niedziela, 1 marca 2015

Rozdział III

Z dedykacją dla wszystkich, dzięki którym ten blog ma sens i jakąkolwiek rację bytu. :)
Tak poza tym, to zapraszamy koleżanki blogerki do zakładki A Tout le Monde. Dość ważna informacja dla Was.

Duff:

AC/DC - Highway To Hell

Był poniedziałek. Pierwszy dzień od wielu tygodni w którym Michelle miała zawitać do szkoły. Obudził nas skrzeczący dźwięk budzika, a nie tak jak przez wszystkie poranki do tych czas promienie słońca. Za oknem dopiero świtało, a Michelle nie poruszona nadal spała. Współczułem jej i sobie jednocześnie. Jej tego, że musi lecieć do tej zapchlonej szkoły, a mnie dnia spędzonego bez niej. Już widziałem, że od pierwszych chwil po jej wyjściu zacznę snuć się po domu bez najmniejszego sensu, zacznę tęsknić i mieć nadzieję, że te cholerne osiem godzin minie jak najszybciej.
Leżałem chwilę wpatrzony w moją ukochaną, a w mojej głowie rodził się niecny plan który miał polegać na nie obudzeniu Michelle i zmuszeniu jej w ten sposób na zostanie ze mną w domu. Zdrowy rozsądek podpowiadał mi jednak, że to plan beznadziejny.
Widząc, że od godziny planowanej pobudki minęło już ponad 15 minut postanowiłem działać. Nachyliłem się i cicho, aczkolwiek pewnie próbowałem obudzić Michelle. Kiedy ta, zamiast otwierać oczy zaczęła uroczo mruczeć zmieniłem taktykę. Wstałem i zrobiłem najgorsze, co mogłem: włączyłem światło.
- Eeeeeej! Wyłącz to do jasnej cholery! - wyjęczała nakrywając się kołdrą.
- Nie. Wstawaj skarbie, bo się spóźnisz do szkoły.
- Do jakiej znowu szko...? Ahh, faktycznie. - Wygrzebała się spod pierzyny. Jeszcze nie do końca przebudzona, z naburmuszoną miną i potarganymi włosami wyglądała ślicznie.
- Co chcesz na śniadanie? - zapytałem nie tracąc czasu, doskonale wiedziałem ile cennych minut już uciekło.
- Nic. - powiedziała wychodząc z łóżka nadal zła o to, w jak brutalny sposób ją obudziłem.
- Takiej opcji nie ma. Wystarczająco dużo czasu nic nie jadłaś. - przymykając oczy na jej niezadowoloną minę i głosy sprzeciwu porwałem ją w ramiona i niczym księżniczkę zaniosłem do kuchni. Oczywiście nie obyło się bez kilku wyzwisk z jej strony po drodze, ale właśnie za to z samego rana kochałem ją najbardziej. - No to na co masz ochotę? - zapytałem ponownie już w kuchni.
- Zaskocz mnie. - powiedziała opierając głowę o blat stołu.
Nigdy nie mogłem popisać się umiejętnościami kucharskimi, a wszystko co umiałem ugotować ograniczało się do tego, czego nauczyła mnie kiedyś mama. Nie chcąc jednak eksperymentować podgrzałem mleko do którego wsypałem reszki płatków, jakie znalazłem w szafce.
Nawet nie wiecie jak miło mi się zrobiło, kiedy Michelle jadła tak chętnie, aż jej się uszy trzęsły. Od razu dostała sił, rumieńców i dobrego humoru.
- A więc mówisz, że nie chciałaś nic jeść?
- Kłamałam - uśmiechnęła się pierwszy raz tego ranka - a w ogóle nie patrz się na mnie, jak jem. To mnie krępuje. - zasłoniła twarz dłonią.
- Nie raz widziałem Cię nago, a Ciebie krępuje akurat to, kiedy patrze jak jesz? - zaśmiałem się.
- No właśnie? - pokazała mi język i zaniosła miskę do zlewu.
- Idę się przebrać.
- Idę z tobą. - w tym momencie spojrzała na mnie trochę zdziwiona. - No co? Nie będę Cię widzieć następne osiem godzin, muszę się nacieszyć. - wyszczerzyłem się do niej, a ona w zamian poczochrała mnie po włosach.
No i poszliśmy. Siedziałem na łóżku i paliłem porannego papierosa przyglądając się Michelle, która jak w złość po wcześniejszej rozmowie przy płatkach chowała się za szafą. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, zmieniłem temat.
- Powiesz mi, gdzie byłaś przez te dni? - nie wdrążałem się w szczegóły, doskonale wiedziałem, że domyśli się o co mi chodzi.
- Nie.
- A powiesz chociaż co spowodowało, że... no wiesz, że nie masz już depresji. - nie naciskałem, a jedynie się martwiłem.
Michelle wyszła zza szafy kompletnie ubrana. Podniosła z ziemi spakowaną już poprzedniego dnia torbę i podchodząc cmoknęła mnie w policzek.
- Powiem Ci jak wrócę. - No pięknie, teraz na pewno nie usiedzę na miejscu.
Michelle ruszyła na dół, ja poszedłem za nią. "Masz jeszcze czas, żeby poprosić ją o zostanie w domu" podpowiadały myśli, jednak odrzucałem je.
- Jeżeli chcesz, mogę ten jeden dzień jeszcze zostać. - powiedziała Michelle, jak by czytając mi w myślach.
- No co ty, to cud że Twoi rodzice jeszcze tu nie wparowali, nie możemy naciągać struny. - powiedziałem.
Michelle jeszcze raz spojrzała na mnie oczami zbitego psa, ale ja się nie dałem. Obdarowałem ją namiętnym pocałunkiem i lekko pchnąłem w stronę drzwi - inaczej pocałunek mógłby trwać jeszcze o wiele za długo. Ten drobny impuls zmusił Michelle do wyjścia, a ja spojrzałem na zegarek. " 7:50, spóźni się. No szlag by to!"
Tak jak myślałem. Już po chwili nie umiałem znaleźć dla siebie miejsca. Łaziłem po hell'u bez konkretnego celu z nadzieją, że w ten sposób umilę sobie czas.
Nagle usłyszałem, że nie tylko ja już wstałem. Zerknąłem w stronę schodów, po których sennie schodził Izzy.
Posłał mi krótkie spojrzenie, rzucił "Cześć" i skierował się do kuchni, skąd już po chwili dochodziły dźwięki stukania o siebie kubków.
- Mi też zrób kawę! - doskonale wiedziałem, po co Izzy rano maszeruje do kuchni.
Dość szybko pojawił się w salonie z dwoma kubkami czarnej, parującej cieczy. Jeden postawił na stoliku przede mną, a sam trzymając drugi w dłoniach rozsiadł się w fotelu.
Przyjrzałem mu się. Rany na jego twarzy jeszcze się goiły, a opuchlizna nie do końca zeszła.
- Ja bym wpierdolił temu, co Cię tak urządził.
- A ja na twoim miejscu poszedł z Chelle do specjalisty. - wypalił prosto z mostu
Nie powiedziałem nic, a jedynie spojrzałem na niego zdziwiony. Nie powiem, trochę się wtedy we mnie zagotowało.
- Depresja nie mija od tak. Pielęgnowała ją w sobie przez tygodnie, a pozbyła w kilka dni? Nie możliwe - kontynuował.
- Przecież chyba widać, że już wszystko okej. Może przez te trzy dni na prawdę coś się zmieniło.
- Nie wiesz co... Nie wiesz kto jej pomógł. Duff, zastanów się... - mówił tym dosadnym tonem.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że powinieneś zabrać ją do lekarza i się upewnić.
- Nie mam zamiaru targać jej po lekarzach. Przecież to właśnie przez to uciekła.
- Depresja to podstępna choroba. Uważaj... - rzekł tym niezwykle tajemniczym głosem, po czym wstał i zniknął na schodach, tym samym pozostawiając mnie z nowymi tematami do namysłu.


Emily:

The Rolling Stones - Satisfaction

Siedziałam nad zeszytem, w którym jak co lekcje szkicowałam ambitne dzieła, od pacyfek zaczynając, na karykaturach kończąc. Spojrzałam na wolne miejsce obok mnie. Zastanowiłam się, gdzie jest Michelle. Myślałam, że może nie miała sił, aby przyjść do szkoły. Miała tu być, a tymczasem jej krzesło stało zupełnie puste. Na stoliku brakowało jej starannych notatek wyłożonych równo zaraz obok moich, które po prostu leżały, bardzo często niepełne. Najbardziej tęskniłam jednak za jej uśmiechem, za jej ciepłą ręką, za jej trącającym mnie co raz łokciem. W moich rozmyślaniach i zdaniu nauczycielki przeszkodziło pukanie do drzwi klasy. Niczym cień do sali weszła Michelle. Na moją twarz wstąpił uśmiech, a na twarze pozostałych osób zdumienie. Nikt nie wiedział, co przez ten czas się z nią działo, ale każdy zauważył duże zmiany jakie zaszły w jej wyglądzie zewnętrznym.
-Przepraszam za spóźnienie - wydukała i szybko zajęła miejsce obok mnie. Przytuliłam ją jeszcze na powitanie i dałam odpisać to, co nauczycielka wcześniej dyktowała. A przynajmniej to, co zdążyłam zanotować, zanim myśli o niebieskich migdałach zajęły moją głowę.
Czułam się o wiele lepiej mając Michelle obok siebie. Wreszcie czułam wsparcie jakie niosło ciepłe ramię mojej przyjaciółki.
Szybciej niż bym się tego spodziewała, zadzwonił dzwonek i wyszłyśmy na przerwę. Przemierzałyśmy tę samą, nudną drogę pod salę gimnastyczną. Ludzie zerkali w naszą stronę, szeptali, ale nie obchodziło nas to. Ważne, że znów byłyśmy we dwie. Już pierwsza lekcja, a właściwie ta część, na której była, kompletnie wynudziła Michelle. Jej torba leżała na podłodze i była dosłownie przez nią ciągnięta. Śmieszyło mnie to. Wyglądało jakby ciągnęła na smyczy zwiniętego, niesfornego psa. Kiedy dochodziłyśmy już pod salę, zaczepiła nas pewna dziewczyna. Nie pamiętałam jej imienia, jednak było to jedna z tych wypindrzonych, niby lepszych lasek.
-Ty, może ja Ci pomogę, bo ta anoreksja co Cię dopadła to już widzę Cię na tyle wyniszczyła, że nawet sama torby nie dajesz rady nieść - powiedziała udając niby zatroskany głos. Już zbierałam się, żeby jej wygarnąć, ale uprzedziła mnie Chelle.
-Nie mam anoreksji, tylko trochę schudłam. Przynajmniej tłuszcz mi się spod bluzki nie wylewa, jak co poniektórym. - powiedziała wskazując na faktycznie dość obfite kształty dziewczyny.
-Coś jeszcze Ci się nie wylewa... - tu zachichotała. - Płaska jesteś jak deska.
- Mój chłopak nie narzeka - podsumowała Michy. Zachowując spokój i łapiąc mnie za rękę, szła dalej. Byłam pod wrażeniem. Chciałam ją o coś zapytać, ale akurat wtedy weszłyśmy do szatni. Rzuciłam na ławę torbę i zaczęłam się przebierać, a kiedy skończyłam spojrzałam na Michelle, która nawet nie zdjęła bluzki.
-Nie ćwiczysz? -zapytałam, a ta jedynie przecząco pokręciła głową.
Wychowanie fizyczne jak zawsze było dla mnie katorgą. Idiotki z równoległej klasy i wiecznie czepiający się nauczyciel doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Kiedy na szczęście znienawidzone przeze mnie dwie godziny dobiegły końca pobiegłam do szatni, szybko się przebrałam i poszłam z Michelle na skwer gdzie miałyśmy zamiar spędzić długą przerwę.
Rozsiadłyśmy się wygodnie na ławce i patrzyłyśmy na niebo, drzewa. Przytuliłam ją do siebie mocno. Cieszyłam się, że wróciła taka jaką była wcześniej.
- No tak, wracam na stare śmieci.
- Nie martw się. Razem przetrwamy.
- Kiedy miałyście wf odwiedziła mnie pedagog. Pytała, czemu tak długo mnie nie było i wspominała coś o pomocy w nadrabianiu zaległości i w ogóle. Uznała, że jeżeli przyjmę jej pomoc, to ona pogada z nauczycielami, żeby przez jakiś czas byli dla mnie bardziej łaskawi.
-I co przyjmiesz jej pomoc?
- Tak, ale tylko ze względu na to, że będę mieć fory u nauczycieli. Tak poza tym to nie chce słyszeć o psychologach i pedagogach i całym tym gównie.
-Po prostu nie wracajmy do przeszłości. Liczy się to, co jest teraz. -oczywiście, że chciałam wiedzieć, gdzie była, ale to nie był odpowiedni moment.
- Dokładnie - powiedziała mierząc lodowatym spojrzeniem każdego, kto przechodząc koło nas nie oparł się pokusie zerknięcia w naszą stronę.
-Jest...-nie dane mi było skończyć, ponieważ okrutny dzwonek przerwał mi w połowie zdania. Obie westchnęłyśmy głęboko z żalu, że takie chwile, w których to razem sobie odpoczywamy nie mogą trwać wiecznie. - Idziemy? -zapytałam podnosząc się powoli i podając rękę Chelle.
Nie mówiąc nic skorzystała z mojej pomocy i ruszyłyśmy w stronę sali, w której miałyśmy mieć zajęcia. Tym razem sala matematyczna.


Lekcje skończyłyśmy koło 15.00, jednak nie było mi dane wrócić do Hella razem z Emily. Już na samym wyjściu, w drzwiach szkoły dopadła mnie pani Dearborn, szkolny pedagog. "Możemy porozmawiać?". Pomaszerowałam grzecznie do jej gabinetu mając nadzieję jak najszybszego jego opuszczenia. 
Rozmowa była faktycznie krótka, bo dotyczyła jedynie formy pomocy, jaką szkoła postara mi się zapewnić. Oczywiście padło to magiczne pytanie "Co się z tobą działo?", ale zręcznie unikałam odpowiedzi. Kiedy znałam już wszystkie szczegóły naszej, nazwijmy to współpracy. mogłam wreszcie wrócić do domu. 
Droga minęła spokojnie, jednak nie obyło się bez ciekawskich spojrzeń ludzi ze szkoły, których mijałam na ulicach. Czułam się jak jakaś atrakcja, co doprowadzało mnie do białej gorączki. 
Po koło pół godzinie drogi nareszcie dotarłam do domu. Ledwo nacisnęłam klamkę, a drzwi jak by same ustąpiły. Pomaszerowałam do góry, nie mogąc doczekać się spotkania z Duffem. 
Do pokoju weszłam cicho, najciszej jak mogłam. McKagan siedział na łóżku pogrywając coś na basie.
Stałam tam i przysłuchiwałam się melodii. Nagle przerwał, a wzrok z gryfu przeniósł w stronę drzwi. Kiedy tylko mnie zauważył odłożył bas, a na jego twarz wstąpił uśmiech. Podszedł do mnie i przywitał pocałunkiem.
- No cześć Misiu - powiedziałam kiedy już dał mi odetchnąć.
- Nareszcie wróciłaś. Wiesz, że za Tobą tęskniłem?-dopytywał.
- Po przywitaniu domyślam się, że nawet bardzo. - uniosłam jedną brew.
- Żebyś wiedziała. Do tego obiecałaś, że coś mi powiesz, a tym wcale nie sprawiłaś, że mogłem się walnąć do łóżka i cały dzień chrapać. - tłumaczył.
- Najpierw to ja Ci powiem, że poszłam do szkolnej  psycholog. Chcę mieć pewność, że to wszystko minęło. - skłamałam. A raczej nie skłamałam, a minęłam się z prawdą. W szkole nie mamy psycholog, a pedagog, no i nie szłam do niej w sprawie tego co było, ale wiedziałam, że w ten sposób Duff będzie spokojniejszy.
- Bardzo się cieszę. Jestem z Ciebie dumny. Będziesz miała z nią jakieś spotkania? Może czułabyś się lepiej, gdybym poszedł z Tobą?
- Tak. Raz w tygodniu, przez jakiś czas. Nie, no co ty blondasie, nie będzie to potrzebne. - mówiąc to zarzuciłam mu ręce na ramiona i stanęłam na palcach mając nadzieję, że to choć trochę zmniejszy różnicę wzrostu.
- Jeśli jesteś tego pewna, to ja nie naciskam. - mówiąc to wziął mnie na ręce w taki sposób, że nasze oczy znajdowały się w jednej linii.
Ujęłam jego twarz w dłonie i przyglądałam się jej każdemu detalowi, dłonią przeczesując mu włosy.
- To teraz powiedz mi, co sprawiło, że do mnie wróciłaś. Oczywiście nie licząc bezgranicznej miłości, którą mnie darzysz. -Patrzył mi głęboko w oczy.
Milczałam. Tak długo zbierałam się, żeby mu to powiedzieć, układałam w głowie dialogi, jak to ma wyglądać, a teraz nagle pustka i strach.
Zauważył moje zmieszanie, postawił na  ziemie i ujął moje dłonie w swoje ręce. 
-Skarbie, ufam Ci, a Ty możesz ufać mi. Możesz mi powiedzieć wszystko. Pamiętaj.
Chwila zawahania, głęboki oddech. 
- Zostaniesz tatą.
-Słucham? - zapytał mocno zszokowany, a w jego oczach pojawił się prawie niezauważalny błysk jakby radości. 
- Jestem w ciąży. Będziemy rodzicami Michelle junior, albo Michaela juniora. 
- Nie! Nie chcę słyszeć o żadnym Michaelu juniorze! - podniósł głos, a mnie oczy zapiekły. - Michael to zbyt pedalskie imię dla mojego syna. - uśmiechnął się szeroko, a potem przytulił mnie niesłychanie mocno.
- Cieszysz się? - może to paskudne z mojej strony podejrzewać o to Duffa, ale byłam gotowa na najgorsze.
- Oczywiście, że się cieszę. Kocham Cię i jestem szczęśliwy, że będziemy mieli razem dziecko. - Obejmował mnie w pasie i trzymał bardzo blisko siebie.
- Bałam się, że tego nie zaakceptujesz. No wiesz, ledwo skończyłeś 21 lat, grasz w zespole rockowym, żyjesz chwilą, a teraz...
- A teraz będę miał dziecko z cudowną dziewczyną i oboje będę kochał ponad wszystko. -powiedział, kładąc rękę na mój brzuch.
- Mówiłam Ci kiedyś, że Cię kocham? - wyszczerzyłam się. W moim oczach zaszkliły się łzy szczęścia, ale je powstrzymałam.
- Jakieś dwa, albo trzy razy. - zaczął się ze mną droczyć.
- Okej, czyli na najbliższe dwa lata wystarczy.
- Jesteś pewna, że aż dwa lata? -pytał z wahaniem w głosie.
- A co, mniej? - zapytałam ciągnąć Duffa w stronę łóżka. Cały dzień na to czekałam. Miękka poduszka wołała mnie już od rana.
- Jesteś niesamowita.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
Odpowiedzi nie uzyskałam, zamiast niej otrzymałam wielkiego, słodkiego buziaka.
- Duff, uważasz, że jestem płaska? - zapytałam nagle niby mimochodem, leżąc i jednocześnie bawiąc się kosmykiem jego blond włosów.
- Skarbie, a powiedz mi, kto Ci nagadał takich głupot?
- Nikt, tak po prostu się ostatnio zastanawiałam.
- Mhm... - mruknął ironicznie, doskonale wiedział, że kręcę. - Ale skoro pytanie zadałaś, to ja Ci na nie odpowiem. - Odchrząknął - Nie jesteś płaska, masz piękny biust, który wprost uwielbiam. - przesunął rękę z mojego brzucha nieco wyżej.
Mogłam zacząć dyskusję, że mówi tak tylko, żeby nie narobić mi przykrości, jednak o wiele bardziej wolałam oddać się chwili. Tym razem nie powstrzymałam Duffa który z każdą chwilą stawał się coraz pewniejszy siebie. Przyciągnęłam go do siebie i obdarowałam namiętnym pocałunkiem. Dalej sprawy potoczyły się lawinowo, a jaki był ich punkt kulminacyjny chyba nie muszę wspominać. 
Po wszystkim, gdzie wydaje mi się z wiadomych przyczyn w tym "wszystkim" Duff był delikatny jak jeszcze nigdy, leżeliśmy wtuleni, słuchając swoich przyspieszonych oddechów a także prowadząc jakąś nic nieznaczącą rozmowę. "Dokładnie tak, jak powinno być." pomyślałam. 


Dzień był wyjątkowo przyjemny. Nie za zimno, nie za ciepło. Idealny na spacer, czym od ostatnich dwóch godzin się zajmowałem. Szwendałem się po ulicach Miasta Aniołów bez najmniejszego celu. Normalnie w tej chwili pewnie siedziałbym z Alice w Hellu, albo u niej, ale ona musiała pilnie wyjechać z rodzicami. Niby zamiast tak łazić mogłem wrócić do domu, ale nie opłacało się, bo za nie całe półtorej godziny mieliśmy grać próbę, Axl podobno załatwił "jedyną i nie powtarzalną okazję".
Byłem szczęśliwy, że znów usiądę z gitarą w takim towarzystwie. Już od dłuższego czasu nie graliśmy razem, większość z nas była czymś zajęta. Duff martwił się o Michelle, ja chodziłem zakochany, a Slash zajmował się Emily. Jedynymi dyspozycyjnymi w tamtym czasie członkami naszego zespołu byli Steven i Axl. Dziś wszystko miało się zmienić.
W głowie już próbowałem ułożyć kolejny riff warty uwagi. Miałem też zamiar zagrać chłopakom tę piosenkę, co napisałem ją dla Alice. Nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, jak bardzo przypadnie im do gustu. 
Szedłem ulicą totalnie zanurzony w mojej muzycznej wyobraźni, od czasu do czasu mijając znajomego z branży. Jak wcześniej na to nie zwracałem uwagi, tak wtedy dotarło do mnie, że Los Angeles dosłownie kwitnie w przemysł narkotykowy. 
Zacząłem mieć pewne obawy. Tymi samymi ulicami codziennie przecież chadzała Alice, która teraz, wiążąc się ze mną mimowolnie chociaż po części jest w to całe gówno zamieszana.
Bałem się też o to, że jest ona taka delikatna, a pozornie zwykły przechodzień może jej zagrozić. W tej branży znajdowało się zdecydowanie za dużo ludzi i nie jeden z nich zastanawiał się jak pozbyć się któregoś z konkurentów. Dla absolutnie nikogo nie liczyło w jaki sposób zaatakuje. Mógł to być atak bezpośredni lub psychologiczny. Przyznam się, że sam przyłapałem się na zastanawianiu, w jaki sposób mógłbym przepędzić kilku niechcianych dilerów z okolicy.
Alice. Taka mądra, ładna, wrażliwa, krucha, taka niegroźna. Wiedziałem, że nie pasowała do mojego świata, a wtedy dodatkowo uzmysłowiłem sobie, jak bać się o nią powinienem. To zabawne, jeszcze dwa dni wcześniej, to ona drżała na mój widok, kiedy przyszedłem do niej cały we krwi, a to właśnie ja powinienem drżeć o nią. Nie pogodziłbym się, gdyby to właśnie przeze mnie, przez to czym się zajmuję coś jej się stało. 
Chadzając tak po ulicach zatopiony w myślach o bezpieczeństwie Alice nagle zacząłem mieć wątpliwości. Czy aby na pewno Alice jest dziewczyną dla mnie? Albo nie, inaczej: czy aby na pewno ja byłem odpowiednim facetem dla niej?
Ona się uczyła, miała ambicje. A ja byłem zwykłym chłopakiem, który ledwo zdał maturę, a potem pogłębiał się w szalonym pomyśle na któryy wpadł wraz z przyjaciółmi, gdzie nawet nie do końca było wiadomo, czy się ziści. Poza tym był ze mnie narkoman i diler. Nie miałem żadnych głębszych planów na przyszłość. Nie miałem jak zapewnić dziewczynie stabilnej przyszłości.
"Ale kocham ją, szanuję. Czy to nie wystarczy? " biłem się z myślami. Jednak wątpliwości nie ustępowały. "Może będzie lepiej jeżeli...". Nie, tego nawet do siebie nie dopuściłem. A więc wiedziałem, co musiałem zrobić. Musiałem być dla niej najlepszy, jak tylko mogę. Aby zrekompensować jej to, że nie jestem księciem na białym koniu, a jedynie dilerem w czarnym płaszczu. Dałem sobie za cel troszczyć się o nią i chronić.
Już pewniej spojrzałem przed siebie. Pełny nowej energi przyspieszyłem kroku. Rzuciłem tylko okiem, na jedną z witryn, aby upewnić się która godzina. "Czas się zbierać" pomyślałem i ruszyłem w umówione z chłopakami miejsce.

_________________________________

Cóż więcej do dodania?
Zapraszamy do komentowania! :))

PS. Ferie się kończą, więc czasu mniej. Niestety nie możemy dokładnie określić kiedy pojawi się następny rozdział.

~ Michelle & Ola Gunses