Steven:
Acid Drinkers - Hit The Road Jack
Miałem czasem takie dni, gdzie cały czas jaki miałem spędzałem w barach. Noc i dzień chodziłem po klubach, nie mając przy tym sensowniejszego celu. Rozmawiałem z ludźmi, wdawałem się w bójki, nieudolnie próbowałem poderwać panienki (za co też dostawałem po nosie), piłem i trzeźwiałem na zmianę. Lubiłem to, bo mimo wszystkich przykrości udawało mi się nie raz zawrzeć doby kontakt, zaliczyć, albo pokosztować czegoś, czego do tamtej pory nigdy w swoich żyłach nie miałem. Takie wypady organizowałem sobie najczęściej między wywaleniem z jednej, a dostaniem drugiej roboty. Logiczne nie? Był o taki mój sposób na zapomnienie o smutkach i opicie nowych perspektyw.
Pamiętam, że tego akurat wieczoru siedziałem w Whiskey. Przy barze wyjątkowo pusto, a to wszystko dzięki jakiemuś początkującemu zespołowi, który tak jak my wypruwał sobie na scenie żyły, żeby tylko zostać zobaczonym i docenionym. W tamtych czasach znałem ich jedynie powierzchownie. Wiedziałem, że nazywają się Skid Row, że założycielem jest basista - Rachel Bolan, i że są to faceci z którymi idzie się bawić. Wtedy jednak nie miałem pojęcia, że oni tak jak i my zdobędą globalną sławę.
W każdym razie, wracając do tamtej sytuacji, siedziałem przy barze sam, a raczej prawie sam. Po mojej lewej stronie swojego drinka powoli sączyła długowłosa brunetka z obfitym i odpowiednio wyeksponowanym biustem. Nie była w moim typie, jednak nie mogłem nie przyznać tego, że była śliczna (a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało). Prawda jest też taka, że w tamtym momencie byłem na tyle zdesperowany i pijany, że moją uwagę zwracali nawet co po niektórzy długowłosi faceci z bardziej kobiecymi rysami (jak na przykład wokalista Skid Row).
Podszedłem do niej bliżej, starając się utrzymać pion i usiadłem na krześle barowym znajdującym się zaraz koło niej. Jej gęste, ciemne włosy niczym zasłona nie pozwoliły ujrzeć jej tak przystojnego mężczyzny jak ja, to też odchrząknąłem, jednocześnie wołając barmana.
- Poproszę dwa razy to co wcześniej, w tym jeden dla tej pani - powiedziałem, nie interesując się kompletnie tym, że moje zadłużenie było już prawdopodobnie tak duże, że nie dałbym rady wypłacić się do emerytury (o posiadaniu której nawet nie marzyłem)
Dziewczyna podniosła głowę i mimo jej mocno przeciętnej urody (dobra, urodą to ona nie grzeszyła) zamurowany jej spojrzeniem musiałem pociągnąć łyka alkoholu, żeby odzyskać głos.
- No więc... jesteś sama?
- Może. - Odpowiedziała obojętnie, jednak ja już czułem ten flirt między nami.
- Ty nie masz nikogo, ja nie mam nikogo, w toalecie prawdopodobnie róznież nie ma nikogo. Co ty na to, żebyśmy się tam przeszli? - jak już wspominałem byłem bardzo, ale to bardzo pijany i zdesperowany.
A potem stało się coś jak najbardziej spodziewanego. Nie minęła nawet sekunda, a ja już poczułem na twarzy piekący ślad jaki pozostawiła dłoń wyżej wspomnianej pani. Od kobiety jeszcze nigdy tak mocno nie dostałem, aż miałem mroczki przed oczami. Nie czekając na to, aż wyprosi mnie barman sam wyszedłem. Chłód jaki panował na zewnątrz był wtedy dla mnie taki przyjemny. Od razu choć trochę wytrzeźwiałem, a twarzy nie bolała już tak bardzo. Usiadłem na schodach prowadzących do baru i oparłem głowę na kolanach.
Zastygłem w takiej pozycji na czas dłuższy niż chwila. Nie mam pojęcia ile to trwało, ale nie zdziwiłoby mnie, gdybym wtedy przysnął. Do przytomności doprowadziło mnie szturchnięcie.
- Ej, przesuń się! Chcę przejść... - był to dość przyjemny, lekko zachrypnięty dziewczęcy głos. Nie mogłem powstrzymać się od chęci ujrzenia jego właścicielki. Podniosłem głowę i dotarło do mnie jak dobra to była decyzja. Moim oczom ukazała się niska, prześliczna dziewczyna o długich blond włosach. Patrzyła na mnie już lekko poirytowana.
- Przepuścisz mnie, czy będziesz się tak gapił?
- Rozum wybiera pierwsze, ale serce każe się gapić. - powiedziałem jednak nadal lekko pijany. - Wyglądasz jak anioł. - prawie się pośliniłem.
Dziewczyna o dziwo nie potraktowała mnie z buta, pięści, czy gazu pieprzowego. Uśmiechnęła się jedynie uroczo, niezauważalnie się czerwieniąc.
