocieszenie zafundować sobie kolejną rundkę po Sunset (co też potem zrobiłem) kiedy niejaka Lily odwróciła się, a jej pewny siebie, sukowaty wyraz twarzy ustąpił miejsca pocieszającemu wzrokowi pełnemu współczucia. Wtedy wpadłem na pewien pomysł, za którego realizację wziąłem się już w tamtej chwili. Po pierwsze: marsz do Rainbow.
_______________________________
Dobra, na początek to może przeprosimy za tak długi czas bez rozdziału. Niby wakacje, ale sprawy się trochę pokomplikowały i wyszło jak wyszło. Nie obiecujemy, że następny rozdział będzie nie długo, jednak dajemy za to słowo, że postaramy się, aby był jak najszybciej.
Druga rzecz jaką chciałyśmy poruszyć, to komentarze pod poprzednim rozdziałem. Nie było ich za wiele (tak jak i wejść na post) dlatego za te co są serdecznie dziękujemy, ze szczególnym wyróżnieniem komentarza anonimowego.
A wracając już do tego co powyżej. Jak sami widzicie jest to dodatek, z tak długo wyczekiwanym przez was Stevenem. Nie było okazji wpleść jego wątku wcześniej, dlatego robimy to w ten a nie inny sposób. W następnych rozdziałach Adler na pewno się pojawi.
Zachęcamy jeszcze raz do komentowania, obserwowania nas i to by było na tyle. Czekamy na wasze opinie. :)
PS. Jeszcze raz zachęcam do zajrzenia na zakładkę "A Tout Le Monde", tam jest sporo wyjaśnione. ;)

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział V

Duff

Led Zeppelin - Rock And Roll

Sobota, prawie jak każda inna. Od pozostałych różniła się tym, że następnego dnia mieliśmy iść z Michelle do lekarza i sprawdzić, czy z maleństwem wszystko jest w porządku. Michelle od kilku dni była coraz bardziej zdenerwowana, ale to tylko i wyłącznie przeze mnie. Martwiłem się o nią i o to, co powie lekarz, a moje nerwy niezmiernie łatwo udzielały się jej. Dzielnie znosiłem jej zmiany nastroju i z coraz większym niepokojem przyglądałem się kolejnym atakom bólu.
W tamta sobotę miałem mieć próbę, na którą tak bardzo nie chciałem iść. Dzień zaczął się tak pięknie, Michelle była w świetnym humorze a na jej ustach ani razu nie pojawił się grymas bólu. Bałem się jednak, że jest to cisza przed burza. Balem się, że najintensywniejsze ukłucie przyjdzie akurat wtedy, kiedy mnie nie będzie. Leżałem na łóżku i przyglądałem się Michelle, która zgrabnie przechadzała się przed lustrem przymierzając chyba cała szafę jaką miała.
- Nie, to też nie. - powiedziała zdejmując kolejny strój. - We wszystkim już widać że jestem w ciąży. - mój wzrok pokierował się w stronę jej brzucha, który faktycznie z każdym tygodniem był coraz bardziej nabrzmiały. Może gdyby Michelle nie była sobą, brzuch nie rzucałby się w oczy, jednak jej drobną postać wąska talia to i owo uwydatniał.
-Skarbie, nie denerwuj się. Załóż tamte, czarne spodnie i tamten, granatowy t-shirt. Wiesz ten, co zawsze narzekałaś, że na tobie wisi. Teraz jest jak znalazł. - poinstruowałem grzecznie.
Posłuchała mnie i to był prawie strzał w dziesiątkę. Bluzka faktycznie w tej chwili idealnie się spisała, spodnie Michelle musiała jednak zamienić na z lekka przyduże ogrodniczki, jakie jakiś czas temu dostała od mamy.
- Wyglądam jak strach na wróble, ale przynajmniej nic mnie nie uciska. - uśmiechnęła się.
-Skarbie, nie wyglądasz jak strach na  wróble. Zawsze wyglądasz pięknie. Niezależnie od tego co masz na sobie. Mogą to być skórzane spodnie, piżama, moja koszulka, a bez ubrań to w ogóle kolana mi się uginają.-złapałem jej dłonie w swoje.
- Ohh, a ty znowu tylko do jednego to sprowadzasz. - wyszczerzyła się po czym namiętnie mnie ucałowała.
-Bo jestem facetem, to myślę tylko o jednym... O tobie. -schyliłem się i oparłem głowę o jej czoło.
- Też Cię kocham, ale zbieraj się bo Axl nie lubi jak spóźniacie się na próby.
-Ta... Jak my się spóźniamy, to zaraz awantura, a jak on się czasem na nich nie pojawia, to już nic takiego? Wciąż nie rozumiem tego gościa... -westchnąłem głośno.
- Wiesz jaki on jest. On ma taką jak by wieczną ciąże. Nie rób mu na złość i się zbieraj. - delikatnie się ode mnie odsunęła i klepnęła na zachętę w tyłek.
-No żeby własna dziewczyna człowieka z domu wyganiała...-pokręciłem z niedowierzaniem głową.-Nie ładnie.-pogroziłem jej palcem i obdarowałem pocałunkiem na pożegnanie.
Sięgnąłem po prokrowiec z basem i niechętnie ruszyłem w stronę drzwi z nadzieją, że Michelle mnie zatrzyma i poprosi, żebym nie szedł, ona jednak jedyne co zrobiła, to radośnie pomachała ze szczytu schodów.
- Uważaj na siebie i w razie czego poproś tatę, żeby Cię odwiózł. - powiedziałem i wyszedłem. Zaraz po wyjściu zapaliłem papierosa. Palenie w domu ograniczyłem do minimum, nie chcąc narażać Michelle na dym. Szedłem tak, paląc papierosa za papierosem aż do momentu, kiedy dotarłem do miejsca próby. W środku byli już wszyscy, z wyjątkiem Axla. "No popatrz" pomyślałem wściekły na rudego. Kiedy po 1,5 godziny łaskawie przybył przeszliśmy do konkretów. Na tej sesji przećwiczyliśmy kilka utworów. "Welcome to the jungle" "Rocket Queen" "Move to the City". To tylko nie wiele z nich, a i tak do ostatecznej wersji, tej która znalazła się na płytach było jeszcze dość daleko. Po dobrych 3 godzinach gry, które byłyby na prawdę przyjemne gdyby nie ciągłe humory rudego wszyscy mieliśmy dosyć i zgodnie stwierdziliśmy, że należy na dzisiaj zakończyć. Zebraliśmy sprzęt i ruszyliśmy. Każdy w swoją stronę, a tak się złożyło że droga moja do domu i Slasha do Rainbow po części się pokrywała.
- Ej, co ty ostatnio taki radosny jesteś?
- Ja? Jak zawsze. - uśmiechnąłem się szeroko.
Slash wyczuł, że kręcę. Spojrzał się na mnie z niedowierzaniem.
- No dobra! Ale masz milczeć! Michelle jest w ciąży. - spojrzałem gdzieś daleko przed siebie. Nie wiedziałem, czego spodziewać się po Slashu.
- Będziecie mieli małego McKagana?-dopytywał, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczyma.
- Nie kurwa, małego Adlera. No pomyśl zanim zapytasz. - prychnąłem.
- No to musimy to opić! Do Rainbow!-wykrzyknął uradowany, że będzie miał powód do zalania się...
- Nie, sorry. Musze wracać. Michelle od rana jest sama.
- No co ty, nie jest sama: ma wasze dziecko. Duff! Pantoflarzu!
- W sumie na godzinkę mogę skoczyć. - powiedziałem naiwnie faktycznie mając nadzieję na szybki powrót do domu.
Żwawym krokiem podążaliśmy w stronę lokalu. Z jednej strony podobało mi się to, że mogę choć na moment wrócić do poprzedniego życia, iść z kumplem do baru... Z drugiej jednak martwiłem się o Michelle. Nie byłem pewien, czy da sobie radę. Moje wnętrze w tamtej chwili składało się ze sprzeczności. Nie wiedziałem, po której stronie leży słuszność. A może po prostu nie chciałem wiedzieć?
Idąc do baru  cały czas miałem ochotę zawrócić do domu, jednak kiedy już znalazłem się w środku poczułem się jak ryba w wodzie. Nie miałem wyrzutów sumienia bo wiedziałem, że Michelle nie byłaby zła, a już po jednym piwie strach o nią jakoś się ulotnił. "Michelle to mądra dziewczyna, a w domu pewnie już ktoś jest" myślałem. Moja rozmowa ze Slashem na początku kręciła się głownie wokół ciąży Michelle. Aż zdziwiłem się, jak ciekawy tego wszystkiego był Hudson. W połowie drugiego piwa dołączyła do nas Emily, a rozmowa od razu zeszła na mniej poważne tematy.
Dopiero po dłuższej chwili Young zapytała, gdzie zgubiłem Michelle. Przez chwilę w mojej głowie pojawiła się obawa, czy wszystko w porządku z moją ukochaną, jednak szybko zostałem ponownie zagadnięty przez towarzyszy i przestałem się nad tym zastanawiać. Zamawialiśmy kolejne trunki i kompletnie traciliśmy rachubę czasu.  W barze zaczynało robić się coraz ciaśniej.
- Zmieńmy lokal! - krzyknęła Emily, aby być dobrze słyszalną.
- Ale na jaki?-dopytywałem również unosząc głos
- To się zobaczy - wyszczerzyła się i pociągnęła Slasha za rękę, w stronę wyjścia. Grzecznie pomaszerowałem za nimi.
- O kurwa, już ciemno! - krzyknęła Emily tańcząc na ulicy i kompletnie nie przejmując się ewentualnymi nadjeżdżającymi autami.
- Patrzcie, policjanci pewnie poszli na pączki, bo po co łapać bandytów...-wskazałem łapą policyjny wóz
Emily bez zastanowienia wskoczyła na radiowóz.
- Tutaj lepiej gwiazdy widać.
- A co widzisz w gwiazdach?
- Chodź to zobaczysz!
Bez namysłu wskoczyłem na samochód. Wchodząc podparłem się nogą na lusterku i to chyba nie był za dobry pomysł. W chwili usłyszałem trzask, a lusterko leżało na ziemi. - Ups. - Uśmiałem się.
- Slash, ty też chodź na górę. Fajnie tu jest. - Emily zachęcała mulata
Hudson ruszył w stronę wozu kiedy nagle zza rogu wyszło dwoje policjantów. Bez ostrzeżenia zaczęli biec w naszą stronę, jednak Emily nawet ich nie zauważyła. Nadal skakała po radiowozie jak małe dziecko, przy okazji go niszcząc. - Slash, gliny! - Krzyknąłem. Hudson stanął jak wmurowany, nie wiedział co rodzić. - Uciekaj! Ja się zajmę Em! - rozkazałem. Stał jeszcze chwilę próbując zrozumieć co mówię, po czym ruszył jak długi. Zanim zdążyłem się obrócić gliniarze już nas mieli. Bardzo nie delikatnie wsadzili nas do zdewastowanego radiowozu.
Ja i Emily siedzieliśmy w ciszy. Na przednich siedzeniach stróże prawa faktycznie zajadali pączki. Jeden po upływie kilku minut odezwał się w naszym kierunku.
-I co dzieciaki dobrze się bawiliście niszcząc nasz radiowóz? To teraz pora za to odpowiedzieć...-chamsko się zaśmiał.
- Nie mogę zostać. Muszę do domu wracać bo ktoś tam na mnie czeka.
-Trzeba było o tym myśleć zanim narozrabialiście.-kolejny grubiański śmiech.
- W tej chwili żałuję, że nie zniszczyliśmy go doszczętnie! - zerknąłem na Emily, która chyba nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje, smacznie spała pijackim snem. - Moja dziewczyna jest w ciąży, muszę iść do domu żeby jej towarzyszyć!
- Na drugi raz drogi człowieku zastanów się, co robisz. Dziewczyna się trochę pomartwi, nic jej nie będzie.
- W jej stanie "trochę" nerwów nie jest dobre. - nie skomentowali. Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę w ciszy, wiedziałem że nic nie zdziałam. Po pewnym czasie przyjechał drugi radiowóz. Kazali nam do niego przejść, po czym pojechaliśmy do aresztu. Chciałem żeby to już się jak najszybciej skończyło.


Slash:

Aerosmith - Crazy

Biegłem prostu przez trawniki sąsiadów, aby jak najszybciej ujrzeć Hell. Z gliniarzami zawsze były kłopoty. W pewnej chwili poczułem, że alkohol, który znajdował się w moim organizmie, wyparował. Pozornie krótka droga w obliczu powagi sytuacji oraz zdenerwowania, wydawała się wydłużać. Moje myśli początkowo zajmowały się jedynie analizowaniem kolejnych zakrętów i odległości, jaka jeszcze mi pozostała, jednak nagle doszło do mnie coś, co powinno mnie bardziej zająć. Jak ja miałem o tym powiedzieć Michelle? Jej chłopak, który powinien być cały czas przy niej, teraz siedzi w areszcie. Skoro była w ciąży to nie powinna się denerwować, a to zasadniczo było niemożliwe. W pewnym momencie zajęty myślami zaliczyłem spotkanie z chodnikiem. Wszystko przez sznurówki, szybko się jednak podniosłem, zawiązałem je i po chwili stałem już przed drzwiami Hell'a. Wpadłem do środka, trzasnąłem drzwiami i ujrzałem zmartwioną Chelle siedzącą na schodach. Serce mnie zabolało. Przede wszystkim dlatego, że nie chciałem jej jeszcze bardziej dobijać. Wstała ze stopnia i wolnym krokiem podeszła do mnie.
-Widziałeś Duffa?-padło to niezręczne pytanie.
-Chodź do salonu. - zaprowadziłem dziewczynę do pokoju dziennego, posadziłem na kanapę i stanąłem na środku pomieszczenia obciążony tym smutnym wzrokiem. Wziąwszy głęboki wdech, zacząłem mówić.-Tylko proszę się nie złość się na mnie, Emily, a tym bardziej na Duffa. Wszystko będzie dobrze.
-Do cholery, mów, a nie owijasz w bawełnę.-podniosła głos.
-Spokojnie. Poszliśmy z Duffem na piwo. Miało być tylko jedno, ale potem przyszła Emily i kelnerka tylko donosiła butelki, ale potem wyszliśmy i ładne było niebo. No i stał tam policyjny radiowóz i Em na niego wskoczyła, oglądała gwiazdy, potem Duff do niej dołączył, tym samym łamiąc lusterko, a po chwili Emily zaczęła skakać po wozie i wtedy wyszli policjanci, ja uciekłem a ich zwinęli. - opowiadałem bardzo chaotycznie, a Chelle jedynie pokręciła głową z politowaniem.
-A tak swoją drogą, to gratuluję dziecka. - powiedziałem, uprzedzając kolejny ruch dziewczyny.
-Skąd wiesz?-skarciła mnie wzrokiem.
-McKagan nie wytrzymał, musiał się pochwalić.-mówiąc podchodziłem coraz bliżej, aż w końcu usiadłem obok Michy.
- No pięknie...
- Czemu mi nie powiedziałaś?
- Bo to nie twój zasrany interes?
- A jeżeli to moje dziecko?
Michelle spojrzała na mnie oburzona i już miała wstawać, gdy powstrzymałem ją delikatnym, jednak pewnym ruchem ręki.
- Posłuchaj, ja nie chcę abyś była na mnie zła. Naprawdę przepraszam za to, co było. Popełniłem błąd. Jesteś dla mnie ważna i nie chcę, aby między nami stała tak gruba ściana. - wpatrywałem się w jej błyszczące oczy.
- Cholera, ja już nie mam do Ciebie o to żalu, ale widzę, że szukasz kolejnego powodu do kłótni.
- Chelle, spróbuj mnie zrozumieć. Postaw się na moim miejscu... Czy jesteś pewna, że to Duff jest ojcem? - zadałem pytanie delikatnym tonem, aby tylko nie rozjuszyć dziewczyny.
-Oczywiście, że jestem. Za kogo mnie masz? Nie pytaj mnie o to  więcej. Nigdy nie pozwoliłabym, aby zwykły romans zniszczył mi życie w taki sposób.-mówiła zdenerwowanym, aczkolwiek cichym tonem. Przez pewien krótki czas ona wpatrywała się w okno, a ja zagłębiałem się w swoich myślach. Nie do końca jej wierzyłem. Zastanawiałem się, czy nie była to nagła reakcja na urażenie jej dumy, albo wyparcie się własnej winy. W tamtej chwili nie byłem pewny niczego.
Zanurzony we własnych myślach już miałem zmienić temat i spytać co z Duffem i Emily, kiedy usłyszałem na schodach kroki. Przykuło to także uwagę Chelle. Wyszedłem na korytarz i spojrzałem w górę, na piętro. Prowadzące na niego schody były jednak puste. Wróciłem do salonu, ale Michelle tam nie było. Usłyszałem dźwięk obijanych o siebie szklanek i poczłapałem w stronę kuchni. Stała i nalewała sobie wody drżącymi z nerwów rękoma. Już miałem coś powiedzieć, przerwać tę ciszę, kiedy nagle dziewczyna jak gdyby nigdy nic wyszła z kuchni, rzucając na do widzenia "Jutro się tym zajmę". Nie miałem co do tego wątpliwości, moje złe przeczucia budził jednak jej stan. Widać, że nadal nie wyleczona z depresji, w ciąży i na dodatek pozostawiona na najbliższe godziny sama ze sobą. No ale co ja mogłem, kiedy ona nie chciała mnie do siebie dopuścić?


Michelle:

Black Sabbath - Heaven And Hell

Rano obudził mnie okropny ból brzucha, a ja nie miałam się nawet do kogo przytulić. Byłam tak zła na Duffa, że to historia, jednocześnie cholernie mi go brakowało. Miałam ochotę nawrzeszczeć na niego zaraz jak go spotkam, ale wiedziałam że jedyne co zrobię to mocne go uściskanie. Poprzedniej nocy nie umiałam zasnąć, a to wszystko przez nerwy i obawy o Duffa. Nie chodziło nawet o mnie, o wizytę u lekarza, o dziecko, ale o to w jak złych warunkach przebywał mój ukochany. Ciążowe zmienne humory dawały znać, jednocześnie ból powoli ustępował. "Dobra, teraz albo nigdy" zdecydowałam, wiedziałam bowiem że następna fala może nadejść już za chwilę. Wstałam wolno, z bólem głowy i oczywiście niewyspana. Sięgnęłam na krzesło po jedyną parę spodni w której było mi wygodnie, do szafy po luźny T-shirt Duffa i ruszyłam w stronę łazienki. Codzienna poranna toaleta zajęła mi więcej czasu niż zwykle, po prostu chciałam odwlec moment kiedy usiądę na fotelu lekarskim. Bez Duffa nie byłam już taka odważna.
Myłam właśnie żeby kiedy usłyszałam pukanie do drzwi łazienki.
- Już wychodzę - powiedziałam niewyraźnie.
- Nie spiesz się. Poczekam na Ciebie. - To był Slash.
Nie chcąc się denerwować puściłam mimo uszu to co powiedział. Skończyłam co miałam zrobić i wyszłam, a przed drzwiami czekał on.
- Idziemy? - spytał jak zawsze pewny siebie.
Nie powiedziałam nic, a jedynie spojrzałam się na niego spod wilka.
- Czuję się odpowiedzialny za to, że nie ma tutaj Duffa. Pójdę za niego. - powiedział. - Nie, nie wejdę z tobą do gabinetu. Chyba, że poprosisz. - cwaniacko się uśmiechnął, a ja udałam, że nie słyszę. Poszłam do pokoju.
- No dobra - powiedziałam głośno widząc w myślach jego zrezygnowaną minę.
Wparował do pokoju jak do siebie, szczęśliwy, że osiągnął cel. Już widziałam jego ręce kierujące się w moją stronę kiedy mijając go nakazałam pójście za mną. Poszedł grzecznie, z lekko rozczarowaną miną.
Weszliśmy do poczekalni. Oprócz nas siedziała tak jeszcze jedna para. Kobieta w zaawansowanej ciąży czekała na swoją kolej, a jej partner cały czas trzymał jej dłoń. Ja również usiadłam przy stoliku, na którym leżało mnóstwo broszur o wychowywaniu maluszków. Slash zajął miejsce obok.
Już po chwili para weszła do jednego z gabinetów, a my nadal czekaliśmy. Siedzieliśmy w ciszy od czasu do czasu przerywanej przez próby zagadnienia mnie Slasha, ja jednak byłam zbyt zestresowana żeby być w ogóle wstanie zrozumieć co do mnie mówi. On chyba zrozumiał, bo po chwili dodał coś w stylu "Mała, wszystko będzie okej" i zamilkł. Ja i Slash byliśmy chyba nie małą atrakcją w klinice. Szepty w dyżurce i dzikie tłumy pielęgniarek jakie całkiem przypadkowo przechodziłby korytarzem wskazywało na to, że 18 - letnia dziewczyna w ciąży wraz z niewiele starszym, ubranym trochę inaczej niż szablonowy przyszły ojciec mulatem to chyba nie częsty widok u nich.
Minęło trochę czasu, kiedy z jednego z gabinetów wyszła kobieta z lekko zaokrąglonym brzuszkiem, a lekarz wyczytał moje nazwisko. Podniosłam się z krzesła i westchnęłam głęboko.
-Dasz radę-mruknął do mnie Slash.  Niechętnie przekroczyłam próg sali. Tak bardzo Duff chciał być tam ze mną i ja też bardzo pragnęłam jego obecności. Jednak bez mojego ukochanego tuż obok mnie usiadłam w fotelu.
- Panna Petterson, tak? - I się zaczęło.
Wizyta wyglądała jak każda inna wizyta, a przynajmniej tak mi się wydaje po nazwaniu "rutynowymi" przez lekarza kolejnych wykonywanych mi badań. Już po pierwszym z nich wiedziałam jakiej płci jest maluch, jak duży jest i kiedy mogę spodziewać się go na świecie. Kolejne informacje nie były już jednak takie pozytywne: maluch był bardzo mały jak na ten tydzień ciąży, łożysko nie uformowało się tak jak powinno, zaś mój stan także pozostawiał wiele do życzenia. Usłyszałam to, czego żadna przyszła matka nie chciałaby usłyszeć.
- Bardzo mi przykro, ale muszę być szczery. Ciąża jest zagrożona, bardzo zagrożona. Jedyne co pani pozostaje to unikać wysiłku i stresu. Zalecam do momentu rozwiązania pozostać w domu, jednak ja pani do niczego nie zmuszę. Na prawdę nie wie pani, jak bardzo nie lubię przekazywania takich wieści, jednak szansa na donoszenie ciąży wynosi jedynie koło 40 - 60%, to na prawdę niewiele.
Zakuło mnie serce, brzuch i oczy. Miałam ochotę zacząć wyć, kopać, krzyczeć. Moje maleństwo prawdopodobnie nie przeżyje następnych miesięcy a ja nie mogłam nic z tym zrobić. W tamtej chwili tak bardzo potrzebowałam Duffa, jednak próbowałam to wszystko ukryć. Starałam się grać dojrzałą kobietę, a nie rozbujaną emocjonalnie smarkulę jaką byłam. Wiadomości przyjęłam tak, jak przekazał mi je lekarz: profesjonalnie, bez uczuć. Przez ostatnie miesiące wyuczyłam to do takiej perfekcji, że nie jeden aktor zazdrościł mi tego kunsztu.
Nie powiedziałam nic, a jedynie kiwałam głową na znak, że rozumiem. Lekarz przepisał mi parę leków, opracował bardzo ogólną dietę, przekazał informacje to i jak, a ja słuchałam i przytakiwałam. Po wszystkim wyszłam, z trudnością bo ledwo stałam na nogach, z gabinetu, przylepiając na usta sztuczny uśmiech.
-I jak było?-dopadł mnie od razu Slash, gdy tylko za drzwiami gabinetu zniknęła kolejna kobieta.
Głęboki wdech i wio.
- Świetnie, wszystko jest okej. - uśmiechnęłam się promiennie, ale nieszczerze jednocześnie.
-Mówiłem, że wszystko będzie dobrze-posłał mi szeroki uśmiech.-To teraz chodźmy po naszą dwójkę.
Nie powiedziałam nic, tylko nadal z uśmiechem na ustach ruszyłam za nim. Droga mijała w ciszy, do momentu w którym Slash nie zaczął gadać o tym, że nie wyobraża sobie Duffa zmieniającego pieluchy juniorowi, czy juniorce.
Starałam się znieść ową sytuację i pieprzenie mulata. W rzeczywistości byłam przerażona. Jak miała unikać wysiłku, stresu, przecież chodziłam do szkoły. Zagadką było też zagadnienie, jak powiedzieć to McKaganowi.
Wiem, że to okropne, ale stwierdziłam, że na razie nie będę go martwić. Nie powiem mu o tych wszystkich złych rzeczach, które powiedział mi lekarz. Na razie pozostawię to dla siebie, na pewno jak będę na siebie uważać za miesiąc będzie już wszystko w normie.
Po następnych 15 minutach mojego rozmyślania i bezsensownego gadania Slasha doszliśmy na miejsce. Hudson stwierdził, całkiem trafnie, że lepiej po wczorajszym nie będzie wchodził do środka, a poczeka na nas za rogiem. Zgodziłam się.
Weszłam schodami do gmachu i podreptałam do dyżurki. Na szczęście miałam rodziców jakich miałam i wszystkie procedury znałam praktycznie od dziecka. Dodatkowo na moją korzyść szło nazwisko - moi rodzice byli znani w swoim fachu. Już po stosunkowo niedługim czasie jeden z policjantów poprosił mnie o poczekania w holu, zaś on poszedł po naszych aresztantów.
W końcu pojawili się wraz z policjantem, zostali rozkuci i przekazani w moje ręce. Widziałam w oczach jednego i drugiego, że było im głupio. Oboje mnie jednak przytulili i podziękowali. Jeszcze kilka mniejszych formalności i mogliśmy opuścić komendę. Za rogiem czekał Slash. Emily rzuciła się mu w ramiona i oboje szli spory kawałek przede mną i Duffem.
Nie wiedziałam jak zacząć, co powiedzieć Duffowi, a co nie, skończyło się jedynie na tym, że sięgnęłam jego dłoń i mocno ją ścisnęłam chcąc, aby dodał mi otuchy.
-Przepraszam-wyszeptał w końcu. Widać było, że jest mu bardzo przykro, że chciał tego, co się stało i żałuje.
- Jesteś idiotą, wiesz o tym? Kompletnym, największym jakiego znam.
-Wiem. -uśmiechnął się szczerze, a potem mnie pocałował.
- No to dobrze, że wiesz. A wiesz, że chyba właśnie za to Cie kocham? - powiedziałam, kiedy juz odwzajemniłam.
-Byłaś u lekarza?-zapytał zmieniając temat, kiedy upewnił się, że Emily i Slash są na tyle daleko, iż nie usłyszą.
Pokiwałam przytakująco głową.
Złapał mnie za rękę i skręcił w najbliższą uliczkę tym samym pozbywając się przyjaciół.
-I co powiedział lekarz?-zapytał mnie.
- Powiedział, że tatuś się ucieszy z synka.
-Będziemy mieli synka?-na jego twarz wstąpił w uśmiech. -Jak damy mu na imię?
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, jakieś pomysły Skarbie? - i to niebywałe szczęście, kiedy Duff jest koło mnie, na dodatek taki radosny.
-Hmm... Może Morty? Albo Lenny? Albo Trey? Ja nie wiem, mam za dużo pomysłów...-zamyślił się Duffy.
- Trey McKagan...
-Myślisz, że będzie pasowało?-zapytał, układając teatralnie dłoń na podbródku.-Wiesz nie chcę, aby dzieciak miał przechlapane jak ja... Michael McKagan... Kto to w ogóle wymyślił?-westchnął głęboko, a potem uśmiechnął się szeroko do mnie.
- Zawsze może być Troy Petterson. - droczyłam się.
-Mała, nie pozwalaj sobie... Mój syn będzie nosił moje nazwisko. -położył rękę na moim brzuchu.
- Ohoho. Tatusiek się odezwał. Przypomnę Ci, że do tego potrzebna jest też mamusia. - położyłam rękę na jego dłoni i delikatnie się do Duffa zbliżyłam.
-No potrzebna.-chłopak wbił się w moje usta.
- Mmmmm.. - zabrakło mi tchu. - Chyba się stęskniłeś. - wyszczerzyłam się.
-Nawet nie wiesz jak bardzo.
- No cóż, takie są konsekwencje jak podnieca Cię dewastowanie radiowozu policji. - znowu zaczęłam się droczyć.
-Ej. Nie przesadzaj, to tylko drobne nieporozumienie... Lepiej powiedz, co lekarz mówił o tych bólach.
- Stwierdził, że nie jest to normalne, ale jakoś bardzo rzadkie też nie. Przepisał mi jakieś leki i zalecił częsty odpoczynek. Koniec.
-To dobrze. A co ze szkołą?-zadawał kolejne pytanie
- Kotku, muszę do niej chodzić, bo zawalę rok.
-Nie zawalisz, będzie dobrze. Chodźmy do domu. Musisz odpocząć. -złapał moją dłoń i skierowaliśmy się w stronę Hell'u
- Muszę, to ja się Tobą nacieszyć, no i jeszcze wychłostać cię za to co zrobiłeś.
-Tak przy ludziach? Skarbie...
- Już nie bądź taki wstydliwy.
-Kocham cię i naszego synka.-dał mi buziaka w policzek
- Ja też go kocham. - po raz kolejny tego dnia zaczęłam się droczyć, kładąc rękę na brzuchu.
-Ekhem...-chrząknął w ramach przypomnienia mi o swojej obecności.
- Taaaak?
-Jesteś wredna, wiesz?
- To wszystko przez Twojego syna. No ale i tak wiem, że mnie kochasz. - wyszczerzyłam się.
Nie odpowiedział. Wziął mnie na ręce i niósł resztę drogi do domu. Przekroczyliśmy próg mieszkania, pokonaliśmy schody, a potem zostałam ułożona na naszym wspólnym łóżku.
W tym momencie zrobiłam się niezmiernie zmęczona. Niewiele ponad 4 godzin snu to dla mnie o wiele za mało. Wgramoliłam się pod kołdrę którą następnie lekko uniosłam:
- Wskakuj ty mój niekochany wielkoludzie. Twój syn się stęsknił... no i w sumie ja trochę też. - wyszczerzyłam się.
-Ja także się za wami stęskniłem. -chłopak zdjął spodnie i położył się z nami. Przytulił mnie i z uśmiechem na ustach zamknął oczy.
- Martwiłam się o Ciebie. W nocy prawie nie zmrużyłam oczu. Cieszę się, że już jesteś. - pogłaskałam Duffa i także zamknęłam oczy.
Na moim czole poczułam usta blondyna, co sprawiło, że na duszy zrobiło mi się cieplutko.
Nawet dość mocny ból, który złapał mnie wcześniej w tamtym momencie ustąpił.

Izzy:

Bon Jovi - Never Say Goodbye

Ten dzień już od samego rana spędziłem z Alice. To był jeden z tych, który w całości mogłem przeznaczyć dla niej, a ona dla mnie. Nie planowaliśmy nic więcej, jak po prostu bycie ze sobą co obydwojgu nam w zupełności starczało. Pierwsze godziny przesiedzieliśmy u niej. Ja grałem a Alice mówiła, czy według niej to co stworzyłem jest chociaż odrobinę dobre. Wbrew zaskoczeniu, dziewczyna zakochana na zabój, przynajmniej w przypadku gdy jest nią Alice potrafi patrzeć na takie rzeczy racjonalnie. Kiedy siedzenie w domu już zaczęło nas denerwować poszliśmy się przejść. Niedaleko domu mojej dziewczyny był niewielki, ale jakże urokliwy park. To właśnie tam pierwszy raz zagrałem dla niej "Patience" i pewnie właśnie dlatego było to nasze ulubione miejsce. Teoretycznie powinienem się cieszyć, praktycznie tak też było, jednak jedna mała rzecz nie dawała mi spokoju.
Poprzedniego dnia wieczorem całkiem niechcący usłyszałem coś, czego za nic nigdy nie chciałem usłyszeć. Nie chodziło nawet o fakt, że czułem się jak najgorszy podsłuchiwacz, najgorsze było to co podsłuchałem.
Chciałem tylko wody z kuchni, a co dostałem w zamian? Świadomość jednej z chyba najgorszych tajemnic jaka dotychczas obarczała jedynie Michelle i Slasha. Zawsze byli blisko, jednak nigdy nie podejrzewałbym ich o romans. Nie wiedziałem, co mam z tą wiedzą zrobić i to właśnie to najbardziej odbierało mi spokój. Nie powinienem mieszać się w ich sprawy, ale jednocześnie w tamtej chwili, mając świadomość całej tej chorej sytuacji czułem się jak współwinny. Miałem wrażenie, że ranię Emily i Duffa tak samo jak oni. Pominę już to, jak bardzo dziwiony byłem z faktu ciąży Michelle, ponieważ przy całej reszcie nienarodzone dziecko jej i chyba Duffa schodziło w niepamięć.
Starałem się o tym nie myśleć, poświęcić całą uwagę mojej dziewczynie. Nie udawało się to do końca, ale w stopniu na tyle dużym, aby Alice tego nie zauważyła. Wolnym krokiem, objęci przemierzaliśmy park jednocześnie słuchając śpiewu ptaków.
- Tak w ogóle to tata z Lauren jadę gdzieś w przyszłym tygodniu. - oznajmiła Alice.
- Mhm - mruknąłem, jednak ta odpowiedź chyba nie zadowoliła dziewczyny.
- Myślałam, że się bardziej ucieszysz. Tak w sumie to miałam nadzieję, że wprosisz się do mnie na noc, czy coś. - uroczo się zaczerwieniła.
- Jeśli tego właśnie chcesz, to oczywiście, że się wproszę. - posłałem jej ciepły uśmiech.
- Przecież Cię nie zmuszam. - Opuściła głowę jeszcze bardziej zawstydzona i delikatnie odsunęła się ode mnie ograniczając nasz kontakt do trzymania się za ręki.
-Skarbie, przepraszam, po prostu zastanawiam się nad czymś. Nie chciałem cię zasmucić. No już, uśmiechnij się do mnie. - stanąłem przed ukochaną i złapałem również jej drugą dłoń.
- Po prostu myślałam, że powiedziałam coś nie tak, że się z tą całą nocą narzuca, albo... - westchnęła głośno, jednak koniec końców posłała mi swój słodki uśmiech. - Nad czym się zastanawiasz? Może pomogę?
- O zdradzie... Potrafię zrozumieć, że za czasów królów, kiedy małżeństwa były planowane przez rodziców szukano tej prawdziwej miłości i dochodziło do romansów. Ale dzisiaj? Każdy sam wybiera osobę, z którą chce spędzić całe życie. Skąd więc bierze się zdrada? Z nudów? - westchnąłem głęboko - Zastanawiałem się, co zrobiłbym, gdyby ktoś z mojego otoczenia zdradził swoją drugą połówkę, czy powiedziałbym temu drugiemu. Nie znalazłem jeszcze odpowiedzi. Alice, co ty byś zrobiła?
- To zależy, kim byłby dla mnie ten co zdradza i zdradzany. Na pewno nie zostawiłabym tego samego w sobie, no chyba że obydwoje byliby jedynie moimi słabymi znajomymi. Z drugiej strony, mimo wszystko nie robiłabym też z tego afery, czy coś. Poszłabym i poważnie pogadała z bliższą mi osobą z tego związku.
-No tak. Jesteś bardzo mądra, Alice. To czekaj, kiedy twój tata wyjeżdża? - natychmiast opuściłem temat.
Już miała odpowiedzieć na moje pytanie, kiedy nagle, jak by znikąd podszedł do nas facet, którego nie znałem, a jedynie kojarzyłem z nocnych ulic L.A. Miał na sobie jakąś starą, dżinsową kurtkę, pod którą zapewne chował tę część towaru, którą wprawiony ćpun zawsze miał przy sobie. On dodatkowo tak jak ja zajmował się dilerką, wiedziałem więc że spotkanie go w tej chwili nie zakończy się dobrze. Po oczach zauważyłem, że czysty to on w tamtej chwili nie był, co jeszcze pogorszało całą tę sytuację.
- Stradlin, jaki zbieg okoliczności. - zagadnął.
-Ta, ogromny.-przekąsiłem.
- Wiesz, nie chciałbym Wam przeszkadzać, ale mam do ciebie interes. Mógłbyś zmienić miejsce pracy? No wiesz, w porównaniu do mnie jesteś jeszcze nieopierzonym pisklęciem, a twoja osoba zabiera mi klientele.
-Gdybyś sprzedawał dobry jakościowo towar, to może nie szukaliby nowych źródeł zaopatrzenia.
- Skoro tak, to świetnie Ci pójdzie sprzedawanie go i w innej części miasta.
-Ale mi tutaj jest dobrze...
Czekałem na jego odpowiedź, jednak nim się zorientowałem do akcji wpadła Alice.
- Znasz pojęcie konkurencja? Jeżeli tak, to gratuluje i pogódź się z tym, że takie nie opierzone pisklę jest po prostu lepszym bisnezmanem, niż ty. Izzy nie ma zamiaru zmienić miejsca, tylko dlatego, że jakiś stary, nie dający już jak widać rady diler próbuje mu to wyperswadować. - jak zawsze grzecznie, jednak nie będę ukrywać, że się tego po niej nie spodziewałem.
- Ty... - nie wiem jak by się to skończyło, gdybym nie pociągnął Alice za siebie. Koleś z widoczną wściekłością i zaciśniętymi z nerwów zębami dość szybko znalazł się zbyt blisko dziewczyny.
-Kobiet się nie bije. Nie słyszałeś o tym? - w tej chwili stał dosłownie centymetry ode mnie i wyraźnie nie spodobało mu się to, co powiedziałem...
- Takim pyskatym czasem się należy. Ale masz rację, taka ładna to szkoda bić. - obrzydliwie się uśmiechnął. Doskonale wiedział, jak grać na czyjeś psychice.
-Nawet o tym nie myśl zboczeńcu. - spojrzałem na niego niczym byk na rzeźnika, te poetyckie porównania i gotowy byłem staną w obronie Alice.
Podczas kiedy we mnie się gotowało, jemu nagle nerwy opadły. Zaczął się wręcz histerycznie śmiać przyglądając się to na zmianę mnie i Alice.
- Lepiej posłuchaj co mówię, okej? - puścił mi oczko. - A ty piękna, lepiej uważaj... na słowa następnym razem. - powiedział na odchodne, a każde jego słowo wzbudzało mój niepokój.
Kiedy już nie miałem go w zasięgu wzroku spojrzałem na wystraszoną całą sytuacją Alice.
- Wszystko w porządku. -zapytałem.
- Kurcze, chyba pogorszyłam sytuację. - powiedziała niewinnie.
- Nie pogorszyłaś. Dziękuję, że stanęłaś w mojej obronie. Jesteś kochana. Ale, czy wszystko dobrze? Nic Ci nie jest? - ponowiłem pytanie.
- Nie, wszystko okej. Nawet mnie nie dotknął. Ale ty uważaj teraz na niego.
- Ja sobie poradzę, ale boję się o Ciebie. - złapałem jej dłoń
- Nawet nie wie kim jestem, widział mnie pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz, nie martw się, bo nie ma czym.
- Ale mogło Ci się coś stać...-przekląłem w myślach sam siebie.
- Nie mogło, bo byłeś obok. Skarbie, nie obwiniaj się bo akurat ty w całej tej sytuacji najmniej zawiniłeś. - dotknęła mojego policzka.
- Ale to przeze mnie on tu przyszedł. Przez mój zawód. - spóuściłem wzrok.
- Każdy zawód ma swoje złe strony. W twoim jest towarzystwo, z jakim masz do czynienia. Doskonale wiem, czym się zajmujesz i co się z tym wiąże, ale wiesz co? Gówno mnie to obchodzi, bo mam Ciebie. - zmusiła mnie, abym na nią spojrzał i skradła mi pocałunek.
-Skarbie, kocham Cię, ale czy jesteś pewna, że moje towarzystwo jest dla Ciebie odpowiednie? Ja już zszedłem na dno, a Ty masz ambicje, perspektywy na przyszłość.-bałem się jej odpowiedzi.
- Najpierw rozmowa o zdradach, teraz takie głupie pytania. Izzy, jak możesz wgl wątpić w to, czy chcę z Tobą być. Moje uczucie do Ciebie jest dużo silniejsze, niż obawy związane z tym, co się zajmujesz.
-Ja po prostu się o Ciebie martwię.
- Jestem dużą dziewczynką, poradzę sobie - uśmiechnęła się mówiąc słowa do złudzenia podobne do tych, które jeszcze nie dawno ja mówiłem jej.
-Chciałbym mieć Cię cały czas przy sobie. Nie odstępowałbym Cię na krok, aby tylko mieć pewność, że nic Ci się nie stanie.-myśli o zdradzie Slasha i Michelle ustąpiły miejsca strachowi o moją ukochaną.
- Jestem jak najbardziej na tak. - ukazała w uśmiechu chyba wszystkie ze swoich prostych zębów.
- To od dziś beze mnie nie wychodzisz.-uśmiechnąłem się do niej serdecznie.
- To od dziś jesteś ze mną 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
- To znaczy, że albo Ty musisz się wprowadzić do mnie, albo ja do Ciebie.-przyciągnąłem ukochaną do siebie.
- Najpierw ślub, a dopiero potem mieszkanie razem. Nie uczyli Cię na religii? - namiętnie mnie pocałowała.
- Jesteś szalona.
- Jeżeli tak mówisz. - Złapała mnie za rekę i pociągnęła w kierunku swojego domu.
- I taka kochana. - Objąłem ją ramieniem.
Ruszyliśmy, a wszystkie troski poszły nagle precz. Przestałem zamartwiać się o to, co mam zrobić z wiedzą o romansie Michelle i Slasha, przestałem przejmować się jakimś naćpanym grożącym mi idiotą. W tamtej chwili liczyła się tylko Alice.
Po jakiś 15 minutach doszliśmy do jej domu, w którym nikogo jeszcze nie było. Jej ojciec i macocha zazwyczaj wracali późno, także, może to i dobrze, nie miałem okazji ich poznać. Do samego wieczora przesiedzieliśmy w jej pokoju rozmawiając o książkach, muzyce. Cały czas nie docierało do mnie, jak wspaniała była ta dziewczyna.
________________________________________
No i mamy kolejny rozdział. :)
Przepraszamy, że tak długo musieliście na niego czekać, jednak obawiamy się, że w czasie roku szkolnego mniej więcej w takich odległościach czasowych będziemy te posty dodawać. Jednak niedługo wakacje, także miejscy nadzieję na zwiększenie częstotliwości.
Wracając jednak do rozdziału, w tym już pojawia się Izzy. Nie ma Axla, czy Stevena, ale to ze względu, że na rozdział długo już czekacie i jest on wystarczająco rozbudowany. Obiecujemy jednak, że któryś z nich pojawi się jeszcze przed dodaniem następnego rozdziału. :)
No i cóż mamy więcej mówić? Dziękujemy za przeczytanie i zapraszamy do komentowania.
Przypominamy także o zakładce "A Tout Le Monde" z bardzo ważną informację do Was. Pozostawiajcie tam linki do swoich opowiadań, wszystko jest tam z resztą opisane.
Jeszcze raz zachęcamy do komentowania i obserwowania. Każda taka wasza aktywność zachęca nas do pisania. ;)))