- Jestem Steven. - wyciągnąłem dłoń podnosząc się błyskawicznie i omal nie tracąć przy tym równowagi.
- A ja Lissa. - delikatnie uścisnęła moją dłoń.
- Co ty robisz w takim miejscu grzechu?
- Co robię? Aktualnie nie mam czasu.
- Aha.. no w sumie racja.
I odeszła bez słowa. Chyba w przeciwieństwie do mnie nie traktowała tego naszego spotkania jako przeznaczenia, czy coś. Obserwowałem ją, jak z każdym krokiem oddalała się coraz bardziej. Kiedy ona znikała w ciemnej ulicy, ja poczułem nagłą potrzebę ochronienia jej. Nie chodziło nawet o to, że była to najśliczniejsza dziewczyna jaką do tej pory spotkałem, bałem się jednak o to, czy aby na pewno nic się jej nie stanie. W końcu była taka drobna, bezbronna i śliczna. Obawy rosły, a ja nadal stałem w tym samym miejscu. Starając nie słuchać tego, co podpowiadała mi moja bujna wyobraźnia ruszyłem w stronę Hella. Tak właśnie zakończyłem moje małe turnee po klubach.
***
Whitesnake - Rock N' Roll Angels
Dzień po tej całej akcji w Whiskey wstałem koło 14:00. Obudziłem się oczywiście z niemożliwym bólem głowy, jednak jako weteran nocnych wypadów starałem się nie zwracać na to uwagi. Nie wiedząc co ze sobą zrobić powoli zszedłem do kuchni. Mijając salon przywitałem się z Izzym.
- Tęskniłeś? - wydarłem się z kuchni.
- Tak bardzo, że aż w ogóle.
- Ale jednak bardzo. - wychyliłem się zza framugi i obdarzyłem Stradlina moim olśniewającym uśmiechem.
- Steven, ale... nieważne. - Wstał i jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę drzwi wejściowych.
- Jakie plany? - złapałem go jeszcze w korytarzu.
- Idę po Alice.
- Mogę.. - zacząłem, jednak przerwał mi w pół zdania.
- Nie.
- Ale...
- Nie! Chcę iść po swoją dziewczynę, bo planujemy coś we dwoje. Dwa nie równa się trzy. - i wyszedł. Nie marnując czasu poleciałem szybko na górę, zwinąłem z krzesła pierwszą lepszą koszulkę i wyleciałem za przyjacielem. Nie musiał się nawet odwracać, żeby wiedzieć kto za nim idzie.
- Nie dasz mi spokoju, prawda? - spytał.
- Oddzielę się od Was zaraz przy szkole. Nawet nie zauważysz kiedy.
I zamilkł, a w tamtym momencie jego milczenie było równoznaczne ze zgodą.
Droga minęła w ciszy, bo tak to właśnie spaceruje się z Izzym. Mimo naszych widocznych na pierwszy rzut oka różnic na prawdę lubiłem tego gościa. Może to właśnie przez to, jak inny ode mnie był.
Już miałem się odezwać przerywając tę nikomu nieprzeszkadzającą ciszę, kiedy zaraz za następnym zakrętem ukazał się nam wielki gmach. Szczerze nie miałem pojęcia, że mamy tu w Los Angeles takie wielkie szkoły. No, pomijając to, że szkoły zawsze mało mnie interesowały.
Budynek był chyba 4 piętrowy. Zbudowany z gołej cegły, a przynajmniej tak miał wyglądać. Sam gmach sprawiał wrażenie na prawdę solidnego, którego żadne kataklizmy nie ruszą. Wejście udekorowane kolumnami a także wysokim masztem z wieńczącą ją flagą USA. Przed schodami prowadzącymi do mosiężnych drzwi na dość niewielkim planie rozprzestrzeniał się zielony skwer usiany starymi drzewami i kolorowymi kwiatami. Wzdłuż alejek stały ławki, o dziwo w idealnym stanie - bez zadrapań i wulgarnych napisów. Szkoła a także całe jej otoczenie było zadbane i tworzyło naprawdę dobrą opinię na temat tego miejsca.
W momencie kiedy stanęliśmy pod jednym z drzew plac przed szkołą był jeszcze pusty, nie trzeba było jednak długo czekać, a wraz z nieprzyjemnym, drażniącym uszy odgłosem dzwonka z budynku wylała się fala uczniów. Wszyscy idealni, jak typowe dzieci Hollywood.
Wśród tłumu kalifornijskiej elity nagle wyłoniła się Alice. Nie musiała nawet nas szukać, więc albo tak bardzo wyróżnialiśmy się na tle tych ślicznych ulizanych dzieciaków, albo po prostu to właśnie tutaj zawsze czekał na nią Izzy.
Apropo mojego przyjaciela, rzuciłem wtedy na niego okiem i jak bym nie stał koło Stradlina. Normalnie cichy, tajemniczy, zakrywający się pod zasłoną kruczoczarnych włosów wtedy roześmiany, gotowy wybiec po ukochaną. A kiedy wpadli sobie w ramiona... mnie aż się niedobrze zrobiło. Nie mogąc wytrzymać tej całej słodkości wyjąłem z kieszeni papierosa i zapalając go odwróciłem głowę w zupełnie inną stronę. Na moje szczęście w miejscu w którym utkwiłem wzrok stała grupa cheerleaderek. Oczywiście nie muszę chyba tłumaczyć, na czym polegało to moje szczęście.
Jak na typowego faceta przystało przyglądałem się zgrabnym nogom, długim włosom, kształtnym biustom, perlistym uśmiechom, jędrnym tyłkom kiedy nagle zdębiałem. Jedna z tych zabójczo doskonałych lalek barbie wyglądała zupełnie jak spotkana poprzedniego dnia przeze mnie dziewczyna. Lissa? Tak jej było?
- Steven! To my idziemy. Na razie.
Nie odpowiedziałem a jedynie ruszyłem w stronę grupki dziewczyn. Nie umiałem po prostu uwierzyć w to, co widziałem. Nigdy nie podejrzewałem, że osoby z tak elitarnych szkół noce spędzają na Sunset Strip. Pomijając oczywiście Alice, bo ona to w ogóle inny przypadek.
Ostatni rzut oka na Lissę. Włosy idealnie ułożone w kucyk, strój kapitana drużyny chearliderskiej, dość wyraźny makijaż. Zwątpiłem, nie byłem już tak bardzo pewien, czy to aby na pewno ona, jednak jeżeli wtedy bym odszedł, prawdopodobnie pluł bym sobie o to w twarz już zawsze.
- Cześć aniele. - Podniosła głowę znad lusterka i przyjrzała mi się z niesmakiem. - To ja, Steven. Nie pamiętasz?
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś. - powiedziała lustrując mnie od góry do dołu, po czym wróciła do poprawiania makijażu.
Poddałbym się, gdyby nie ten dobrze mi znany z poprzedniej nocy błysk w oku.
- Ale... - nie zdążyłem nic powiedzieć bo w słowo weszła mi jedna z jej koleżanek, które to całą głupką stały i pilnowały Lissy jak psy obronne.
- Ona chyba coś powiedziała, nie? Spadaj koleś, bo pogadamy inaczej. - Wskazała na grupę goryli-sportowców stojących nieopodal.
- Lissa, nie pamiętasz mnie? - Ostatnie szansa.
- Nie jestem Lissa! Mam na imię Lily! Nie wiem z kim mnie ćpunie pomyliłeś, ale bierz mniej tego świństwa! - wydarła się i tym samym zwróciła uwagę całego placu. Wstała i razem ze swoją świtą ruszyła w stronę szkolnego boiska.
"Niech to szlag! Jaki ty jesteś głupi!" pomyślałem. Po raz kolejny zacząłem wątpić czy aby na pewno wszystko ze mną okej. Już miałem odpuścić totalnie i na pocieszenie zafundować sobie kolejną rundkę po Sunset (co też potem zrobiłem) kiedy niejaka Lily odwróciła się, a jej pewny siebie, sukowaty wyraz twarzy ustąpił miejsca pocieszającemu wzrokowi pełnemu współczucia. Wtedy wpadłem na pewien pomysł, za którego realizację wziąłem się już w tamtej chwili. Po pierwsze: marsz do Rainbow.
_______________________________
Dobra, na początek to może przeprosimy za tak długi czas bez rozdziału. Niby wakacje, ale sprawy się trochę pokomplikowały i wyszło jak wyszło. Nie obiecujemy, że następny rozdział będzie nie długo, jednak dajemy za to słowo, że postaramy się, aby był jak najszybciej.
Druga rzecz jaką chciałyśmy poruszyć, to komentarze pod poprzednim rozdziałem. Nie było ich za wiele (tak jak i wejść na post) dlatego za te co są serdecznie dziękujemy, ze szczególnym wyróżnieniem komentarza anonimowego.
A wracając już do tego co powyżej. Jak sami widzicie jest to dodatek, z tak długo wyczekiwanym przez was Stevenem. Nie było okazji wpleść jego wątku wcześniej, dlatego robimy to w ten a nie inny sposób. W następnych rozdziałach Adler na pewno się pojawi.
Zachęcamy jeszcze raz do komentowania, obserwowania nas i to by było na tyle. Czekamy na wasze opinie. :)
PS. Jeszcze raz zachęcam do zajrzenia na zakładkę "A Tout Le Monde", tam jest sporo wyjaśnione. ;)
Super!
OdpowiedzUsuńRozwaliło mnie to z tymi cheerleaderkami, fajne. Czekam na next.
Ticci
STEEEVEEEN! <3
OdpowiedzUsuńZajebisty! Naprawdę świetny, bo jest Stevenek <3. Czekam na nexta!
W porządku. Uważam, że dialogi mogłyby być o drobinę bardziej rozwinięte, bo wydają się bardzo lakoniczne i od niechcenia w porównaniu do ciekawych i rozbudowanych przemyśleń. Po za tym, wszystko mi się podobało. Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuń