Road To California.


PROLOG.

Michelle:

Kiedyś byłam grzeczna. Oj tak, bardzo grzeczna. Bałam się ludzi, nie umiałam się przeciwstawić. Nikt nie traktował mnie przez to poważnie. Trochę było to uciążliwe. Co ja gadam? To było nie do zniesienia! Nie wiem, jak wytrzymałam tak aż 15 lat. Zawsze wpatrzona w Emily. Z jakim ona luzem podchodziła do nowo poznanych osób, z jaką lekkością wypowiadała swoje obiekcje na jakikolwiek temat. Dobrze, że chociaż trochę się przełamałam, inaczej bym Ich nie poznała. No właśnie, byłam grzeczna, a potem poznałam chłopaków. Bezczelny margines społeczny. Nie ukrywajmy, włóczenie się nocami po klubach nie należy do codziennych zajęć osób z wysokich sfer. Wracając do głównego wątku: poznałam ich i wtedy już nie byłam grzeczna, wtedy zaczęłam mieć własne zdanie. "Nie tak Cię wychowywałem", "Zawiodłam się"- tak właśnie komentowali to moi kochani rodziciele. Nie rozumieli. Oni chyba nie wiedzieli, jaki destrukcyjny wpływ na mnie miało to, w jaki sposób zostałam wychowana. Tak, zamknięcie w sobie i trzymanie dzioba na kłódkę mnie niszczyło. Najpierw wykańczałam się niewinnością, a potem narkotykami. Czy tylko mnie to bawi? Ale w tej chwili nie o tym mowa. W tej chwili wspominam. Wspominam jaka nagła zmiana we mnie zaszła. Wreszcie zaczęłam mieć coś do powiedzenia, ludzie zaczęli liczyć się z moim zdaniem. Tym razem to ja bagatelizowałam to, co mówią inni, a nie tak jak do tych czas na odwrót. A to wszystko dzięki Nim (no i oczywiście Em, ale o niej chyba nie muszę wspominać). To zabawne. To właśnie Ci, jak to nazywali ich moich rodzice, ćpuni pokazali mi, że w życiu trzeba się rozpychać łokciami. Ale nie tylko tę wartość mi przekazali. Gdyby nie oni prawdopodobnie nie dowiedziałabym się, co to miłość. Miłość w różnych tego słowa znaczeniu. To jednak zawdzięczam chyba głównie Duffowi. W końcu to on był pierwszym osobnikiem płci męskiej, któremu dałam do siebie podejść, na tyle blisko. W końcu to on dał mi coś, czego nie dał mi nikt inny. Nie mogę jednak zapomnieć o moich pozostałych przyjaciołach. Kocham ich. Każdego z osobna i wszystkich razem. To moja druga rodzina. Rodzina, którą wybrałam sobie sama. Axl pokazał mi, że nie mogę nikomu ufać na sto procent. Steven, on zawsze poprawia mi humor. Wystarczy spojrzeć na jego bujne loki ukrywające wieczny uśmiech. Izzy jest dla mnie żywym dowodem na to, że bratnie dusze istnieją. A Slash, oj Slash...No i Emily. To taka siostra, z którą wiecznie się kłócisz, ale prawda taka, że za żadne skarby być jej nie zamieniła. Jednak, jak to się mówi? Z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach? Oj tak, to też doskonale poczułam na własnej skórze. Nawet nie wiecie, ile razy mnie zranili. Pamiętam słowa ojca "Oni Cię ranią, a ty nadal Ich tak kochasz". Taka prawda. No ale przecież nie mogłam od Nich tak po prostu odejść. W dodatku sama nie raz równie mocno kopnęłam Ich w dupę. No cóż, nie zawsze było różowo. Kolejną rzeczą, jaką mnie nauczyli było to, jak boli strata kogoś bliskiego, oraz jak łatwo jest kochaną osobę zranić.. Gunsi dali mi dobrą lekcję, której tematem był: Sex, drugs & rock n' roll.
Emily:

Ostatnie lata bardzo mnie zmieniły, a także cholernie dużo nauczyły. Poznałam wiele ciekawych osób. Dowiedziałam się, co to znaczy życie w stylu Rock N' Rolla. Co to miłość, przyjaźń, i wszystkie inne uczucia, których wcześniej nie doświadczyłam. Chłopaki z Guns N' Roses pokazali mi, jak podążać za swoimi pasjami. Niektórzy mogliby myśleć, że to tylko zwykłe, nic niewarte ćpuny, ślepo dążące w stronę swoich marzeń, które i tak nigdy się nie spełnią. Oni jednak wierzyli, że to wszystko dojdzie do skutku, i ja byłam tego świadkiem, przez co nauczyli mnie jak ważna jest wiara w siebie i swoje umiejętności. W świecie pełnym narkotyków, alkoholu, wszelkich używek i innych problemów nie przeżyłabym także bez Michelle - mojej najlepszej przyjaciółki, która zawsze była dla mnie jak siostra. Była ze mną we wszystkich ważnych momentach mojego życia, chociaż czasami się kłóciłyśmy, zawsze mnie wspierała. Wadą tego wszystkiego jest to, że może nieco przeholowałam z różnym używkami, ale przecież człowiek uczy się na błędach...No to może zacznijmy całą tę historię od początku...


ROZDZIAŁ I

Czerwiec 1982r.
Living After Midnight - Judas Priest

Michelle:

Koniec szkoły dopiero za dwa tygodnie, a słońce już było nie do wytrzymania. Lekcje skończyłam jakieś półtorej godziny temu. Emily szybko poleciała do domu, bo.. w sumie nie wiem dlaczego. W każdym bądź razie ja wracałam do domu dłuższą, dużo dłuższą drogą. Postanowiłam wypróbować mój nowy aparat fotograficzny, jaki dostałam od rodziców za bardzo dobre wyniki w nauce. Uwielbiam fotografować, ale mój poprzedni sprzęt to była lekko mówiąc pomyłka.
Chodziłam i obserwowałam. Szukałam idealnych obiektów które mogę uwiecznić na fotografii.. I właśnie wtedy ich zobaczyłam. W prawdzie najpierw w oczy rzuciła mi się ta melina. Jednopiętrowa, z maksymalnie trzema pomieszczeniami. Wkoło syf, zapewne nie mniejszy niż w środku. Zaniedbany budynek tak bardzo wyróżniał się na tle pozostałych stojących przy ulicy. Oni też się wyróżniali. Jeden był wysoki chyba na dwa metry, blond włosy wyglądały jak by nie czesał ich z dwa tygodnie. W jednej ręce trzymał papierosa, w drugiej opróżnioną już do połowy butelkę jakiegoś taniego wina. Drugi siedział na murku, tyłem do mnie. Na głowie miał burzę czarnych loków. Po rękach poznałam, że jest innej rasy. Grał na gitarze, a koło niego stała już opróżniona butelka trunku. Patrząc na nich, na ich niechlujne stroje, postawę, czy choćby trzymanie butelki czułam się taka idealna.
I właśnie ta ich brudność, zadziorność i perwersyjność była warta ujęcia jej na moim zdjęciu. Zatrzymanie na fotografii tych symboli rock n' rolla wydało mi się na prawdę dobrym pomysłem. Przeszłam na drugą stronę ulicy i powoli podeszłam bliżej z nadzieją, że mnie nie zauważą. "Może obędzie się bez konfrontacji" - myślałam pozytywnie. Uniosłam aparat, zrobiłam zdjęcie. Było idealne. Nie wymagało nawet obróbki. Szczęśliwa odwróciłam się na pięcie i już miałam odejść, kiedy ich usłyszałam.

Duff:

Jailbreak - Thin Lizzy

Przez ilość wypitego wina świat już nieco mi się przed oczami rozmazywał, ale ją zauważyłem. Bardzo dokładnie. Młoda dziewczyna, z długimi ciemnymi włosami. Dość wysoka jak na dziewczynę, ale i tak dużo niższa ode mnie. Musze przyznać, że była ładna, nawet bardzo ładna. Dopiero po chwili rzuciło mi się w oczy to, że robiła nam zdjęcie.
- Ej, ty kurwa, ta laska robi nam zdjęcia! - Wybaczcie, w tamtej chwili na prawdę nie było mnie stać na nic mądrzejszego.
- Co? - powiedział Slash, z równie inteligentną nuta w głosie.
- Ja pierdolę....Mówię ci kurwa że ta laska robi nam zdjęcia. Chyba musisz ograniczyć kokę.
- Nie, po prostu McKagan w przeciwieństwie do ciebie gram, a nie oglądam się za dupami! - Wolałem już tego nie komentować.
- Ej! Co ty? Za robienie nam zdjęć się płaci! - pierwszy odezwał się Slash. Mnie, co dziwne, coś w tej dziewczynie z początku onieśmieliło.
- Sorry, miałam nadzieję, że mnie nie zauważycie. To może ja już sobie pójdę - powiedziała cicho dziewczyna. Widać, że czuła się nie swojo. Strzelam, że nie na co dzień ma na kontakt z tak barwnymi postaciami.
- Nie tak szybko. Tak jak mówiłem, za nasze zdjęcia się płaci - Powiedział pewnie, z tym zadziornym uśmiechem który tak dobrze znałem. Zawsze się tak uśmiechał, kiedy chciał jakąś poderwać. Nie wiem czemu, ale nagle miałem wielka ochotę dać mu w mordę i zmyć ten jego uśmieszek.
- A czemu niby mam płacić za robienie wam zdjęć?
- Przykro mi, takie zasady. Za robienie zdjęć przyszłym gwiazdom rocka trzeba bulić. - I znowu hollywoodzki uśmiech numer cztery, i znowu ręka mnie świerzbi.
- Jeżeli chcesz, możesz mieć nasze autografy - W końcu przemówiłem.
- Też za opłatą? Może po prostu powiedźcie, że chcecie na wino, a nie owijacie w bawełnę. - Dziewczyna się chyba rozkręca.
- Czy to ważne, czy pieniądze pójdą na wino, czy nie? Ważne, że nam je dasz.
- Nie, ważne jest to, że niczego ode mnie nie dostaniecie. A wgl, kim wy do jasnej cholery jesteście? Tacy genialni, a ja was nie znam.
- Saul zajebisty Hudson, ale mów mi Slash.
- A ja to Duff wyjebisty McKagan.
- Jest też pozostała trójka, z którą tworzymy najlepszy zespół na świecie, znany Guns N' Roses.
- Ja jestem Michelle Petterson. Po prostu. Nie słyszałam o was.
- Znałem kiedyś taką jedną Michelle. Była dziwką. A tak w ogóle, to pewnie nie znasz nas dlatego, że rodzice nie pozwalają ci słuchać takiej szatańskiej muzyki, a w domu masz być przed dobranocką.
- Ale jak chcesz, to możesz poznać nas lepiej i przy okazji odebrać swoje autografy. W tej chwili już musimy lecieć, ale jutro spotkasz nas w tym samym miejscu, o tej samej porze - McKagan, co ty pierdolisz?
- No ja nie wiem czy przyjdę. Tacy rockersi jak wy pewnie nie chcą się zadawać z taką cnotką, jak ja.
- Bądź punktualnie.
Rzuciła zdawkowe "Na razie" i oddaliła się.
Oddalała się, a ja nie mogłem odwrócić od niej wzroku. "Bądź punktualnie". Na prawdę tylko na tyle mnie stać? Co w tej dziewczynie jest takiego wyjątkowego? Przecież to dziewczyna, jak każda inna. Tylko trochę młodsza. Tylko trochę bardziej niewinna. Tylko trochę bardziej urocza. Tylko trochę.. Nie!
I tak biłem się z myślami. Po jednej stronie coś, co pociągało mnie do tej Michelle, z drugiej zdrowy rozsądek. I tak do końca dnia. Do chwili zapomnienia nad piwem w Rainbow.

Slash:

Metallica - Master of Puppets
Szliśmy z Mckaganem Sunset. Rozmowy pomiędzy nami nie dało się zrozumieć. Taka ilość win robi swoje, a jeszcze ten skurwysyn kupił jakiś gówniany towar, przez który myślałem że zaraz kopnę w kalendarz. Ten to nie ma głowy do zakupów.  Żar lał się z nieba, co też nam nie pomagało. Chociaż jak tak sobie myślę, to Mckagan i tak nie byłby w stanie nic powiedzieć, a to wszystko przez tą laskę, Michelle. Widać, że miał ochotę ją przelecieć. No cóż, chyba mu się nie dziwię. Ładna, zgrabna, duże cycki, długie nogi, wszystko miała na miejscu. Jedyną wadą było to, że młoda, ale to w sumie żadna przeszkoda, nie takie już ruchaliśmy. A tak odnośnie ruchania, to dzisiaj muszę coś zaliczyć, bo wykituje. Od dwóch dni, nic mi się nie trafiło, a to klęska jak dla mnie. Może dzisiaj coś w Rainbow spotkam niewiastę wartą mnie. "Ooo całkiem ładny materiał" - pomyślałem obracając się za młodą, niczego sobie blondynką. Po dłuższej chwili zamyślenia, przemówiłem, to znaczy, wybełkotałem:
-Zaraz, zaraz Duff. Czy my przypadkiem nie znamy jakiejś Michelle?
- No właśnie, też mi się tak wydaje.
- A to nie przypadkiem ta dziwka, którą ruchaliśmy wszyscy po kolei?
- No tak, a później jej nie zapłaciliśmy.
- Ciekawą miała minę, kiedy wywaliliśmy ją z Hell'a bez ubrania, pieniędzy i dokumentów.
- Ale i tak lepsze było, kiedy na drugi dzień przyszedł jej alfons i wpierdolił Axlowi.I tak wspominaliśmy każdego alfonsa, od którego rudy dostał po mordzie, aż dotarliśmy pod nasz piękny, ładny i zajebisty domek. A tam co? Gliny wychodzące z  naszego pięknego, ładnego i zajebistego domku? No ale cóż, to żadna nowość. Odwiedzają nas prawie codziennie. Ooo i nawet jakaś ładna policjantka. Mógłbym ją przelecieć.. Nie! Chociaż przez chwilę postaram się być grzeczny. Kurwa, to za trudne.. Tak w sumie, to chce mi się pić. Mam nadzieję że te skurwysyny będą coś miały. Muszą mi oddać trzy wina, które ostatnio rozpierdolili, po tym jak to bawili się w berka. Oczywiście pod wpływem speed'a.. Ooo a co to? Słońce ma ręce?

Emily:

Looks That Kill - Motley Crue


Siedziałam spokojnie w domu, ale już za chwilę miało mnie w domu nie być. Nie lubię w nim za długo siedzieć. Czuję się wtedy taka ograniczona. A do tego ciągłe czepianie się rodziców. "Nie maluj się, wyglądasz jak panda", "Z kim ty się zadajesz?", "Powinnaś brać przykład z Michelle". To ostatnie najbardziej działa mi na nerwy. Kocham Michelle, ale nienawidzę, kiedy ktoś nas porównuje. Jestem ta gorsza, głupsza, wredniejsza i bardziej nieznośna. Tak wiem, dotarło to do mnie już ładnych parę lat temu, nie muszą mi wszyscy o tym przypominać na każdym kroku. Na szczęście jestem na tyle mądra żeby wiedzieć, że to nie jej wina, dlatego nadal się przyjaźnimy i na tyle inteligentna, żeby mieć w dupie, co kto o mnie powie. A wracając do temu: kolejny powód, dla którego nie lubię siedzieć w domu? Kłótnie rodziców. Moi rodziciele są wziętymi lekarzami, to książkowe przykłady pracoholików. Nie dość, że nie umieją przez to do końca okazywać rodzicielskiej miłości, to w dodatku kłócą się ze sobą niemiłosiernie. O wszystko, nawet o to, z jakiej knajpy zamówić obiad. Tak, u mnie w domu jest bardzo zabawnie.
Siedziałam tak i szukałam w szafie mojej ulubionej koszulki z Motley Crue, kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Otworze! - Ten komentarz z mojej strony był zbędny. I tak wiadomo, że mama nie ruszy szanownych czterech liter, aby podejść do drzwi.
Koszulki niestety nie znalazłam, wzięłam więc pierwszą, lepszą i trzymając ją w ręku, stojąc w samym staniku otworzyłam drzwi. Doskonale wiedziałam kogo za nimi zobaczę, także luz.
- Siema! - Bingo! Czasem się zastanawiam, co takiego powoduje to, że doskonale wyczuwam kiedy to właśnie Michelle stoi za drzwiami.
- Cześć. - Menda zaraz zlustrowała mnie od stup do głów. Uwielbiam to nieco zażenowane spojrzenie mojej przyjaciółki. Zawsze doprowadza mnie do śmiechu. Słodka niewydymka. Jak to możliwe, że tak różne osobowości w ogóle zwróciły na siebie uwagę, nie mówiąc już o przyjaźni?
- Co tam? - Zarzuciłam koszulkę chociaż wiedziałam, że mimo wszystko Michelle wcale nie przeszkadza, jak paraduję w staniku.
- Nie zgadniesz co mnie spotkało kiedy robiłam zdjęcia nowym aparatem.
- Co kurwa? widziałaś trupa? Albo nie! Ja pierdole. Nie mów mi, że widziałaś Nikkiego Sixxa!
- Emily! Mówiłam ci tyle razy, wyrażaj się! Język jakim się posługujesz świadczy tylko i wyłącznie o tobie! - No pewnie, matka nie słyszała mojego wołania, kiedy pytałam gdzie do cholery schowała moją bluzkę, ale to już tak.
- Dzień dobry pani Young! - I jak tu nie mieć jej za chodzący ideał? Szkoda, że mama nie zna jej tak dobrze jak ja.
- No dobra, nie ważne, opowiadaj.
- No, aparat robi lepsze zdjęcia, mniej prześwietla. Obsługa jest nieco trudniejsza ale .. - I w tym momencie, prawdopodobnie za sprawą mojego wzrostu zrozumiała, że nie o to mi chodziło - Aaaa, ty chcesz żebym ja opowiedziała kogo spotkałam, tak ? - Bingo! - No wiec: Idę sobie, robię zdjęcia i nagle przy melinie, wiesz której. Tam niedaleko domu mojej babci, widzę dwóch facetów. Starsi od nas. Jeden pił piwo, ale z tego co widziałam prawdopodobnie grał na basie, drugi brzdąkał coś na akustyku.. Całkiem nieźle grał muszę ci powiedzieć. W każdym razie uznałam, że zrobię im zdjęcie. Oni to zauważyli i była dość oschła rozmowa, ale na końcu i tak wyszło na to, że zapraszają mnie jutro o tej samej porze w to samo miejsce.
- No co ty, kontynuuj pierwszy wątek, przecież słuchanie o aparacie też jest bardzo ciekawe. - Uwielbiam zwracać się do ludzi sarkazmem - Oooo no to zajebiście. Ale wiesz, ja bym chyba nie szła na spotkanie z meliną. No chyba że mieliby wino. Chociaż nie, wtedy i tak bym nie szła. Ty jesteś taka napalona, a oni pewnie chcą cię tylko przeruchać.
-  Em! Nie mów tak! I tak nie mam zamiaru tam iść, ale przecież doskonale wiesz, jak nie lubię jak mi coś insynuujesz. A do tego... nie mów przeruchać, bo to wulgarne. - Już widzę jak aureola pojawia się nad jej głową.
- Ale co ja takiego powiedziałam? No to dobrze, znając meliny jeszcze by ci coś zrobili.
- No i lepiej. Ale spokojnie, tak jak mówiłam i tak nie mam zamiaru tam iść.
- A co dzisiaj w ogóle robimy, bo nie chce mi się siedzieć w domu, i słuchać kazań rodziców, jak mam się zachowywać...
- Możesz przyjść do mnie.
- Nie. Ja tam próbuję dzisiaj wbić do Rainbow, po prostu muszę tam dzisiaj wejść. Idziesz ze mną?
- No, no dobra. Ale co z rodzicami?
- Moim powiem, że idę do ciebie. I tak tego nie sprawdzą, bo mają dzisiaj dyżury w szpitalach.
- Ok. To ja moim powiem, że nocuję u ciebie. I tak nie skontaktują się z twoimi rodzicami, jeżeli powiem, że mają dyżury.
- No i sprawa załatwiona. Jak dzisiaj ten głupi ochroniarz nie będzie chciał mnie wpuścić, to go pogryzę. Ja ci to obiecuję! Muszę tam wejść.
- Tak, tak.. no jasne.
- Wątpisz?
- Skądże. Dobra, ja biegnę do domu. Mama pewnie się już denerwuje, godzinę temu miałam być. Będę o 20.00
- Do wieczora! - krzyknęłam.
I tak znowu zostałam sama. Ale nie na długo, wieczorem miałam z Michelle podbijać Sunset.

TRZY GODZINY PÓŹNIEJ

Michelle za chwile będzie, a ja nadal wyleguję się z basem na łóżku. Wypadałoby się ruszyć.
Pobiegłam do łazienki, odświeżyłam się i poleciałam szukać w szafie jakiejś odpowiedniej szmatki. Mojej ukochanej bluzki oczywiście nie znalazłam, zamiast tego wybrałam koszulkę na ramiączkach z Thin Lizzy. Do tego krótkie spodenki, jakiś makijaż i jestem gotowa. Słyszę dzwonek do drzwi. Idealnie!
Za drzwiami oczywiście Michelle. To ta suka miała moją koszulkę! No pięknie..
Petterson to ten typ osoby, która nawet w koszulce z napisem "Pieprz mnie" wyglądałaby uroczo i niewinnie. Weźmy na przykład to, jak wygląda teraz. Bluzka z jednym z najbardziej kontrowersyjnych zespołów świata, a ty odnosisz wrażenie, że ona wybiera się do kościoła, chorej babci, albo czytać książki bezdomnym psom.
- Siema Petterson.
- Witaj Em.
Koniec gadania, kierunek: Rainbow.

Michelle:

Livin' On A Prayer - Bon Jovi

Emily wyglądała wystrzałowo. Zazdroszczę jej tej iskry, którą w sobie nosi. Idzie ulicą, a ludzie nie potrafią się za nią nie odwrócić. Starsze babcie z pogardą, faceci z zaciekawieniem, a kobiety z zazdrością. Teraz też wyglądała zjawiskowo. Nie blefuję. Każdy kto by ją zobaczył, przyznał by mi rację. Przez nią zawsze dostaję kompleksów. Ona i ja, szara myszka. Często ludzie mnie nie zauważają, traktują jak powietrze a to tylko dlatego, że koło mnie idzie Em.
No więc szłyśmy do Rainbow, Emily nadal przykuwała spojrzenia ludzi. Prowadziłyśmy jakąś nic nie znaczącą rozmowę. No i w końcu stanęłyśmy przed barem. Świecący neon raził w oczy, ale to tylko potęgowało zajebistość tego miejsca. Przyznam się, że na plecach czułam dreszcz emocji. Spojrzałam na Em - oaza spokoju. Jej równowaga w tego typu sytuacjach zawsze dodawała mi odwagi.




ROZDZIAŁ II


TEGO SAMEGO DNIA.

Michelle:

Breaking The Law - Judas Priest

Stwierdziłyśmy "raz kozie śmierć, najwyżej nie przeżyjemy". Podeszłyśmy pod główne wejście. Przed budynkiem było mnóstwo ludzi. Wśród tłumów glamerzy, rockersi, metale, punki i fani disco. Emily wkroczyła do akcji, ponieważ ja nie byłabym w stanie nic zrobić.
- Czeeść Norman - powiedziała miłym głosem. - Może dzisiaj nas wpuścisz, no przecież nikt się nie dowie.
-  Niestety dziewczyny ... Nie wpuszczę was do środka dopóki nie skończycie osiemnastu lat. Wróćcie za kilka lat. A teraz nie zajmujcie miejsca przeznaczonego, dla pełnoletnich.
- No ale my już za niedługo będziemy miały osiemnaście lat - Emily dalej nie przestawała.
- Znam was ... Wiem, że macie po 15 lat. I wiem, że wasi rodzice na pewno nie mają pojęcia o tym, że tu jesteście ... Jeżeli odejdziecie bez scen, nie dowiedzą się o tym.
- Wpuść nas! Rozumiesz! Mam to w dupie czy się o tym dowiedzą czy nie! - Wyglądało na to że puszczają jej nerwy...Norman nagle zaczął nas odpychać od drzwi. Stwierdziłam że nie mogę tak stać i patrzeć.
- Zostaw nas zboczeńcu! - Jednak to było nic, w porównaniu do... Emily wpadła w szał, wskoczyła na plecy Normanowi, po czym gdy ten próbował ją zrzucać, ona zaczęła go gryźć. Jak mocno potrafi, i gdzie tylko może. Do tego zaczęła krzyczeć:
- Ty jebany fetyszysto! Masz nas wpuścić czy się to tobie podoba, czy też nie! Wpuść nas kurwa ty jebany pedale! - czasami nie była tolerancyjna, albo po prostu lubiła określenie 'pedał'.
- Zostaw mnie! Zwariowałaś?! - wkurzonym głosem powiedział ochroniarz, po czym zrzucił ją ze swoich pleców. Ludzie zaczęli dopingować, jedni Emily, drudzy ochroniarzowi.
Wraz z gapowiczami stałam sobie z boku, przyglądając się całej tej sytuacji. Czekałam aż wreszcie Norman straci resztki cierpliwości i wezwie policję. Wtedy byłoby już po nas, rodzice by nas zabili. Dosłownie.


Slash:

Big Dumb Sex - Soundgarden

-Ooo, a co to kurwa? - pomyślałem, kiedy zauważyłem jakąś dupę, która siedziała Normanowi na plecach. Była wyraźnie wkurwiona, przecież bez powodu się kogoś nie gryzie... Ten to ma zajebistą pracę. Każdego dnia zyskuje jakąś bliznę. Podszedłem bliżej, myślę sobie "niezła laska" chociaż nie widziałem jej aż tak dobrze, ponieważ było już ciemno. No ale trochę za ostra, jeszcze by mi obiła moją piękną mordkę i nie byłaby już taka piękna, chociaż nie...dalej by była. Ona zawsze będzie piękna i zajebista. Później mój wzrok skierował się na dziewczynę obok, całkiem ładna. Zaraz, zaraz, przecież to ta...jak ona się nazywała? Margaret? Nie...Michael? Nie, to też nie to imię. Kurwa za dużo ich... Michelle? Tak, to na pewno Michelle. Pomyślałem że może do niej zagadam i załatwię Mckaganowi jakąś laskę, a może sobie...zobaczymy.
- Ooo, ja cię znam!
- Tak, miałeś zaszczyt mnie poznać.
- Nieźle się zapowiada. Ciekawe gdzie takie wredne i agresywne istotki się rodzą - powiedziałem, przyglądając się temu całemu zajściu.
- W Los Angeles - odpowiedziała pewnie.
- Skąd ta pewność? Znasz ją?
- Tak, to moja przyjaciółka...
- Ooo, ostro. A co ona taka niewyżyta?
- Ochroniarz nie chce nas wpuścić do środka, a Emily jest trochę zbyt impulsywna...
- Zaczekaj chwilę, ja zaraz to załatwię. - pomyślałem, że mogę przecież im pomóc, wtedy będą musiały się mi odwdzięczyć. Zawsze to jakieś korzyści. Podszedłem do Normana, szepnąłem mu do ucha że je znam i że ma je wpuścić, po czym włożyłem do jego kieszeni 5 dolarów, "a co mi tam...Niech stracę...a może i zyskam" myślałem. Ochroniarz odsunął się, po czym pozwolił wejść dziewczyną do środka. A Agresywna Koleżanka nadal krzyczała:
- Co za cieć! - oraz kilka innych eufemizmów...


Michelle:
No Emily dopięła swego, co prawda za pomocą Flasha, ale ważne że JESTEŚMY W RAINBOW! Stwierdziłam, że musimy oddać te pieniądze naszemu koledze, no bo co on sobie o nas pomyśli... Ale w sumie Flash wyglądał całkiem inaczej niż przed południem. Z menela przemienił się w całkiem niezłego gościa. Miał na sobie białą koszulkę z Black Sabbath (która podkreślała jego ciemniejszy kolor skóry), czarne spodnie, oraz granatowe trampki.
- Emily, masz może 2,5 dolara? - powiedziałam wyjmując swoją część z kieszeni.
- Mam, ale nie dam. - Wygląda na to, że była bardzo zadowolona, że tutaj jest.
- Nie wydziwiaj tylko dawaj, bo muszę oddać Fleszowi za to, że pomógł nam wejść.
- On mi łaski nie zrobił, że mu dał 5 dolców... - z oporem, ale wyciągnęła swoją należność.
- To jak? Idziemy się nachlać, skoro już tu jesteśmy? - No tak, Emily lubiła alkohol.
- No nie wiem, rodzice mnie zabiją... - nigdy nie piłam, więc pewnie szybko bym się upiła, a tego nie chcę...
- No weź, jesteśmy już w Rainbow, a ty co? Nie napijesz się ze mną?
- Nie wiem, muszę to przemyśleć...Na razie idę oddać kasę Fleszowi. Chodź, pójdziesz ze mną.


Emily:
Shitlist - L7
Podeszłyśmy do tego kolesia który pomógł nam wejść, aby dać mu jego kasę, nie wiem po co dawał ją temu ochroniarzowi, ale kij z tym. Dalej byłam wkurzona i natychmiastowo musiałam się 'czegoś' napić. Oczywiście Michelle nie chciała, przecież na pewno upije się jednym drinkiem. Oddała mu kasę. Okazało się, że nie jest sam, a z czterema innymi koleżkami. Widziałam że moja 'towarzyszka od wbijania do Rainbow' chciała się z nimi przywitać, jednak jak to zawsze przy obcych zapomniała co ma powiedzieć. Zdobyła się na wyjąkanie cichego "Cześć". Rudy osobnik siedzący przy tym samym stoliku to widocznie zauważył i powiedział:
-Siema dziewczyny. Ooo, Slash widzę że znalazłeś sobie nowe panienki? - No to się we mnie zagotowało.
- Co ty opowiadasz?! Pojebało cię?! - nie wytrzymałam.
- Spokojnie, spokojnie, co ja takiego powiedziałem? - powiedział cwaniackim głosem, na co kolega spod drzwi odparł:
- Rose, lepiej sobie nie zadzieraj. Przed chwilą byłem świadkiem, jak ta laska o mało co nie zagryzła ochroniarza. - Na co wszyscy obecni przy stoliku wybuchnęli śmiechem, po czym zaczęli się przedstawiać. Oczywiście musiałam przedstawiać Michelle, bo ona dalej stała z otwartymi ustami i nic nie mówiła. W końcu Izzy zapytał:
- A jej co się stało? - Pokazując ręką na Niemowę.
- Aaa, ma zły dzień po prostu - powiedziałam, uśmiechając się.
- Zawsze gdy ma gorszy dzień mdleje? - powiedział to, gdy Michelle osuwała się na podłogę.
- Kurwa! - wykrzyczałam, po czym próbowałam ocucić przyjaciółkę. - No obudzić się! - Spoliczkowałam ją i nagle odzyskała świadomość.
- Miałam dziwny sen. Zemdlałam przez 5 chłopaków patrzących prosto na mnie.
- Wiesz, tylko to nie był sen...- powiedziałam, po czym wybuchnęłam śmiechem, nowo poznani koledzy także.
- A za to spoliczkowanie i tak ci kiedyś oddam. - oo, groźna Michelle. Tego jeszcze nie było.



Michelle:
- Co?! - powiedziałam kiedy zobaczyłam, zwijających się ze śmiechu chłopaków. - O kurwa!  - po czym wstałam, i myślałam że spalę się ze wstydu. Podeszłam do Emily i powiedziałam jej, żeby poszła za mną bo musimy porozmawiać.
- Co jest?
- Chcę być jak najdalej od nich, powinnaś zrozumieć. Nie umiem przy nich się odezwać.
- Zauważyłam, ale dobra chodźmy do łazienki. Tam może będzie trochę spokoju.- powiedziała Emily, po czym obie zmierzałyśmy w tamtym kierunku.
- A właśnie skąd ty znasz Flasha, czy jak mu tam? - rozmawiałyśmy po drodze
- No to jest jeden z facetów, którym robiłam dzisiaj zdjęcia.
- Co? Naprawdę?! No to niezły masz gust.
- Właśnie dlatego chcę stąd wyjść.
- No to już wszystko rozumiem - powiedziała uśmiechając się.
Nagle usłyszałyśmy głos wołający za nami.
- Ej, dziewczyny! A wy dokąd? Impreza dopiero się zaczyna! - wołał ciemnoskóry.
- Zaraz wrócimy! - odpowiedziała mu Emily.
Doszłyśmy do miejsca zwanego toaletą. Na podłodze walały się strzykawki, oraz puste woreczki po narkotykach. W tle prócz muzyki z klubu było słychać pieprzące się pary. Ogólnie to nie było tam ciekawie, nie umiałam się tam odnaleźć. Emily oczywiście radziła sobie z tym całkiem dobrze. W ogóle nie zwracała na to wszystko uwagi.
- Czyli nie wracamy już do stolika? - zapytałam.
- A dlaczego mamy nie wracać?
- Bo właśnie przy nich zemdlałam? Bo nie umiem wydusić słowa? To chyba wystarczy ...
- Noo dobra, skoro tak wolisz. - nagle do WC wszedł Slash. A ja głupia liczyłam na chwilę spokoju.
- Dzięki mnie weszłyście do Rainbow. Teraz musicie się trzymać nas i naszego stolika. Tak w ramach podziękowania. - Najwyraźniej usłyszał fragment naszej rozmowy. Emily popatrzyła na mnie, chyba już wiedziałam co to znaczy.
- No dobra, możemy zostać. - stwierdziłam że skoro już się tyle natrudziła, no to mogę coś dla niej zrobić. Wróciłam do stolika usiadłam na wolnym miejscu, obok Duffa. Starałam unikać się wzroku chłopaków. Jednak i tak, po całej tej akcji wszystkie spojrzenia były skierowane na mnie.


Slash:

Whitesnake - Is This Love

 Gdy wychodziliśmy z kibla światło padało na twarz Emily. Zobaczyłem jaka była zajebista. Miała długie ciemne włosy, duże oczy i usta, takie jak lubię u dziewczyn. Mój wzrok przez chwilę skupił się na jej koszulkę z Thin Lizzy, tutaj miała dla mnie plusa - jeden z moich ulubionych zespołów. Jak popatrzyłem już na koszulkę, skierowałem wzrok na jej cycki, także były całkiem niezłe. Co ja mówię?! Były dużo lepsze niż niezłe. Do tego ubrane miała dżinsowe szorty, które podkreślały jej długie nogi. Kurwa, aż mi odjęło mowę. Zawsze widziałem jak zagadać do laski, jednak teraz było inaczej...No fajnie Slash, ty debilu, dziewczyna musi rozpoczynać rozmowę, bo przecież ty kurwa nie możesz tego zrobić...
- Przypomnij mi, jak miałeś na imię? Zapomniałam. - Oo i ten jej ładny uśmiech, zaraz nie wytrzymam.
- Ja?...Flesz...Nie! To znaczy mam na imię Slash. - Gratuluję frajerze, właśnie zrobiłeś z siebie kurwa idiotę po raz drugi...zajebiście.
- Postaram się zapamiętać - powiedziała, zalotnie się uśmiechając.
- A ty jesteś Emily, tak? - dobrze wiem jak ma na imię, ale musiałem jakoś podtrzymać rozmowę.
- Tak...Emily. O ile mi się nie zdawało to chyba ostatnio widziałam plakat z waszymi osobami. Macie zespół, tak?
-  Tak... mamy zespół. Ja gram na solowej, Duff na basie, Izzy na rytmicznej, Steven na perce, a Axl to wokal. Gramy najczystszy hard rock jaki świat kiedykolwiek widział. Już za niedługo będziemy najlepszym zespołem świata. Znaczy, już jesteśmy, ale później do tego dojdzie jeszcze sława. - oczywiście musiałem się nakręcić i gadać jak najęty.
- Oo no to ciekawie, może kiedyś przyjdę na wasz koncert.
- Zapraszamy, będzie mi miło..Yy, znaczy: nam będzie miło. - Znowu to jebane zdenerwowanie dało o sobie znać.

*W tym samym czasie.*


Duff:
Always - Bon Jovi
Michelle nie patrzyła na nikogo. Jakaś taka nieśmiała była. Przed południem się taka nie wydawała, a tu proszę. Stwierdziłem, że może rozładuje jakoś jej stres.
- No to jak? Przyjdziesz jutro po autografy? - jest dobrze, spojrzała na mnie.
- Obawiam się, że do jutro nie zdążę wywołać zdjęć - powiedziała nieśmiało.
- Tyle, że resztę terminów na rozdawanie autografów mamy już zajęte.
- No trudno. Będę musiała przeżyć wyłącznie z waszym zdjęciem i świadomością że się z wami kłóciłam... A, no i z twoim zdjęciem którym będę cię szantażować. - W tym momencie zrobiła mi zdjęcie, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

Michelle:

Cherry Bomb - The Runaways

Rozmawiałam tylko z Duffem. Bałam się odezwać do kogoś innego. Przy tym wielkim blondynie czułam się w miarę swobodnie. Pewnie przez jego dziecięce usposobienie. Tak, zachowywał się jak duże dziecko, co poniekąd mnie wkurzało. Ale przymknęłam na to oko, zwaliłam te przeczucia na późną porę i zmęczenie. Jeżeli chodzi o stres, znalazłam na niego ciekawy sposób. Popijałam co jakiś czas piwo Duffa. Gdyby nie to, że Em zajęta była Slashem, pewnie byłaby ze mnie dumna.
- Ile ty w ogóle masz lat?
- A ile byś mi dała? Hmm? - uśmiechał się zalotnie.
- Wyglądasz na 21, ale zachowujesz jak 13-latek. Oczywiście nie chcę Cię urazić - Kurde, nie umiem być nie miła dla ludzi.
- No wiesz czasami trzeba - powiedział całkiem sympatycznym głosem.
- No to ile masz lat w końcu? - nie skomentowałam tego, co on powiedział.
- Jedynie 18.
- Aha. - Miałam nadzieję, że nie zapyta o to samo mnie.
- A ty ile masz? - Niestety, nadzieja matką głupich.
- 13?
- Pudło?
- 12? - Wyszczerzył się.
- 15 - powiedziałam podpijając jego piwo.
- Ej, ej! Koleżanko! Ja na to piwo musiałem zapracować, a z tego co wiem to masz dopiero 15 lat. - powiedział poważnym głosem
- Masz i nie płacz - dałam mu 5 dolców, bo tylko tyle mi zostało.
- No przecież żartuję, pij. - roześmiał się.

*Dwa piwa później*

Oparłam głowę na ramieniu Duffa. Zrobiłam to nie do końca świadomie. Po prostu głowa była taka ciężka, a obraz przed oczami mi się rozmazywał. To pewnie przez zmęczenie. Ale czy przez zmęczenie chciało by mi się wymiotować?
- Ooo wyczuwam że ktoś tu ma słabą głowę - powiedział drwiąco
- Duff, zejdź ze mnie bo mi duszno. Nie mam słabej głowy tylko po prostu.. - nie dokończyłam mojej wypowiedzi, bo właśnie w tym momencie o mal nie zwymiotowałam na stół. Wstałam, chciałam iść do ubikacji, ale nie do końca byłam w stanie.
- Ale ja przecież jeszcze w tobie nie jestem. Gdzie idziesz? To znaczy, gdzie próbujesz iść, to cię zaprowadzę...
- Co? - szczerze nie zrozumiałam o co mu chodzi, ale uznałam, że nie chcę wiedzieć. - Do ubikacji... zaraz chyba puszczę pawia.
- No to może Emily niech z tobą pójdzie? No chyba że ja mam iść.
Nie odpowiedziałam, bo znowu poczułam kolejny napływ mdłości. Szłam zygzakiem w stronę ubikacji, podpierałam się czego tylko mogłam. Nikogo nie zdziwił widok nachlanej 15 latki, dla nich to normalne.
Zaczekaj! Pójdę z tobą! - krzyczał za mną Duff
Zatrzymałam się na chwilę i przymknęłam oczy, bo świat mi przed nimi wirował.
- Źle się czujesz?
- Bywało lepiej.
- To jak? To był twój pierwszy raz w piciu widzę. - uśmiecha się.
- Musiał kiedyś nastąpić. - Także się do niego uśmiechnęłam.
Doszliśmy już do ubikacji. Duff bez skrępowania wszedł do damskiej, oczywiście żadna dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi. Poleciałam do pierwszej z brzegu obskurnej kabiny, sam jej widok wywoływał u mnie odruchy wymiotne.
- Lepiej ci już? - zapytał, w między czasie rozmawiając z jakąś laską.
- Czuję się teraz taka lekka - bardziej idiotycznej rzeczy wtedy powiedzieć nie mogłam.
- Ciekawe dlaczego? - powiedział z sarkazmem. - Może odprowadzę cię do domu?
- No chyba że chcesz zostać?
- Nie, nie, nie. Do domu nie, rodzice by mnie chyba zatłukli. - wyszłam z kabiny i obmyłam twarz, było mi już lepiej.
- No to może u Emily?
- Ona jest zajęta. - Stałam oparta o framugę drzwi kibla i podziwiałam Emily flirtującą ze Slashem. Chciałabym tak umieć, każdy byłby mój. A tak? Nikt się za mną nawet nie obróci.
- No to może pójdźmy do mnie? - powiedział z uśmiechem zboczeńca.
- No nie wiem ... - wahałam się. Przecież nie mogę iść do domu obcego kolesia, ale z drugiej strony. Czułam się tak okropnie.


Slash:

Stałem przy barze z Emily. Piłem mało, mało jak na mnie oczywiście, a to dlatego, żebym był w stanie panować nad tym, co mówię. Emily była inteligentna i to bardzo. Musiałem uważać na każde słowo.
- No więc mówisz, że twoi rodzice są znanymi lekarzami? Co ich córka robi więc w Rainbow?
- Jakby moi rodzice wiedzieli że tutaj jestem, to nie miałabym po co wracać do domu.
- Konsekwencje podwójne, jak by się dowiedzieli z kim się w Rainbow zadawałaś. - uśmiechnąłem się trochę mimowolnie.
- Oni by woleli żebym zadawała się arystokracją, szlachtą i innym chujostwem, no i tu właśnie mają problem, bo nic takiego nie będzie miało miejsca.
- A Michelle? Jej chyba bliżej do arystokracji, niż do mnie. Jeszcze nawet przy mnie nie użyła przekleństwa.
- Wiesz, ona jest nieśmiała, ale przy bliższym poznaniu okazuje się coś innego. A rodzicom  nic do tego z kim się będę zadawać.
- Hahahaha .. Duff ją już chyba bliżej poznał, a z tego co widzę, to zamierza jeszcze bliżej.
- Właśnie widzę, ale raczej nie będzie miał łatwo. Swoją drogą to ciekawe gdzie oni razem zniknęli - powiedziała swoim seksownym głosem. Bałem się, że jeszcze chwila, nie wytrzymam i się na nią rzucę.
- A to ona faktycznie taka cnotka? - musiałem się jednak powstrzymać, w czym pomógł mi łyk drinka.
- No wiesz, jak większość dziewczyn w tym wieku.
- W sumie ... - I znowu palnąłem. Jeszcze pomyśli, że mam je za puszczalskie. Kolejny łyk drinka powinien pomóc. - O, już wiem, gdzie są. A raczej, gdzie ich zaraz nie będzie. Wychodzą z Rainbow .. Chyba faktycznie mu się udało - patrzyłem w stronę wyjścia z zadziornym uśmiechem dumny z przyjaciela.
- Boże! Tak to jest jak niektóre osoby za dużo wypiją. - chyba mówiła o Michelle, ponieważ na nią patrzyła. - Dobra, ja muszę lecieć.
- Spotkamy się jeszcze? - krzyknąłem za nią na odchodnym.
- Bądź jutro o 13.00 na plaży - odpowiedziała biegnąc już za Michelle i Duffem.
Odwróciłem się, żeby nie zobaczyła jak bardzo się cieszę. Przecież nie mogę jej tego pokazać, przynajmniej nie tak od razu. A teraz mogłem już z czystym sumieniem wypić całego drinka, a nawet zamówić kolejnego.
Emily:

The Zoo - Scorpions

Prowadziłam sobie bardzo ciekawą rozmowę ze Slashem. Swoją drogą ciekawy gość, ale raczej nie mój typ faceta. Rozmowa się toczyła, aż nagle mój kolega od drinka, powiedział że Michelle właśnie wychodzi z klubu z Duffem. Obróciłam głowę w stronę wyjścia i zobaczyłam ledwo trzymającą się na nogach przyjaciółkę, oraz prowadzącego ją Mckagana. No cóż musiałam pożegnać się ze Slashem, jednak umówiłam się z nim na jutro. Ten Duff to nie za bardzo mi się podobał. Napoił Michelle i pewnie liczył że ją przeleci, jednak nie dopuściłabym do tego. Podeszłam szybkim krokiem do 'pary' :
- Michelle, a gdzie ty idziesz? - powiedziałam z lekkimi nerwami.
- Do Duffa. - Zgłupiałam, nie wiedziałam czy iść z nimi, czy im wtedy przypadkiem w czymś nie przeszkodzę.
- Jako to Duffa? I co nie miałaś mi zamiaru nawet powiedzieć gdzie idziesz?
- Źle się czuję. - Faktycznie nie wyglądała najlepiej - Nie chciałam ci przeszkadzać, przepraszam. - Nawet napruta była grzeczna.
- No to trzeba było powiedzieć. Nie robię jakiejś ważnej rzeczy żebyś mi przeszkadzała,
- Dobrze, następnym razem ci powiem.
- A co teraz zamierzasz? - w tym momencie przypominałam gadką swoich rodziców
- Pójdę do Duffa, a rano wrócę do domu. - Zaś Michelle zawarczała jak ja kiedy rozmawiam z matką.
- No to ja najwyżej prześpię się na dworcu. No fajnie własna przyjaciółka zostawia mnie dla jakiegoś fagasa. - Duff się trochę obruszył, ale Michelle nie dała mu dojść do słowa.
- Nie zostawiam Cię, dla nikogo. Chodź z nami.. - I w tym momencie gdzieś poleciała. Pewnie puścić pawia. A blondyn za nią, jak by był uwiązany.
 -No fajnie. - powiedziałam sama do siebie. "Cóż za udany wieczór" pomyślałam. Uznałam, że zanim wrócą pójdę zamówić sobie wino, tak też zrobiłam. Kiedy wróciłam przed klub, znalazłam moje zguby, trafił mi się ciekawy widok: McKagan trzymający włosy Michelle, podczas kiedy ona rzygała.
- Dzięki Duff, już lepiej - powiedziała Michelle. Chyba mnie nie zauważyli.
 - Duff, a to nie będzie problem? - zapytałam głośno.
- No co ty, mam dużo miejsca. Krisa dzisiaj nie ma, nocuje u laski, macie cały salon dla siebie. - powiedział nie patrząc na mnie.
- Krisa? No dobra możemy iść, ale mam kilka warunków, a właściwie to jedne. - no fajnie, chyba właśnie zdecydowałam się na pójście na noc do faceta którego znam kilka godzin.
- Kirs to mój współlokator. No, słucham.
- Łapy z daleka od Michelle i ode mnie. Jeden nieprawidłowy ruch, a dostaniesz w zęby. Strzeż się, trenuje boks... - Starałam się mieć to moje groźne spojrzenie.
- A może Michelle będzie chciała? - zapytał z zadziornym uśmiechem. Widać było, że sam nie jest do końca trzeźwy.
- No to wiesz, to inna sprawa - wiedziałam że to pijacki żart, nie wzięłam go na poważnie.
- Zamknijcie się do jasnej cholery! - Nagle odezwała się Michelle. Do dzisiaj nie wiem, co ją tak wtedy zdenerwowało.
- No a co w ogóle my takiego mówimy? - zawsze lubiłam wkurzać ludzi.
Petterson tego nie skomentowała. W przeciwieństwie do mnie, ona unikała jakichkolwiek konfrontacji. Szła zygzakiem. Najebana Michelle, to takie zabawne. Zanim zdążyłam się nacieszyć tym widokiem, stał już przy niej Duff.
- No kurwa, taki ładny widok był, a ty go niszczysz. - Mogłam pozwolić sobie na odrobinę drwiny. Wiedziałam, że Michelle i tak do jutra nie będzie niczego pamiętała.
- Gustujesz w dziewczynach Emily? - Uśmiechnął się przez ramie podtrzymując Michelle. W sumie, to był całkiem przystojny.
- Ja? Oczywiście. - Odwzajemniłam uśmiech.
- Chodźcie, bo za chwilę wykituję! - Michelle znowu przemówiła.

* Kilka minut później *

Mieszkanie blondyna mieściło się zaraz koło Sunset. To pewnie celowe umieszczenie tego lokum. W środku, no cóż, bałagan to mało powiedziane. W przedpokoju jeszcze dało się swobodnie przemieszczać, nie mogłam niestety powiedzieć tego o salonie. Puszki po piwie, opakowania z pizzy, butelki po wódce. Jestem pewna, że gdybym dobrze poszukała, znalazłabym strzykawki, czy inne skarby. Zaraz po wejściu ten widok mnie odrzucił, miałam zamiar wziąć Michelle pod pachę i iść spać na dworzec, ale po chwili uznałam, że jest tu całkiem w porządku. Syf był, owszem, ale przytulniej niż w idealnie posprzątanym salonie w moim domu.
- Pić mi się chcę w sumie - poinformowałam go, z nadzieją, że zaproponuje jakieś piwo czy coś..
- Mamy tylko kranówę - powiedział pomagając Michelle położyć się na kanapie.
- Spoko może być - podeszłam do kranu po czym się napiłam. - No dobra, ja idę spać. - położyłam się wygodni na podłodze, zaraz po przesunięciu wszystkich rzeczy znajdujących się na niej.
- Sorry, gdybym wiedział, że przyjdziecie, posprzątałbym, albo chociaż przygotował dla was pościel, koc czy coś. - To zabawne, jak mi się tłumaczył. - Okej, to dobranoc. Jak byście czegoś potrzebowały, to wołajcie. Szczególnie ty, Michelle. - Puścił do niej oczko.
Stwierdziłam że nie będę tego komentować, od tej słodkości zrobiło mi się niedobrze. "Szczególnie ty Michelle"...Rzygam.
Choć w sumie rozbawiła mnie reakcja mojej przyjaciółki. Chyba jeszcze nikt do niej nie startował, widać to było po jej minie. Widać także było to, że jej się to nie spodobało. Wywróciła teatralnie oczyma, po czym nie odpowiadając przewróciła się na drugi bok. Moja krew.
Miałam problem z zaśnięciem tej nocy. To pewnie przez to, że wtedy tak dużo się wydarzyło. Kiedy zaś już zasnęłam, śniłam o dziwnych rzeczach. Wtedy był to dla mnie kosmos, wyimaginowana rzeczywistość. Dzisiaj wiem, że to był poniekąd sen proroczy.


ROZDZIAŁ III

Slash:

Going to California - Led Zeppelin

Na plaży byłem już od południa. Chodziłem jakbym miał owsiki. Plażą w jedną stronę, plażą w drugą stronę, siadam na leżak, wstaję z niego. To dziwne: taki łamacz serc jak ja stresuję się przez jakąś drobną, niepozorną, przeciętną dziewczynę. W tej chwili potrzebowałem wsparcia. Solidnego wsparcia mojego przyjaciela. "Jacku Danielsie! Gdzie jesteś?!". Dokładnie taka myśl przeszła mi przez głowę w tamtej chwili. Na szczęście za nim zdążyłem udać się do najbliższego monopolowego na horyzoncie pojawiła się Ona. W świetle słońca wyglądała jeszcze lepiej, niż wczoraj przy barze. Teraz wyglądała wręcz zjawiskowo.


Emily:

Beautiful Dangerous - Slash feat. Fergie

Kiedy przyszłam na miejsce Slash już tam był. Wyglądał tak jak poprzedniego dnia. Pochwalę go jednak za zmienioną koszulkę. Nieskromnie powiem, że ja prezentowałam się jak zawsze świetnie. Nie wysilałam się jakoś specjalnie z dobraniem szmatek. Pierwsze z brzegu krótkie spodenki, byle jaka koszulka, która okazała się gwiazdkowym prezentem od Michelle - czarną obcisła koszulką z AC/DC. W łazience lekki makijaż, aby zakryć wory pod oczami z niewyspanej nocy, włosy w artystyczny nieład i byłam gotowa. Założyłam tylko znoszone trampki i ruszyłam.
- Witaj moja droga - powiedział, mimo że dzielił nas jeszcze dystans około dziesięciu metrów.
- Siema kolego. - Ładnie się uśmiechnęłam.
- Miło cię widzieć. Szczególnie po tym, jak nam wczoraj bezczelnie przerwano.
- No właśnie, a później już tylko noc spędzona w jakiejś melinie. - Nie cierpię tego w sobie, ale niestety, przyzwyczaiłam się do mojego pięknego domku stojącego na wybrzeżu.
- To gdzie McKagan was zabrał?
- Do swojego mieszkania. - Usiedliśmy na piasku.
- Aaa, no to faktycznie wam współczuję. A Kris był? Muszę iść do tego gościa, bo mi wisi kasę. Zabrakło mu na dziwkę i pożyczył, ale nie oddaje już dwa tygodnie.
- Nie było aż tak źle. Mówił że jego współlokatora nie było. A ty taki hojny jesteś że tak kasę rozdajesz? - Jak tak teraz o tym myślę, mój uśmiech a tym momencie był o wiele zbyt zalotny.
- No nie do końca, długa historia. No ale nie przyszliśmy tu gadać o Krisie i jego dziwce, nie?
- No nie wiem w jakich celach ty tu przyszedłeś. Ja przyszłam pogadać.
- No tak, ja też. Ale .. ale chyba nie o dziwkach, nie? - Dam sobie głowę uciąć, że słyszałam w jego głosie zająknięcie.
- Każdy temat jest dobry do rozmowy.
- Masz chłopaka? - Trochę mnie zatkało - A Michelle ma? - Jak dla mnie dodał to o wiele za szybko.
- Mam wielu chłopaków, Michelle też.
- Popieracie wolne związki? Pytam bo wiesz .. Duff cały czas pierdoli o Michelle, no to mu mówię, że się ciebie zapytam, żeby potem nie było wtopy.
- Nie, chyba źle mnie zrozumiałeś. Nie mamy chłopaków. - Nawet nie wiecie, jak bardzo rozbawiły mnie jego przypuszczenia - No to on ją tak na poważnie bierze?
- Jak widać, chyba tak. Napalony blond debil. - Mimo jego ciemniejszej karnacji widziałam, że się zaczerwienił.
- No to muszę powiedzieć Michelle, że ma branie
- Chyba się już domyśliła. Chociaż... W końcu Duff to robił tak dyskretnie. - ironia, to co lubię najbardziej.
- Michelle pewnie myśli że tak zachowuje się kolega.
- Rozumiem, że ona nie zna się na sprawach damsko-męskich?
- Mniej więcej tak.
- Biedny Duff...
- Dlaczego? - oczywiście doskonale wiedziałam dlaczego, jednak lubię czasem po manipulować ludźmi.
- No... będzie się musiał się postarać, żeby zauważyła w nim kogoś więcej niż kolegę, nie?
- Będzie musiał jej to dokładnie pokazać. Trochę się przy niej napracuje.
- Pewnie się przez nią nie raz spoci - Slash miał na prawdę zaraźliwy śmiech
- Pewnie tak.
- No a nad tobą też trzeba tak pracować?
- Zależy.
- Może poznasz kiedyś kogoś, komu będzie dane to sprawdzić. - Wstrętny podrywacz, puścił do mnie oczko.
- A skąd wiesz że chcę kogoś takiego poznać? Hmm?
- A czemu miałabyś nie chcieć?
- Bo faceci to chuje?
- Który ci zrobił krzywdę, że tak sądzisz dziewojo?
- Nie zrobił jej, bo to ja mu ją zrobiłam. Wiedziałam co kombinuje.
- Okej, to może ja się odsunę.
- Tak, tak bój się mnie, lewy prosty, prawy prosty i leżysz.
- Duff mi coś wspominał o tym, że mu groziłaś twoją umiejętnością boksu.
Przez następną godzinę toczyliśmy równie bezsensowną rozmowę, jak fragment przytoczony wyżej. Dowiedziałam się, jak na prawdę na imię mają chłopaki, skąd pochodzi Slash, a także jak doszło do powstania Gunsów. W sumie było całkiem ciekawie. Jednak denerwowały mnie ciągłe zalotne uśmieszki Saula. Głupi myślał, że na mnie one podziałają. Kiedy pod koniec rozmowy zrozumiał, że tak łatwo ze mną nie ma, zaczął często zerkać mi na biust. Faceci są tacy prości. O dziwo nie zareagowałam na to tak jak zazwyczaj i nie uderzyłam Slasha w twarz. W jego wykonaniu mnie to akurat bawiło.
- Słuchaj, przepraszam bardzo, ale ja muszę już lecieć. Chłopaki będą na mnie bardzo wkurwieni, że się spóźniłem. Ale wiesz co? Przyjdź w poniedziałek do tej meliny, w której pierwszy raz spotkała nas Michelle. No i weź ją ze sobą, niech Duff się trochę namęczy - powiedział Slash wstając i wyciągając do mnie ręce, aby pomóc mi wstać.
- Ja też muszę lecieć, chcę uniknąć dziwnych komentarzy rodziców. A jeżeli chodzi o melinę: okej, jak znajdziemy chwilę czasu to przyjdziemy.. Haha, no właśnie, ale myślę że i tak nie wytrzyma do końca.
I potem Slash mnie odprowadził, nadal gawędziliśmy. Kiedy nadszedł czas rozejścia, powiem szczerze, że trudno mi było skończyć tę rozmowę. Z Saulem rozmawiało mi się na prawdę dobrze, jak bym znała go ładnych parę lat. Po wyrazie jego twarzy można było wyczytać, że czuł to samo co ja.


* Dwa dni później *

Michelle:

Smokin In The Boys Room - Mötley Crüe

Lekcja angielskiego. Mój ulubiony przedmiot zaraz po matematyce. Siedziałam jak zawsze z Emily, z tyłu klasy. Em tylko na to miejsce się zgodziła. Przepisywałam grzecznie notatki z tablicy, podczas kiedy moja przyjaciółka bazgrała coś w zeszycie. Jak zwykle nie przepisywała niczego, a później i tak dostawała dobre oceny. Nawet nie musiała się uczyć. Taka codzienna rutyna - ja się uczę, Emily olewa.
- Ej Michelle, mamy zaproszenie do Slasha i Duffa. Idziemy? - Starała się chyba mówić szeptem, niestety Young nie umiała być cicho. Wszystkie spojrzenia w klasie zaraz wlepiły się w naszą dwójkę.
- Cicho Em.. Od kogo?
- Od Slasha.
- Panno Young! Wiem, że nie chce pani uczestniczyć w lekcji, ale niech da pani taką szanse pozostałym - zwróciła uwagę pani Swan.
- Ja tylko rozwijam moje umiejętności przekazywania wiadomości werbalnych proszę pani! - Emily zawsze wiedziała, co odpowiedzieć, aby nauczyciel zakończył dalszą dyskusję.
Pierwsze ostrzeżenie od nauczyciela, nie mogłam ryzykować. Otworzyłam zeszyt na dziewiczej, nie splamionej atramentem z mojego pióra kartce z tyłu i z kaligraficzną dokładnością napisałam partykułę: NIE.
- Ale dlaczego? - Em nadal rozwijała swoje umiejętności przekazywania wiadomości werbalnych.
"Nie mam ochoty się z nimi widzieć. Do teraz czuję na sobie zapach wody po goleniu Duffa. Na za dużo sobie pozwolił" napisałam w zeszycie.
- A co on ci takiego zrobił? No ale dlaczego nie chcesz iść?
- Dotykał, tyle wystarczy. Bo Nie mam ochoty, ani czasu. Popołudniu pomagam mamie w ogrodzie - powiedziałam szeptem.
- No Michelle! Ciebie bym o gadanie nie osądzała! Uspokójcie się, albo was rozsadzę! - Drugie ostrzeżenie.
- No tak, dotykał...No to powiedz że idziesz ze mną wykonywać projekt szkolny w terenie i po sprawie. - Em nic sobie z tego jednak nie zrobiła.
"No dobra. Ale za to idziesz ze mną jutro do biblioteki!" napisałam pospiesznie, nie chciałam podpaść do końca pani Swan.
- No widzisz jaki ja mam dar przekonywania! Fuck yeah! - Emily tego nie powiedziała, Emily to wykrzyczała.
- Panno Young! Do pierwszej ławki! Przecież przez Ciebie biedna Michelle się niczego nie nauczy!
- Przy pani i tak by się niczego nie nauczyła.
- Nie dyskutuj, bo do dyrektora pójdziesz!
- A dyrektor co mi zrobi?
- Proszę pani, miała mi pani dać jakieś zadania dodatkowe. - Nie chciałam, żeby moja przyjaciółka miała kłopoty, wiedziałam jak odwrócić uwagę pani od Em.

* Po lekcjach *

Zgodziłam się pójść z Emily tylko dlatego, że nie chcę jej samej do chłopaków puszczać. W telewizji wiele się słyszy o dziewczynach, które zostały wykorzystane seksualne, a przecież Em była do tego idealnym materiałem. Ładna, drobna, ze ślicznym uśmiechem i idealną figurą. Jedyną jej bronią był by ten jej boks, który trenuje od półtora roku. To znaczy na treningi chodzi, kiedy jej się chce, czyli raz na tydzień, dwa. Mimo to potrafi uderzyć. Pamiętam, jak pół roku temu niechcący mnie uderzyła - dwa tygodnie chodziłam z siniakiem na żebrach. Nie zmienia to jednak faktu, że się o nią bałam.
Kiedy przyszłyśmy na miejsce Slash z Duffem siedzieli w środku. Był z nimi także Izzy. Patrząc na niego w dziennym świetle uznałam, że ze swoimi kruczo czarnymi włosami opadającymi niesfornie na twarz, z zaćpanym, nieobecnym wzrokiem a także dłońmi z lubością poruszającymi się po gryfie gitary jest całkiem przystojny. Niestety, blond patyk nie pozwolił mi długo zachwycać się tym widokiem. Ledwo zdążyłam przywitać się z Izzym, a ten już znalazł się u mojego boku. W sumie wyglądał całkiem nieźle. Z chustą zawiązaną na głowie, w niedbale zarzuconej koszuli i skórzanych spodniach, a do tego z basem przewieszonym przez ramię był na prawdę, hmm.. pociągający? Jednak tłumiłam tę myśl. Było dla mnie nie do pomyślenia to, że miałabym interesować się jakimś facetem, który nie jest królem o którym uczę się akurat na historii. Wracając do tematu, początek rozmowy był całkiem znośny. Rozmawialiśmy po prostu jak znajomi, jednak nie musiałam długo czekać na to, aż zacznie się do mnie dowalać. Niby przypadkowe muśnięcia dłoni, zbytnie przybliżanie się do mojej osoby. Wtedy działało mi to bardzo na nerwy. Działałam na nerwy także sama sobie. Z jednej strony uważałam, że Duff to świetny chłopak, a z drugiej jednak coś podświadomie cały czas mówiło, że to nie jest dobry pomysł. Takie wewnętrzne rozdarcia nie są okej, a McKagan mi tego nie ułatwiał. W momencie kryzysu chciałam nawet powiedzieć Emily, że chcę już iść, jednak kiedy zerknęłam na nią i Slasha, ta ochota mi kompletnie przeszła. Siedzieli koło siebie, ręka w rękę na kanapie. Prowadzili żywą rozmowę, podczas kiedy Em próbowała coś brzdąkać na gitarze Slasha. Nie wyglądali jak para. Co to, to nie. Wyglądali po prostu jak dwoje przyjaciół. Nie chciałam przeszkadzać Em, pierwszy raz od dawna widziałam, żeby była taka szczęśliwa. Postanowiłam więc przecierpieć zaloty Duffa. Powiem wam, że po pewnym czasie stały się one znośne, a poniekąd zabawne. Przyznam się, że parę razy złapałam się na odwzajemnianiu jego uśmiechów, czy trąceń dłoni.
Po pewnym czasie dołączył do nas Axl i Steven. Axl to rudy dupek. To znaczy, takie próbował stworzyć o sobie wrażenie. Po bliższym poznaniu jednak okazywało się, że umie być równie sympatyczny co Saul, czy Michael (bo tak właśnie na prawdę miał na imię Duff). Steven to duże dziecko. Blond loczki, niebieskie oczy, wieczny uśmiech i pozytywne nastawienie do wszystkiego. Steven uśmiechał się nawet do ściany i to tylko dlatego, że jak on to określił "jest ładnie popisana".
Mimo tego, że po powrocie do domu śmierdziałam połączeniem zapachu papierosów, alkoholu i Duffa. Mimo, że mama nie była zadowolona, że wróciłam tak późno. Mimo, że nie przygotowałam się na następny dzień do szkoły, to nie żałowałam.
To chyba właśnie w tym momencie zaszła pierwsza minimalna zmiana we mnie. To właśnie to mikroskopijne pęknięcie w mojej idealnej skorupie miało za jakiś czas spowodować wyklucie się mnie na nowo.

*Trzy miesiące później.*

Slash:

Sweet Little Sister - Skid Row

Przez te trzy miesiące bardzo zbliżyliśmy się z dziewczynami. Praktycznie każdego popołudnia przychodziły do naszej meliny. Axl je polubił, a Izzy przy nich otworzył. To na prawdę sukces. Między nami wszystkimi wytworzyła się pewna nic przyjaźni. Jednak dla mnie osobiście było to za mało, w stosunku do Emily oczywiście. Nie rozumiałem, jak ona może nie reagować na moje zaloty. Moje! Jednego z lepszych podrywaczy na zachodnim wybrzeżu! Ale jeszcze bardziej przerażało mnie to, jak sam reaguję na jej osobę. Zaczynałem się jąkać, uważałem na każde słowo.. oczywiście tylko na początku, po chwili rozmowy znowu stawałem się taki zajebisty, jaki jestem na co dzień. Próbowałem nawet zapomnieć o Em widząc, że nie mam u niej szans. Przez te trzy miesiące byłem z .. może 5 dziewczynami? Niestety, w tym czasie każdy mój "związek" musiałem zakończyć szybciej, niż się rozpoczął. Po prostu nie umiałem zapomnieć o Em.
Teraz siedziałem w mieszkaniu Duffa. W towarzystwie najcudowniejszej pary na ziemi, wina i heroiny, czekanie na tę primadonnę stało się całkiem przyjemne.
- Hej, a Kris ma niedługo urodziny, nie? Może byśmy mu zrobili jakąś imprezę? Dawno nie było .. no i moglibyśmy zaprosić dziewczyny - krzyk Duffa przerwał błogą prawie-ciszę.
- Pierwsze to niech on mi odda kasę, a później możemy gadać. - powiedziałem zaraz po tym, jak wciągnąłem kreskę.
- Ej! To był mój towar ciołku! .. Teraz Kris odda hajs mi, a nie tobie i będziemy kwita. A wracając do imprezy.. to co?
- Kurwa a ty jak mi ostatnio wychlałeś całego Nighta, to było dobrze?! I nie waż się brać mojej kasy. A co do imprezy możemy zrobić. A tak w ogóle. co ty się tak na te dziewczyny napaliłeś? - Starałem się nie dać po sobie poznać tego, jak zależy mi na Em.
- Nie napaliłem się? Po prostu je lubię, takie młode co dopiero co pierwszy raz piwa spróbowały. - McKagan chyba starał się osiągnąć podobny efekt.
- Powiedz lepiej że lubisz ruchać dziewice.
- Wolę to, niż stare baby jak Izzy! - Cóż, rozmowa stawała się coraz bardziej ciekawa.
- No w sumie tak. A co, jak posądzi cię o gwałt na nieletniej, jak Jasmin?
- Spokojnie stary. Wiem co robię. - Jego cwaniacki uśmiech mówił "Nie, nie mam zielonego pojęcia co robię".
- Nie wątpię.
- To co z tą imprezą? Chyba od tygodnia nie robię nic, tylko siedzę w domu z Krisem, jeszcze pierdolca od tego dostanę.
- No widzisz. To znaczy że, albo się starzejesz, albo się zakochałeś. Wybieram to drugie. - Nie mogłem się powstrzymać przed zrobieniem sobie z McKagana żartów.
- Mam ci powiedzieć, co ostatnio gadałeś przez sen?.. Brzmiało to jak "Emily, Emily"
- Na pewno ci uwierzę. Po drugie kiedy ty mnie widziałeś podczas snu? No ale powiedz szczerze, ciągnie cię do niej?
- Do Emily? Nie.. jakaś za pewna siebie jak dla mnie.
- Mówię o Michelle.
- Może... - powiedział o wiele za szybko.
- Wiedziałem.
- Idziemy?
- Jak ty lubisz zmieniać temat.
- Powinieneś się już do tego przyzwyczaić - powiedział wyciągając papierosa - chcesz?
- Głupie pytanie
- A w ogóle to nie tylko mnie ktoś zawrócił w głowie, co?
- To nie jest zawrócenie, to raczej zadatek na przyjaźń. - Nie wiedziałem, że umiem tak mądrze składać zdania.
- Tak, tak. No pewnie. Wierzę ci, widzisz? -  Miałem ochotę zetrzeć mu ten głupi uśmieszek z twarzy, a także zrzucić jego rękę z mojego ramienia. Jednak tego nie skomentowałem.
- O kurwa! Slash patrz! Ja pierdole, nie wierzę!
- Co jest? - Zacząłem się rozglądać z nadzieją zobaczenia jakiejś niezłej laski, która pozwoliłaby mi zapomnieć o Emily.
- Misfits grają u nas! - Podbiegł do mnie z plakatem, który właśnie zerwał ze słupa. - Muszę tam być! Slash, idziesz ze mną?
- Poszedł bym, ale zbieram na nowe wiosło.
- Nie to nie, pójdę sam.
- Kurwa Stary! A Michelle?! Jaki ty jesteś głupi. - Na prawdę, nie rozumiem jak można nie wpaść na tak oczywistą rzecz.
- Co? No .. nie wiem czy ona będzie chciała..
Warto spróbować, zawsze to jakiś sposób na spotkanie. Jak nie będzie chciała weźmiesz kogoś innego. - I znowu zaskoczyłem sam siebie tym, jaki potrafię być mądry.
- A wiesz, gdzie ona mieszka?
- Tak, koło Emily.
- To mnie tam zaprowadź. Chłopaki poczekają, bilety na Misfits nie...
- Za wino cię zaprowadzę
- Okej .. chodź nie gadaj! - I taki układ mi się podoba.
Ruszyliśmy w stronę willowej dzielnicy L.A. Trochę to straszne, że dziewczyny właśnie tam mieszkają. Nie pasowały mi na osoby z tamtych okolic. Oni zazwyczaj są snobami, dziewczyny takie nie były. No ale wracając do tematu, kiedy dotarliśmy już na miejsce, Duff poszedł w stronę domu Michelle. Ja zaś skierowałem się we stronę willi Em, z nadzieją, że spotkam ją u siebie.


Duff:

Knockin On Heavens Door - Guns N' Roses

Dom był duży. Jeszcze nigdy nie było mi dane spędzić chociaż jedną noc w tak wielkiej chałupie. Kto wie, może dzięki Michelle kiedyś do tego dojdzie. Teraz jednak przyszedłem zaprosić ja na koncert. Przy drzwiach przez chwilę się zawahałem. "A co, jeżeli otworzy jej ojciec?", "Michelle pewnie mnie spławi". Nachodziły mnie czarne myśli, jednak nie mogłem teraz zwątpić. Zadzwoniłem. Nie musiałem długo czekać, po chwili drzwi otworzyła mi drobna, szczupła brunetka. To była Michelle. Wyglądała trochę inaczej niż zawsze. Nie wiem, co spowodowało tę zmianę. Spięte włosy? Strój nie tak perfekcyjny, jak zawsze? Nie mam pojęcia, jednak wiem, że zrobiła na mnie wtedy duże wrażenie. Taka podobała mi się jeszcze bardziej. Pamiętam, że przemknęła mi przez głowę myśl o tym, że chcę ją no co dzień taką widzieć.
- Cześć, co ty tu robisz? Ja właśnie wychodziłam - założyła szybko tenisówki i wyszła krzycząc coś na pożegnanie rodzicom - Skąd ty w ogóle wiesz, gdzie mieszkam?
- Siema. Slash mi pokazał gdzie mieszkasz.
- Okej. A więc słucham. - uniosła brew pytająco.
- Poszłabyś ze mną na koncert Misfitsów? - walnąłem prosto z mostu.
- Grają koncert? Kiedy?
- Za miesiąc.
- No w sumie mogę z tobą pójść ale .. ale to nie jest randka, prawda? - Jaka ona była urocza, w tej swojej niewinności. Nie daj Bóg miała by iść z kimś na randkę!
- No nie, oczywiście, że nie. Chyba nie wiesz co u mnie znaczy słowo "randka" - sądząc po jej minie mój uśmiech był chyba zbyt cwany.
- Nie chcę wiedzieć! Idę w stronę biblioteki, idziesz ze mną?
- Tak właśnie myślałem. No dobra, najwyżej zostawię Slasha samego.
- Nie musisz przecież. Poradzę sobie sama. Przyzwyczaiłam się - Uśmiechnęła się ładnie.
- Nie no, przejdę się. - Zapadła między nami dość krępująca cisza. Michelle szła sztywnie u mojego boku, nie mogłem na to pozwolić, musiałem się odezwać. - Zaczekasz na mnie chwilę? Wejdę tylko do sklepu.
-No pewnie.
Wszedłem do sklepu i już po chwili z niego wyszedłem. W ręku trzymałem dwie butelki wina - jedną dla mnie, drugą dla Slasha. W ustach niosłem paczkę papierosów, bo nie miałem jak jej inaczej złapać.
- Więcej się nie dało? Daj, pomogę ci. - sięgnęła po jedną butelkę wina.
- Chyba nie widziałaś naszych Gunsowych wycieczek do monopolowego.
- Chyba nie. - I w tym momencie upuściło moje maleństwo. Moja czerwona miłość rozlewała się właśnie po brudnym chodniku. - Przepraszam bardzo! Nie chciałam! Matko. Jesteś na mnie zły? - Wyglądała, jak by się miała zaraz rozpłakać.
- Wydałem na nie ostatnie pieniądze, ale ci wybaczę - Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco, przecież nie mogłem pozwolić aby mi się tam przez wino rozkleiła. A na poprawę humoru sobie, wyjąłem skręta. Michelle się to oczywiście nie spodobało. "Michael, schowaj to!" mówiła. Od kiedy dowiedziała się, jak mam na prawdę na imię zwracała się do mnie już tylko tak, w sumie było to całkiem fajne.
Pożegnanie moje i Michelle nie wyglądało do końca tak, jak to sobie wyobraziłem. Młoda widząc w pobliżu gliny, rzuciła tylko na odchodne "Ja lecę. Na razie" i pobiegła w stronę biblioteki. Ja zaś usiadłem na chodniku i popijając wino czekałem, aż szanowny Hudson skończy swoje flirty.


Slash:

Victory Over The Sun - Biffy Clyro

Pamiętam, że był wieczór jak każdy inny. Nic specjalnie nie wyróżniało go spośród innych wieczorów. Te same menele siedziały pod monopolowym, te same zbuntowane dzieciaki latały po Sunset próbując dostać się do klubów. Ta noc od pozostałych różniła się tylko dwoma rzeczami. Jedną było to, że właśnie dzisiaj odbywał się tak wyczekany koncert Duffa, na który szedł z Michelle. Drugą zaś to, że to właśni dzisiaj postanowiłem wcielić w życie mój plan, który już dawno obmyślałem. Teraz była ku temu idealna okazja. Duff nie potrzebował auta, chłopaki nie planowali imprezy, a niebo miało być w nocy bezchmurne. Miałem zamiar zapunktować dzisiejszym wieczorem u Emily. Chciałem jej pokazać Hollywood, jakiego na pewno jeszcze nigdy nie widziała.
Kiedy znalazłem się już pod domem Em sięgnąłem dwa kamyki z dróżki i rzuciłem w okno, z nadzieją, że to okno sypialni mojej koleżanki. Niestety, myliłem się. Po chwili się otworzyło i wychyliła się z niego kobieta w średnim wieku. Od razu rozpoznałem w niej matkę Em.
- Mam wezwać policję? Czy opuści pan nasz ogród?! - milusia z niej kobieta.
- Dzień dobry, ja przyszedłem do Em. - za to ja byłem w dupę uprzejmy.
- Do Emily?! Chyba pomyliłeś adresy młody człowieku, moja córka nie zdaje się z kimś takim jak ty!
- Emily pomaga mi wyjść z nałogu. Musze z nią porozmawiać bo nie wytrzymam i wezmę. - Musiałem coś wymyślić.
- Nie rób sobie żartów, bo wezmę poli.. - Urwała. Odwróciła się w stronę pokoju. Słyszałem, że z kimś rozmawiała, nie wiedziałem jednak z kim, ani o czym. Po chwili jednak w oknie niczym Julia, ta od Romea, pojawiła się Emily.
- Slash jest już późno. Co ty tu robisz?
- Przyjechałem do ciebie. Chodź, muszę ci coś pokazać!
- Teraz? Ale gdzie? Wiesz że matka nie wypuści mnie z domu?
- To bardzo ważne, nie mogę ci jednak powiedzieć. No spróbuj ją ładnie namówić.
- Slash ty świrze. - Uwielbiam sposób, w jaki to powiedziała.
Stałem na dole z bananem na twarzy i czekałem aż Emily do mnie zejdzie. W końcu wyszła z domu. Wyglądała świetnie. Jestem facetem, także nie opisze wam tego dokładnie, miała jednak na sobie czarne obcisłe spodnie, a do tego białą koszulkę z Sonic Youth. Na nogi założyła czarne glany, zupełnie jak ja.
- Zawsze w takim stroju kładziesz się spać? - Wyszczerzyłem się.
- Biorąc pod uwagę, że zasnęłam na kanapie.. - Odwzajemniła uśmiech.
Drzwi do samochodu, jak przystało na prawdziwego dżentelmena otworzyłem jej ja. W środku bryki Duffa było o dziwo bardzo czysto. Widać, o samochód dba bardziej, niż o mieszkanie. Jechaliśmy dość szybko, bałem się że nie zdążę pokazać jej tego, co tak bardzo chcę aby zobaczyła. Kiedy zorientowała się, gdzie jedziemy, zapytała:
- A po co my tam jedziemy? - uśmiechnęła się zaskoczona.
- Chcę ci coś pokazać - patrzyłem na drogę, chociaż bardzo chętnie patrzyłbym tylko na nią.
Chwilę później byliśmy już na miejscu. Mała polanka na wzgórzach Hollywood. Zaraz pod pierwszą literą "O". Uwielbiałem to miejsce, bywałem tu często, bardzo często. Jednak zawsze sam. W dodatku dopiero nie dawno odkryłem urok tego miejsca jaki ukazuje się po zmroku.
- Więc co mi chciałeś pokazać?
- Popatrz.. - Wskazałem ręką na widok jaki się przed nami rozprzestrzeniał. Nisko miasto, Los Angeles, które mimo późnej pory tętniło życiem. Jasne barwy świateł szyldów barów migały, tworząc kolorową łunę. Im wyżej unosiło się wzrok, tym wyraźniejsze stawało się wręcz epickie, gwieździste niebo. Całość wywarła na mnie ogromne wrażenie. Istne miasto aniołów.
- Pięknie tu - Emily najwyraźniej też była oczarowana. - Całe życie mieszkam w L.A., ale tutaj jeszcze nie byłam.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. Kiedy patrzę na ten widok, od razu myślę o tobie, wiesz? Nie bierz tego jako tani podryw. Po prostu .. ty też masz takie dwie strony. Jedną, delikatną jak te gwiazdy, a drugą żywiołową jak miasto. Jesteś piękna Emily. - Tego nie planowałem, te słowa same wymykały się z mych ust, zapewne pod wpływem atmosfery tego miejsca.
- Saul, naprawdę mi bardzo miło. Nie wiedziałam że facet może wypowiedzieć takie słowa. - I ten jej uroczy uśmiech.
- Ja tez nie .. - wyszczerzyłem się. Na prawdę nie sądziłem, że stać mnie na takie słowa. - No ale, Em. Chodzi o to, że chociaż bardzo się staram, ty cały czas jesteś w stosunku do mnie zamknięta. Nie wiem, czy ty czujesz do mnie to samo, co ja do ciebie. Emily .. Przepraszam, że tak prosto z mostu, ale .. chcesz ze mną być?
- Ja już tam po prostu mam. Muszę bardzo dobrze się na kimś poznać, żeby móc się przed nim otworzyć. Jednak, Saul...niestety...ale...
Następne sekundy trwały latami. Emily ostrożnie dobierała słowa. Cała ona, od razu wiedziałem, że w głębi duszy jest perfekcjonistką. Przez ten czas, kiedy jak na wyrok czekałem co powie, zajrzałem jej głęboko w oczy. Dokładnie się im przyjrzałem. Po tych kilku sekundach znałem je na pamięć. Mieszało się w nich wiele uczuć. Na podstawie tych niewielkich, niebieskich tęczówek byłbym wstanie napisać książkę o Em. Tak, to właśnie ten moment był dla mnie przełomowy w mojej relacji z Emily. Nie wiedziałem co odpowie. Nie wiedziałem czy się zgodzi. Wiedziałem jednak, że teraz wiem o niej więcej. Przekonałem się, że "otworzyć się" wcale nie znaczy "zacząć dużo gadać". Przekonałem się także, że to nie Emily miała się przede mną otworzyć - to ja sam miałem dostać się do jej wnętrza. I właśnie w tym momencie to zrobiłem. Przejrzałem ją na wylot (mimo, że nadal nie wiedziałem jaka będzie jej odpowiedź) a to tylko dzięki jej oczom. Były piękne.


Duff:

Helena - Misfits

W końcu nadszedł ten wieczór. Koncert którym żyłem ostatni miesiąc w towarzystwie Michelle o której myślałem już od czterech. Kiedy przyszliśmy już na miejsce pojawił się pierwszy problem. Ochroniarz chyba nie zauważył, że Michelle przyszła ze mną. Zaczął się jej czepiać, że nie może wejść bez pełnoletniego opiekuna, bo sama jest za młoda. O ile się nie przesłyszałem, Michelle wyzwała go od "zapyziałego starucha" i "zapchlonego buca". Jak na nią to i tak wygórowane wyzwiska, aż przez chwilę stałem i zastanawiałem się, czy mnie słuch nie myli. Kiedy jednak zauważyłem, że ochroniarz się powoli wkurza, musiałem wkroczyć do akcji.
- Ona jest ze mną. - Słowa podziałały jak "sezamie otwórz się". Razem z Michelle już po chwili byliśmy w środku.
- Nie musiałeś, sama bym sobie poradziła.
- Tak, tak oczywiście.
- No tak! Nie musisz się bawić w rycerza, bo ja nie jestem księżniczką.
- No to ty chyba naprawdę nie chcesz zobaczyć Misfitsów.
- Spadaj! - powiedziała rozglądając się uważnie po sali koncertowej. Wspominała mi nie dawno, że to będzie jej pierwszy koncert. Doskonale było to po niej widać.
- Jak nie chciałaś iść ze mną na ten koncert, mogłaś powiedzieć.
- Michael, przecież się zgodziłam. Nie wymyślaj.
- Jak tu zrozumieć płeć przeciwną...
- Mogłabym powiedzieć to samo. - powiedziała chyba bardziej do siebie, niż do mnie.
Po chwili na scenę pojawiło się Misfits. Wtedy jeszcze The Misfits. Zaparło mi dech w piersiach. Zobaczyć jeden ze swoich ulubionych zespołów na żywo to genialnie uczucie. Wpatrywałem się w nich ponad głowami tłumu tak oczarowany, że nie zauważyłem momentu, w którym Michelle się zgubiła. Chciałem jej coś powiedzieć, a ona co? Znikła. Zacząłem ją wypatrywać, nic to jednak nie dało. Kiedy tłum wciągnął mnie w pogo byłem pewien, że już jej dzisiejszego wieczoru nie znajdę. Myliłem się jednak. Po chwili zobaczyłem ją nieco wystraszoną koło dwóch solidnych facetów, nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach dostrzegłem ulgę, chyba to oddalenie się jej ode mnie nieźle ją wystraszyło. Podbiegła do mnie, złapała za rękę i pociągnęła.
- Michael, kuźwa. Chodź tutaj! - powiedziała swoim piskliwym głosem. Zawsze kiedy się czegoś boi ma wysoki głos.
- Czyli jednak tęskniłaś?
- Za tobą? Nie wygłupiaj się. - odpowiedziała zaczerwieniona.
Ten moment zapamiętam chyba do końca życia. Misftisi grali akurat "Helena". Pomyślałem wtedy o tym, że Michelle jest po prostu młoda, niedojrzała i nie do końca wie jak postąpić w takiej sytuacji. Postanowiłem jej w tym pomóc. Złapałem ją za biodra, przyciągnąłem do siebie i pocałowałem namiętniej jak mogłem. Wiem, że zachowałem się jak buc, jednak ten uroczy rumieniec jaki ją zalał skłonił mnie do takiego, a nie innego czynu. Przez pierwsze kilka sekund było dobrze. Michelle odwzajemniła pocałunek. Przez głowę przeszła mi myśl, że już jest moja. Była tak blisko mnie: w tej chwili nie dzielił nas żaden dystans, ręce trzymałem na jej biodrach a ona odwzajemniła pocałunek. Jednak po chwili czar prysł. Michelle mnie odepchnęła, po czym dostałem od niej w pysk. Jeszcze żadna dziewczyna nie uderzyła mnie tak mocno.
- Co ty kurwa robisz?! - Trochę się wkurzyłem. Nie byłem przygotowany na odmowę, a na pewno nie na odmowę w taki sposób.
- Biję cię, nie poczułeś? Mam to zrobić jeszcze raz?! - Jej wzrok jasno dawał mi do zrozumienia, że byłaby w stanie w tej chwili mnie tam zadrapać. - Spieprzaj! - Popchnęła mnie i ruszyła w stronę wyjścia.
Spojrzałem za nią, a potem w stronę sceny. "Sorry Misfits" pomyślałem i pobiegłem za Michelle.



ROZDZIAŁ IV


Emily:

The One - Limp Bizkit

Ten czas ciągnął się w nieskończoność, a minęły zaledwie 2 minuty. Rozważałam wszystkie plusy, minusy i to czy jest miejsce w moim życiu dla  kolejnego faceta. Postanowiłam nie trzymać tak długo Slasha w niepewności.
- Slash, to dla mnie za wcześnie, nie jestem jeszcze gotowa. Przykro mi. - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Saul przez chwilę patrzył się na mnie z niedowierzaniem. W jego spojrzeniu widać było nie tylko szok, ale także smutek. Nie sądziłam, że można ujrzeć takie uczucia u gwiazdy rocka. Po chwili obrócił głowę w stronę miasta, a ja już nie mogłam spoglądać mu w oczy.
- Nie ma sprawy. - powiedział wyjmując papierosa z paczki. - w sumie, to byłem na to gotowy. - po jego sposobie szukania zapalniczki widać było, że jednak gotowy na to nie był.
Zapanowała niezręczna cisza. W tej sytuacji chyba nikt nie wiedział co miał powiedzieć. Przecież nie będziemy rozmawiać o pogodzie, czy też o zwierzętach w schronisku...Wpatrywałam się ślepo w panoramę Los Angeles. W tle słychać było dźwięk jaki wydawały świerszcze, nasze niespokojne oddechy, a także pohukiwanie sowy. Było niesamowicie romantycznie, jednak był to klimat zdecydowanie dla par.
- Nie obrażaj się na mnie. Nasza przyjaźń dalej będzie trwać. Mam złe wspomnienia jeszcze po ostatnim toksycznym związku.
- Tak, pamiętam. Opowiadałaś mi... W porządku, rozumiem. - uśmiechnął się krzywo, po czym poszedł do auta i wrócił z butelką wina. - Miało być na uczczenie Nas. Niestety Nas nie ma. Ale alkohol i tak został. No więc, może uczcimy brak Nas? - nie mam pojęcia czemu, ale każde jego słowo mnie bolało. Mimo tego, co przed chwilą się wydarzyło, miałam ochotę go przytulić.
- Każda okazja jest dobra żeby się napić, ale nie za dużo, bo i tak mam już przerąbane u rodziców, za to że w ogóle sięgam po alkohol. - uśmiechnęłam się krzywo. W rzeczywistości jednak miałam ochotę się porządnie najebać. Chciałam wreszcie zapić smutki, które w sobie nosiłam. Nie miałam ochoty pić ani z Michelle, ani z Duffem, ani z Carmen, ani z nikim innym. Chciałam napić się ze Slashem - był wspaniałym towarzyszem do spożywania przeróżnych używek.
Slash uśmiechnął się promiennie, tak jak uśmiechał się zanim zadał to głupie pytanie. Z łatwością otworzył butelkę, z bagażnika sięgnął jeszcze dwa kieliszki - byłam zdziwiona i to bardzo zdziwiona. Slash przyniósł ze sobą kieliszki i nie były to kieliszki zrobione ze zniczy, tylko dwa duże, porządne kieliszki!
- To zdrowie.
- Zdrowie, Hudson!
Na wzgórzach siedzieliśmy do rana. Saul nie miał ze sobą jednego, a trzy wina, także trunku do następnego dnia spokojnie starczyło. Następną butelkę piliśmy już z gwinta. Dobre wychowanie poszło w kąt, ale za to wino wypite w dwójkę, duszkiem, w około 5 min smakuje i działa lepiej, niż to sączone z kieliszków przez kilka godzin. Przez całą noc prowadziliśmy nic nie znaczącą rozmowę, mój towarzysz nadal unikał mojego wzroku. Upił się za to niemiłosiernie i nie miał zamiaru zakończyć libacji. Zastanawiałam się czy pije bo lubi, czy najnormalniej w świecie zapija smutki. Rozmowa się toczyła. Między nami było niestety inaczej niż wcześniej. Zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tym wszystkim.
- Powinniśmy chyba wracać - powiedziałam z lekką trudnością, kiedy niebo zaczęło zmieniać kolor z granatu w błękit.
Saul spojrzał ponad panoramę miasta, na wschodzące już słońce.
- Wypadało by.. Może pójdźmy do Duffa? Pewnie już wrócił z koncertu. Opowie nam jak było. - Wstał chwiejnym krokiem i bez słowa ruszył w stronę samochodu, nie zdając sobie chyba sprawy z tego ile promili ma we krwi.
- Oczywiście - powiedziałam z entuzjazmem pijaka. Jako że byłam pod wpływem, byłam gotowa zrobić chyba wszystko. - Ale wiesz, nie wiadomo czy nie będziemy im przeszkadzać. - uśmiechnęłam się szelmowsko. Jak na kobietę przystało, miałam słabszą głowę od Slasha, przez co wstanie z ziemi przysposobiło mi wiele problemu. Pierwsza próba zakończyła się klęską, druga też. Po trzeciej poddałam się upadając na ziemię. Po wylądowaniu z powrotem na glebie zaczęłam się głośno śmiać, nie wiadomo z czego, a także tarzać po podłożu. Slash nic nie powiedział. Pijany, bez namysłu  rozłożył się na ziemi i wariował razem ze mną. Kiedy już nam przeszło, wróciliśmy do samochodu. Byliśmy gotowi ruszyć, Slash nie był jednak w stanie trafić kluczykami do stacyjki, to mu chyba dało do myślenia.
- Może lepiej się przejdźmy.
- Myślę, że tak będzie lepiej. Tylko uprzedzam, przed chwilą nie byłam w stanie wstać, a co dopiero iść na dół...

Slash:

Too much, Too young, Too Fast - Airbourne

Z lekką trudnością wysiadłem z auta. Dla bezpieczeństwa podpierałem się jedną ręką o wóz. Podszedłem do drzwi od strony których siedziała Emily. Otworzyłem i wyciągnąłem rękę aby pomóc jej wyjść.
- Saul, jaki ty jesteś dżentelmeński. - powiedziała sepleniąc, chyba alkohol teraz do końca do niej doszedł.
Kiedy już z trudnością wysiadła z auta zbliżyła się do mnie. Jej twarz znalazła się zaledwie 10 centymetrów od mojej. Popatrzyła mi w oczy z tą swoją pewnością siebie. Nie wiedziałem do końca, co się za chwilę stanie. Totalnie zbiła mnie z tropu. Chwilę tak mi się przyglądała, wodząc wzrokiem między moimi oczami a ustami, po czym namiętnie mnie pocałowała. Odwzajemniłem. Nie miałem nic przeciwko temu, jednak kiedy włożyła ręce pod moją koszulkę, kiedy poczułem jej dłonie na ciele przerwałem. Nie chciałem, żeby zrobiła coś tylko z powodu tego, że jest pijana. Normalnie bym to wykorzystał i od razu poszedłbym się z nią pieprzyć, ale z Em było całkiem inaczej. Po prostu, nie mógłbym jej tego zrobić.
- Ktoś tu chyba za dużo wypił. Chodź księżniczko. - Przez całą tę sytuację szybko wytrzeźwiałem. Przewiesiłem Emily przez ramię, jak worek ziemniaków i powoli, nie spiesząc się ruszyłem w dół, w stronę miasta.
- No dobra, ja chyba czegoś tu nie rozumiem. Robisz te cyrki, zapraszasz mnie na wzgórze, pytasz czy chcę z tobą być, a teraz, gdy ja tego chce, ty mi próbujesz wmówić, że ja jestem pijana?! Nie, to nie! - cały czasz wykrzykiwała jakieś pijackie wywody, co swoją drogą dla mnie było urocze.
- Porozmawiamy jak będziesz trzeźwa, okej?
Nie wiadomo z czego, ale Emily nagle zaczęła się śmiać i nic już nie odpowiedziała. Ja zaś zastanawiałem się czy ten pocałunek był naprawdę szczery, czy był tylko pijackim pragnieniem. Myślałem nad tym całą drogą, aż pod kamienicę Duffa.

Michelle:

You Shook Me - Led Zeppelin

Wieczór był wyjątkowo zimny. Chłodne powietrze ukoiło moje nerwy, pozwoliło na chwilę zapomnieć. Jednak zaraz sobie przypomniałam to, co zrobił Duff. Niby nie mogłam go za to winić, jednocześnie nie miałam zamiaru udawać, że nic się nie stało. Byłam na niego wściekła, a jednocześnie wściekła na samą siebie. Chciałam tego, podobało mi się, a jednocześnie czułam się upokorzona. Zanim się zorientowałam z oczu poleciały mi łzy.
Nagle zauważyłam, że ktoś za mną idzie. Tym kimś był Duff.
- Michelle, przepraszam. Nie wiedziałem jak ująć to w słowa, więc..
- Więc rzuciłeś się na mnie jak zwierze?! Spieprzaj! Nie masz co za mną iść. I tak nie poruchasz ... - Cały czas szłam przed siebie, nie zaszczyciwszy Duffa spojrzeniem.
- Tylko cię pocałowałem, a nie rzuciłem jak zwierzę. I wcale mi na tym nie zależy, no!
- Duff, jak byś to zrobił delikatnie, to bym zrozumiała, ale.. - sama nie wiem czemu, ale w tym momencie wybuchnęłam jeszcze większym płaczem.
- Ale to było delikatnie. Ty chyba jeszcze nie widziałaś niedelikatnego pocałunku. - Przerwa. - A w ogóle dlaczego płaczesz?
- Myślałam, że mój pierwszy pocałunek będzie inny... - zatrzymałam się, odwróciłam i spojrzałam na Duffa z wyrzutem. - Przepraszam panie McKaganie, że jeszcze nigdy się nie całowałam. Że nie wiem, jak wygląda "niedelikatny pocałunek". Obiecuję, że się poprawię. - Momentalnie przestałam płakać, a wściekłość zastąpiła żal, który jeszcze przed chwilą mnie ogarniał.
- No przepraszam, nie wiedziałem...Zawsze możesz o nim zapomnieć i zaczniemy od nowa.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam się tylko na Duffa, a przez głowę przelatywało mi pełno myśli z nim związanych. Zastanawiałam się nad tym, czego on tak na prawdę chce. Chce zrobić sobie ze mnie głupie żarty? Założył się z kimś? Postawił sobie głupi cel pozbawienia 10 dziewczyn cnoty, a ja miałam być jedną z nich? A może faktycznie coś do mnie czuje?
- Co znaczy "zaczniemy od nowa"? Przecież my nic nie planowaliśmy. - zapytałam w końcu.
- No, może ci się coś zmieniło, no nie?
- W stosunku do ciebie?
- Tak.
Wtedy uzmysłowiłam sobie jedną rzecz. Dotarło do mnie w końcu, jak bardzo zbliżyłam się z  Duffem przez ostatnie kilka miesięcy. Przez cały ten czas nie chciałam do siebie dopuścić tej myśli, jednak kiedy teraz stał przede mną, zaraz po naszym pierwszym pocałunku zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo Michael jest dla mnie ważny.
- Nie. Moje uczucia w stosunku do ciebie są cały czas takie same..
Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja uznałam, że słowa są zbędne. Podeszłam do niego, stanęłam na palcach i zajrzałam mu głęboko w oczy, a po chwili nasze usta złączyły się w delikatnym, dla Duffa pewnie nawet nie wyczuwalnym pocałunku. Sama nie wiem, czemu to zrobiłam. Czemu tak się do niego zbliżyłam, mimo iż przed chwilą miałam ochotę za to samo go udusić. Jednak może to właśnie przez to. Przez to, że to ja pocałowałam jego a nie on mnie. Teraz nie czułam się jak szmata, którą chłopak chce tylko wykorzystać. W tej chwili to ja trzymałam wszystko w garści.
- Czy teraz ja mam uderzyć cię z liścia? - powiedział z cwaniackim uśmiechem.
- Możesz o tym zapomnieć i zaczniemy od nowa. - lewy kącik ust uniósł się wręcz niezauważalnie do góry.
Nic nie powiedział, tylko przygarnął mnie jedną ręką do siebie i pocałował. Ten pocałunek był tak cholernie inny od dwóch poprzednich. Jeżeli ten na koncercie uznałam za namiętny, faktycznie byłam w błędzie. Duff wpił się w moje usta jak wampir, przez co omal się nie udusiłam. Z braku tchu nogi się pode mną ugięły, jednak bliskość ciała Duffa, a także jego ręka nie pozwoliła mi upaść. Uczucia które chłopak włożył w tę całą czynność spodobały mi się do tego stopnia, że chociaż z powodu paraliżu było to trudne starałam się odwzajemnić.
- To było namiętnie - powiedział, kiedy już się od siebie odsunęliśmy, akcentując pierwsze słowo.
- Będziemy tak stać i się całować?
- No tak. A co, chcesz się od razu pieprzyć?
- Nie, niekoniecznie. Jak na jeden dzień mi wystarczy. - uśmiechnęłam się ładnie, a jednocześnie czułam jak rumieniec rozlewa się po mojej twarzy.
- No to może spacer?
zerknęłam na zegarek. Zbliżała się już północ. Na ulicach nie było żywej duży, wszyscy zainteresowani nadal bawili się na koncercie.
- No pewnie. I tak nie mam gdzie iść.
- Masz zamiar dzisiaj wracać do domu?
- No co ty. Powiedziałam rodzicom, że idę do Emily.. To chyba nie był najlepszy pomysł, bo teraz nie mam co ze sobą zrobić.
- Tak też myślałem. No to dzisiaj śpisz u mnie.
- To pytanie, stwierdzenie, czy rozkaz?
- Pytanie, stwierdzenie i rozkaz.
- No więc: Okej, zgadzam się; Dziękuję, że mi powiedziałeś; Zaczynam się chyba bać.
- No widzisz jaki jestem przekonujący. - W tym momencie puściła do mnie oko. - Ale czego tu się bać?
- Niczego, przecież żartuję - uśmiechnęłam się ładnie. Owszem, miałam pewne wątpliwości związane z spędzeniem nocy w domu Duffa, jednak w tej chwili odrzuciłam je na bok. Nie chciałam być już tą słodką dziewczynką, która boi się spojrzeć na chłopaka. Z resztą, od pewnego czasu już nią nie byłam... - To jak, idziemy? - objęłam Duffa w pasie i ruszyliśmy. Celem naszej przechadzki było mieszkanie Michaela, jednak wybraliśmy dłuższą drogę, prowadzącą przez park. O tej porze dnia był on wręcz nieco przerażający. Menele śpiące na ławkach, podejrzani kolesie dziwnie mi się przyglądający, wszechogarniająca ciemność rozjaśniana jedynie marnym światłem latarni rzadko osadzonych wzdłuż dróżki. Duff jednak nie pozwolił mi się bać. Cały czas gadał. Usta mu się nie zamykały. Chyba już zapomniał, że właśnie tracił szansę zobaczenia swojego ulubionego zespołu na żywo.
Około 1:30 w nocy dotarliśmy do mieszkania, padałam z nóg.
- To gdzie będę spać? W wannie? W sumie, to zawsze chciałam się przespać w wannie.
- No jak to gdzie? W moim łożu. Przecież to chyba normalnie, w końcu jesteś moją dziewczyną, nie?
Spojrzałam na niego z wątpliwością. Nie wiem, czy był to dobry pomysł, nie miałam jednak zamiaru ciągnąc tego tematu. - Pójdę się wykąpać. Skorzystam z twojego ręcznika, okej?
Duff pokiwał potakująco głową, po czym ruszyłam w stronę łazienki. O dziwo było w niej całkiem czysto, a jedynym defektem były nie domykające się drzwi. Na haczyku wisiał tylko jeden ręcznik. Uznałam więc, że to on należy do Duffa. Zaczęłam nalewać gorącej wody do wanny, a kiedy było jej już wystarczająco pozbawiłam się garderoby i wskoczyłam do niej. Rozluźniłam się do tego stopnia, że sama nie wiem, czy aby przypadkiem nie przysnęłam. Z tego stanu wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Szybko się skuliłam i przyciągnęłam kolana pod brodę z nadzieją, że nieproszony gość nie zdążył zobaczyć zbyt dużo.
- Przyszedłem się tylko zapytać, czy nie potrzebujesz czegoś jeszcze? - zapytał jakby nigdy nic. Podszedł do umywalki, wyciągnął szczoteczkę i zaczął myć zęby.
- Prócz łazienki w której nie ma żadnego Duffa? - wkurzyło mnie to, że nawet wykąpać się w spokoju nie mogę - No, przydałaby się piżama tak w prawdzie.
- Przecież w niczym Ci nie przeszkadzam. - odwrócił się do mnie tyłem - A jeżeli chodzi o piżamę, zaraz ci coś znajdę. Może być moja koszulka?
- Oczywiście, że tak. - wyszłam szybko z wody zwinnie okrywając się ręcznikiem. Usiadłam na brzegu wanny i przyglądałam się Michaelowi. - Nie przemyślałam tego, szczoteczki też nie mam.
- Chcesz moją? - zapytał z pianą w ustach, skutkiem czego cały się opluł.
- Duff, ale to niehigieniczne. - zaśmiałam się na widok chłopaka upapranego pastą.
- I tak już wymienialiśmy ślinę. - Wyjął szczoteczkę z ust i zaczął mi ją prezentować, niczym w reklamie Colgate.
Po zastanowieniu się przyznałam mu rację, sięgnęłam po jego szczoteczkę nałożyłam pastę i dokładnie wyszorowałam zęby. W tym czasie Duff przyniósł mi swoją koszulkę. Gdy w łazience zostałam już sama założyłam na siebie bieliznę i bluzkę Michaela. Była na mnie za duża, o wiele za duża. Nie miałam niestety innego wyjścia, przecież nie będę spać nago. Kiedy już w miarę osuszyłam włosy skierowałam się w stronę pokoju McKagana.
Weszłam do sypialni. Duff leżał na swoim luksusowym łóżku. Dołączyłam do niego. Na początku czułam się nieswojo, w końcu Michael był pierwszym facetem z którym miałam spać w jednym łóżku, nie licząc mojego ojca. Chłopak przywitał mnie uśmiechem. Wiedziałam, że czegoś chce. Nie będzie tak łatwo, panie Mckagan - pomyślałam, po czym z cwaniackim uśmiechem obróciłam się do niego plecami. Duff jednak chyba zrozumiał, że nie ma na co liczyć. Przytulił się tylko do mnie, pocałował w policzek, a do ucha wyszeptał krótkie "dobranoc". Nie musiałam długo czekać na sen, który w ramionach Michaela był wyjątkowo spokojny.


Emily:

Evil Woman - Black Sabbath

Gdy przebudzałam się z mojego cudownego snu, w którym swoją drogą główną rolę odgrywał Nikki Sixx, coś mi nie pasowało. Nie byłam w swoim łóżku. Nie byłam w sumie w niczyim łóżku. Właśnie. GDZIE JA BYŁAM?! Otwarłam oczy. Czy ja lunatykuje, a może lewituję? Tego nie wiedziałam, wiedziałam za to to, że nie stoję w miejscu. Cały czas się przemieszczałam. Przerażona zaczęłam się rozglądać, w tym także momencie doszło do mnie jak bardzo boli mnie głowa. Kurwa, chyba za dużo wypiłam - pomyślałam. Nagle wzrokiem napotkałam czarną czuprynę Slasha. Slash.. właśnie, Slash! Kurwa! Co ja zrobiłam?! Czy to był tylko sen? A może rzeczywistość. Nie wiedziałam, ale coś podpowiadało mi że jednak to wydarzyło się na jawie. Jak ja mogłam być taka głupia?! Przez moją głowę przewijało się milion różnych myśli. Po co ja piłam to cholerne wino?! Gdyby nie to, taka sytuacja nie miałaby w ogóle miejsca. Jednak koniec końców, po długim monologu toczącym się w moim globusie, doszłam do wniosku, że chyba nie żałowałam tego, co wydarzyło się kilka godzin temu. Wcześniej nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Nie sądziłam że mogę zaufać innemu facetowi. W końcu miałam z nimi wszystkim skończyć. Miałam okres, w którym zastanawiałam się nawet nad zmianą orientacji. Nie no, na szczęście aż tak źle nie było. W każdym razie od pewnego czasu czułam pewnego rodzaju wstręt do facetów. Ze Slashem, stety lub niestety było inaczej. Chyba nie chciałam aby był tylko moim przyjacielem, chyba chciałam czegoś więcej. Chyba na pewno. Po chwili namysłu, postanowiłam przerwać ciszę pomiędzy nami.
- Slash, gdzie ja jestem? - powiedziałam zachrypniętym, przepitym głosem.
- W tej chwili? Właśnie dochodzimy do mieszkania Duffa. Nawet dobrze się składa, że już się obudziłaś. - postawił mnie na ziemi, jednak nadal dyskretnie podtrzymywał. Patrzył na mnie wzrokiem, z którego nie potrafiłam odczytać żadnych konkretnych uczuć.
- Slash, chyba powinniśmy coś wyjaśnić zanim tam wejdziemy. - stwierdziłam. No bo jak nie teraz, to kiedy? Nigdy nie lubiłam zostawiać czegoś na później, wolałam od razu mieć wszystko jasne.
- A więc .. - zapalił papierosa patrząc na mnie przymrużonymi oczami. - O czym chcesz porozmawiać? - Nie podobała mi się jego pewność siebie.
Zanim zaczęłam swą przemowę wyciągnęłam z paczki Saula jednego papierosa, po czym odpaliłam go od jego fajki. Chciałam pokazać, że nie ma przed sobą, jakiejś niepewnej siebie dziewczynki, z którą może robić co chce.
- No więc, pewnie pamiętasz to, co wydarzyło się, gdy wysiadałam z samochodu? - zaciągnęłam się dymem.
- Masz na myśli to, jak mnie pocałowałaś? No pewnie, że pamiętam - uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
- No więc właśnie. Zmieniłam zdanie co do ciebie. - stwierdziłam że czyny zastąpią słowa, po czym namiętnie pocałowałam Slasha.
- Oooo. Widzę, że jesteś typową kobietą. Zmienna i narwana - znowu ten uśmiech. Potem pamiętam tylko nogi jak z waty: trzeba przyznać jedno, Slash świetnie całuje.
- Przyzwyczajaj się - także posłałam mu uśmiech
- Bardzo chętnie - puścił do mnie oczko. Odniosłam wrażenie, że był świetnie przygotowany na to, że zmienię decyzję. Rzuciwszy peta na ziemię podszedł i zapukał do drzwi mieszkania naszego przyjaciela. Ruszyłam za nim, nadal paląc papierosa.
Otworzyła nam Michelle. Tylko pytanie co ona tu robiła. Jednak jej wygląd mówił wszystko. Miała na sobie koszulkę Duffa - czyli musiała tutaj spać. Miała rozczochrane włosy i ogólnie wszystko to co zawsze ma osoba świeżo po przebudzeniu.
- Cześć. Co.. co wy tu robicie? - zająknęła się widocznie zażenowana cała tą sytuacją. Chyba pomyślała, że podejrzewaliśmy ją o nie wiadomo co.
Slash oczywiście zaczął się śmiać.
- Niee, co TY tutaj robisz? - powiedziałam ze zdziwieniem w głosie
- Ja? No .. ten no .. śpię. Ale .. Slash! O co ty mnie podejrzewasz! - I znowu ten tak dobrze znany mi rumieniec.
Śmiech jest jednak zaraźliwy, więc ja także zaczęłam chichotać.
Nagle z sypialni wyszedł Duff, przecierał zaspane jeszcze oczy. Na sobie miał jedynie bokserki. Coraz bardziej zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno moja przyjaciółka nadal jest taka niewinna. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, po czym zaciągnęła mnie do łazienki.
- Noo, to ty się ładnie bawisz - powiedziałam pół szeptem.
- Emily! Ale my nic nie robiliśmy. No .. prócz paru pocałunków. - w oczach przyjaciółki zobaczyłam radość, jakiej nie było tam dawno.
- Ha! Wiedziałam. No ale gratuluję. - powiedziałam po czym przytuliłam Michelle.
- Na początku jednak dostał ode mnie w twarz. Z resztą, opowiem Ci dokładnie później. Ty lepiej powiedz, co u ciebie, bo coś czuję, że masz mi wiele do przekazania.
- Hahaha no i prawidłowo. Szybko się uczysz. - zaczęłam się śmiać. - Slash zabrał mnie na wzgórze, gdzie zapytał mnie czy chcę z nim być. Odmówiłam, jednak gdy wszystko przemyślałam, zgodziłam się. Ale ze szczegółami opowiem ci później.
Michelle uśmiechnęła się do mnie serdecznie, słowa w tej sytuacji były zbędne. Złapała mnie ze dłoń, mocno ścisnęła i pociągnęła w stronę kuchni, gdzie czekali na nas chłopcy. Duff przywitał Michelle delikatnym pocałunkiem w czoło i krótkim "dzień dobry" widać dopiero co ich obudziliśmy. Wyglądali razem na prawdę uroczo, miałam jednak nadzieję, że Duff nie skrzywdzi Michelle. Obawiam się, że miałby wtedy do czynienia ze mną.
Kiedy tak stałam wpatrzona w te gołąbeczki od tyłu podszedł mnie Slash. On, w porównaniu do Duffa pozwolił sobie na śmielszy krok i pocałował mnie w szyję. Nie powiem, spodobało mi się to, nie miałam jednak zamiaru mizdrzyć się przy Duffie i Michelle, także odwróciłam się i szepnęłam Slashowi do ucha " nie teraz ". Oczywiście od razu zrozumiał o co mi chodzi, grzecznie się odsunął i ograniczył do trzymania za rękę.
Cały dzień spędziliśmy razem. Po południu doszli do nas Steven, Axl i Izzy. Ich osobiście nie zdziwiła zmiana statusu ich przyjaciół. Plan dnia mieliśmy taki jak w każdą sobotę, a wieczorem chłopaki, jak przystało na prawdziwych dżentelmenów odprowadzili nas zaraz pod drzwi domu Michelle. Moi rodzice mieli dyżur w szpitalu, nie chciałam siedzieć w domu sama, a w dodatku noc była idealnym czasem na opowiedzenie sobie "wszystkiego ze szczegółami ".

 * Około pół roku później *

Michelle:

Iron Man - Black Sabbath

Impreza. Jedna z wielu. Od kiedy zaczęłam być z Duffem, jeszcze bardziej zbliżyłam się z chłopakami. Teraz domówki były dla mnie rutyną. Oczywiście w tym wszystkim wspierała mnie Em. Dzięki niej i chłopakom dawałam radę z dogadywaniem się z ludźmi. Z czasem szło mi coraz lepiej.
Jak już mówiłam, było to typowa Gunsowa impreza. Dużo ludzi, których w większości nikt z nas nie znał, alkohol i to, co wtedy nadal było dla mnie czymś odległym - narkotyki.
Rozejrzałam się po salonie domu Em. Tak, akurat ta impreza była u Emily. Jej rodzice pojechali na tydzień na Malediwy, chata wolna, grzech tego nie wykorzystać.
W jednym rogu moja przyjaciółka obściskująca się ze Slashem, w drugim ledwo kontaktujący już Izzy. Steven bawiący się w najlepsze tańcząc z jakąś laską na stole. Axl palący już chyba 20 papierosa w ciągu 15 min przyglądający się atutom przechodzących koło niego dziewczyn. Byli wszyscy. Wszyscy, prócz Duffa. Pewnie poszedł na chwile do pokoju Em - pomyślałam. Ruszyłam w stronę sypialni przyjaciółki. Kiedy otworzyłam drzwi zobaczyłam jego. Bingo! Po chwili radość ustąpiła jednak wątpliwości. Duff właśnie przygotowywał sprzęt. Nie wiedziałam, czy chce, abym mu przeszkadzała.
- Cześć kochanie. - uśmiechnął się, kiedy mnie zobaczył. Był już pijany i to nawet więcej niż pijany.
Nie powiedziałam nic, Weszłam, zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam koło mojego chłopaka. Sięgnęłam po strzykawkę i zaczęłam jej się dokładnie przyglądać. Tak jak bym widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Dlaczego to robisz?
- Dla zabawy! Dla odjazdu! To zajebista rzecz! Chcesz trochę? Nie zaszkodzi ci. - Z podniecenia oczy aż mu lśniły.
Spojrzałam na Duffa, a potem na woreczek z heroiną, który trzymał w ręce.
Tyle razy widziałam już ludzi zaraz po zażyciu. Mieli totalny odlot. Nie powiem, nie raz zastanawiałam się, jak to jest. Byłam bardzo ciekawa, ale jednocześnie czegoś się obawiałam. A co, jeżeli mój organizm jednak nie wytrzyma? .. Chuj z tym! Po pierwszym razie nic się przecież nie stanie, a ja chcę tylko spróbować.
Nie powiedziałam nic, usiadłam tylko wygodnie koło mojego ukochanego i podwinęłam rękaw. Zamknęłam oczy i z mocno zaciśniętymi zębami czekałam, aż Duff uczyni swoją powinność.
Czułam jak zawiązywał mi coś na ramieniu, po czym kazał mi się rozluźnić. Nagle poczułam lekkie uczucie i płyn wpływający do moich żył. Otworzyłam oczy. Moje źrenice nie reagowały już na światło, poczułam stan nagłej euforii. W tej chwili już nic się dla mnie się nie liczyło. Oddawałam się tej cudownej chwili. Opadliśmy wraz z Duffem z pozycji siedzącej do półleżącej, opierając się o bok łóżka.
Pamiętam jeszcze ostatnią myśl, jaka mnie naszła. Bardzo cieszyłam się, że to Duff podał mi pierwszy raz heroinę. Wspólne ćpanie łączy ludzi. Moja więź z Michaelem zacieśniła się jeszcze mocniej. Teraz, kiedy czułam na sobie ciężar jego ciała, które bezsilnie na mnie opadło chciałam, aby ta  chwila trwała wiecznie. Mój ukochany obok, a w żyłach ta wspaniała substancja. A potem już tylko ciemność...


Emily:

Take me to the Top - Motley Crue

Był wieczór. Siedziałam w domu sama ze Slashem. Już do tego przywykłam: zawsze, kiedy rodziców nie było w domu zaglądał do mnie Slash. Czasem towarzyszyła nam jeszcze Michelle, albo Michelle z Duffem. Nie raz wychodziliśmy do Rainbow, Whiskey, Roxy czy Cathouse (te i wiele innych miejsc pokroju melin znałam już wtedy na pamięć). Dzisiaj jednak byliśmy sami i nigdzie się nie wybieraliśmy. Siedzieliśmy po prostu na moim łóżku i brzdąkaliśmy coś na gitarach. W pewnym momencie naszła mnie nagła ochota na pocałowanie Slasha, co też zrobiłam. Saul odwzajemnił, odwzajemnił jednak trochę inaczej niż zwykle. Jego pocałunek był głodny. Jako, że nie byłam w tych sprawach jeszcze tak obeznana, nie wiedziałam do czego to zmierza, ale w podświadomości coś podpowiadało mi co się szykuje. Nie przeciwstawiałam się a wręcz przeciwnie, ulegałam. Slash wziął i odłożył moją gitarę, jego już dawno leżała na ziemi. Nadal mnie całował, całował coraz bardziej namiętnie. W głowie mignęła mi pewna myśl, jednak jeszcze jej do siebie nie dopuszczałam. Pod naciskiem ciała Slasha położyłam się na łóżku. Saul nadal wpijał się w moje usta, ja nadal odwzajemniałam. Chwila zawahania przyszła, kiedy zaczął wędrować dłońmi po moim ciele wprost pod koszulkę. Hudson chyba to poczuł, popatrzył na mnie pytającym wzrokiem, jak by chciał dostać zezwolenie na dalsze działania. Nie odpowiedziałam, tylko go pocałowałam. Byłam pewna, że tego chcę. Dalsze wydarzenia potoczyły się już lawinowo. Szybko pozbyliśmy się ubrań, a kiedy obydwoje byliśmy gotowi, przeszliśmy do sedna. Nie mam zamiaru dokładnie wam tego opowiadać, powiem jedynie, że było cudownie. W tej chwili świat nie istniał. Nie było kłótni z rodzicami, problemów w szkole. Nie było Michelle, Dave'a, Cindy, Duffa, Susan, Izzy'ego.. Nie było nikogo prócz mnie i Slasha. Niektórzy pewnie skrytykują, że odważyłam się na taki krok już w wieku 15 lat, zaledwie pięć miesięcy po tym, jak zaczęłam być z Saulem. Jednak ja nie żałuję. Nie żałuję tego teraz, ani nie żałowałam tego wtedy. Po całym wydarzeniu leżeliśmy wtuleni, okryci kocem. Milczeliśmy, bo w tamtej chwili słowa były zbędne.


ROZDZIAŁ V

* 29 grudnia 1983 r. *


Michelle:

Whole Lota Love - Led Zeppelin

Powiedziałam rodzicom, że idę na noc do Emily. Powiedziałam, że będziemy ustalać szczegóły moich urodzin, które miały się odbyć za kilka dni. Powiedziałam to, ale zrobiłam zupełnie inaczej. Koło 18.00 stałam pod drzwiami domu Duffa. Krisa jak zawsze nie było. Drzwi otworzył mi Michael, sądząc po jego wiatrem uczesanych włosach przysnęło mu się na kanapie i właśnie go obudziłam. Tak nawiasem mówiąc, zaspany wyglądał cholernie seksownie. Przywitał mnie serdecznym uśmiechem i buziakiem w policzek. Postanowiliśmy obejrzeć film. Nie pamiętam jego tytułu, ale był całkiem niezły. Kiedy w fabule doszło do sceny łóżkowej znowu naszły mnie myśli. Za niedługo kończę siedemnastkę, a z Duffem byłam już jakieś 1,5 roku. Przez cały ten czas Duff upewniał mnie, że poczeka. Jeżeli wiecie o czym mówię. Wiedziałam doskonale, że to co mówi to prawda, wiedziałam, że nie chce na mnie naciskać, wiedziałam jednak także to, że Michael jest facetem i jak każdy facet, a szczególnie 20-letni ma pewne .. potrzeby. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy mój wzrok z ekranu przeniósł się na Duffa.
- Co? - spytał niepewnie.
Pedagog szkolny mówił nam kiedyś, że jeżeli nie jesteśmy gotowi, mamy się za To nie brać. Mówiła też, że jeżeli nadejdzie dla nas odpowiedni czas, na pewno będziemy o tym wiedzieć. Wtedy właśnie nadszedł dla mnie Ten czas. Pocałowałam Duffa namiętniej, niż robiłam to zawsze do tych czas. Nie chciałam mu mówić, chciałam żeby zrozumiał.. I zrozumiał. Odwzajemnił, wcale nie zdziwiło go, kiedy usiadłam mu na kolanach okrakiem. Wręcz przeciwnie: Wziął mnie na ręce i pomaszerował grzecznie do sypialni przy wtórowaniu mojego śmiechu. Nie znałam się na tych klockach, jednak przy Duffie myśli "A co, jeżeli zrobię coś nie tak?" uleciały. Nie powiem jednak, że nasza nagość mnie nie krępowała, że nie miałam ciarek przez jego pocałunki, że nic mnie nie bolało. Krępowałam się, miałam ciarki i bolało, jednak Michael zadbał o to, żebym myślała tylko i wyłącznie o nim. Był bardzo delikatny, nawet nie wpadlibyście na to, jak kochany może być Duff. Kiedy było już po wszystkim musiałam niestety wrócić na ziemie. Szara rzeczywistość, w niebieskiej pościeli Michaela.

* 31 grudnia 1984 r. *


Emily:

Look What the Cat Dragged In - Poison

To był taki zajebisty dzień. Słońce świeciło, piątek, brak szkoły. Wszystko o czym można tylko marzyć w tygodniu. Aaa, no i do tego rodzice wyjechali na ogólnoświatowe sympozjum. Żyć nie umierać.
Jak to 31 grudnia bywa z chłopakami postanowiłyśmy zorganizować imprezę. Nie jak zazwyczaj, w domu, a w mieszkaniu. Tak, moi rodzice nie mieli na co wydawać pieniędzy. Postanowili wykupić średniej wielkości mieszkanie na praktycznie prawie drugim końcu L.A. Służyło im ono jako schronienie, przed gniewem drugiego podczas kłótni, jako miejsce na nocleg, kiedy tata późno kończy pracę i nie chce mu się dylać na drugi koniec miasta, a także jako pokój dla wyjątkowych gości, którym przeszkadzała obecność dorastającej nastolatki w domu. Dla mnie, pragnę zaznaczyć iż z naszej trójki ja przesiadywałam tam najwięcej, było to po prostu mój azyl. Nie licząc paru zaułków w mieście, to mieszkanie było najczęściej odwiedzanym przeze mnie miejscem. Moje małe, dwupokojowe królestwo.
Wracając do imprezy. Było kameralnie. Wyjątkowo tylko siedem osób. Mimo to od początku zanosiło się bardzo dobrze. My, kobiety, guru w gotowaniu, postanowiłyśmy wziąć na siebie obowiązek zrobienia przekąsek. Faceci zaś, jak to oni, organizowali alkohol.
- Nie przyprawiaj tak Em! Wiesz, że nie lubię na ostro.
- Jak to nie lubisz?! Wiem, że lubisz. Duff już też to wie!
Za to co powiedziałam, dostałam porządnego kuksańca w bok od mojej przyjaciółki.
- A co, dzieliliście się już wspomnieniami z wspólnych nocy ze mną? - zaczęła się śmiać.
- Nie do końca, ale Slash coś mi o tym opowiadał. - Hudson tak na prawdę nic mi nie mówił, jednak chciałam zobaczyć minę Michelle.
- Co ten idiota Ci nagadał?! Ja go nawet nie dotknęłam! - Jej mina kiedy to usłyszała była bezcenna. Nadawałaby się na okładkę Los Angeles Times
- Noo, podobno Duff mu, co nie co opowiadał. Ale wolałam nie wnikać w wasze sprawy.
- Aaa, no chyba, że tak. Duffowi też się oberwie za rozpowiadanie tego. Wychłostam go .. - złowieszczy śmiech.
Nagle w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka.
- Ooo chyba dostawa przyszła. - Przerwa. - No i...chłopaki też. Idę otworzyć.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam 5 alkoholików, w tym tego na którego czekałam najbardziej. Wszyscy wyglądali jakby właśnie przed chwilą zostali przepuszczeni przez maszynkę do robienia makaronu. Chyba wczorajsza przedimpreza musiała być niezła.
- Ooo proszę, proszę. Alkohol przyszedł!
- I twój ukochany chłopak - powiedział Slash ukrywając butelkę za plecami i nachylając się do mnie, abym cmoknęła go w usta.
- To też, ale pierwsze alkohol. - droczyłam się z nim, po czym pocałowałam go
- Idźcie wstrętne zasrane gołąbeczki! - krzyknął Steven, jeszcze stojący na korytarzu.
- Steven, ty biedaczku. Ja Cię rozumiem, ja też niedługo będę miała okres! - powiedziała Michelle, na co wszyscy się zaśmiali, nawet jeszcze przed chwilą naburmuszony Steven. A w prezencie za tak błyskotliwy żart moja przyjaciółka otrzymała gorliwy pocałunek wprost od swojego chłopaka.
- On po prostu zazdrości! Bo dawno niczego nie ruchał! - wykrzyczał Slash. Chyba nie mógł się powstrzymać od tej uwagi.
Postanowiłam nie włączać się w dalszą rozmowę i poszłam do kuchni.
Pomaszerował za mną Izzy. Już w kuchni stanął na baczność, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Izzy, stało się coś?
- Patrz, co mam. - w tym momencie oczy mu zabłysły, a z kieszenie wyjął trzy woreczki białego proszku. Narkotyki nie kręciły mnie aż tak, jak niektórych z naszej paczki.
- Po co mi to mówisz? Idź do Michelle ... Ona się ucieszy.
- A ty nie chcesz? Wiem, że chcesz. A ty... ty jesteś jedyną osobą z którą jeszcze nie zaćpałem. To jak? - uśmiechał się do mnie zachęcająco. Jakby reklamował here w telewizji i musiał przedstawić ją w jak najlepszym świetle. Jednocześnie jego wyznanie mnie nieco zdziwiło, ale w końcu to był Stradlin.
- Izzy... - spojrzałam niepewnie na woreczek. - Zostaw to na później. - uśmiechnęłam się do niego obiecująco. To nie tak, że nie brałam. Brałam, ale czasem. Na prawdę nie czerpałam z tego takiej radości, jak Petterson czy Stradlin. Jeżeli zaś o nich chodzi. Na szczęście dla jednego, jak i drugiego narkotyki były tylko okazjonalną zabawą.
- No dobra, skoro mówisz że później, to później. Ale jak nie zrobisz tego później to...nie wiem....muszę wymyślić jakąś karę. W każdym razie trzymam cię za słowo.
- Taaak. Izzy. Ja też... A teraz idź i zawołaj Michelle! - kopnęłam go lekko w tyłek i wróciłam do przygotowania sałatki.
Jakoś sobie nie wyobrażałam chłopaków jedzących sałatkę, i sączących wino. Czułam że po imprezie będę miała dużo sprzątania. No ale chyba muszę się do tego przyzwyczajać.
Z salonu dochodziły pierwsze dźwięki Poison. Trochę się zdziwiłam, bo chłopaki ich nienawidzili. Chociaż nie, Steven ich lubił, więc to pewnie on. Tak, to on. Usłyszałam potwierdzenie:
- Kurwa Steven, ty chuju, wyłącz tych pedałów! Nie mam zamiaru tego słuchać! - krzyczał swoim zachrypniętym głosem Axl.
- Nie! Kurwa! Nie! Nie wyłączę tego! Wsłuchaj się w tą muzykę, jest zajebista! Ty się kurwa nie znasz!
- Jak będziesz słuchać tych chujociągów to na pewno żadnej nie zaliczysz! - To był Slash.
- Nie obrażajcie moich płyt! One was słyszą! - wołałam z kuchni.
I nagle cisza. Tylko szepty. To było podejrzane. Poleciałam zobaczyć, co się stało... I co? I ci debile rozwalili moje trzy płyty Posion.
- Ja pierdole kurwa jego jebana mać! Ja was wy chuje zajebie! Zajebie! Poćwiartuje, spale, i posadzę na jebanym łóżku madejowym! Zajebie was! Odkupujecie mi je! Już zapierdalać do sklepu! - chyba jeszcze nigdy nie użyłam tylu przekleństw w jednej wypowiedzi, było słychać mnie zgaduje że na cały budynek, ale miałam to w tym momencie gdzieś. MOJE PŁYTY POISON JUŻ NIE ŻYŁY!
- Przepraszamy. Nie chcieliśmy.. - to mówił Steven. Jednak cała trójka głównych zainteresowanych (czytaj: Adler, Axl i Slash) stali z miną zbitego psa.
- Zabije was! Nie mogliście po prostu ich odłożyć, tylko oczywiście od razu rozjebać? - Dalej byłam zła.
- Kochanie, ciesz się, że powstrzymałem Axla przed rozjebaniem radia.
Brakowało mi słów, dlatego tylko popatrzyłam 'wzrokiem który może zabijać' na Axla. Po jego minie można było stwierdzić, że właśnie sobie wyobrażał, co bym mu zrobiła, gdyby odważył się to zrobić.
- No to może po prostu puśćmy Led Zeppelin i zapomnijmy na dzień dzisiejszy o tych płytach. Jutro będziecie się z powrotem na siebie gniewać, a teraz imprezę czas zacząć. - powiedziała Michelle chcąc rozluźnić atmosferę. Ja popatrzyłam na kawałki leżące u moich stóp. " Moje maleństwa " pomyślałam, jednak ten dzień na prawdę nie był wart na niszczenie sobie nerwów. Posprzątałam i wywaliłam szczątki 'Look What the Cat Dragged In', 'Open Up and Say... Ahh!' i 'Flesh & Blood', a do pokoju wróciłam z sałatką w rękach i uśmiechem na twarzy. Nawet nie był bardzo udawany. Zeppelini jak nikt inni koili moje nerwy.
- No to jak!? CZAS SIĘ NAJEBAĆ! - krzyczałam swoim jakże zachrypniętym głosem, po czym rozdałam każdemu po butelce wina i usiadłam obok Slasha.
- Odkupię Ci te płyty Kocie. - powiedział po czym pocałował mnie delikatnie w obojczyk.
- Tylko płyty?  A reszta? - mruczałam delektując się zajebistą konsystencją trunku, wtulona w Slasha.
Jakieś dwie godziny później impreza zaczęła się rozkręcać. Dystyngowanych Zeppelinów zmieniliśmy na dzikie AC/DC a taniego winiacza na mocniejsze Whisky. Rodzice nie będą zadowoleni że ich barek został już w połowie opróżniony. Z resztą, co mi tam. Jeden opierdol w tę, czy tę.
Rozejrzałam się po pokoju. Michelle siedziała w kącie kanapy w stanie, który był na pół jawą, a na pół snem. Duff leżał wygodnie z głową opartą na jej piersiach. Prowadzili nic nieznaczącą, pijacką rozmowę. Dam sobie uciąć jednak głowę, że usłyszałam słowa "życie", "dom" i "rodzina", co oczywiście z racji ich stanu, a także tego, iż słowa zostały wyrwane z kontekstu nic nie znaczy. Steven i Axl siedzieli przy kanapie prowadząc ożywioną rozmowę na temat okolicznych zespołów. Izzy rozkoszował się błogim stanem w samotności. Siedział w kącie i paląc jointa patrzył daleko w przód. Był nieobecny.
Przy resztkach świadomości Slash sięgnął po pusta butelkę po winie.
- zagrajmy w butelkę! Na wszystko!
- TAK! - wszyscy zawołaliśmy z entuzjazmem.
Usiedliśmy w kółku jak przedszkolaki. Slash zakręciła jako pierwszy.
Alkohol lał się strumieniami, dym papierosowy unosił się powietrzu. Nagle mieszkanie rodziców, urządzone z niezwykłym kunsztem i stylem, zamieniło się w klimatyczną melinę z hipisowskich lat 60'. Zabawa trwała w najlepsze. Każdy kręcił po kolei butelkę i  było coraz bardziej zabawnie. Chłopaki jak zwykle wymyślali jakieś dziwne zadanie, ale to miało swój urok. Takich wydarzeń nie zapomina się nigdy w życiu. Wszyscy byliśmy już bardziej niż podpici, ale nie mieliśmy zamiaru zaprzestać libacji.
Nastąpiła kolejna runda. Tym razem kręcił Axl. Wypadło wprost na mnie. Nikt nie miał wątpliwości, kto będzie wykonywać następne zadanie. Rose patrzył na mnie tym swoim przebiegłym zielonookim spojrzeniem.
- Emily ... - powiedział słodko.
- No to jakie dostanę zadanie panie Rose? - mówiłam głosem charakterystycznym dla ludzi po wpływem.
Axl wstał, bez słowa. Kiwnął głową. - Chłopaki? - jedyne wypowiedziane przez niego słowo. Typowy Axl. Pozostali Gunsi posłusznie wstali i maszerowali za nim do kuchni. A ja z Michelle rozpływam się przy dźwiękach płyty High Voltage.


Axl:

Sex Action - L.A Guns

-No to jak? Trzeba wykorzystać to że dziewczyny są już naprane. Trzeba się bawić! Jakie macie propozycje zadań? Tylko ma być ostro!
- Niech wypije wódkę z pieprzem! - Duff potraktował to, co powiedziałem dosłownie.
Przyznam, że czasami rozwalała mnie ich lekkomyślność. Nie umiałem pojąć ich toku myślenia. No ale cóż, musiałem z tym żyć. Co do zadania, miałem już pomysł, jednak chciałem poznać propozycję tej bandy debili.
- Duff! Nie to miałem na myśli. Postaraj się bardziej
- Mogą mnie pocałować. Obydwie. Naraz! - wyszczerzył się Steven.
- Ej! - wykrzyknęli nieomal jednocześnie Slash i Duff. Nie spodobał im się pomysł Adlera, jednak w tym okrzyku wyczułem nutę wspaniałomyślności i po tym domyśliłem się, że coś wymyślili.
- Ja tam bym Cię stamtąd wywalił Adler.
- Czy wy myślicie o tym samym o czym ja? - Na mojej twarzy ukazał się cwaniacki uśmiech
- O tym, że to dziwne, że króliki mnożą się jak głupie, a ja od tygodnia nawet nie dotknąłem dziewczyny? - błyskotliwy Adler.
- Ja pierdole to było do Slasha i Duffa, nie do ciebie. Nie pij już więcej.
W tym momencie McKagan i Hudson spojrzeli na mnie z pełnym podniecenia wzrokiem.
- Ej stary! Ty to masz łeb! - Hudsonowi się chyba spodobało.
- No to jak? Idziemy powiadomić dziewczyny, co je za chwilę czeka.
Wyszliśmy gęsiego z kuchni. A na końcu Adler.
- To jak, mam rozgrzewać usta do pocałunku? - W tej chwili już nikt się nim nie interesował.
- Dziewczyny mamy dla was zadanie! - Krzyknąłem wchodząc do salony, a na naszych twarzach pojawił się uśmiech zboczeńca.
Michelle chyba przysnęła, jednak w tym momencie szybko doszła do siebie.
- Co?! To Emily ma zadanie, nie ja!
- Nie! nie, to wy macie je razem! - powiedział Slash.
Wyjaśniliśmy dziewczynom o co chodzi w zadanie. Nie były zadowolone, jednak po wypiciu kolejnych 3 shotów na szybko, zmieniły zdanie i postanowiły zrobić, co im kazaliśmy. Zapowiadało się ciekawie.
Jako  że nie robiły tego wcześnie, nie wiedziały jak się za to zabrać. Postanowiły więc zrobić to na spontana. Zbliżyły się do siebie, popatrzyły sobie porozumiewawczo w oczy, po czym zaczęły się całować. Na początku delikatnie i niewinnie, później już nieco bardziej namiętnie. Nie powiem, dwie liżące się laski i to jeszcze dwie zajebiste laski, to podniecający widok. Zrobiły chwilę przerwy. Popatrzyły na siebie niegrzecznym wzrokiem. Michelle sięgnęła na stolik, gdzie leżał woreczek z koką. Jednym ruchem nasypała Emily na język działkę, po czym znowu zaczęły się namiętnie całować. Muszę kiedyś spróbować tego z jakąś dziewczyną. To naprawdę podniecający widok, prawie jak pornol. Patrząc na miny pozostałych widziałem, że myślą to samo. Zazdroszczę Slashowi i Duffowi takich lasek. Chociaż w sumie ja mogę mieć lepsze. Oczywiście, że ja mogę mieć lepsze! Wszyscy myśleli że to już koniec, jednak show dopiero się zaczynało. Emily popchnęła Michelle na stół który stał w pokoju w którym siedzieliśmy. Włożyła jej ręce pod koszulkę i zaczęła całować po szyi. Michelle nie było jej dłużna. Widać, że podobało się im to co robią. Trwało to może 5 minut. Ja jednak chciałem żeby sytuacja ta zaszła trochę dalej i nie skończyła się tylko na pocałunkach. Mimo to czar prysł. Em i Michelle zeszły ze stołu, a Young jakby nigdy nic powiedziała:
- No to koniec naszego zadania. - po czym przybiła piątkę z Michelle, wyciągnęła papierosa z paczki, zapaliła go i seksownie się nim zaciągnęła. Nie wiedziałem co to oznacza, jednak wiedziałem że coś razem uknuły.
Po ich pocałunku my, męska część imprezy, dochodziliśmy do siebie jeszcze dobre 10 min. Slash i Duff tępo gapili się w Michelle i Emily, a one w nich, ponieważ były już w takim stanie że nic do nich nie dochodziło. Chłopaki chyba nie byli do końca pewni, czy to co stało się przed chwilą to prawda. Pewnie nie sądzili, że ich dziewczyny są w stanie wykonać to zadanie, aż tak dobrze. Izzy z wrażenia musiał sobie przyćpać. Adler za to znowu narzekał na swój niechciany celibat.
- No to jak? Pijemy dalej! - Ciszę przerwała Michelle
Impreza trwała nadal. Trwała tak do rana. W butelkę jednak już nie graliśmy. Żadne następne zadanie nie byłoby lepsze od pocałunku dziewczyn, nie było szans nawet próbować. W każdym razie w nowy rok wkroczyliśmy iście rock n' rollowo. Jak na prawdziwych rockersów i ich dziewczyny przystało - nic z tego nie pamiętaliśmy.
Pierwszego stycznia obudził nas kurewski ból głowy. Tego, wprawdzie rutynowego poranka nikt nie sądził, że ten rok będzie tym przełomowym. Że od tego, 1985 roku, wszystko się zmieni.


Michelle:

I'm Eighteen - Alice Cooper

To był 7 stycznia 1985 roku. Dzień moich 18 urodzin. Miało być wyjątkowo. Emily obiecała, że nie muszę się martwić o przyjęcie. Ona wszystko zorganizuje, a ja mam udawać zaskoczoną. Nie za bardzo chciałam tych urodzin. Nie miałam humoru do świętowania. Jestem coraz starsza, z czego się cieszyć? Właśnie dopiero co się obudziłam, leżałam jeszcze w łóżku wsłuchana w dźwięki pierwszej płyty Led Zeppelin, którą przed chwilą włączyłam. Leżałam i rozmyślałam nad beznadziejnością mijającego czasu, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Niespiesznie narzuciłam na siebie bluzę, po czym jeszcze bardziej niechętnie poszłam otworzyć drzwi. Za drzwiami stał Duff, no bo któż by inny. Że akurat musiał mi przerywać tak piękną, melancholijną chwilę. Otworzyłam z niechęcią wypisaną na twarzy, po czym dość niegrzecznie, nie witając się, poczłapałam do kuchni szykować śniadanie dla naszej dwójki. Byłam wręcz pewna, że nic jeszcze nie jadł, mimo iż było południe.
- Co ty taka nie w humorze? - Duff zaszedł mnie od tyłu i przytulił
- Okres.. - skłamałam.
Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Chyba wyczuł, że zmyślam.
- Chcesz herbaty? - zapytałam udając, że nie wiem o co mu chodzi.
- A masz piwo?
- Nie. Tylko herbatę. Rano barek zamknięty.
Nie czekając na odpowiedź Duffa nadal szykowałam śniadanie dla dwojga. Moje rozmyślanie na temat życiowych wartości przerwał śpiew Michaela. Dopiero po chwili zorientowałam się, że śpiewa dla mnie "sto lat". Odwróciłam się z głupim uśmiechem na twarzy.
- Pamiętałeś..
- No ale dlaczego miałbym nie pamiętać takiej zajebistej daty?
- Przecież to tylko kolejny dzień stycznia. W europie jest teraz zimno i na pewno nikt nie cieszy się na następny mroźny poranek.
- Mam dla ciebie niespodziankę- uśmiechał się do mnie zalotnie, nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
- Nie lubię niespodzianek. - odwróciłam się i nadal przygotowywałam śniadanie - nie lubię nie mieć nad czymś żadnej kontroli, a nad niespodziankami nie mam.
- No to jak nie chcesz jej?
Zanurzyłam koniuszek palca wskazującego w miodzie, po czym podsunęłam go pod usta Duffa. - Chcę, a ty zjedz miód. Miód jest zdrowy - dopiero co wstałam, nie wymagajcie ode mnie stuprocentowej sprawności umysłowej.
Oblizał mój palec, cały czas patrząc mi się w oczy, co było w sumie strasznie zabawne. Nagle sięgnął do tylnej kieszeni swoich spodni i wyciągnął klucze. - Proszę.
- O ja pierdole! Klucze?! Zawsze o nich marzyłam! Dziękuję Ci Duff!! - rzuciłam mu się na szyję, kiedy się odsunęłam spojrzałam na niego z poważną miną. - No dobra. A teraz mi powiedz, do czego to klucze? No bo chyba nie do twoje pasa cnoty..
- Do naszego nowego domu, ale chyba się z niego nie cieszysz
- C.. co? Jakiego domu? Jakiego naszego? Duff, co ty gadasz?
- No wynajęliśmy mieszkanie. Będziemy tam mieszkać w 7.
- O matko, no to genialnie! Wreszcie coś znaleźliście? - rzuciłam mu się w ramiona, tym razem z nieudawaną euforią.
- No tak. Nie jest to jakaś willa, tak jak mieszkanie Emily, ale ważne że nasze.
- Teraz tylko rodzice muszą się zgodzić...
- A dlaczego mieliby się nie zgodzić? Masz już 18 lat.
- No ale wiesz jak to bywa.. - zaczęłam się bawić kosmykiem jego włosów, jak bym była kotem a ono włóczkom.
Duff nagle namiętnie pocałował mnie w usta. Bez skrępowania przechodził cały czas niżej, aż doszedł do brzucha. Zadrżałam, a moje ciało przeszedł dreszcz. McKagan posadził mnie na blacie. Oczywiście doskonale wiedziałam, jak to się skończy.
- Skąd wiedziałeś, że jednak nie mam okresu? - Do teraz nie wiem, czemu akurat to wtedy powiedziałam.
- Postanowiłem zaryzykować.
- Prawdziwy rycerz nie boi się krwi na swoim mieczu. - Suchy humor nadal dopisywał, a nogi owinęłam wokół jego bioder, niczym miś koala. Duff nadal mnie całował. W drodze do sypialni zdjął ze mnie koszulkę, a pocałunki składał  gdzie tylko popadnie.
- Zaszalejemy dziś  na odmianę w sypialni twoich rodziców?
- Jeżeli tylko chcesz. - Uśmiechnęłam się zadziornie.
Zmiana kierunku. Cel: sypialnia rodziców.
Takim oto sposobem wylądowaliśmy w wielkim łóżku z drewnianym, a dokładniej dębowym stelażem. Duffa chyba to podniecało. Fetyszysta jeden. Ściągnął ze mnie powoli piżamę, aż zostałam w samej bieliźnie.
- To łóżko jest takie wygodne. Ja się nie dziwię, że moi rodzice w nim jedynie śpią ... bez jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. - Nadal gadałam głupoty, a Duff miał na sobie coraz mniej ubrań.
- Oni nie chcieli go wykorzystać, to my go wykorzystamy - wziął się za rozpinanie stanika. To zabawne, mimo, że miałam na sobie coraz mniej ubrań, było coraz bardziej gorąco
- Ej, bo pomyślę, że chodzi ci tylko o łóżko - Droczyłam się. - No bo wiesz, no bo jeżeli tak, to ja mogę się stąd zebrać. - z udawaną powagą i grymasem na twarzy próbowałam sięgnąć części mojej piżamy, które leżały gdzieś między łóżkiem, a szafą stojącą zaraz obok.
- Nigdzie nie pójdziesz. - Duff położył się na mnie, tak że nie byłam w stanie się ruszyć.
Pocałowałam go za to delikatnie, on odwzajemnił bardziej zachłannie.
Pocałunki przeszły w coś więcej, spragnieni bliskości daliśmy ponieść się chwili.
Kiedy już było po wszystkim, niechętnie postanowiliśmy udać się po pozostałą część meneli i iść obejrzeć nasz nowy wspólny nabytek. Zanim się zebraliśmy Duff musiał trochę na mnie poczekać. Z racji Polepszenia mi się humoru, postanowiłam zadbać o swój wygląd - chociaż w dniu urodzin, w dniu, kiedy rozpoczynałam swoje życie na nowo. Pomaszerowałam do łazienki, aby się chociaż trochę ogarnąć. Wzięłam prysznic, po czym w samym ręczniku owiniętym wokół ciała wpadłam do pokoju. Termometr wskazywał zaledwie 15 stopni, więc musiałam ubrać się trochę cieplej. Postanowiłam że założę czarne rurki z dziurami na całej długości nogawek. Do tego białą, luźną koszulkę z napisem 'Wild Spirit' oraz czarne trampki. Postawiłam na lekki makijaż, nie chcę wyglądać jak panda. Namalowałam czarne kreski na powiekach, a rzęsy pociągnęłam tuszem. Byłam gotowa do wyjścia.
- Duff idziesz? Ja jestem gotowa! - nie usłyszałam odpowiedzi. - Duff! - dalej nic. Postanowiłam pójść do pokoju gościnnego, bo tam spodziewałam się Duffa. No i się nie myliłam. Po wejściu do pomieszczenia, zobaczyłam Michaela  opróżniającego wino moich rodziców. Krew w moich żyłach się zagotowała.
- Duff, co ty wyprawiasz?!
- No pić mi się chciało.
- To wino moich rodziców na specjalne okazje. Kosztowało kupę forsy. No mądry ty jesteś?! - Podeszłam i wyrwałam mu z ręki pustą już butelkę.
- No przepraszam, no ale chciało mi się pić i jakbym się czegoś nie napił, to bym chyba ześwirował, noo.
- Duff, zamilcz. Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej. Nie wiem skąd ja wezmę kasę, żeby to wino kupić. Na prawdę Ci gratuluje. Nigdy nie pomyślisz..
- Oddam ci tą kasę, jak tylko zarobię. - w ramach przeprosin chciał mnie pocałować jednak odsunęłam się.
- Chodźmy już, bo wszyscy pewnie na nas czekają. - ruszyliśmy w stronę domu Em, droga mijała nam w ciszy. Duff próbował rozpocząć rozmowę, jednak jak w tej chwili nie miałam na to ochoty. Nie chodziło nawet tylko o to wino, ale już sobie wyobrażam jak mi się za nie oberwie. No ale cóż, co się stało już się nie odstanie...


Emily:

Wild Side - Motley Crue

Obudziłam się ok. 11, to za wcześnie jak na mnie, jednak postanowiłam jeszcze chwilę zostać w łóżku. Czułam się błogo. Rozmyślałam co kupić Michelle na urodziny, jednak nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Postanowiłam więc zapalić papierosa - liczyłam, że coś przyjdzie mi do głowy. Tak się jednak nie stało, za to ktoś śmiał zakłócić mój odpoczynek. Ubrałam pierwszą lepszą koszulkę, należała chyba nawet do Slasha. Do tego spodenki które znalazłam obok łóżka. Byłam już gotowa, poszłam otworzyć.
Po drodze zdążyłam zakrzyknąć głośne 'kurwa', ponieważ papieros który miałam w ustach wypadł i wpadł mi wprost pomiędzy cycki. No ale cóż.. Szkoda mi było jej wyrzucić, także zręcznie fajkę zza dekoltu wyjęłam, włożyłam z powrotem do ust i pomaszerowałam otworzyć drzwi, za którymi stała już moja wesoła gromadka wyrzutków społecznych.


Izzy:

March On - Running Wild

Pod mieszkanie Emily przyszedłem trochę spóźniony. No ale to nie moja wina, że w Rainbow nie ma zegarów. W każdym razie, kiedy tam dotarłem wszyscy bacznie czekali. Nie marnowałem słów, na przywitanie jedynie kiwnąłem głową. Rozejrzałem się po moich przyjaciołach. Slash i Emily dyskutowali na jakiś gitarowy temat. Michelle i Duff widocznie znowu się nie dogadywali. Było to widać po zaciętej minie Petterson i błagalnym spojrzeniu McKagana, który coś jej tłumaczył. Axl stał jakieś 5 metrów od nich, palił papierosa i spod ciemnych okularów przyglądał się każdej kobiecie, która choć trochę przypominała którąś z gwiazdek pornoli. Steven .. Steven odbijał jakąś piłeczką o ścianę domu. Był tym tak zaaferowany, że zobaczył mnie dopiero, kiedy ową piłeczkę mu zabrałem.
- Ej! - Nie sądziłem, że facet może mieć tak wysoki głos.
- Nie piszcz, tylko się zbieraj. Idziemy.. - Grzeczny Steven zamilkł. Przy Adlerze zawsze czułem się jak zaklinacz pudli, czy coś. Ja byłem Johnem Paulem Jonesem, a on Bonzo. W naszej dwójce to ja byłem manipulatorem.
- No to idziemy zwiedzać nasze przyszłe piekło skurwiele! - mówiąc to Slash popatrzył na płeć męską. - I miłe panie - tutaj zerknął na Em i Michelle.
Nic nie powiedziałem, po prostu poszedłem za nimi odbijając piłeczkę Stevena o ziemię. Nasz dom był dość daleko od mieszkania Em. Michelle i Duff zdążyli się pogodzić, Slash i Petterson trzy razy zmienić temat dyskusji, Axl 4 razy zaczepić biedną, Bogu ducha winną dziewoje, a Steven - on przynajmniej 10 razy przygotowywał się do odzyskania swojej piłeczki. Oczywiście z marnym skutkiem.
Po porządnym spacerze doszliśmy na miejsce.
Wielka chałupa, śmiem twierdzić, że większa nić dom Emily. Do jego luksusów było mu jednak daleko. Ściany z graffiti, których tym razem nie dało się nazwać sztuką, stare okiennica i podziurawione rynny. Już czułem się tu jak w domu.
- O kurwa. Przecież ... przecież tu jest zajebiście! - zakrzyknął entuzjastycznie Adler.
- Kiedy będziemy już sławni, nie w takich będziemy mieszkać. Ale rzeczywiście, ta jest wykurwista! - krzyczał Duff
- Wchodźmy do środka! - zaproponowała Emily
W tym momencie wszyscy wykrzykiwali jakieś bezsensowne rzeczy. I czym się tu podniecać? Kolejne nic nieznaczące i nic niewarte mieszkanie, z którego i tak nas zaraz wywalą, za nie płacenie rachunków. Oczywiście jak wujek Izzy nie zarobi, to nie ma kto zapłacić długu.
Wszyscy weszli do środka. Adler z Axlem, to się wręcz staranowali w tym przejściu. Ja zaś się rozglądałem. Obserwowałem wszystko dokładnie.
Dom stał nad morzem. Nad samą plażą. Najbliższego sąsiada mieliśmy dopiero koło pół kilometra dalej. Axl ze Slashem, bo to właśnie oni szukali domu, chyba przewidzieli każdą ewentualność.
Kiedy całą okolicę wyryłem na stałe w mojej pamięci wszedłem do środka.
Wnętrze jak wnętrze. Salon typowy. Duża kanapa, z czarnej ciulatej jakości skóry i szafka pod telewizor, ale telewizora brak. Dalej kuchnia ze starą lodówką i szafkami bez drzwiczek. Oczywiście nie myślcie, że luksus. Kuchnia mała, a do tego połączona z pokojem dziennym.
Rozglądam się nadal. Schody na piętro, korytarz prowadzący do dalszych pokoi i komoda.
Komoda stała zaraz przy wejściu. Była piękna. Wielka, dwu drzwiowa. Z ciemnego drewna, na powierzchni którego wyrzeźbione były jakieś wzory. Wystarczyło na nią popatrzeć, a już wiedziałem, jakie będzie jej przeznaczenie.
- Hej stary. Na tej starej szafce dom się nie kończy. Z resztą i tak ją wywalimy. Jest paskudna - z transu wyrwał mnie Duff.
- Co?.. Nie. Nie wywalimy .. - blondyn i jego wzrok idioty - No bo kiedyś czytałem taką jedną książkę. - w tym momencie oczy Duffiastego rozbłysły niedowierzaniem.
- Tak, czytam książki. Z resztą, nevermind.
- No ale po co ta szafka ma tutaj zostać? Jakbyśmy ją wyjebali stąd, byłoby dużo więcej miejsca.
- Duff. Oglądałeś kiedyś filmy o piratach, nie? No więc, my jesteśmy piratami, a ta komoda to nasza skrzynia na skarby.
- Aaa teraz już mniej więcej rozumiem. Będziemy tam trzymać gumki? - w tle było słychać krzyki kto wybiera jaki pokój.
Położyłem McKaganowi rękę na ramieniu, niczym stary, doświadczony życiem ojciec swojemu małemu, głupiutkiemu synowi. Spojrzałem na niego pełnym współczucia wzrokiem. - Też.
- No to co innego? - nie miałem ochoty odpowiadać, zostawiłem go z tym. Jak trochę pomyśli, nic mu się nie stanie.
Przechadzałem się powoli po mieszkaniu, przy wtórowaniu krzyków 6 rozwydrzonych dzieci. " To mój pokój! " " Ej Slash, nie siedź na moim łóżku! " " Ja tu byłam pierwsza! " " Masz pecha, zaklepałem! " Kąciki ust uniosły mi się mimowolnie do góry.
Parter: salon, kuchnia, łazienka. Do tego dwa pokoje. jeden- bliżej wejścia - Adlerowy. Drugi, nieco bardziej w głąb mieszkania, naszej primadonny - Axla. Piętro: trzy pokoje. Najbliżej łazienki wspólny Michelle i Duffa, zaraz koło schodów sypialnia Slasha i Emily. I najdalej z najdłuższą drogą do przebycia, dla ewentualnych imprezowiczów mój. Od razu polubiłem tę norę.
- To kiedy się wprowadzamy? Kiedy podpisujemy umowę? - zapytała Emily.
- Możemy wprowadzić się już dzisiaj. Umowa już podpisana. - wyszczerzył się Duff.
- A przeczytaliście chociaż warunki i regulamin? - no fakt, jak bym na to nie wpadł, dobrze że Em o tym pomyślała, bo te debile raczej nie umieją czytać i już to widzę co podpisali.
- Taaaak. Pewnie, że tak. Było coś o płaceniu czynszu, ciszy nocnej i innych tego typu bzdetach. - powiedział Axl ziewając.
- Może ja na to potem lepiej zerknę, co? - zaproponowała Michelle. No tak .. rodzice prawnicy.
- Teraz to już raczej nie ma szans. Właściciel wziął umowę i wyjechał. A kasę mamy przesyłać mu do Meksyku... - powiedział Slash.
- Jak to? To nie wzięliście kopii? - nie wytrzymałem i musiałem coś powiedzieć. Jak można być takim idiotą?
- No .. nie. Po co zawracać sobie głowę papierami które nie są pieniędzmi, czekami albo talonami na wódkę? - znowu Axl.
- Ja pierdolę... Jak wy już coś załatwiacie, to wiadomo że to nie może się dobrze skończyć... - Mądrze prawiła, polać jej.
- Dobra, ja to załatwię. A teraz już zmieńmy temat, nie chcę się w moje urodziny denerwować jeszcze bardziej. - powiedziała stanowczo Michelle.
- Co? Urodziny? A no tak dzisiaj 7 stycznia! - Pisk Adlera. - Sto lat! sto lat! niech żyje żyje nam! - i słowiczy śpiew.
Nagle wszyscy zaczęli wydzierać się razem z nim. Zanim się obejrzałem, byłem częścią tych wszystkich. Potem życzenia i wypad na imprezę do Rainbow. Drobne upominki, które zazwyczaj były po prostu drinkiem prosto z serca.
Przyjęcie z każda chwilą się rozkręcało, a ja obserwowałem.


Podsumowując.

Tak mijały następne dni, tygodnie, miesiące. Zanim dziewczyny się obejrzały, minęły trzy lata. Trzy lata zmian, trzy lata poznawania siebie, trzy kolejne lata ich przyjaźni , trzy lata nowego życia przy chłopakach, trzy lata w związkach.
Trzydzieści sześć miesięcy Michelle z Duffem. To na pewno coś znaczyło, to musiało coś znaczyć. Trzydzieści sześć miesięcy, tysiąc osiemdziesiąt dni, tysiąc osiemdziesiąt kłótni i tysiąc osiemdziesiąt jeden pogodzeń. Byli chyba najbardziej wybuchową para na zachodnim wybrzeżu. Kłócili się o każdą bzdurę. Pięciominutowe awantury, to ich specjalność. Jednak może to właśnie te kłótnie spowodowały, że to co było między nimi, było tak silne. Sami z resztą się przekonacie.
Przez te trzy lata Michelle zbliżyła się nie tylko z Duffem, ale także z pozostałymi chłopakami. Jednak na szczególną uwagę zasługuje Slash. Zaprzyjaźniła się z nim wyjątkowo mocno, to pewnie przez jego związek z Emily. Kiedy jej kłótnia z Michaelem trwała nieco dłużej niż 5 min, a przyjaciółka była akurat poza zasięgiem, to właśnie na Saula mogła liczyć. Był dla niej jak brat, którego nigdy nie miała. Dodam jednak, że sam był także powodem niektórych jej kłótni z Duffem.
Zabawne, że McKagan nie był zazdrosny o resztę. Nie był zazdrosny o Axla, który w naturze miał podrywanie dziewczyn. Nie był zazdrosny o Izzy'ego, z którym jego ukochana nie raz samotnie przyćpała. Nie był zazdrosny o Stevena, który z racji swojej kochanej natury tulił się do każdego przynajmniej trzy razy dziennie. Był zazdrosny akurat o Slasha. O Slasha, którego przez te trzy lata nawet nie złapała za rękę.
Przejdźmy teraz do Emily. Jej i Saulowi też było dobrze. Nikt nie sądził, że od związku z Alexem  młoda buntowniczka będzie w stanie jeszcze być z  kimkolwiek przeciwnej płci. A jednak. Co więcej, Emma się w Saulu zakochała, o ile widzicie różnicę.. Chociaż to pewnie dlatego, że ze Slashem byli czymś więcej niż parą. Oni byli do tego cholernie zżytymi dzieciakami, których łączyła przyjaźń na śmierć i życie. A do tego, w sobie nawzajem mieli chyba najlepszego partnera do picia. Tak, Emma przez ten czas zaczęła częściej sprawdzać jak mocną ma głowę, a cholera od zawsze taką miała. W sumie do tego jej "rozpicia" przyłożył rękę także Duff, z którym (tak jak Michelle z Slashem) spędzała tyle samo czasu, co z przyjaciółką. No, a nawiasem mówiąc Emma zaczęła palić jak smok.
Przez te trzy lata nie zmieniło się jedynie jedno: podejście rodziców do dziewczyn.
Mama i tata Michelle nadal byli dumni ze swojej malutkiej córeczki. Chyba nie chcieli dopuścić do siebie prawdy. Patrzyli na wszystko jak przez mgłę, bo nie chcieli przejrzeć na oczy. Nie chcieli uświadamiać sobie, że ich grzeczna córeczka już wcale nie jest taka grzeczna. Nie chcieli nawet myśleć o tym, że wieczorem zamiast u Emily siedzi w Whiskey, że zamiast soku piję wino, że jej koleżanki to tak na prawdę piątka chuliganów, a z Duffem nie ograniczała się do trzymania za rękę. Oni sądzili, że nie wie co to papierosy, heroina czy seks. Jej rodzice nie dopuszczali do siebie żadnej z tych wizji. Pewnie dlatego bez problemu pozwalali iść Michelle na kilka nocy pod rząd " do Emily ", dawali pieniądze, kiedy o to prosiła czy choćby witali Gunsów z szerokim (wcale nie udawanym) uśmiechem na twarzy. Kochani opiekunowie Petterson bali się sami przed sobą przyznać "Kurcze, chyba mamy problem". Jednak nie ukrywajmy, jej to ani trochę nie przeszkadzało.
Rodzice Em tez się nie zmienili. Nadal byli bezradni w stosunku do córki. Young była dla nich nie do okrzesania. Robiła co chciała, chodziła gdzie chciała, spotykała się z kim chciała, a oni się na to wszystko zgadzali. Pewnie nie chcieli stracić pewnego rodzaju autorytetu. W końcu lepiej brzmi "Moja córka baluje całymi dniami, ale ja jej na to pozwalam" niżeli "Nie daję sobie rady z moją córką". Smutne to, ale tak było zawsze. Tylko, że wcześniej w nieco mniejszym stopniu.
A więc .. z racji "bez stresowego" wychowania, dziewczyny bez problemu otrzymały zgodę, na mieszkanie z chłopakami. " Mamo, jestem już dorosła " " Tato, będzie tam też Michelle " " Przecież znacie i lubicie chłopaków " " Wiecie, że i tak z nimi zamieszkam? ". Kilka trafnych argumentów, prośby, groźby i słodkie minki. I tak oto dziewczyny otrzymały najlepsze miejsca do oglądania spektaklu, zwanego " Guns N' Roses ".
No dobrze, to na tyle. Mam nadzieję, że wszystkie niejasności się wyjaśniły. Zapraszam na ciąg dalszy...



ROZDZIAŁ VI


Emily:

Sex Type Think - Stone Temple Pilots

20 stycznia 1985r. Dokładnie za dwa tygodnie w naszej szkole miał odbyć się zimowy bal. O ile można mówić coś o zimie w upalnej Californii.
Żar lał się z nieba, a przypomnę - był styczeń. Media oczywiście zdążyły zrobić z tego wiadomość dnia. Mogłabym to zrozumieć, gdyby np. wylądowało ufo, albo miałoby miejsce jakieś inne nadprzyrodzone zjawisko, jednak oni najwyraźniej nie mieli po prostu lepszego tematu.
   Siedziałam wraz z Michelle na matmie. Ona była pochłonięta lekcją, a ja oczywiście myślałam o wszystkim, tylko nie o tym, co mówi nauczycielka. Za oknem, znajdowały się na to zbyt ciekawe widoki. Pech i nauczycielka, chcieli jednak zakłócić moje błogie chwile. Z zamyślenia wyrwało mnie wołanie belferki i szturchanie Michelle:
- Emily! Emily! Emily! Na miłość boską! Mówię do ciebie od jakichś 10 minut! Proszę natychmiast do odpowiedzi. - Yhym, tak. Ona mówi? Chyba drze ryja, a nie mówi! Swoją drogą, jak zawsze przesadzała. To nie trwało 10 minut. Pojebana kobieta.
- Idę już idę, przecież się nie pali. -  powiedziałam zachrypniętym - teraz już od papierosów - głosem.
- Dziecko co się z tobą dzieję?
Podeszłam do tablicy. W myślach miałam wizję, jak duszę ją gołymi rękami. Już miałam myśli przemienić w czyn, ale stwierdziłam, że nie pójdę za dziwkę później siedzieć.
- Pokaż zeszyt zobaczymy co tam ciekawego masz. - O to akurat byłam spokojna, zadania robiłam na bieżąco. Szybko jednak zwątpiłam.
Nagle z mojego zeszytu wypadła jakaś kartka. Pierwsze co zobaczyłam, to pismo Slasha. Nauczycielka czytając tekst, zaczęła się czerwienić. Byłam przegrana jeszcze bardziej.
- Dobrze to ja może nie będę czytać cudzych listów.
- Bardzo bym się cieszyła. - powiedziałam z ironią.  Oddała mi kartkę, po czym przeszła do pytania. Poszło lepiej niż myślałam. Z czwórką z odpowiedzi udałam się do ławki.  W myślach przeklinałam Slasha i nie mogłam doczekać się aż przeczytam jego wiadomość.
Zaczęłam czytać, nie pomyliłam się co do treści. Pojebany pan Hudson napisał tam wiersz o wydarzeniach poprzedniej nocy. Wiadomo o co chodzi. Zabiję, zabiję i jeszcze raz zabiję debila! Zaraz po przeczytaniu pokazałam poezję Saula Hudsona - najlepszego pisarza erotycznego - Michelle, która jak tylko to zobaczyła wybuchła śmiechem. Mnie raczej nie było do śmiechu.

***

Whiskey  in the Jar - Metallica

Po szkole zamiast do Hell'a pomaszerowałyśmy do Michelle, ponieważ musiała spakować jeszcze parę według niej niezbędnych rzeczy.
Pierwsze co zrobiłam, gdy już weszłyśmy do niej do mieszkania, to usiadłam na parapecie w jej w pokoju i zapaliłam kolejnego tego dnia papierosa. Wtedy z oddali usłyszałam jakiś zbliżający się hałas. Nie musiałam długo zastanawiać się kto idzie. Już po chwili zauważyłam blond czuprynę Duffa, a zaraz potem szopę Slasha.
- Hej! Fuckers!
- No pięknie! Pięknie witasz przyjaciół! - To Duff.
Nie odpowiedziałam nic tylko gasząc papierosa w donicy zeskoczyłam z parapetu i pobiegłam otworzyć im drzwi.
Slash i Duff weszli jakby nigdy nic. Duff z papierosem w ręce, a Slash z winem w kieszeni. Nie powiem, ciekawy widok. Chociaż już dobrze mi znany.
Mieli szczęście, że rodzice Chelle byli zajęci, bo mieli i dalej mają świra na punkcie sprzątania i dbania o swój dom. Gdyby ich wtedy zobaczyli, chłopaki zaraz znaleźli by się za drzwiami. Sama przekonałam się co to znaczy mieć takich rodziców - moi są dokładnie tacy sami. Z resztą, pewnie dlatego nasi rodziciele się przyjaźnią i mają ze sobą tyle wspólnych tematów do rozmów.
- Wina. wina, wina dajcie! A jak nie to spier...
- Duff! Ucisz się, moi rodzice są u góry! - Michelle skarciła blondyna.
W tamtej chwili jakoś nie mogłam dłużej wytrzymać z czekaniem na podzielenie się z chłopakami informacją o balu.
- Musimy wam coś powiedzieć! - wręcz wykrzyknęłam z zacieszem na ryju. W sumie nie lubiłam imprez szkolnych, ale zawsze to pretekst, żeby się napić. No nie?
- Błagam. Nie mówcie, że jesteście obydwie w ciąży! - Saul i jego mądre uwagi.
- Tak kurwa Slash! Odkryłeś nas!  - powiedziałam bez entuzjazmu. Jak on coś czasami powie, to zastanawiam się dlaczego z nim jestem.
Po minie Duffa było widać, że w tamtej chwili było mu szkoda słów na głupotę Hudsona. Popatrzył tylko na mnie pytająco.
- No więc... zacznę od tego że będziecie mieli pretekst do picia. - musiałam zacząć od tego żeby ich jakoś zachęcić. Alkohol dla nich był nie małą atrakcją.
- Hmmm ... podoba mi się. Mów dalej. - Duff popatrzył na mnie zaintrygowany.
- Idziemy na bal! - powiedziałam z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Eeeee! .. Jestem na nie. Nie lubię się w takie rzeczy bawić.
- Mckagan zamknij się! Ty się nie znasz! - wykrzyczał do niego Slash. - Ale alkohol jest w cenie, prawda? - to powiedział już do mnie. Wiedziałam że procenty go przekonają.
- Tak, jest w cenie. Czyli mam rozumieć że idziemy?
- Muszę? - Duff nadal narzekał.
- Mackagan, ty jak jakaś stara baba. To weź się kurwa zamknij w domu i z niego nie wychodź. Załóż sobie ciepłe kapcie, kup sobie piwo, przykryj się kocem i zestarzej się  w tak  kurwa młodym wieku. Co ty się ludzi boisz? Czy jak? Oczywiście że idziemy! Duff nie ma nic do gadania. Czy chce czy nie, idzie z nami.
- Dobra. Ja jestem gotowa, możemy już iść do domu - powiedziała Michelle wchodząc do kuchni z walizką " najpotrzebniejszych rzeczy ". Tak w prawdzie, nawet nie zwróciłam uwagi kiedy opuściła nasze zacne grono.
- Zahaczymy jeszcze o sklep. - strasznie chciało mi się pić, a po drugie kończyły mi się fajki.
I wyszliśmy. Michelle odpowiedzialne zadanie targania walizki powierzyła Duffowi, który wręcz sam to zaoferował. Slash szedł koło mnie z jedną ręką w tylnej kieszeni mych szortów. I tak właśnie maszerowaliśmy w upale styczniowego popołudnia.

Duff:

Problems - Sex Pistols

Dzień tego cholernego balu. Gdyby Michelle wiedziała, jak bardzo nie chciałem na niego iść, pewnie z dobroci serca pozwoliłaby mi na zostanie w domu. " Wyglądam jak pajac " - pomyślałem przeglądając się w lustrze. Przede mną nie stał rockman, z wytapirowanymi włosami i podartymi spodniami, jak to bywało co dzień, teraz stał tam dryblas w smokingu i szopą ujarzmioną w kucyku. " Kurwa "..
- I jak wyglądam stary? - spojrzałem w bok, gdzie na odpowiedź czekał Saul. Kiedy go zobaczyłem, o mało nie wybuchłem śmiechem. Ja, w przeciwieństwie do niego przynajmniej umiem wiązać porządnie krawat.
- Genialnie... udajesz biznesmena wracającego po pijaku do domu, tak?
- Ha! ha! Bardzo śmieszne! Pomóż mi, a nie suszysz zęby panie James Bond.. - Jak poprosił, tak zrobiłem. Poprawiłem mu koszulę, marynarkę, a krawat zawiązałem jak należy. " No, teraz to klasa ".
- O kurwa ... - Slash otępiały patrzył w stronę schodów. Mimowolnie obróciłem się w tym samym kierunku.
Po schodach, niczym olimpijskie boginie schodziły dziewczyny. Pierwsza szła Michelle. Miała na sobie krótką czerwoną dość zwiewną kieckę. Opinała się tam gdzie trzeba, co uwydatniało jej, jak dla mnie idealną figurę. Na nogach zabójcze czarne szpilki, gdzie do dzisiaj zastanawiam się, jak ona mogła w tym w ogóle chodzić. Włosy spięte w kok, a do tego makijaż, z którego jedyne co pamiętam to czerwono-krwiste usta. Wyglądała na prawdę zjawiskowo. Z resztą tak samo jak Emily, która miała na sobie czarną, koronkową, krótką sukienkę. Obcisła kiecka podkreślała wszystkie zalety jej ciała. Do kompletu czerwone szpilki. Miały chyba z 15 cm! W dłoni trzymała małą, czarną torebkę. Włosy kręcone, rozpuszczone. Co do makijażu, miała ciemnoczerwoną szminkę, a na powiekach czarny cień.
- Zamknij buzię, bo ci mucha wleci - powiedziała Michelle, która w szpilkach nie była już taka malutka jak zawsze. Byłem pod takim wrażeniem, że nie umiałem wydusić z siebie ani słowa.
- Kochanie co tak patrzysz? - powiedziała Emily do Slasha, on także zaniemówił.
Nasze dziewczyny z dzikich, rockowych lasek zamieniły się w seksowne panienki, przez co Hudson wyglądał jakby zaraz miał się rzucić na Em. Z resztą ja miałem taką samą ochotę w stosunku do Michelle.
- Oh. Widzę, że nie chcecie z nami rozmawiać. No cóż .. chodźcie.. - Michelle pociągnęła mnie za rękę. Slash objął Em w talii. Ruszyliśmy na bal.


* na balu *

Jump - Van Halen

Przed szkołą, na korytarza, przed salą gimnastyczną i w niej. Wszędzie pełno pięknie wyglądających dziewczyn. Jednak mówiąc zupełnie obiektywnie pozostałym brakowało tego czegoś, co nasze dziewczyny miały. Chyba nie tylko ja tak uważałem, ponieważ każdy napotkany osobnik płci przeciwnej jak nie zagwizdał, to chociaż się za Em i Michelle obrócił. Sala była przystrojona tak, jak by zaraz miała wparować królowa Angielska. Wtedy znowu oprzytomniałem, że to nie miejsce dla mnie. Zapomniałem o moich wątpliwościach, kiedy spojrzałem na stolik cały zastawiony alkoholami. Teoretycznie to nie dopuszczalne, żeby na szkolnej imprezie było tyle procentów, praktyka wyglądała jednak nieco inaczej.
Wraz ze Slashem postanowiliśmy wykorzystać te trunki jak najlepiej i pokazać im jak się bawią niegrzeczni chłopcy.
Gdy wszyscy już przybyli, dyrektor osobiście przywitał młodzież z wysokiej sceny, po czym impreza się zaczęła.
Swoją drogą bardzo bawiło mnie to że Emily była trochę wyższa od Slasha w tych szpilkach
- Hmmm .. Tak przystojni faceci mają zakaz wstępu na tę imprezę. - Usłyszałem damski, dość niski, głos, w którym dało się wyczuć wręcz erotyczną nutę. Byłem pewien, że to nie głos Michelle. Kiedy odwróciłem się, aby zobaczyć kto jest jego właścicielem ujrzałem chodzące przeciwieństwo Michelle i Em. Wysoka, długonoga blondszmata. Nie, nie przesadzam. Na prawdę miała w sobie coś ze szmaty, chociaż sądząc po jej kusej sukience była tego zupełnie świadoma.
- Oo tak wiem, jestem przystojny, nie musisz mi tego mówić. - powiedziałem, po czym odwróciłem się z powrotem do stołu z szampanem
- Oj no. Skarbie. Nie graj takiego niedostępnego .. Jesteś tutaj sam? Jak chcesz, to mogę ci potowarzyszyć.. - położyła mi rękę na ramieniu.
- Nie, jest ze mną. Spadaj Cindy.. - wybawienie. Cichutki głos Michelle..
- A co, to twój brat?
- Nie, to nie jest mój brat. Z resztą nie powinno cię to obchodzić. Spierdalaj. - przyglądając się tej sytuacji, doszedłem do wniosku, że to nie nie może skończyć się dobrze, a może moja opinia była nietrafna?
- Nie brat? To może kuzyn? Albo wiem .. to facet w ogłoszenia, a ty mu płacisz za to, żeby przyszedł z tobą na bal, jako osoba towarzysząca? .. Michelle, proszę Cię. Nie rób z siebie pośmiewiska. Przecież obydwie wiemy doskonale, że ktoś taki nie zwróciłby na ciebie uwagi. - w tym momencie całą tą sytuacją zaciekawiła się Em, która zaraz znalazła się u boku przyjaciółki.
- Czego tu chcesz dziwko? - zaczęła ostro, w Cindy aż się zagotowało. Chyba pójdę po popcorn.
- Emily, spokojnie.
- No właśnie Emily, spokojnie. Ja po prostu chcę, żeby nasz kochany mul książkowy nie próbował oszukać całej szkoły. - Wiem, że powinienem na to jakoś zareagować, jednak nauczono mnie, że w czyjeś sprzeczki wtrącamy się tylko w przypadkach krytycznych.
- Odpierdol się od nas. Na pewno jakiś koleś na jedną noc, już gdzieś na ciebie czeka. Więc żegnam.
- No ja właśnie widzę takiego jednego. Ciemna karnacja, ciemne kręcone włosy.. Uhmm, na prawdę nie zły towar.
- Przykro mi, ale on jest już zajęty przeze mnie. - Emily odwróciła się do stołu przy którym opróżniałem kieliszki z szampanem i także się skusiła. Wypiła 2 prawie jednym tchem.
- No to zajmę się blondynem - Niejaka Cindy odwróciła się, złapała mnie za ramiona, przyciągnęła do siebie i namiętnie pocałowała. Nie zdążyłem nawet jakkolwiek zareagować, kiedy usłyszałem jej pisk. Wtedy zrozumiałem co się stało. Michelle perfidnie pociągnęła ją za włosy niszcząc jej idealną fryzurę.
- Spieprzaj od mojego chłopaka dziwko! Rozumiesz?! .. - I w tym momencie za sprawą siły rąk mojej dziewczyny blondi wpadła w jeden ze stołów z alkoholem. Zawartość wszystkich otwartych butelek znalazła się na Cindy. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.Emily również zaczęła się głośno śmiać.
- Muszę ci powiedzieć że bardzo ładnie wyglądasz. - Skwitowała. Od tyłu zaszedł ją Slash, chwycił w talii i również zaczął się śmiać.
- Popamiętasz mnie Petterson! Ughh! - Niezgrabnie wstała po czym ze złamanym jednym obcasem pobiegła w stronę łazienki. Wszyscy zainteresowani już po chwili zajęli się sami sobą. Ekipa sprzątająca zabrała się zbieraniem resztek kieliszków, zaś Michelle przez chwilę na powrót była Michelle sprzed 3 lat. Postawa niepewna i wzrok wbity w podłogę. Co chwilę zerkała na mnie przepraszającą miną, jak bym miał gniewać się na nią za to, co się przed chwilą wydarzyło.
- No to trzeba się w końcu napić! No nie? - ten pomysł podobał mi się jak najbardziej
Nalewałem właśnie szampana dla Michelle, kiedy poczułem, że ktoś mnie od tyłu przytula. Pewien, że to znowu Cindy już miałam się odwrócić i nawtykać jej parę rzeczy, jednak spostrzegłem, że to Michelle.
- Kochasz mnie? - nigdy nie rozumiałem czemu zadawała to głupie pytanie.
- A dlaczego miałbym cię nie kochać?
- No bo ona Cię pocałowała.. - sarnie oczy.
- No właśnie: ONA. Ja tego nie odwzajemniłem. - powiedziałem ze zrezygnowaniem.
- Jesteś tylko mój. Żadna szmata nie będzie mnie obrażać .. - I tym razem to ona pocałowała mnie, a w momencie połączenia się naszych ust poczułem, że wraca ta pewna siebie Michelle. Ta, która zaatakowała Cindy. Taką ją chyba lubię najbardziej.
A potem szło już tylko lepiej. Mimo, że byłem tak negatywnie nastawiony, impreza zaczęła się rozkręcać. Alkoholu było więcej niż dużo, nauczyciele nie pilnowali nas prawie w ogóle, muzyka też była nie najgorsza. Ludzie zaczynali wychodzić na parkiet. My ze Slashem nie chcieliśmy być gorsi: poprosiliśmy nasze towarzyszki do tańca. Takim sposobem znaleźliśmy się po środku całego tego tłumu. Świetnie się bawiliśmy.

Michelle:

Living in Sin - Bon Jovi

Zabawa trwała i chociaż jeszcze przed chwilą zamartwiałam się incydentem z Cindy, teraz już zupełnie o nim zapomniałam. Pomogli mi w tym przyjaciele i nie powiem, także procenty.
Z głośników zaczęło lecieć "You Shook me " Led Zeppelin. Duff i Emily akurat wyszli zapalić, zaś Slash zaciągnął mnie na parkiet. Przytulił mnie i położył ręce na pograniczu lędźwi i mojego tyłka, czułam sie dość niezręcznie, prawdę mówiąc.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taki tancerz. - szepnęłam mu do ucha.
- Z tym się trzeba urodzić. Tobie też to zajebiście idzie. Powinniśmy wystąpić w jakimś konkursie. Jakby cię zobaczyli, to nawet nie musielibyśmy tańczyć. - Slash seksownie się uśmiechał i szeptał mi do ucha. Jego ręce przesunęły się niżej i już bez skrępowania trzymał je na moim tyłku. Zastanawiałam się, jak na to zareagować.
- Dobra Slash, już tak nie czaruj. - w tym momencie Saul przechylił mnie zgrabnie w tył. Poczułam jego oddech na swoim dekolcie.
- No przecież nie zaprzeczysz. - Wyprost, a jego twarz niebezpiecznie zbliżyła się do mojej. Jakby tylko ten taniec widział Duff...
- Saul, powiedz po prostu, że Cię pociągam. - zaczęłam się śmiać. Niewinny żarty, nic więcej.
- Jak każda laska. Ale ja przepraszam cię bardzo, JESTEM ZAJĘTY.
- Ale ja to wiem. - puściłam do niego oczko i tym razem ja zaczęłam się "bawić". Chwyciłam koniec sukienki i lekko uniosłam ku górze tak, że moja, nie powiem zgrabna noga był jeszcze bardziej wyeksponowana.
Slash zaczął szeptać mi jakieś "czułe słówka" do ucha, a dłonie przełożył na moje biodra. Nie skłamię mówiąc, że coraz bardziej mi się to podobało.
Piosenka dobiegła końca. Rozejrzałam się po sali i na moje nieszczęście zauważyłam Duffa stojącego przy wejściu z założonymi rękami. Nie wiedziałam, jak długo tam stał. Nie wiedziałam, co dokładnie widział. Mogłam się jedynie domyślić, co czeka na mnie w domu. Jednak w tamtej chwili nie chciałam psuć sobie humoru. Spojrzałam na Saula .. z nim także wiązało się wiele niewiadomych. Nie wiedziałam, czy to co przed chwilą zaszło to jedynie niewinne żarty. Nie wiedziałam, czy to było winą alkoholu, czy może imprezowego nastroju. Wiedziałam jednak tyle, że coś się zmieniło.
Spojrzałam jeszcze raz w stronę wejścia. Zaraz obok Duffa stała Emily, z kieliszkiem wina w ręce. Ona jednak nie patrzyła się w naszą stronę. Wzrok zajęła czymś innym. "Na moje szczęście" pomyślałam.
Dochodziła już 3:00. Pomyślałam, że czas zbierać się do domu. Wszyscy mieli już dosyć dobrą fazę. Nasz wygląd był wręcz proporcjonalnie beznadziejny do ilości wypitego alkoholu. Chwialiśmy się na boki, oczy obserwujące świat nieobecnym spojrzeniem.

Duff :

Angry Again - Megadeth

Szliśmy do domu w ciszy. Tylko Slash cały czas coś nawijał. Mnie osobiście nogi i język się już plątały. Jednak dokładnie pamiętam to co widziałem z tańca Michelle i Slasha. O ile można było nazwać to tańcem.
Kiedy już doszliśmy na miejsce w domu nikogo nie było, co w sumie ani trochę mnie nie zdziwiło. Wszyscy byliśmy tak padnięci, że grzecznie pomaszerowaliśmy do swoich pokoi. Osobiście jednak sądzę, że Slash nie da Emily tak szybko zasnąć. Jeżeli wiecie o czym mówię ..
- Kurwa, ale mnie nogi bolą. - narzekała Michelle zdejmując szpilki.
- To pewnie od tego tańca ze Slashem. Widziałem, że świetnie się ze sobą bawicie. - Postanowiłem jej wygarnąć co o tym myślę. Nie mogę przecież udawać że nic się nie stało.
- No tak. Tak samo świetnie jak z tobą, Emily, Ronem, Katy, czy kimkolwiek innym.
- No właśnie o to chodzi że nie! Jakoś z nikim innym, nawet ze mną, tak nie tańczyłaś. - Jęki z pokoju naprzeciwko doprowadzały mnie do szewskiej pasji.
- Jak? Duff możesz mi powiedzieć kurwa jak?! Jak niby tańczyłam z Slashem?
- Nie rób ze mnie debila! Może myślisz że nim jestem, skoro uważasz że, nie zauważyłem jak się do siebie uśmiechacie, szepczecie sobie jakieś słodkie słówka na ucho, jak Hudson macał cię po dupie i wszystko inne. Jeżeli chcesz, możemy zakończyć nasz związek. Idź sobie do niego, jeżeli tak źle ci ze mną! - krzyczałem jak najgłośniej tylko potrafiłem. Musiałem wyładować wszystkie złe emocje, które we mnie siedziały. Prawda taka, że miałem ochotę najebać się do nieprzytomności.
- Duff! Co ty kurwa gadasz?! To były żarty! Nie mam zamiaru, nie chce się z tobą rozstawać!
Michelle wstała, a bez szpilek była na powrót malutką Michelle.
- Ha-ha-ha! Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś zabawna? Jak nie, to ludzie naprawdę są tępi... Jakoś mi to nie wyglądało na żarty.
- Zacznijmy od tego, że dla ciebie nawet nasza zwykła rozmowa nie wygląda na rozmowę. luzuj człowieku! Wszędzie węszysz zdradę! Jeżeli mi nie ufasz, to mi to powiedz!
- Dobra. Mówię. Nie ufam ci! Nie dajesz mi takich powodów żebym miał ci ufać.
- To może mam siedzieć tylko w domu, u twojego boku i nie rozmawiać z nikim innym, żebyś miał do mnie pełne, kurwa, zaufanie?!
- Nie! Masz się zachowywać normalnie! Wiem jak wygląda zwykła rozmowa! I zwykły taniec! Na pewno nie tak jak ty to robisz. - Ostatnie zdanie powiedziałem ciszej, nie miałem siły dłużej krzyczeć. Chciałem jak najszybciej opuścić dom, żeby najebać się do nieprzytomności. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Pomaszerowałem prosto do najbliższego pubu.


Michelle:

Screaming For A Love Bite - Accept

Normalny piątkowy wieczór. Nudziło się nam, byliśmy spragnieni i chcieliśmy się nieco zabawić. Postanowiliśmy więc zorganizować imprezę.
Męska część nas zaprosiła wszystkich znajomych. Kiedy każdy z nich przyniósł jakiś alkohol zabawa zaczęła się na całego. W ruch poszła koka, crack, speed i inne jakże zajebiste używki. Wszyscy wciągali kreski, dawali sobie w żyłę. Do krajobrazu prosto z filmu brakowało jeszcze tylko glin.
Izzy ładował w kanał w towarzystwie jakiejś laski, która patrzyła na niego jakby zaraz miała go przelecieć. W sumie tak też się stało. Z kolei Steven, grał wraz z Sebastianem na jakiejś zajebanej konsoli. Wystarczyło na nich spojrzeć, a od razu człowiek wiedział, że byli już nieźle nagrzani. Emily i Slash siedzieli na kanapie wtuleni w siebie. Oboje trzymali butelkę jakiegoś trunku w jednej i skręta w drugiej dłoni. Ich impreza wyglądała mniej więcej tak: 'łyk wina', pocałunek, zaciągnięcie się i wydmuch dymu wprost w twarz drugiego. I tak w kółko, bez przerwy, aż do porzygu. W drugim kącie pokoju Axl popisywał się przed jakąś laską swoją grą na gitarze. Mimo jego urokliwego uśmiechu i tak wszyscy wiedzieliśmy że chcę ją po prostu przelecieć. Duff pił ze swoimi kolesiami. Oczywiście dalej był na mnie obrażony. Nawet do końca nie wiem o co,  ale był. No cóż, faceci tacy już są. Obrażają się o wszystko o co tylko mogą. Byle mieli pretekst do picia.
W całym budynku, a głowę dam sobie uciąć, że także na duża odległość od niego słychać było głośną, dziką muzykę. W tej chwili byli to akurat Rolling Stonesi. Dźwięki gitary i hipnotyzujący wokal były drugim, zaraz po dragach sposobem na niezły odlot.
W ofercie posiadaliśmy palenie bierne jak i dobrowolne. Kłęby dymu były tak duże, że widoczność zmniejszyła się już wręcz do zera. W powietrzu dało się czuć także pomieszany zapach wina, wódki, piwa i wszystkich innych trunków obecnych w tym domu, a trochę ich było.
Kiedy impreza się rozkręciła a w ruch prócz alkoholu, papierosów i używek wkroczyły ciała (czytaj: pijani ludzie próbowali tańczyć) Duff zaprosił na parkiet Em, bo przecież w tej chwili na mnie nawet nie spojrzy. Do mnie za to przysiadł się Slash, uraczył swoim winem i heroiną od Izzy'ego - bał się o moje samopoczucie, bo jak do tej pory byłam najbardziej trzeźwą osobą w pomieszczeniu. Kiedy kontury postaci stawały się coraz mniej wyraźne Slash zaczął:
- A tym razem o co się pokłóciliście?
- No a jak myślisz, o co?
- No nie wiem właśnie. Dlatego pytam
- O zazdrość Duffa. Zobaczył nasze wygłupy podczas tańca i wziął to na serio.
- Nie przejmuj się nim i napij z wujkiem Slashem - Zabrałam mu butelkę i wypiłam do dna. Musiałam odstresować.
- No i to mi się podoba. O a popatrz na króla i królową parkietu! - uśmiechnął się, po czym pokazał na Em i Duffa tańczących w najlepsze.
- Właśnie widzę. Duff widać mniej przejmuje się naszą kłótnią, niż ja .. - alkohol wcale nie poprawiał mi humoru. Wręcz przeciwnie, dołował mnie jeszcze bardziej.
- No ty, ty też się nie przejmuj. Możesz zawsze spędzić wieczór w moim towarzystwie. - uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
- Wiesz co? - zapytałam zerkając na zegarek, którego wskazówki wskazywały godzinę po 2 w nocy. - Ja może lepiej pójdę się wykąpać i położyć. Nie mam dzisiaj humoru do zabawy. - wstałam. A raczej próbowałam wstać. Nie sądziłam, że jestem aż tak pijana.
- No nic, napiję się z kimś innym. - powiedział ze zrezygnowaniem. Jednak Slash musiał zobaczyć, że nie jestem w stanie sama pójść, ponieważ wziął mnie na plecy i zaczął iść ze mną po schodach. - Pomogę ci. - powiedział dumnie.
- Hahahaha. co ty wyprawiasz? - śmiałam się jak małe dziecko.
- Pomagam. Potrzebującym trzeba przecież pomagać. No nie? - mówił, po czym otworzył drzwi do łazienki, postawił mnie na podłodze i wyszedł.
- Gdzie moja towarzyszka? - usłyszałam dobiegający z dołu głos Duffa. " W łazience " pomyślałam. - Oooo, tutaj jesteś Emily! - ogarnęło mnie smutek, który zaraz potem ustąpił miejsca nerwom.
- Ej! - zawołałam za Saulem.
Hudson odwrócił się. Popatrzyłam na jego pewną siebie postawę, oczekujące spojrzenie i wpadłam na chyba najgłupszą myśl w moim życiu. " Skoro Duff tak bardzo chce być zazdrosny, to dam mu do tego powód ". Zaciągnęłam Slasha do łazienki, drzwi zamknęłam na klucz aby nikt przypadkiem nam nie przeszkodził. Z akcji w łazience nie pamiętam zbyt wielu szczegółów. Spowodowane jest to pewnie ilością wtłoczonych we mnie różnych substancji, od alkoholu zaczynając, na herze kończąc. Pamiętam jednak wystarczająco. Zaczęło się dość niewinnie, od pocałunku. Potem było tylko lepiej. Ciało Slasha zaczęło coraz mocniej na mnie napierać, jego pocałunki z ust przeszły na szyję, ramiona, dekolt, piersi. W tamtej chwili ani myślałam się temu opierać, a wręcz przeciwnie, zadowolona mruczałam Saulowi do ucha jakieś sprośne teksty i cieszyłam się jak głupia kiedy spełniał wszystkie moje życzenia. Punkt kulminacyjny miłosnego uniesienia przypadł na kabinę prysznicową. Zimna woda ukoiła nasze rozgrzane temperamenty, a jednocześnie była idealnym przeciwieństwem dla gorących dłoni Saula zgrabnie poruszających się po moim nagim, niewinnym ciele. Muszę przyznać, że Slash był świetnym kochankiem. Przez cały czas musiałam pilnować się, aby okrzyki rozkoszy nie były zbyt głośne. Nie chciałam przecież, żeby Duff się domyślił. Kiedy było już po wszystkim opuściliśmy łazienkę. Nie jednocześnie oczywiście. Ja weszłam pierwsza i z racji tego że padałam na twarz udałam się do sypialni mojej i Michaela. Slash wyszedł jakoś po mnie i nie chcąc stracić zabawy prawdopodobnie wrócił jeszcze do gości. Kładąc głowę na poduszce czułam się okropnie. Nie chciałam budzić się rano, nie chciałam spoglądać Duffowi w twarz po tym, co mu zrobiłam. Wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka. Michelle jak zawsze mądra po szkodzie. Rozum podpowiadał, że to, co się wydarzyło nie może mieć miejsca ani razu więcej. Radził unikać Saula przez najbliższe kilka dni, pragnienie jednak mówiło co innego. A ja osobiście nie umiałam zasnąć.

Duff:

Runnin' with the Devil - Van Halen

- Gdzie jest moja towarzyszka? - krzyknąłem rozglądając się po salonie. - Oooo, tutaj jesteś Emily. - stała oparta o komodę zaciągając się papierosem, a właściwie kończąc do już.
Nigdy nie czułem się jeszcze tak dobrze! I chyba nigdy aż tyle nie wypiłem, w ciągu tak krótkiego czasu! Biję swoje rekordy. Nie wiem, czy mam tak dobry dzień, czy to po prostu zależało to od towarzystwa. Jak już o towarzystwie mowa. Na początku imprezy piłem z chłopakami, później jednak przerzuciłem się na płeć żeńską, mianowicie Emily. Przebawiłem z nią przez większość nocy. Znałem ją już trochę, ale nie przyszłoby mi na myśl że ta Cholera potrafi wypić tyle ile ja i jeszcze pozostawać w formie. Do tego wszystkiego tańczyła jak nikt inny. Podsumowując: Em była idealną towarzyszką na imprezy.
O Michelle się nie martwiłem. Widziałem, że zajął się nią Slash. No właśnie: Slash. Za akcję na balu nadal byłem na nią obrażony i nie zamierzałem tego zmieniać.
- Może pójdziemy zapalić na zewnątrz. Hę? - zapytałem podchodząc do Em.
- Skoro proponujesz, to nie odmówię. -uśmiechnęła się, i ruszyła w stronę drzwi.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz panował tam totalny mrok, rozjaśniany jedynie poświatą bijącą z okien naszego domu.
Wyciągnąłem paczkę czerwonych Marlboro i poczęstowałem moją towarzyszkę.
- Mckagan jaki ty jesteś dzisiaj hojny, no nie wierzę! - powiedziała zgrabnie odpalając papierosa
- Dzień dobroci dla zwierząt moja droga - uśmiechnąłem się ukazując wszystkie moje lśniące zęby.
- Rozuumiem. Kurwa, Duff czuję się jak w chłodni. Zimno mi. - powiedziała i usiadła na schodach, zaciągając się dymem. Muszę przyznać, że wyglądała całkiem ładnie.
- Ja cię ogrzeję ciepłem mego ciała. - z trudnością przykucnąłem obok i objąłem ją ramieniem. - I jak, lepiej?
Pokiwała twierdząco głową.
Sięgnąłem po jej papierosa, zaciągnąłem się po czym jak gdyby nigdy nic go jej oddałem. Em nawet nie skomentowała, uśmiechnęła się tylko do mnie dziewczęco.
Na razie nie chciałem wracać do środka , tutaj było mi dobrze. "Przeżyć odlot na schodach, to byłoby coś" pomyślałem. Postanowiłem więc, że spełnię swoje pragnienia. Wyciągnąłem woreczek z koką i usypałem 4 kreski na schodach. 2 dla mnie, 2 dla Emily. Nawet się nie zawahała. Od razu wciągnęliśmy wszystko i oddawaliśmy się tej błogiej chwili. Odpływaliśmy wtuleni w siebie, oparci na schodach, wpatrzeni w gwiazdy, Od czasu do czasu upijając łyka z flaszki którą przynieśliśmy ze sobą.
Gdy się teraz nad tym zastanawiam to uznaję, że gdyby ktoś przypadkowy mógł nas wtedy zobaczyć. Leżących na schodach, objętych, zaciągających się jednym szlugiem i pijących z jednej butelki mógł by uznać, że jesteśmy ze sobą w cholerę blisko, że jesteśmy razem. Blisko razem byliśmy, owszem, przecież Em to moja przyjaciółka, jednak wtedy żadne z nas nie traktowało jego jak flirtu, a jedynie pijackie wybryki. W tamtej chwili zrozumiałem o co chodziło Michelle która mówiła, że taniec ze Slashem to tylko wygłupy. Już nie byłem na nią tak wściekły, jak jeszcze 24 godziny temu.
Kiedy uznaliśmy, że nam się chce, ruszyliśmy dupska sprzed domu i wróciliśmy do środka. Bawiących się gości było coraz mniej, pozostali półprzytomni leżeli... w zasadzie wszędzie. Impreza powoli zmierzała ku końcowi, w końcu zbliżała się czwarta w nocy.
- Chyba pójdę spać. - powiedziała Em rozglądając się po salonie. Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. - No co? Dzisiaj muszę wcześnie wstać. - jej zachrypiały głos i pijackie gesty.
- Dobrej nocy
- Dobrej nocy McKagan. Dzięki za zabawę. - pocałowała mnie w policzek na odchodne i pomaszerowała na górę.
Ja za to udałem się do zamrażarki po jeszcze jedno piwo, którego kurwa nie było. Zrezygnowany, bez Em, bez piwa postanowiłem także pójść spać. Powędrowałem na piętro.

***

Together - The Raconteurs

Kiedy wszedłem do pokoju nie było w nim totalnie ciemno, bo wschodzące już słońce leniwie zaczynało oświetlać go swoimi promieniami, dzięki czemu dostrzegłem postać siedzącą na parapecie. To była Michelle.
Dopiero po chwili zorientowała się, że jestem w pokoju
- Michael.. Przepraszam. - Przeniosła wzrok z widoku za oknem na mnie.
- W sumie to ja powinienem cię przeprosić.
- Faktycznie trochę przesadziłam na balu z Saulem, ale my na prawdę tylko żartowaliśmy. - Podeszła do mnie i tłumaczyła się, jak by nie słyszała co przed chwilą powiedziałem.
- Nie powinienem był w ogóle robić z tego problemu. Przecież wiem, że nie zrobiłabyś tego na poważnie.
- Najbardziej zabolało, kiedy powiedziałeś, że nie masz do mnie zaufania. - ujęła moją twarz dłońmi i popatrzyła głęboko w oczy.
- Byłe wkurwiony. Tak już mam, że wtedy robię i mówię różne głupie rzeczy.
- Kocham Cię, nawet jak się wkurwiasz i robisz głupie rzeczy. - uśmiechnęła się do mnie, jednak w jej oczach nadal widziałem pewien niepokój, jednak nic nie powiedziałem. Po prostu przytuliłem ją do siebie i myślałem o tym jaki ja byłem głupi, żeby robić awantury o byle co.
Kiedy już się od siebie oderwaliśmy nie poszliśmy spać. Wyszliśmy na dach i przez resztę ranka rozmawialiśmy o różnych bzdurach nadrabiając czas stracony przez kłótnię.


ROZDZIAŁ VII

Sobota. 5 lutego. Całe towarzystwo, które jeszcze kilka godzin temu bawiło się na domówce, teraz ledwo żywe imprezę odsypiało. Wszędzie walały się puste butelki po wszelakiego rodzaju napojach, niedopałki papierosów, resztki jedzenia, pozostałości po narkotykach i wszystko co tylko można było sobie "wymarzyć'. Jednym słowem. Ich dom wyglądał jakby właśnie przez Los Angeles przeszedł huragan.
Slash, któremu z wiadomych powodów wczorajszy wieczór podobał się podwójnie leżał pod stołem z ręką zaciśniętą na szyjce butelki z resztką wina - tak na wszelki wypadek, gdyby nad rankiem zachciało mu się pić. Michelle czująca wstyd po tym co zrobiła poprzedniej nocy spała na dachu, lekkim snem, wtulona w Duffa, który nieświadomy mocno obejmował ją ramieniem chroniąc przed ewentualnym chłodem poranka. Steven za dobrze tej imprezy nie wspominał. Siedział w łazience wtulony w kibel, bo już koło 2 nad ranem jego organizm rozpoczął strajk. Izzy smacznie spał za kanapą. Impreza przyniosła mu wiele korzyści, z których największą było poznanie najlepszego dostawcy w mieście, dzięki czemu sprzedawany przez niego towar już wkrótce mógł być o niebo lepszy, niż ten dotychczasowy. Axl spał w swoim pokoju. Wszystko było by okej, gdyby nie to, że koło niego smacznie chrapało dwóch transwestytów, których Rudy przez nadmiar alkoholu tej nocy zapewne pomylił z po prostu trochę brzydszymi kobietami. Emily, jako ta, która trzymała fason zasnęła na kanapie, zrzucając poprzednio z niej Slasha, który to właśnie przez nią spał pod stołem.

Michelle:

Touch Too Much - AC/DC

Obudziłam się sama, jednak do stanu trzeźwości doprowadziła rześka bryza. Otworzyłam oczy, ale nie miałam zamiaru na razie wstawać. Rozejrzałam się. Leżałam z Duffem na dachu. Mój ukochany jeszcze spał. Kiedy doszłam już do siebie postanowiłam  uwolnić się z jego ramion. Szczerze mówiąc po tym co wczoraj zrobiłam moje myśli krążyły wokół tego, czy jestem jego ramion w ogóle warta.
Usiadłam. Duff zaczął coś mamrotać.
- Ciiii ... - Podziałało, McKagan po raz kolejny odpłynął.
Wstałam, otrzepałam zawilgocone przez noc ubrania i weszłam do domu. Widok Hella był o niebo lepszy, niż mogłam się tego spodziewać. Owszem, panował syf, jednak w granicach normy. Okej, śmierdziało jak by przez tydzień miała tu treningi szkolna drużyna football'owa, ale to jeszcze nic.
Nieznanych mi gości nie było - widocznie opuścili imprezę kiedy powoli zaczynała się kończyć, chcąc się jeszcze doprawić w jakimś pubie.
Brnęłam przez morze śmieci w stronę kuchni, nie chcąc nikogo obudzić. Kiedy już się w niej znalazłam sięgnęłam szklankę, nalałam wody z kranu i delektowałam się jej wspaniałym smakiem. Piłam do puki o mało nie umarłam na zawał.
Usłyszałam chrząknięcie. Obróciłam się, po czym zobaczyłam Slasha. Stał oparty o framugę drzwi, które prowadziły do kuchni. Seksownie się do mnie uśmiechał. Nie wiedziałam jak mam na to zareagować. Ciszę przerwał Hudson.
- Cześć Mała. Jak tam?
- Bywało lepiej. Głowa mnie boli. - doskonale wiedziałam, że nie o to mu chodziło.
- Nie dziwię się. Mnie też, dlatego przyszedłem się znieczulić. - w tym momencie wyjął ostatnie piwo z lodówki. A ja miałam na nie ochotę...
- Dasz mi trochę?
- Mogę ci dać i tak już wymieniliśmy ślinę...W sumie, nie tylko ślinę. - uśmiechał się do mnie uroczo.
W tamtej chwili miałam ochotę go zabić. Mógł to jeszcze wykrzyczeć. Niech kurwa wszyscy się dowiedzą.
Nie miałam ochoty tego komentować, sięgnęłam butelkę i wypiłam łyk. Widząc jego baczne spojrzenie lustrujące moją osobę stanęłam do niego tyłem, nadal delektując się goryczą piwa.
- A co sądzisz o tym co pomiędzy nami wczoraj zaszło? - nie dawał za wygraną.
- To... to nic nie znaczyło.
- Nie no, jak dla mnie też. Tylko pytam co ty o tym myślisz. Nie chciałbym wyjść na jakiegoś dupka. Wiesz... Jakbym nie zapytał to pewnie miałabyś mnie za chuja bez uczuć. Znaczy ja mam uczucia, ale tylko wtedy kiedy trzeba. No, ale w tym momencie nie mam uczuć, bo nic do ciebie nie poczułem. Mam nadzieję, że to zostanie między nami. - Slash zaczął pieprzyć jak najęty. Chyba nie zauważył, że co to co mówił w ogóle nie miało sensu.
- No pewnie. - podałam mu jego butelkę już do połowy opróżnioną.
- Noo... ale podobało ci się wczoraj? - a ten znowu o tym samym. Ja uważałam ten temat za zamknięty. Niestety on chyba nie.
- Tak. Nie! Może... Slash, nie gadajmy o tym w urodziny Duffa! - Powiedziałam trochę za głośno. Byłam zdenerwowana, jednak sama nie wiem czy bardziej na Slasha, za to, że drążył ten temat, czy na siebie, że moja odpowiedź nie była znaczącym zaprzeczeniem.
- No dobra, dobra. Skoro tak chcesz. Już nic nie mówię. Idę sobie. Nie ma mnie. - każde zdanie wymawiał oddalając się krok, po kroku.
" Ughhh. Co za...! " Usiadłam przy stole kuchennym. Moje myśli zalała fala wspomnień z poprzedniej nocy. Ja i Slasha, Slash i ja. Sceny wracały do mnie jak żywe, a ja robiłam się coraz bardziej wściekła. Wściekła na samą siebie: Jak mogłam w ogóle pomyśleć o tym, że mi się to podoba? Przecież to złe. Jednak trzeba było przyznać, że Slash był świetnym kochankiem, a dreszcz emocji towarzyszący zdradzie dodawał temu wszystkiemu pikanterii. Jak na typową kobietę przystało moje myśli cały czas przybierały nowy tor, z czego wynikły trzy rzeczy: serce kibicowało Duffowi, ciało domagało Slasha, zaś umysł obmyślał plan jak połączyć jedno z drugim.

Duff:

Bad Madicine - Bon Jovi

Ze snu wyrwało mnie rażące swoimi promieniami słońce.  Nie miałem ochoty wstawać. Po krótkiej chwili doszła do mnie jednak bardzo ważna informacja. Mianowicie: nie wiedziałem gdzie jestem.
Zacząłem się rozglądać. Dalej nic mi to nie mówiło. Nigdzie nie było łóżka, ani mebli. Nie było nic, tylko dachówka i widok na morze. Jednak już po chwili dotarło do mnie, że znajduję się na dachu. "McKaganie, ty bystrzaku".
Musiałem mieć niezły odlot, że wyniosło mnie aż tutaj. Do tego jeszcze napierdalała mnie głowa. Bardzo udana impreza. Szkoda tylko, że tak mało z niej pamiętałem. Przebłyski zabawy z Emily, pogodzenie z Michelle, jednak jestem pewien, że żadnego dachu tam nie było.
Wstałem, przez co o mało nie spadłem. Kiedy udało mi się odzyskać równowagę, zszedłem na dół. Okropnie chciało mi się pić. Moim głównym celem była lodówka. Zanim jednak do niej zajrzałem, spostrzegłem Michelle siedzącą przy stole. Tępo wpatrzoną w widok za oknem.
- Cześć Kochanie. - chyba nie słyszała jak wchodzę, bo aż podskoczyła na krześle. - Jak ci się spało? A w ogóle dlaczego spałem na dachu? - Byłem gotów wynająć do tego Sherlocka. Miałem nadzieję, że odkryje, dlaczego tam wylądowałem.
- Cześć - powiedziała blado się do mnie uśmiechając. Chyba faktycznie ją przestraszyłem. - Wyszliśmy tam wczoraj wieczorem. Nie pamiętasz?
- No nie do końca.
Chwila ciszy.
- Tak w ogóle, to wszystkiego najlepszego Duffy. - Wstała i wtuliła się we mnie. - Dużo szczęścia i co tylko sobie wymarzysz. - Chyba tak jak ja nie była dobra w składaniu życzeń, jednak podobały mi się tak bardzo, że w nagrodę pocałowałem ją najczulej jak w tamtej chwili umiałem.
- Ej, ej, ej! Jeżeli chcecie pracować nad McKaganem Juniorem to kierunek sypialnia. - Tę piękną chwilę przerwał nam Slash - Jednak nie radzę, bo... - Tu podniósł w górę dwie wielkie reklamówki z zakupami. Dźwięk obijanego szkła pozwolił bez zaglądania odgadnąć ich zawartość. - ... zabieramy się za poprawiny! - Odłożył trunki na stolik i zaczął się wydzierać, biegając po domu - Kurwa chuje wstawać! Ile to można spać! Czas zacząć kolejną imprezę! - jego krzyk był tak donośny, a głos tak przepity, że obudziłby nawet umarłego. - A właśnie, Duff! Wszystkiego chuju najlepszego! Dużo Danielsów! Dużo dziwek! Drzewa koki! Spełnienia marzeń, no i wszystkiego najlepszego ogólnie! - To nie możliwe, żeby było w nim z rana tyle energii, bez wcześniejszego zasmakowania speedu.
- Dzięki wielkie stary, ale teraz się zamknij bo łeb mnie ostro napierdala. - powiedziałam łapiąc się za głowę.
- Kurwa. Którego mam wykastrować?! - to Emily.
Zaspana usiadła na kanapie. Macając stół próbowała znaleźć paczkę papierosów i zapalniczkę.
- Ja pierdolę, ale bym popływał! Kto idzie ze mną?! - Nagle z łazienki jak zawsze na temat odezwał się Steven.
- Steven. Dobrze się czujesz? Bo chyba zaczynasz mamrotać. - zapytałem.
- Coo? Nie! Chcę pływać! Chcę! Chcę! Chcę! - No jemu to już chyba totalnie odbiło. Zaczął skakać jak małe dziecko.
- Dobrze, pójdziemy na ten cholerny basen, ale się zamknij łaskawie! - Zachrypnięty krzyk Emily.
- Tak. JEJEJEJEJEJEJEJE! Pójdziemy na basen! Basen! - jednak je nie posłuchał i dalej darł mordę. W tym samym czasie dostał butelką w głowę. Nadawcą tej przesyłki była Emily.
- Mówiłam żebyś się zamknął!
- Aua.. zabolało. - Mina skarconego psa i głos płaczącego dziecka. Cały Adler. Gość sympatyczny, zabawny. Powiedziałbym, że jak na nasze standardy nawet inteligentny, jednak bardzo często ukrywał to pod płaszczem bezradności i dziecinnych zachowań. No ale cóż... to był Steven, a prawda jest taka, że i tak każdy go uwielbiał.
- No to... może wcześniej w ramach złagodzenia bólu po browarze? - ciszę przerwał Slash i jego ubóstwienie napojów alkoholowych.
- Jestem za! - wykrzyczał Axl - Muszę odreagować waszą głupotę. - Chociaż moim zdaniem, to on chciał odreagować tych dwóch facetów przebranych za kobiety, którzy właśnie wchodzili z jego sypialni.
Steven nie zawahał się odwarknąć coś Axlowi, chyba nawet na temat nowych koleżanek Rose'a, jednak ten nawet nie zwrócił na to uwagi. Zajęty był bowiem opróżnianiem przynależnego mu piwa, czym z resztą zajął się każdy z nas. Kiedy wszyscy we krwi mieli chociaż setną promila alkoholu zebraliśmy się na obiecany Stevenowi basen. Co dziwne, nie tylko on okazywał z tego tytułu kupę entuzjazmu.

Axl:

Impossible Brutality - Kreator

Basen znajdował się nie daleko, czego w sumie nie rozumiem. Co za idiota budował basen 15 min drogi od morza?! No, nie ważne. W każdym razie, kiedy tam już doszliśmy, z racji naszego cudownego stanu prawie upojenia ludzie nie do końca przystępnie nam się przyglądali. Prawie upojenia, bo prawda jest taka, że jednym piwem, to się upić może moja babcia, ale nie my. Co i tak nie zmienia faktu, że ci wszyscy idioci bacznie nas obserwowali.
Kiedy już cudem, za namową dziewczyn, gruba, brzydka i stara kobieta za kasą nas wpuściła, a my prędko przyodzialiśmy kąpielówki, basen był nasz. Dziewczyny, jak to kobiety, na początek postanowiły posiedzieć na brzegu i nie przeszkadzając nikomu porozmawiać na babskie tematy. My, męska część wycieczki, jak to faceci zaczęliśmy od razu robić sobie żarty. Wrzucanie się do wody, skakanie na główkę. Pewnie wyglądało by to trochę inaczej, gdyby nie fakt, że trzeźwi to my do końca nie byliśmy. Z całej naszej wycieczki nie umiałem namierzyć Izzy'ego. Zaraz po wejściu gdzieś wyparował, co jest w sumie do niego podobne. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tamtym czasie jarał w łazience zioło.
A wracając do sytuacji. My się bawimy, dziewczyny plotkują, a tu nagle podchodzi do nich dwóch  osiłków. Nie zainteresowałbym się tym ani trochę, gdyby nie to, że zachowywali się wobec niech nieuprzejmie, nie wspominając o lekkiej szarpaninie, jaka między nimi zaszła - no tego to już było za wiele.
- Ej, chłopaki.. - Tymi słowami przerwałem moich cymbałom zabawę. Wszyscy grzecznie mnie posłuchali i spojrzeli we wskazanym przeze mnie kierunku.
Zanim oni wygramolili się z wody, jeden z osiłków zdążył Izzy'emu, który łaskawie się pojawił, przypierdolić pięścią w nos, a we mnie coś pękło. Nie czekając na resztę w ataku furii podbiegłem do tych kolesi i zacząłem jednego na ślepo okładać pięściami. Byłem cholerykiem, to trzeba mi przyznać. Bez zastanowienia potrafiłem komuś zrobić krzywdę, czego nie raz żałowałem, jednak nie wtedy. Wtedy miałem ochotę zabić tych sukinsynów! No rzesz kurwa, nie będą mi bić przyjaciela.
Jak już mówiłem, rzuciłem się na tego, co uderzył Stradlina. Okładania pięściami kolesia, nie było końca. Pomogli mi także te imbecyle z mojego zespołu. Oni zajęli się pozostałymi, którym także się coś nie widziało. Slash bił gościa po brzuchu, a jak trzeba było to i po twarzy. Duff podtapiał jednego w basenie, a w przerwach przywalił mu pięścią w mordę. Izzy wykonywał wszystkie chwyty jakie tylko znał: jemu trafił się akurat najbardziej napakowany pedał. Biedaczysko...A Steven jak to Steven, prawie poległ: jemu też trafił się dużo silniejszy. Jednak najlepszy okazał się moment, gdy Emily chciała pomóc biednemu Adlerowi. Wreszcie miała okazję, by pokazać czego nauczyła się za tyle lat treningu. Zlała go bardziej, niż my wszyscy razem wzięci. Było już tak pięknie, prawie ich skopaliśmy tak, że z płaczem pobiegli by do mamusi, jednak przeszkodzili nam ci jebani ochroniarze. Swoją drogą, niezły maja refleks...

Izzy:

The Ocean - Led Zeppelin

Dziwka, diler, dziwka, diler. Dopiero wyglądając przez okno policyjnego wozu dostrzegłem, jak monotonne jest Los Angeles. Miasto Aniołów? Bzdura. Miasto narkotyków, prostytutek, brudu i śmierci. Jednak tak na prawdę wolałem stać tam, wśród tego syfu, niż siedzieć w tym zapchlonym radiowozie.
Jechaliśmy właśnie na komisariat. Ja, reszta Gunsów i dziewczęta, a do tego Ci kutasiarze, przez których do całej bójki doszło. Sądząc po minach chłopaków bardzo dobrze, że tamtych dwóch wieźli osobnym autem, bo obawiam się, że gdyby byli tutaj z nami taki Slash, Duff, nie mówiąc już o Axlu dokończyli by to, co zaczęli na basenie.
- Izzy, jak tam? - spytała Michelle. - bardzo boli?
- Nie. - uśmiechnąłem się blado. Tak na prawdę bolało jak skurwysyn, ale przecież tego nie powiem.
Przyłożyłem dłoń do prawego oka. "Czym matka karmi tego imbecyla,że aż tak mocno bije?!" pomyślałem. Łuk brwiowy ciągle krwawił, a oko było podbite na tyle mocno, że ledwo co przez nie widziałem.
Moje rozmyślania na temat matki osiłka, jakkolwiek to brzmi, przerwał głos policjanta.
- Już jesteśmy. Za chwilę przyjdą po was policjanci którzy zamkną was w areszcie - jego beznamiętny głos doprowadzał mnie do szału.

***

Cold Sweat - Megadeth

Cela była zimna i nieprzyjemna. Adler chlipał, że chce już wrócić do domu i dalej przytulać się do ubikacji. Axl chodził tam i z powrotem klnąc na dosłownie wszystko. Michelle próbowała dojść do ugody z glinami, Emily stała koło niej i starała się jej w tym pomóc. Duff ze Slashem siedzieli oparci o ścianę celi i tępo przyglądali się jej wnętrzu. Mnie zaczynał łapać głód..
- Dobra. Nic nie wskóramy. Mamy klasycznie do wykonania jeden telefon - powiedziała wkurzona Emily.
- Ooo to może ja zadzwonię do Cindy? Pamiętacie ją chłopaki? - powiedział Steven
- Taa, to ta którą wczoraj ruchałeś? - powiedział bez uczuciowo Slash. Jak ja kocham te ich ekscytujące rozmowy pełne życia.
- Noo...Tak...A co?
- Nie ma chuja, nie odbierze.
- Ale dlaczegooo? - zawodził Steven. Rozmowa ciągła by się w nieskończoność, gdyby nie przerwała im Michelle:
- Zadzwonimy do moich rodziców. - powiedziała wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Emily.
- Nie! Nie możesz! Przecież oni Ciebie, już nie mówiąc o nas, chyba zabiją! - Duff wstał jak oparzony.
- Spokojnie, załatwimy to.
- Dziewczyny mają rację - przemówiłem, a wszyscy wlepili we mnie swoje zdziwione spojrzenia. - Noo... Rodzice Michelle siedzą w tym całym karnym gównie, nie? Oni będą wiedzieć, co robić. I tak się dowiedzą, a lepiej żeby powiedziała im o tym Michelle, niż gliny. - kontynuowałem.
- Ja już nie pierwszy raz siedzę w areszcie, więc mogę tu zostać. Kiedyś mnie wypuszczą. - powiedział Axl. On jak zwykle miał inne zdanie na ten temat. Ja miałem towar do opchnięcia, a ten mi tu wyjeżdża z tym, że on tutaj może zostać.
- To jak dzieciaki? Już ustaliliście, do kogo dzwonicie? - zapytał gruby chodzący stereotyp amerykańskiego policjanta.
- Tak. Wiemy.
Michelle opuściła celę. Z nadzorem gliniarza podeszła do telefonu, który stał na tyle blisko, że słyszeliśmy każde wymawiane przez nią słowo.
- Halo. To ja, Michelle. - zaczęła - No tak, to nie mój telefon... Czy u mnie wszytko w porządku? No nie do końca... Ale spokojnie tato, jestem cała... Tak, Emily też... No, bo jest sprawa. Przyjedziesz na główny komisariat? ... Tato, nie denerwuj się, to pomyłka.... Wytłumaczę Ci wszystko, tylko przyjedź, proszę... Dziękuję... Dobrze. Pa. - Koniec. Michelle z kamienną miną wraca do nas do celi.
- No i co? Prawda, że wychodzimy? - zapytał Steven z zacieszem
- No pewnie. Daj tylko czas, żeby moi rodzice tu dotarli.

***

Been a Son - Nirvana

Dosłownie chwilę później państwo Petterson stanęli przy naszej celi. Rzucili nam wściekłe spojrzenie i przeszli do rozmowy z policjantem.
Rodziców Michelle w prawdzie już znałem, jednak teraz wydawali mi się zupełnie obcymi osobami. Uśmiech jej matki zastąpiła beznamiętna mina, a uprzejmy wyraz oczu ojca zdenerwowanie. Z policjantem rozmawiał Pan Petterson, jego żona natomiast co jakiś czas dorzucała od siebie swoje dwa grosze.
Po chwili drzwi celi otworzyły się, a policjant ruchem ręki kazał nam wyjść. Nie czekając dłużej wszyscy opuściliśmy to miejsce tortur. Michelle wyszła ostatnia i przepraszająco patrzyła na ojca.
- Ja ci to wytłumaczę tato...
- Tutaj nie ma co tłumaczyć. - Yhy, miałem rację. Jej ojciec z miłego faceta, stał się kutasem w garniturze. Tacy prawnicy działają na mnie jak mało kto. Nienawidzę ich. Uważają się za lepszy, a za chuja tacy nie są.
- Ale to nie nasza wina. To tamtych dwóch zaczęło. Chłopaki tylko nas bronili...
- Z tego co zdążyłem usłyszeć, nie do końca tak było.
- Wiadomo, że władzę będą stać po stronie tych, którzy gorzej z bójki wyszli, których było mniej i którzy nie mają długich włosów! - Michelle się chyba wkurzyła. - Chodźcie chłopaki. Idziemy... - złapała Duffa za rękę i pociągnęła go w stronę wyjścia.
- Zaraz, zaraz. Dziewczyny nigdzie z wami nie idą. Nie zostały stworzone do tego, aby się tak marnować. Powinny zajmować sobie głowę nauką, a nie mieszkaniem z nadpobudliwymi chłopakami. Jak zapewnicie im przyszłość lepszą, niż to co na razie sprowadziliście na ich głowę, możecie się odezwać... - No teraz to chuj już przesadził
- Ale, co chcesz przez to powiedzieć tato?...
- Chciałem powiedzieć tylko to, że wracacie z nami, nie z nimi. Czeka was powrót do prawdziwego domu. No już, już. Pożegnajcie się i idziemy. Nie mam zbyt dużo czasu.
- Nie może pan! Dziewczyny są pełnoletnie, mogą decydować same o sobie. Pan nie może im niczego nakazać. - wyskoczył Slash.
Uważam, że i tak mówił zbyt łagodnie. Jednak co ja się będę zajmował nie swoimi sprawami.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić. Nie jesteś ich ojcem i to nie ty będziesz tu decydował. Nie mam ochoty się z tobą sprzeczać. Jak już mówiłem nie mam czasu. Czekam w samochodzie.
Duff ze Slashem, nie mówiąc o Emily gotowi byli się awanturować. Michelle stała za to ze łzami w oczach tępo wpatrzona w rodziców.
- A... mogę się chociaż pożegnać? - jej pytanie wzbudziło wśród nas wielkie poruszenie.
- No przecież przed chwilą powiedziałem ci, że masz się żegnać i idziemy. No raz, raz.
Michelle podeszła i pocałowała Duffa. Bardzo delikatnie, lecz czule. Nie przejmowała się naszą obecnością. A potem przytuliła go mocno, chowając twarz tak, aby nikt nie widział, że płacze. Emily do pożegnania nie było tak spieszno. Nadal chciała się awanturować, jednak w tamtej chwili wszyscy wiedzieliśmy, że dłuższe opieranie się ma sensu.


ROZDZIAŁ VIII

Izzy:

Send Me An Angel - Scorpions

W czasie pożegnania Michelle i Duffa nasze sprzeciwy zaczęły cichnąć. Nawet Emily ruszyła w stronę Slasha. Nikt nie miał nic więcej do powiedzenia na temat tego, że dziewczyny są dorosłe, że mają prawo mieszkać gdzie chcą. Poddańcze nastroje i grobowe miny. Wszystkie oczy ze złością wpatrzone w rodziców Petterson. Duff mocno tulił do siebie Michelle szepcząc jej do ucha banalne frazy typu "wszystko będzie dobrze", "spokojnie", czy "nie płacz". W pewnym momencie, nikt by nie uwierzył, ale nawet Duff uronił łzę. Jedna łza zmieniła się w najnormalniejszy w świecie płacz, a zawstydzony McKagan głowę ukrył we włosach Michelle.
- Nie! Tak nie może być! Mark, one muszą z chłopcami zostać! - nagle odezwała się pani Petterson.
- Słyszysz własne słowa? Zdaję mi się że nie...- powiedział ze zdenerwowaniem ten stary, nadęty zgred.
- Słysze, doskonale. I widzę także to, czego ty nie widzisz. Przejrzyj na oczy i niech wreszcie do Ciebie dotrze, że Duff to nie tylko przelotna miłostka dla Michelle, tak samo jak Saul dla Emily. Nie mam zamiaru rozdzielać ich z tak błahego powodu. I nie interesuje mnie twoje zdanie, tym razem to do mnie należy ostatnie słowo. - Wszyscy jak wryci wpatrzeni byli w stanowczą mamę Michelle. Zawsze potulna u boku męża, tym razem chyba po raz pierwszy postawiła na swoim. Nawet pan Petterson nie wiedział już co powiedzieć. Tępo wpatrzony w żonę widocznie wysilał się, aby mu przypadkiem szczęka z wrażenia nie opadła. Po chwili jednak się otrząsnął. Wyszedł bez pożegnania, trzaskając drzwiami. Nasze gołąbeczki były znowu szczęśliwe - jak nigdy. No cóż, chociaż na chwilę. Znając życie już niedługo będą się kłócić. A potem znowu godzić, w wiadomy sposób.
- Może wracajmy już do domu? - trafnie spostrzegła Emily.
- Tak, to dobry pomysł. Chodźmy. - I wyszliśmy.
Podczas drogi powrotnej na początku panowała cisza, jednak już po chwili przerwał ją Steven:
- Nawet nie wiecie jak cieszy mnie to, że wracacie z nami do domu. Bez was jest tak... inaczej. Ale tak z drugiej strony: Duff, ale z Ciebie ciota. Jak mogłeś tak ryczeć!
W tym momencie Axl wybuchnął śmiechem. Przez to swoje rżenie nie mógł wydusić ani słowa. W końcu jednak debil przemówił, a szkoda, że się nie udusił...
- No właśnie Duff, ale z ciebie ciota! Facet i ryczy! Hahahaha! Jak tak można?! - znowu zaczął się śmiać.
- Spieprzajcie ode mnie! Wy też zaraz zaczniecie płakać, jak wam wpierdole!
- No właśnie, odczepcie się, bo gdyby nie Duff prawdopodobnie ja i Emily właśnie wracałybyśmy z moimi rodzicami do domu.
- Ja tam lubię areszty. Jedzenie za darmo, spanie też. Żyć nie umierać...
- Co nie zmienia faktu, że Duff popłakał się tylko i wyłącznie dlatego, że go o to poprosiłam. Widziałam minę mojej mamy, kiedy ja zaczęłam płakać. Wiedziałam, że brakuje kropli do przelania czary. - ciągnęła Michelle.
- Tak, tak. Taki kit to możesz sobie wciskać dzieciom w przedszkolu... - dumnie odparł Axl. Już zaczynał mnie wkurzać, więc musiałem go trochę zgasić:
- No Axelku mój kochany, przecież ty jesteś na takim poziomie, dziecinko...
I zamilkł, a Michelle nie zamierzała ciągnąć, bo i tak wiedziała jaka będzie jego reakcja. Powiedziała tylko coś w stylu "mój mężczyzna" po czym pocałowała Duffa tak namiętnie, że obstawiam że przynajmniej połowie z nas zrobiło się nie dobrze.
- No to co? Idziemy oblać wolność? - zaproponowała Emily. A to był chyba najlepszy pomysł dzisiaj. Myślałem że za chwilę tutaj uschnę. Uschnę jak stary, biedny baobab z Małego Księcia.
- Po drodze mamy jakiś sklep. Tam się zaopatrzymy - zaproponował Duff, znający wszystkie monopolowe w promieniu 30 km. Jak zaproponował, tak też zrobiliśmy. Wizja zimnego na szczęście piwa spodobała nam się tak bardzo, że w domu byliśmy już po 15 minutach, gdzie na sucho ta sama droga zajmowała nam dwa razy więcej czasu.



Emily:

Dirty Deeds Done Dirt Cheap - AC/DC

Gdy tylko weszliśmy każdy zajął swoje ulubione miejsce. Izzy na podłodze oparty o sofę na której siedziałam ze Slashem, a obok nas Steven. Na fotelu zasiadł ten, który poczuwał się do roli króla, czyli Axl. Michelle i Duff wtuleni na drugiej sofie.
Jak zawsze na początku było drętwo, jednak już po chwili impreza zaczynała się rozkręcać. Steven włączył płytę Poison - jak to Steven - i znowu zaczynała się ta sama kłótnia. Ta, która ma miejsce na każdej imprezie, gdy tylko Adler zbliża się do gramofonu. No cóż, tradycji nie można łamać. Po przegłosowaniu Blondyna włączyliśmy AC/DC. Izzy diler musiał na nas zarobić i wcisnął każdemu po skręcie. Atmosfera zaczęła się rozluźniać. Rozpoczęły się tańce: od wolnych, po pogo. Ktoś chyba nawet zdążył już pozbyć się zawartość swojego żołądka, jednak dalej piliśmy. Alkoholu ubywało, a nam nadal było mało. Postanowiliśmy uzupełnić zapasy. Jednak pójście całą 7 byłoby zwyczajnie nieekonomiczne. Przemyśleliśmy to i do tej odpowiedzialnej roli wyznaczyliśmy Duffa i Izzy'ego. Szybko zerwali się z miejsca, jednak przecenili swoje siły. Zaraz po wstaniu, zaliczyli glebę. Udając jednak, że nic się nie stało ponownie wstali, tym razem ostrożniej i pognali w stronę przedpokoju. No i wyszli - przynajmniej tak mi się zdawało.
Czekając na wysłanników wszyscy już przysypiali, więc postanowiłam po ludzku, jako jedyna położyć się o łóżka. W drodze na górę zwróciłam uwagę jakieś zwłoki leżące w przedpokoju. Okazało się, że Izzy i Duff jednak nie zdążyli jeszcze wyruszyć. Próbowałam obudzić ich lekkim strzałem z liścia, jednak to nic nie dawało. Nagle siły opadły, a osłabiona postanowiłam chwilę odpocząć obok nich. Zanim się zorientowałam krótki odpoczynek zamienił się w sen. I tak spaliśmy w trójkę w przedpokoju.



Michelle:

Heart Full Of Pride - Perkele

Jak na każdej popijawie bywa: po butelkę sięgnęłam najrzadziej. Jak zawsze to ja byłam najtrzeźwiejszą osobą. Lubiłam się napić, jednak w porównaniu do reszty moich towarzyszy akurat z procentami przesadzać nie przepadałam. Rozejrzałam się dookoła i podliczyłam straty. Zgon zaliczyli wszyscy, z wyjątkiem mnie i Hudsona. On za to siedział i gapił się na mnie. Patrzył tym swoim pewnym wzrokiem, który doprowadzał mnie do szaleństwa.
- Jesteś głodna? - zapytał.
- A co? - przyglądałam mu się uważnie.
- Moglibyśmy gdzieś wyskoczyć, czy coś...- uśmiechał się ładnie
- No dobra. Przyjacielski wypad. Czemu nie. - Celowo podkreśliłam trzecie słowo, z nadzieją, że Slash zrozumie o co mi chodzi.
- Taa, przyjacielski - powiedział cicho. - No to jak? Idziemy towarzyszko? - I wyszliśmy.
Slash zaprowadził mnie do jakiejś podrzędnej knajpki. Wnętrze może nie zachwycało, jednak mnie ono urzekło.
Na ścianach pełno zdjęć z podróży. Prócz zdjęć były tam także pamiątki. Knajpa była jedną wielką graciarnią wspomnień. Gdzie człowiek się nie obrócił, tam pocztówka z Grecji, Paryski parasol, czy Japoński wachlarz. Na stołach pełno kwiatów, obrusy także były kolorowe. W całym lokalu panował półmrok. Było to pewnie spowodowane tym, że światło lamp tłumione było przez chusty na nich powieszone. W powietrzu unosił się nieco drażniący zapach kadzidełek. Cały wystrój można by określić jednym słowem: kicz. Pełno kolorów, niepasujących do siebie elementów. Jeżeli jednak umiałeś widzieć, a nie tylko patrzeć, dostrzegłeś w tym logiczną całość. Bez choćby jednego elementu: bez półmroku, miliona zdjęć, pamiątek czy kadzidełek to wnętrze byłoby nijakie.
Usiedliśmy ze Slashem przy stoliku w kącie. Z dala od spojrzeń ewentualnych gości knajpy. Już po chwili zamówiliśmy jedzenie.
- Miło tu, skąd znasz tę knajpę?
- Z życia Kochanie, z życia. Kiedyś przychodziłem tutaj z rodzicami.
- Na prawdę? Kurde, ale fajnie. Zazdroszczę. Moi ciągnęli mnie tylko po tych najdroższych restauracjach. Do których musiałam chodzić w sukienkach których nie powstydziłaby się jakaś księżniczka.
- Niee, kiedyś to była restauracja najwyższych lotów, jednak po zmianie właściciela zeszła na to co tutaj widzisz. Lubię tu przychodzić tylko z sentymentu.
- Czyli jednak. Slash mały książę. - mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Jak byłem mały nie zwracałem uwagi na to czy jestem w jakimś przydrożnym lokalu czy 5-cio gwiazdkowym. Ale nie mówmy o mnie.
- Masz rację, nie mówmy o Tobie tylko jedzmy. - powiedziałam widząc kelnera idącego w naszą stronę z tacą. Po chwili stały przed nami talerze z rybą i frytkami. Swoją droga były to najgorsze frytki i prawie najlepsza ryba, jaką kiedykolwiek jadłam. - Smacznego.
Jedliśmy w milczeniu. Dało się wyczuć między nami pewnego rodzaju napięcie. Zanim się zorientowałam, talerze były już puste.
- Nie chcę Cię popędzać, ale komu w drogę, temu czas. Mam zamiar po drodze wpaść jeszcze do starego znajomego. Opowiadałem Ci kiedyś o Paulu, prawda?
- No tak, wspominałeś. To ten wasz zespołowy diler, tak? Okej, więc chodźmy, ale daj mi jeszcze chwilę, muszę poprawić makijaż. - puściłam do niego oczko i migiem, czując na sobie baczne spojrzenie Hudsona popędziłam między stolikami w stronę łazienki.
Nie minęła minuta, a ktoś już miał zamiar mi przeszkodzić. Drzwi otworzyły się w dziwnie znajomy mi sposób. Nie pomyliłam się. Był to Slash. Szedł w moją stronę pewnym krokiem. Przyparł mnie do ściany i zaczął namiętnie całować. W usta, po szyi, po dekolcie. Jednocześnie wkładając mi ręce pod koszulkę i błądząc nimi po ciele.
Po raz kolejny przeszedł mnie ten znajomy, przyjemny dreszcz, a w głowie znowu toczyła się bitwa. Moje rozterki zaprowadziły nas do jednej z kabin - nie miałam zamiaru zostać tak otwarcie przyłapana. Slash tym razem był bardziej pewny niż ostatnio: po prosu brał co chciał nie czekając na moje przyzwolenie. Podobało mi się to. Był tak inny od Duffa. Doskonale wiecie, jak sytuacja się rozwinęła, zakończenie prawdopodobnie też znacie. Z łazienki pierwszy wyszedł Slash, na wyszłam kilka minut po nim - musiałam doprowadzić się do porządku. Po chwili wyszłam z łazienki i bez słowa opuściłam lokal. Na zewnątrz czekał Slash, a na jego widok policzki zaczęły mi płonąć.
- Seks w ubikacji? Tego jeszcze nie było. Przez Ciebie staję się niegrzeczna. - powiedziałam wyciągając już odpalonego papierosa z jego ręki.
On seksownie zamruczał.
- No to jak? Teraz może jakieś lepsze miejsce? Supermarket? A może stolik w Rainbow? Hmm? - Pocałował mnie łapiąc za tyłek. Nie mówię, że mi się to nie podobało. Wręcz przeciwnie, chciałam więcej.
Jak już mówiłam, Hudson różnił się od Duffa. Slash był pewny siebie, nie bał się mnie dotykać, wiedział jaka będzie moja reakcja. Duff za to traktował mnie wręcz jak księżniczkę. Każdy ruch wobec mnie wykonywał tak, jak by się bał, że zrobi mi krzywdę. W jego oczach za każdym razem widać było pytanie. Duff był czuły, opiekuńczy i jako wrażliwa osoba właśnie za to go kochałam. Slash stawiał na przeżycia i doznania. Był bardziej przyziemny niż McKagan i chyba właśnie to tak mnie w nim pociągało.
Z przemyśleń wybił mnie moment w którym weszliśmy w jakąś ciemną uliczkę, a z jej głębi wyłonił się - jak sądzę - Paul.
Slash przywitał się z nim, po czym zaczął mnie przedstawiać:
- To jest Michelle, a to jest Paul. Poznajcie się.
- Miło mi - podał mi rękę.
- To co zawsze Hudson?
- O tak. I dodatkowo coś specjalnego, dla tej pani. - mówiąc to nie patrzył się na Paula, bo był zajęty zjadaniem mnie wzrokiem.
- Już się robi. - zręcznymi ruchami z miliona kieszeni wyjął to, na czym nam zależało.
- Dzięki stary. Masz. Powiedz nam jeszcze gdzie... - nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu Paul.
- Dwie ulice dalej jest jakaś opuszczona chałupa.
- Oh, jak ty mnie dobrze znasz. - Pożegnaliśmy się po czym ruszyliśmy w wyznaczonym przez Paula miejscu.
Dwie ulice dalej stał wielki, dwupiętrowy opuszczony dom. Zdziwiło mnie co takie miejsce z horrorów robi tak blisko centrum Los Angeles. Powybijane okna, stare już wyszczerbione mury i wiatr hulający po poddaszu. Aż ciarki przechodziły.
W środku było nie lepiej. Ciemno jak w dupie, wszystko oblepione warstwą kurzu i pyłu z kruszących się ścian. Jedynymi oznakami tego, że przez ostatnie 20 lat ktoś tu zaglądał była jakaś stara sofa i stół ustawione na środku głównego pokoju. Sądząc po ich wyglądzie nie od początku należały one do umeblowania domu. Jestem pewna, że przynieśli je ćpuny, którzy chcieli mieć dogodne miejsce do załadowania w kanał.
- No to spróbujmy co na dzisiaj przygotował nam mój przyjaciel. - Zaciągnął mnie na wspomnianą wcześniej kanapę, usypał kreskę, po czym wciągnął jednym ruchem.
Z przyjemnością poszłam w jego ślady. Oj tak.
Mówią na to biała śmierć, jednak ja tam czułam się po tym jak w niebie.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez jakiś czas, czekając aż odlot minie na tyle, żebyśmy byli w stanie wrócić do domu. Nie musieliśmy czekać na to długo, obydwoje byliśmy na etapie podawania heroiny dokanałowo, także wciąganie nie działało na nas już tak, jak kiedyś. Gdy było już okej, ruszyliśmy nasze tyłki.
- Idziemy. - nakazałam wyciągając do Slasha ręce, aby pomóc mu wstać.
- Czekaj, czekaj. Jeszcze coś specjalnego. Pokaż język. - włożył mi jakąś nieznaną tabletkę pod język, tak samo postąpił ze sobą. Potem pocałował mnie namiętnie i napierając na tyle mocno, że zmuszona byłam ułożyć się na ćpunskim stole. Całował coraz namiętniej. dobrze wiedziałam do czego to zmierza.
- Nie, nie, nie... - Próbowałam się spod niego wydostać.
- Co jest? - zapytał zdziwiony.
Tabletka rozpuszczała się i zaczynała działać. Muszę przyznać że dawała niezłego kopa, czymkolwiek była.
- Nic, po prostu chcę już wracać do domu. Tu jest strasznie i zimno. - rozejrzałam się po wnętrzu opuszczonego budynku.
- No dobra, dobra. - powiedział lekko oburzonym tonem. Pozbierał się i już razem zmierzaliśmy ku wyjściu.
Droga do domu minęła szybko i miło. Wtłoczone we mnie substancje dawały mi poczucie euforii i to prawdopodobnie przez nie nie czułam wyrzutów sumienia spowodowanych kolejnym aktem zdrady. Szliśmy, śmialiśmy się, skakaliśmy, krzyczeliśmy. Aż dziwne, że nikogo nie obudziliśmy wchodząc do domu. Zaraz po przekroczeniu progu ruszyliśmy na górę, do sypialni Slasha.
- Kochasz mnie? - zapytał nie wiadomo skąd Slash, przerywając ciszę. Jeszcze mi tutaj takiego pytania brakowało, no super...
Pewna, że pytanie zadane pod wpływem narkotyków udałam, że go nie usłyszałam.
- Kochasz mnie? - zapytał po raz drugi, tym razem trochę głośniej.
- Skąd to pytanie? Co cię tak na miłość wzięło?
- No bo chcę wiedzieć - powiedział po czym mnie przytulił.
- A jeżeli odpowiem nie?
- Odpowiedz szczerze.
- Sądzisz, że to miłość? Że będziemy jak Romeo i Julia? - skutecznie odkładałam odpowiedź na pytanie.
- Pytam o to co ty sądzisz na ten temat.
- Biorąc pod uwagę naszą kilkuletnią przyjaźń... Sądzę, że nie jest to zwykły romans. Może jeszcze nie miłość, ale już nie romans. Jeżeli miałabym to nazwać miłością byłaby to miłość zła, zakazana i patologiczna. - popatrzyłam mu w oczy.
Slash nie zareagował na to co powiedziałam. Odsunął się ode mnie i zaczął przeczesywać swoje kieszenie w poszukiwaniu paczki fajek i zapalniczki. No cóż...
- Wiesz co? Ja już pójdę, bo jestem zmęczona. Do jutra. - uśmiechnęłam się do niego blado i ruszyłam w stronę drzwi. A on nic nie odpowiedział.
Myślcie co chcecie: że jestem łatwa czy coś, ale to nie tak. To nie tak, że przespałam się z Saulem i od razu wielka miłość. On zawsze był mi bliski, a teraz doszła do tego dodatkowo fizyczna bliskość. Czułam się głupio, mogłam mu się do niczego nie przyznawać.
Kiedy próbowałam zasnąć dopadły mnie wyrzuty sumienia. Nie dawały mi one odpłynąć w objęcia Morfeusza. Po raz kolejny nie chciałam patrzeć następnego dnia Duffowi w twarz. Po raz kolejny dotarło do mnie, jak bardzo go zraniłam, mimo iż on o tym nie wie. Po raz kolejny obiecywałam sobie, że więcej tego nie zrobię.



Emily:

Rebel Yell - Billy Idol

Cała noc przebiegała całkiem spokojnie. Rano obudziły mnie wpadające przez drzwi promienie słońca i niestety ból głowy. Rozejrzałam się dookoła i zastanawiałam się co ja tutaj robię. Obok mnie leżał Duff i Izzy. Niezły widok. Nie licząc tego, że ślina lała się im z ust i że wszystko mnie bolało było całkiem w porządku. Chwilę zajęło mi zanim wstałam. Cała ekipa jeszcze spała, więc postanowiłam pójść do łazienki, by się ogarnąć. Podczas prysznica patrzyłam na swoje ciało i doszłam do wniosku, że czegoś mi w nim brakuje. Niby wszystko mam na miejscu, ale jednak nie o to mi chodziło. Po chwili namysłu wiedziałam już czego chce i wiedziałam kto może mi w tym pomóc.



*Kilka minut później*


- Slash.. Śpisz? - co za głupie pytanie, no pewnie, że spał. Podeszłam do łóżka i nachyliłam się nad moim chłopakiem. Doskonale wiedziałam jak najlepiej go obudzić. Delikatnie pocałowałam go w usta, podziałało błyskawicznie. Zaraz doszedł do siebie i pocałunek odwzajemnił, nie dałam mu jednak więcej przyjemności.
- Wstawaj, musimy pogadać.
- Boże, tak z rana. To aż tak ważne? Proszę Cię, nie mów tylko, że jesteś w ciąży.
- No właśnie o to chodzi, że jestem... - chciałam zobaczyć jego minę.
- Żartujesz, prawda? Przecież to nie możliwe.
- A jednak.
- Ja pierdole. Nie no. To fajnie. Będziemy mieć małego Hudsonka.
- Nie no, a tak naprawdę to chcę sobie zrobić tatuaż.
- Uhh. Matko. Nie no, bachora to ja bym nie wytrzymał. Jak dobrze, że nie zaszłaś w ciążę. Jestem z ciebie dumny. - przytulił mnie klepiąc po plecach. - Ale ten tatuaż nie do końca mi się podoba. Ty wiesz, ile statystycznie tatuaży się nie udaje? Dużo!
- Ale to nie byłaby tylko moja wina, mój drogi. - ładnie się do niego uśmiechnęłam. - No ale dlaczego nie? Przecież masz tatuaż i jakoś żyjesz. A w ogóle nie mów mi, że wierzysz w statystyki, bo po kim jak po kim ale po tobie bym się tego nie spodziewała.
- Właśnie, dobrze że dodałaś to "jakoś" nawet nie wiesz jak bliski śmierci przez niego byłem.
- Nie rób sobie ze mnie głupich żartów, okej?
- No dobra, stop. Nie zabronię Ci zrobić tatuażu, ale poważnie się nad tym zastanów, okej Skarbie?
- Już się zastanawiałam. I już wiem że tego chce.
- A jaki?
- To zależy od ciebie. Chcę żebyś zrobił dla mnie projekt.
- No pewnie. Jak sobie życzysz - przysunął się bliżej i zaczął całować mnie po szyi.
Ja oddawałam się jego pocałunkom, po czym zaczęłam namiętnie całować go w jego namiętne usta.
Slash zamruczał, jak to miał w zwyczaju. Przejął inicjatywę i zgrabnymi ruchami pozbywał się ze mnie garderoby. Wszystko poszło szybko, a uchylone drzwi nam ani trochę nie przeszkadzały.



Slash:

Eye Of The Tiger - Survivor

Kiedy było już po wszystkim leżeliśmy wtuleni. Jedną ręką obejmowałem Em, gładząc ją po włosach. W drugiej trzymałem papierosa. Ta sielanka nie trwała długo. Już po chwili swoim seksownie ochrypłym głosem poprosiła mnie o fajkę. A potem jak para przyjaciół, uprawiających seks bez zobowiązań siedzieliśmy ramię w ramię rozkoszując się smakiem szlug.
- O kurwa! Zapomniałam! Miałam dziś odwiedzić rodziców! - Zanim się obejrzałem Emily nagle wstała i leniwie narzucała na siebie porozrzucane po całej sypialni części garderoby.
- Idź, bo jeszcze nie pozwolą Ci z nami mieszkać z powodu tego, że rzadko ich odwiedzasz. - uśmiechnąłem się ładnie.
- No właśnie. Więc idę. - ubrała kowbojki po czym wyszła.
Leżałem jeszcze przez chwilę. W domu panowała cisza, tylko z kuchni dochodziły jakieś trzaski. Postanowiłem sprawdzić kto prócz mnie i Emily jest takim rannym ptaszkiem. Narzuciłem na siebie tylko bokserki i spodnie, nie bawiłem się w szukanie koszulki. Zszedłem na dół. W kuchni stała Michelle. Walczyła z jedną z bardziej rozwiniętych technologicznie rzeczą w naszym domy, z prezentem od rodziców Emily - z ekspresem do kawy.
- Co za rupieć! - chyba nie usłyszała, jak wchodzę.
Postanowiłem zajść ją od tyłu i trochę przestraszyć. Pocałowałem ją w szyję i powiedziałem:
- Nie przezywaj go tak on ma uczucia. - po czym wróciłem do poprzedniej czynności.
- O matko. Slash... przestraszyłeś mnie. - na początku widocznie jej się to podobało, jednak po chwili speszona powiedziała: - Slash, zostaw mnie.
- Co ci się od wczoraj dzieje? Jeżeli nie chcesz zawsze możemy to wszystko zakończyć... - Michelle od wczoraj była jakaś dziwna, a ja zaczynałem mieć tego dość.
- Slash, czy ty się nie przejmujesz tym, że już dwa razy zdradziłeś Emily? I to z jej najlepszą przyjaciółką. - Łaskawie odwróciła się do mnie przodem.
- Na razie nie pora, żeby o tym myśleć. - czułem się jak na przesłuchaniu...
- A kiedy będzie pora? - jedną ręką dotknęła mojej twarzy, a mnie nerwy od razu trochę przeszły.
- Jeszcze nie teraz. Żyję chwilą, a nie tym co będzie w przyszłości. - miałem ochotę ją pocałować, jednak pewnie od razu zostałbym odrzucony.
- No tak, to przecież tylko romans. - uśmiechnęła się złośliwie. - Chcesz kawy?
- Niee, ale piwa to bym się napił.
- To nawet lepiej, bo jak widzisz ekspres odmawia posłuszeństwa. - odwróciła się do mnie tyłem, a że stałem na tyle blisko otarła się o mnie swoim drobnym ciałem.
W teorii nie dzieliła nas żadna odległość, w praktyce jednak czułem, jak by między nami ktoś postawił mur. Nie wiedziałem do końca o co chodzi, ale nie podobało mi się to. Nie lubię odtrącenia i najchętniej uniesiony honorem odszedłbym stamtąd, jednak coś mi na to nie pozwalało.
Stałem tak jeszcze chwilę, gdy nagle usłyszałem hałas - to był Duff.
- Wina, wina, wina dajcie, a jak nie to spier..! O, a co wy tu robicie? - spytał jeszcze zaspany. Na niczym nas nie przyłapał, bo w porę usiadłem przy stole.
- Panie Mckagan, siedzimy i leczymy kaca. A pan chyba jeszcze nie wytrzeźwiał? - zażartowałem.
- No widzisz panie Hudsonie, takie życie. Chyba muszę pić dalej, żebym się kacem od Was nie zaraził.
- Oj nie, nie będziesz pić w biały dzień - powiedziała Michelle, wtulając się w Duffa.
- A ja się za to napiję! - wypiłem parę łyków, po czym podałem Duffowi piwo. Nie będzie tak biedak na sucho stał.
I w sumie to było chyba najgorsze, co mogłem wtedy zrobić. Michelle obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem, po czym bez zastanowienia namiętnie pocałowała Duffa, jednocześnie wyciągając mu puszkę piwa z ręki. Patrząc na tę scenę coś mnie zakuło. Udałem jednak, że mnie to nie rusza i poszedłem pooglądać nowy sezon Misia Yogiego.
Śmiech Michelle dochodzący z kuchni, mieszający się z dość donośnym głosem McKagana idealnie utrudniał oglądanie. Po chwili wyszli i skierowali się na górę. Nie wiem czym się potem zajęli, w sumie nawet mnie to nie obchodziło, ale pamiętam z tego ranka jeszcze jedno. Kiedy wchodzili po schodach Michelle na chwilę odwróciła się i popatrzyła na mnie ze wzrokiem mówiącym jednocześnie " przeginasz " i " bądź u mnie wieczorem ". Ahh te kobiety. One zawsze takie niezdecydowane.



ROZDZIAŁ IX

Duff:

Bring Me The Night - Overkill

Była niedziela. Kiedy przyszedł Izzy wraz z Michelle siedziałem w salonie. Z wtuloną we mnie dziewczyną omal nie przysypiałem na kolejnym nudnym telewizyjnym programie. Zerknąłem na równie znudzoną Michelle. Oczy kleiły jej się niemiłosiernie, do czasu kiedy Izzy nie wypowiedział tych magicznych słów.
- Mam nowy towar!
Michelle błyskawicznie wróciła do żywych. Podniosła głowę i już z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Izzyego.
- Izzy, kochanie. Wiesz, jak Cię lubię, nie?
- 40 $ za działkę. - domyślił się o co chodzi. Postanowiłem, że na razie to przemilczę.
- Nie możesz zejść z ceny twojej przyjaciółce Michelle? - z kocimi oczami wstała i niezdarnie przeszła przez oparcie kanapy. Nie fatygowała się nawet obejść tej cholernej sofy dookoła, a to tylko po to, żeby skrócić sobie drogę do działki.
- Nie, muszę spłacić długi.
- No dobra, ale to tylko dlatego, że nie chcę żeby jakiś fagas Cię nam załatwił. - zaczęła przeszukiwać kieszenie. - Duff, skarbie. Masz 10$? Nie chuja nie znajdę, a nie chce mi się lecieć na górę.
- Możesz zapłacić mu w naturze, jak nie masz. - postanowiłem, że jednak nie będę milczał.
- Co Cie ugryzło? To tylko 10$. Oddam Ci, jeżeli tak bardzo Ci ich szkoda.
- Nic mnie nie ugryzło. Chociaż nie, wkurwia mnie to, że zachowujesz się jak ćpun na głodzie.
- Spieprzaj ode mnie. Ty chyba ćpuna nie widziałeś, nie mówiąc o ćpunie na głodzie. To, że chcę wziąć nie robi ze mnie od razu nie wiadomo kogo. Wyluzuj.
- To ty wyluzuj! Bo widzę, że jesteś strasznie spięta, kiedy blisko ciebie nie leży kurwa woreczek z koką!
- Wal się! Ja Ci nie wypominam, że nie raz schlałeś się jak świnia, to ty nie wypominaj mi tego, że od czasu do czasu coś wezmę, okej?!
- No to, że ja kurwa się od czasu do czasu nawalę to to nie jest to samo, że ty ćpasz jak głupia! Ile można?! Alkohol to nie to samo co koka!
- No tak, w końcu to co ty robisz, jest okej, ale co ja, już nie. Panuję nad tym, nie rozumiesz?!
- Właśnie widzę jak panujesz! I nie czepiaj się mnie, bo ja nie biorę codziennie! - Izzy chyba nie chciał tego słuchać, zwinął towar i poszedł na górę.
- Jeżeli już tak się czepiasz mnie i narkotyków, to ja Ci może kurwa przypomnę kto podał mi pierwszy raz heroinę?!
- Ja cię kurwa do tego nie zmuszałem! Mogłaś powiedzieć 'Nie nie chcę' i na tym by się skończyło! Ale nie, bo po co?!
- Bo byłam w Tobie jak głupia szalenie zakochana! Chciałam spróbować tego, za czym mój ukochany chłopak tak szaleje!
- To nie oznaczało, że musiałaś od razu brać! Mówiłem ci, że to nic dobrego!
- Mam Ci przypomnieć, co mówiłeś tamtego wieczoru?! " weź, to Ci nie zaszkodzi " kurwa!
- Mogłaś powiedzieć kurwa nie, nie biorę. Tak jak mówiłem jak cię nie zmuszałem! Mogłaś wyjść, albo cokolwiek! I nie obwiniaj mnie o to, bo chyba masz swój rozum.
- Nie obwiniam, tylko mówię jak było! A ile razy było tak, że jedynym sposobem, żeby z tobą być, to się wspólnie naćpać?! Nie wypominaj mi narkotyków kurwa, bo w ten sposób na pewno mnie od nich nie odwiedziesz!
- Co?! No chyba ci już kurwa te dragi na łeb poszły! I nie przypominam sobie takiej sytuacji!
Przez chwile bez słowa przyglądała mi się oczami pełnymi geniewu.
- Izzy! - cisza. - Do kurwy nędzy Izzy! - Nagle u szczytu schodów stanął Stradlin.
- tak? - jak gdyby nigdy nic.
- Daj mi tę działkę. - mówiła nadal patrząc prosto na mnie.
- Tak, ale..
- Daj mi ją kurwa, zapłacę później.
- Ale to nowy towar, nie wiem do końca jak działa.
- Gówno mnie to obchodzi, masz mi ją dać! - w tej chwili morderczy wzrok przeniosła ze mnie na Bogu ducha winnego Izzy'ego.
- Dobra, dobra. Masz. - i rzucił jej woreczek z białym proszkiem w środku.
- Ta rozmowa mogła mieć inny finał... - powiedziała już spokojnie, po czym ruszyła w stronę naszej sypialni.
- A rób co kurwa chcesz! Mam to  w dupie! - rozdarłem się jak głośno tylko mogłem i wyszedłem, trzaskając drzwiami

Axl:

Rocka Rolla - Judas Priest

Ze Slashem miałem szczęście wpakować się w sam środek awantury. Głównymi zaintersowanymi, bo jak że by inaczej, byli Duff i Michelle. Tym razem kłotnia była jednak bardziej zawzięta, bo i temat poważniejszy. Z tego co zdązyłem wyłapać chodziło o to, że McKagan czepiał się Michelle o to, że ta bierze za dużo narkotyków. W sumie coś w tym było, jednak nie mnie to oceniać. Wracając do kłótni, w końcu nadszedł jej punkt kulminacyjny. Duff trzasnął drzwiami i wyszedł, Michelle z woreczkiem pełnym białego proszku ruszyła na piętro.
- No ładnie. - powiedziałem, kiedy w salonie byłem już tylko ja iSlash.
- Ostro musiało być. Szkoda, że nie przyszliśmy wcześniej.
- Szkoda? Mnie tam już głowa boli, a co dopiero, jak bym miał być od początku.
- Trzeba było tyle nie pić.
- W sumie, to Michelle jest całkiem seksowna kiedy się złości - udałem, że nie słysze jego głupiej jak zawsze uwagi.
- Idź i ją przeleć.
- Duff się nie obrazi
- Hej! To świetny pomysł! Ty jednak umiesz myśleć.
- Coo? Kurwa? Przecież żartowałem. - jakoś dziwnie się oburzył, kiedy to powiedziałem. Ale w sumie dał mi dobrą propozycję.
- A ja nie. No co? Pokłócili się, nie? To tak jak by ze sobą zerwali.
- No ja tego tak nie rozumuję. Kurwa, Axl weź ty się rozpędź i jebnij w ścianę. Może ci to pomoże. Naprawdę chcesz się przespać z dziewczyną swojego przyjaciela? - Nie obchodziło mnie to, czy jest to dziewczyna  przyjaciela, czy nie. Chciałem ją przelecieć i tak musiało być.
- Dobra, zamknij się bo mnie zaczynasz denerwować. - Wstałem i poszedłem na górę, prosto do pokoju Michelle.



Michelle:

Animal - Def Leppard

"Jaki dzień i która godzina?". Taka była moja pierwsza myśl po oprzytomnieniu z narkotykowego odlotu. Spojrzałam na budzik. Po 23.00 dnia kłótni z Duffem. "Uff, nie tak źle".
Rozejrzałam się po sypialni. Nie znajdowałam się już na ziemi, gdzie to wstrzyknęłam sobie towar Izzy'ego. Leżałam na łóżku. Z resztą, nie sama. Pomyślałam o tym, że zapewne nieświadomie pogodziłam się z Duffem, co było dla mnie doprawdy korzystne. Odwróciłam się w stronę mojego domniemanego ukochanego, jednak zamiast blondwłosego, dwumetrowego McKagana leżał tam rudy, wiecznie napalony Axl. Na szczęście spał.
"Okurwajapierdoleokurwajapierdoleokurwajapierdole". Mniej więcej tak wyglądały moje myśli zaraz po odkryciu. Zaczęłam się siebie brzydzić. "Michelle, ty dziwko. Jak mogłaś w ogóle dać dotknąć się temu szmaciarzowi?! ". Jedynym moim usprawiedliwieniem był fakt, że zrobiłam to w 100% nieświadomie. Jeżeli ktoś jest niepoczytalny, nie ponosi odpowiedzialności za zbrodnię, nie? Tak sobie to tłumaczyłam. Nie byłam w stanie się mu przeciwstawić, bo przecież nic kompletnie nie pamiętam.
Ostatni raz spojrzałam na Rudego. "Pieprzony kutasiarz", pomyślałam. Bulwersowałam się jego nieumiejętnością trzymania swojego przyjaciela w spodniach. Nie rozumiałam, jak można być do prawdy tak podstępny.
Kiedy miałam już dość patrzenia na jego rudy łeb, a na dodatek wykorzystałam już wszystkie możliwe wyzwiska, zgrabnie narzuciłam na siebie ubranie i zeszłam na dół.
W Hellu prócz mnie i pieprzonego kutasiarza nikogo nie było. Zajrzałam do każdej sypialni po kolei - każda pusta. Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
- Hej fuckers! - To był Slash.
Zeszłam szybko po schodach na dół, pobiegłam do kuchni gdzie mulat wyjmował z lodówki piwo. Usiadłam przy stole i bacznie się mu przyglądałam.
- Hmm? Co jest? - spytał.
- Chyba przespałam się z Axlem. - powiedziałam spokojnie, jak bym wspominała o pogodzie.
- Jak to kurwa chyba przespałaś się z Axlem?! - gwałtownie odłożył piwo na blat.
- Tak, to. Chyba, bo nic nie pamiętam. Przespałam się, bo leżeliśmy koło siebie nago. Z Axlem, bo tylko jeden rudy chuj był w stanie wykorzystać moje narkotykowe upojenie, żeby się ze mną pieprzyć.
- Miał tego nie robić! - powiedział bardziej do siebie, niż do mnie.
- To ty kurwa o tym wiedziałeś?! - wstałam jak oparzona z krzesła.
- Tak. Nie! To nie do końca tak. - Podszedł i złapał mnie za ramiona na tyle mocno, żebym nie była w stanie go uderzyć, czy uciec. Na tyle mocno, żebym go wysłuchała. - Powiedziałem mu po prostu, żeby trzymał się od Ciebie z daleka. Wiedziałem, że po kłótni z Duffem nie jesteś w najlepszym stanie. Wiedziałem też, do czego nasz zespołowy ruchacz jest zdolny.
- Ahh... no chyba, że tak. - Emocje opadły. - A więc ... - Uśmiechnęłam się ładnie, nachylając się do Hudsona tak, że dzieliły nas zaledwie centymetry. - Zależy ci na mnie?
Na początku widać było, iż Slash miał cholerną ochotę mnie pocałować, jednak kiedy padło pytanie speszył się. Szybko odsunął i zerkając na niedziałający zegarek w kuchni powiedział:
- Sorry, muszę lecieć. Umówiłem się z kimś. Pogadamy kiedy indziej. - I wyszedł.
Typowy facet. Zawsze unikają rozmowy o uczuciach.


Emily:

Detroit Rock City - KISS

Poniedziałek. Pierwszy dzień szkoły od dnia balu. Właśnie siedziałam i zanudzałam się na śmierć na angielskim, kiedy nagle do klasy zawitał pan Clarkson , dyrektor naszej szkoły.
- Panno Young, panno Petterson. Mógłbym prosić?
No pięknie. Znowu zrobiłam, coś o czymś nie wiem?
W sumie to wszystko by się zgadzało, gdyby nie to, że poprosił też Michelle.
Spojrzałam na przyjaciółkę. Wyglądała niemrawo. Cała zbladła, a minę miała taką, jak by miała się zaraz rozpłakać. Dawno jej takiej nie widziałam, co mnie w pewnym sensie zaniepokoiło. Poklepałam ją lekko po plecach, aby dodać jej otuchy, po czym wstałyśmy i wyszłyśmy z klasy.
Do gabinetu dyrektora wiodła prosta droga, przez którą Michelle cały czas milczała, za to ja próbowałam dowiedzieć się, za co zostałyśmy wezwane.
Gdy weszliśmy już do sekretariatu, a na krześle zobaczyłam siedzącą, pewną siebie Cindy po raz kolejny się we mnie zagotowało. Od razu wiedziałam o co chodzi . " Dziwka. Jak ona mogła z tym iść do dyrektora?! ".
- Zapewne wiecie dlaczego się tu znalazłyście? - powiedział ten stary, gruby chuj w kapeluszu kowboja. "TO JEST KURWA KALIFORNIA, A NIE TEKSAS! "- pomyślałam
- Mianowicie, doszły nas słuchy, że na ostatnim balu pobiłyście koleżankę. - popatrzył na tę głupią dziwkę.
- Nic takiego nie miało miejsca, prze pana. Jeżeli już to nie my ją, tylko ona nas zaatakowała. - musiałam się jakoś bronić, a przy okazji narobić kłopotów tej suce, za to że zakablowała.
- No cóż .. Cindy powiedziała co innego. A jak waszym zdaniem było?
- Przyszłyśmy sobie na bal, z chęcią zabawy. Chciałyśmy trochę potańczyć, porozmawiać. Ogólnie dobrze się bawić. Stałyśmy przy stole z przystawkami, kiedy to nagle... koleżanka Cindy, podeszła do nas i zaczęła wykrzykiwać obraźliwe i wulgarne teksty pod naszym adresem. Powiedziałyśmy jej grzecznie, żeby zostawiła nas w spokoju, jednak to nie pomogło. Cindy rzuciła się na nas i zaczęła ciągnąć Michelle za włosy. Ja odciągnęłam lekko Cindy od Michelle, nie chciałam żeby zrobiła jej krzywdę. Ona była już tak pijana że nie utrzymała równowagi i runęła na stół z szampanem. - zgrabnie się wytłumaczyłam, po czym uśmiechnęłam się cwaniacko do tej kurwy, tak żeby nie widział tego dyrektor.
Po minie Michelle widziałam, że nie podoba jej się to, jak kłamię.
- To kto w końcu ma rację?
- Panie dyrektorze, to było tak. Przyszłyśmy na bal, nikomu nie szkodząc. Nagle podeszła do nas Cindy, zaczęła oskarżać mnie o kłamstwo i obrażać. Wulgarnie zachowywała się wobec mojego chłopaka. Kiedy przegięła pociągnęłam ją za włosy, ona się potknęła i wpadła na stół. Przepraszam .. to moja wina. - Michelle jak zwykle musiała powiedzieć prawdę. No bo jakby kurwa raz skłamała, to już by już pewnie piekło pochłonęło. Nie rozumiem ludzi, którzy nie lubią kłamać. No ale cóż, niektórzy są tacy naiwni...
- No do jasnej...! Każda z waszych relacji jest o 360 stopni różna od innej. Powiem szczerze, że mam ciekawsze zajęcia do robienia niż rozstrzyganie waszych sporów. Jednak z wyjaśnień Michelle i Emily wynika, że obrażałaś dziewczyny Cindy. Nie chcąc wkraczać w szczegóły powiem tyle: Cindy, w ramach kary posiedzisz w szkole dodatkowe 10 godzin. Jako iż z wszystkich trzech relacjach nie ma wzmianki o tym, żebyś Emily miała mieć z tym coś wspólnego, nie masz żadnych konsekwencji. A ty .. - tu popatrzył na Michelle, która,na prawdę jeszcze chwila a by z nerwów zleciała z krzesła. - biorąc pod uwagę, że jesteś wzorową uczennicą i nigdy nie było na ciebie doniesień ty także nie poniesiesz żadnych konsekwencji.
- No to dziękujemy panie dyrektorze - uśmiechnęłam się. - Powodzenia Cindy - powiedziałam z sarkazmem, po czym opuściłam gabinet. Michelle podobnie.
- Em, przepraszam. Nie umiem kłamać. - tłumaczyła się Petterson, zaraz po wyjściu na korytarz.
- No to mogłaś siedzieć i potakiwać, a nie robić z nas obydwóch idiotki. Ważne, że nie mamy żadnej kary.
Michelle już nic nie odpowiedziała. Grzecznie wróciła ze mną do klasy. Przez resztą lekcji przyjaciółka się do mnie nie odzywała. Chyba faktycznie było jej głupio, że nie trzymała języka za zębami. W sumie to dobrze jej tak. Ma nauczkę, a ja mam nadzieję, że zapamięta to co jej powiedziałam. Rozumiem: rodzice prawnicy, ale wszyscy wiedzą, że są sytuacje, kiedy kłamstwo jest lepsze od prawdy.
Swoją drogą siedząc na pozostałych lekcjach i podziwiając to stado dzikich zwierząt zwane moją klasą cieszę się, że już niedługo opuszczę te zjebane mury więzienia, potocznie szkoły. Nie mam ochoty już patrzeć na te brzydkie mordy. Już mi się znudziły. Z resztą, ja już tak mam. Ludzie zdecydowanie za szybko mi się nudzą. Jednak jak się zastanowić lubię tę cechę. Przynajmniej nie otaczam się ludźmi, którzy na to nie zasługują.

***

Po skończonych lekcjach ruszyłyśmy do domu, zanim jednak tam doszłyśmy Michelle mnie zatrzymała.
- Przepraszam. Masz mi to za złe? - ja już zdążyłam zapomnieć, a ona nadal o tym.
- Nie, a dlaczego tak uważasz? - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Michelle nic nie powiedziała, tylko mnie przytuliła. Zawsze mnie przytulała, kiedy nie wszystko było w porządku.
- Coś nie tak? - zapytałam zatroskana. Coś musiało być na rzeczy. Faktycznie, od soboty zachowywała się inaczej niż ostatnio. Miałam wrażenie, jak by Michelle sprzed trzech lat, ta wzorowa, cicha uczennica, z nienagannymi manierami wróciła.
- Nie nic. Po prostu chciałam się przytulić. - " Łżesz Michelle. Łżesz jak pies. Ty faktycznie nie umiesz kłamać " pomyślałam, jednak nic nie odpowiedziałam.
Wróciłyśmy do domu. W Hell'u było wyjątkowo cicho. Były dwie opcje: albo wszyscy jeszcze spali, albo po prostu ich nie było. Jednak prawdziwa okazała się opcja druga.
Poszłam do lodówki, by czegoś się napić. Problem w tym że lodówka była pusta. Zdecydowałam się na wodę z kranu. Michelle usiadła przy stole i wyraźnie się nad czymś zastanawiała. Nie wnikałam - jakby chciała powiedziała by mi już dawno.
- Michelle? Nie uważasz, że przydałoby się zrobić jakiś grafik, co do sprzątania? Nie będziemy przecież robić tutaj jako sprzątaczki. A już zrobił się syf... A do tego wypadałoby iść do sklepu. Wnętrze naszej lodówki wygląda żałośnie. Nawet piwa nie ma...
- Co?.. Tak. Tak, to dobry pomysł, ale nie mam teraz do tego głowy.
- Co ty okres masz? Czy jak?
- Tak jak by. Nie mam siły. Idę się położyć... - I poszła. Zostawiając mnie samą z tym syfem.
"Kurwaa. Humory jak kobieta w ciąży... No ale co ja się będę przemęczać. Jak wszyscy wrócą, to posprzątamy razem. Nie będę tego robić sama". Zajrzałam jeszcze raz do lodówki, chociaż wiedziałam doskonale że nic tam nie znajdę. Postanowiłam być dobrą koleżanką i chociaż w alkohol nas zaopatrzyć. Oczywiście wcale nie zdecydowałam się na pójście na zakupy tylko dlatego, że miałam ochotę na piwo. Nie, wcale.
Kierunek: sklep.
Nie zawracając sobie już głowy Michelle ruszyłam w stronę spożywczego. Kupiłam cztery flaszki, 2 zgrzewki piwa, 2 paczki fajek i coś na zagrychę: chleb, ser itp. Dzisiaj mogłam zaszaleć. Byłam świeżo po dofinansowaniu przez rodziców.
Kiedy wróciłam do domu, a było koło 16, chłopaków nadal nie było. Z nudów postanowiłam zrobić sobie swoje własne, prywatne party - wyjęłam ze zgrzewki 6 piw, pod igłę wrzuciłam znalezionego za kanapą winyla " Sex Pistols " i wio. Jedno piwo, drugie piwo, trzecie piwo i następne. Takim sposobem opróżniłam wszystkie butelki, jakie sobie przygotowałam i wypaliłam wszystkie fajki. A miało starczyć na 2 dni. Jednak długo nie zaprzątałam sobie tym głowy. Odpłynęłam w błogim, pijackim śnie. A kanapa była taka wygodna.

* W tym samym czasie *

Izzy:

Sweet Little Sister - Skid Row

Nie było jeszcze południa. Jak zawsze musiałem się w coś wpakować i zamiast smacznie spać stałem w parku i czekałem. Czekałem na znajomą. Poznałem ją jakieś pół roku temu. Szła sobie wtedy ulicą, chyba właśnie się przeprowadzała, i nagle wypadło jej z rąk takie w chuj duże pudło. Los chciał, że upuściła je akurat kiedy się z nią mijałem. Jako wzór obywatela postanowiłem ją poratować. Nieomal rzuciłem się na chodnik aby pozbierać wszystkie klamoty, jakie z pudła wypadły. I tak właśnie oto się poznaliśmy. Jak rodem z tanich filmów romantycznych.
Czemu spotykam się z nią dzisiaj? Po raz kolejny zaoferowałem jej swoją pomoc. Nie miałem wtedy pojęcia o co chodzi, jednak urok osobisty Alice - bo tak nazywała się moja znajoma - zrobił swoje.
Stałem za drzewem. Inni ludzie tam nie stają. Jest to miejsce raczej nie widoczne z parkowych ścieżek - idealne dla mnie. Co zabawne wbrew temu co pewnie myślicie nie miałem wątpliwości, że Alice mnie znajdzie.
- Cześć. Co się tak chowasz? - nawet nie zauważyłem kiedy stanęła tuż obok mnie.
- Ja? Nie. Po prostu palę fajkę.
- Tak. Za chaszczami. - uśmiechnęła się ładnie.
- No właśnie. To co będziemy robić?
- Moi rodzice za dwa tygodnie mają rocznicę.
- I co? Mam im załatwić towar? - Tak się złożyło, że Alice doskonale wiedziała, czym się zajmuję.
- Nie, ale fajnie by było, jak byś zaprowadził mnie do sklepu w którym mogę kupić farby i płótno. Moje zgubiły się podczas przeprowadzki.
- AAa. Farby? Farby... - kurwa, gdzie można kupić farby?! - Myślę, że coś mogę zaradzić. - tylko gdzie ja kupię farby...
- To zanim się namyślisz, może pójdziemy na kawę? - Ah to podstępna bestia.
- Czemu nie? Ale ja skuszę się na coś mocniejszego. Raz od czasu przecież można. - kurwa. Mam wrażenie, że właśnie robie z siebie idiotę.
- Raz od czasu powiadasz? No dobra, nie ważne. To idziemy?
- Oczywiście, że tak.
I poszliśmy. Przez przypadek w sumie trafiliśmy to jakiejś miłej knajpki, gdzie podawali wszystko, czego dusza zapragnie. Popołudnie minęło, jak to z Alice, przyjemnie i niestety szybko. Lubiłem w niej to, że jest skromna, miła, że można z nią porozmawiać na każdy temat. Nie paplała przy tym trzy po trzy, a wręcz przeciwnie, nie raz tak jak ja wolała coś przemilczeć. A jeżeli już o mnie mowa, przy niej zawsze stawałem się bardziej rozmowny. Nie da się ukryć, że ta dziewczyna miała na mnie pozytywny wpływ.
Kiedy nadszedł już czas, trzeba było się niestety pożegnać.
- I co? I nie pomogłem Ci.
- Nie szkodzi. Zapytam się kogoś innego, ale tobie dziękuję za popołudnie. - i ten uśmiech.
- Mnie też było miło.
- Na razie. - Wzięła kurtkę i wyszła. A ja czułem się jak palant, że nie zaproponowałem, że zaprowadzę ją do domu.
No cóż. Wiedziałem, że będę musiał to kiedyś nadrobić.

Emily:

14 years - Guns N' Roses

Wtorek był dosyć ciężkim dniem. Jak wiadomo: trudno się uczyć na tak cholernym kacu. Tamten dzień był dla mnie męczarnią. Nie wiem co mi odbiło, żeby tyle wypić, no ale cóż... Jak codziennie wróciłam do domu około 15. W przedpokoju zdjęłam swoje zmasakrowane kowbojki, po czym przeszłam do salonu, który - o dziwo - był pusty. Kurewsko chciało mi się pić. Usiadłam na sofie ze szklanką wody, by trochę odetchnąć. Nie minęło 15 minut i do salonu z góry zszedł Izzy, zmasakrowany porównywalnie do moich kowbojek. Wyglądał jakby dopiero wstał z łóżka. Znając jego tak też zapewne było. Miał na sobie koszulkę, w której chodził już od tygodnia, ale uważał, że nadal była świeża. A do tego dżinsy. Zauważył mnie dopiero po chwili.
- O, cześć. - Izzy jak zawsze rozmowny.
- No cześć Izzuniu. A co ty dzisiaj taki zmięty? Trudna noc?
- Nie. Było okej. Dzięki, że pytasz. - Ruszył w stronę kuchni. W poszukiwaniu wody. O tak, noc była ciężka.
- Tak, tak. Okej. - powiedziałam z sarkazmem i uśmiechem na ustach
- Idę po towar. Paul miał dostawę - powiedział po czym szybkim krokiem pognał w stronę przedpokoju.
- Pójdę z tobą. Może też sobie coś kupię.
- Chodziło mi o trochę większą ilość niż działkę, ale okej - Uśmiechnął się pod nosem.
- No to pomogę ci nieść. - wstałam i ruszyłam po trampki i portfel.
Kiedy schodziłam czekał na mnie w przedpokoju. Nieobecnym wzrokiem, jak to Izzy, patrzył gdzieś w dal. Nie zaszczycając mnie spojrzeniem rzucił:
- Gotowa? To chodź - I wyszliśmy.
Droga przebiegła w milczeniu. Izzy drałował na swoich chudych nogach tak szybko, że ledwo za nim nadążałam. Kiedy weszliśmy już do odpowiedniego zaułka ledwo łapałam oddech. "Chyba muszę przystopować z fajkami" pomyślałam. Rozejrzałam się dookoła, dopiero po chwili zorientowałam się, że w głębi ktoś stoi.
- No, jestem. - powiedział swoim flegmatycznym głosem Izzy.
- Siemano, Stradlin. Masz kasę żeby spłacić dług? - zbliżał się do nas szybkim krokiem. Chyba wszyscy dilerzy tak szybko chodzili.
- Powiedzmy. Daj mi jeszcze tydzień a jestem pewien, że spłacę wszystko co do grosza. - głos miał spokojny, jak na mówienie o długu w przemyśle narkotykowym.
- Kurwa Izzy. Ścigają mnie za tą kasę. Postaraj się, żeby była za tydzień.
- Kurwa! Paul! To ty?! - rozdarłam się chyba trochę za głośno, jak na takie okoliczności.
Chwilę mu zajęło, zanim dotarło do niego kim jestem.
-  Emily. Cześć. Co ty tu robisz? - zapytał z naciskiem na "tu".
- To wy się znacie? - zapytał rozkojarzony Izzy.
- No przyszłam z Izzym na małe zakupy. Bardziej powinnam zapytać co ty tutaj robisz. - uśmiechnęłam się. Paul pochodził z dobrej rodziny, a teraz okazało się, że jest dilerem.
- No chyba to już wiesz. Jednak nie zostałem prawnikiem, tak jak chcieli rodzice. - uśmiechnął się ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Bardzo dobrze, że poszedłeś własną, odmienną drogą.
- A właśnie Stradlin. Może ja wytłumaczę. Emily jest byłą dziewczyną mojego dobrego kumpla ze szkoły. - tylko czekałam aż wspomni o tym chuju.
- Aha - rozmowny Izzy część druga.
- Może dokończycie interes, a później gdzieś wyskoczymy?
- No pewnie. - Powiedział, dał Izzy'emu towar, po czym odebrał należność.
- Wiecie co? Ja już pójdę. - Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, kiedy Izzy'ego już przy nas nie było.
- Specyficzny z niego człowiek, ale lubię go. Dobrze mi się z nim interesy prowadzi. Jest konkretny i ... cichy.
- Ma coś w sobie. - włożyłam ręcę do kieszeni w poszukiwaniu papierosów. Gdy już je znalazłam włożyłam do ust i zapaliłam.
- Widzę, że Ciebie życie też wywiozło na manowce, panienko z dobrego domu.
- No wiesz, takie życie z czasem staje się nudne. Chciałam spróbować czegoś nowego, tak jak i ty.
- I jak Ci się podoba życie pod sztandarem sex drugs and rock n' roll?
- Na razie jest zajebiście. Chociaż zdrowotnie, to już nie do końca. - uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- Widzisz, a jednak.... A tak poza tym, jak poznałaś Izzy'ego?
- Pierwsze poznałam Slasha i Duffa, których pewnie znasz. A później całą resztę Gunsów. No i tak już zostałam.
- Rozumiem.
I tak oto doszliśmy do jednego z wielu barów na Sunset. W tym do którego weszliśmy, a którego nazwy nie pamiętam, byłam przedtem kilka razy.
Podczas reszty wspólnego  wieczoru, dokładniej mówiąc do około 20 , przedyskutowaliśmy wszystkie możliwe tematy. Dowiedziałam się, jak to się stało, że mój znajomy zrezygnował z nauki, jak do jego decyzji mają się jego rodzice i innych tego rodzaju pierdół. Najbardziej z całej naszej rozmowy zdziwiło mnie to, że Paul mimo swojego fachu od narkotyków nie był uzależniony. W sumie to by wyjaśniało nadal wysoki iloraz jego inteligencji.
Po mile spędzonym czasie wróciłam do Hell'a, gdzie trwała już impreza. Niby normalne, jednak wtedy jeszcze nie wiedziałam jakie zmiany w moim życiu ona przyniesie.

***


Wieczór wydawać by się mógł jak każdy inny. Wieczna impreza w Hell'u nadal trwa. Tym razem nabrała ona nieco większego rozmiaru, niż siedmioosobowa popijawa. Prócz głównych zainteresowanych naliczyć można się było dodatkowo spokojnie 50 osób. Jak to oczywiście często bywało - połowy z nich nikt z lokatorów nie znał.
Oblegane były wszystkie pokoje. W każdym z nich widok ciekawszy niż w poprzednim.
Gospodarze imprezy nad wszystkim starali się czuwać w salonie, chociaż czuwać to za dużo powiedziane.
Izzy już mocno niedzisiejszy oblegał swoje ulubione miejsce - podłogę za kanapą. Tam mógł spokojnie spać, nie martwiąc się tym, że ktoś mu w tym przeszkodzi.  Slash i Emily siedzieli na kanapie. W stanie upojenia nie przejmowali się niczym dookoła, a jedynie sobą nawzajem. Duff nie chcąc być gorszy, równie naprany siedział na fotelu, rzucając swoje często wulgarne żarty, które pewnie nikogo by nie rozbawiły, gdyby nie ilość, nazwijmy to chemikaliów w nich wtłoczonych. Jako, że Michelle i Duff nadal byli pokłóceni trzymali się od siebie z daleka. Michelle jednak to w ogóle nie przeszkadzało. Jak to miała w zwyczaju po raz kolejny chcąc zrobić Duffowi nazłość zażyła taką dawkę białego gówna, że teraz spokojnie spała, a raczej spokojnie  odleciała w kącie kanapy. Axl, no cóż, dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że wokół Pana Rosa stało pełno panienek. Mniej, lub bardziej rozebranych. A on czarował ich swoim jeszcze dość trzeźwym spojrzeniem.
I tak oto płynął wszystkim czas. Wśród głośnej muzyki, dymu papierosów, zapachu alkoholu i całej reszty, które z pewnych przyczyn zostawiam Waszej wyobraźni.

***

Slash:

Hold On - Saxon

- Emily, ty moja kobieto.
- Slash, ty mój chłopczyku.
- Jesteś taka piękna. Daj mi buziaka. - wydąłem usta czekając na pocałunek.
- A co ja będę z tego miała? Hmm?
- Ja też dam Ci buziaka.
- Mrr. - jak ona słodko mruczy, a do tego słodko całuje, ja odwdzięczyłem się tym samy.
- Wiesz co Skarbie? Chyba jestem pijany. I wiesz co? I chuj z tym, idę po jeszcze jedną butelkę. Wziąć Ci też?
- Ależ oczywiście
I idę. Ledwo, bo ledwo, ale idę. Doszedłem do kuchni, tam niespodzianka: obściskująca się para.
- Ładnie to tak kurwa się prawie pieprzyć w czyjeś kuchni?! - krzyknąłem, a ich min nie zapomnę do dzisiaj. - U góry macie sypialnie, a jak wejdziecie do odpowiedniej, to w szufladzie znajdziecie gumki. - starałem się mówić jak najwyraźniej. Podziałało, pomaszerowali grzecznie na górę.
Potem przeszukałem wszystkie szafki i co? I nic. Ani jednej butelki. Łza się w oku zakręciła i się drę " Emily! ". Po chwili dotarło do mnie, że nie tylko ja się drę. Poszedłem szybko zobaczyć o co chodzi, kiedy nagle widzę rodziców Emily. Nagle zrobiło mi się gorąco a alkohol prawie momentalnie wyparował - byłem świadomy jak nigdy.
Nie mogłem tak stać i się gapić.
- Ale przepraszam, o co chodzi? - grzecznie spytałem pana Younga.
- Chodzi o to co tutaj widzimy! To nie jest normalne. Mówiłem ci Elizabeth, że to zły pomysł, żeby dziewczyny tutaj mieszkały!
- Proszę pana, ale to nie do końca tak. - Duff również wytrzeźwiał.
- Ja dobrze widzę jak jest. Koniec imprezy. Przynajmniej dla dziewczyn. Idziemy. Emily jak ty w ogóle mogłaś wplątać się w takie towarzystwo.
- Nie! Nie widzi pan! Nie nasza wina, że przyszedł pan akurat dzisiaj. Jeżeli przyszedł by pan wczoraj, zastałby inny widok. - nie mogłem siedzieć cicho.
- Nie. Powinno być tak, że w każdy dzień w jaki bym przyszedł miał być ład i porządek. A tak nie jest. I nie zdarza się to pierwszy raz. Nie będę dłużej powtarzał. Wychodzimy. - no gość trochę przegina.
- Nie tato, nigdzie z tobą nie idę. - Kocham Emily, ale w tamtej sytuacji nie powinna widocznie zataczając się iść w stronę ojca.
- Owszem, idziesz. I nie ma słowa 'nie'. Albo idziesz dzisiaj, albo wyjeżdżamy i już nigdy nie zobaczysz swoich pseudo-przyjaciół. To jak będzie?
- Muszę zostać z Michelle. - ciągnęła.
- Chyba z tym marginesem społecznym. Ostatni raz powtarzam. Wybieracie. Albo idziecie, albo wyjeżdżamy.
- Nie może pan. Niech pan nam da ostatnią szansę. Proszę. - znowu Duff.
- Nie, już wyczerpaliście ostatnią szansę.
- Dobra tato. Pójdziemy. Tzn.. ja pójdę, Michelle chyba trzeba nieść. - powiedziała takim tonem, że aż serce się kraja.
- Ja mogę pomóc ją zaprowadzić, jeżeli już musi pan ją zabierać. - powiedziałem, zawsze to dłużej przy dziewczynach.
Popatrzył się na mnie srogim wzrokiem, po czym jak by od niechcenia rzucił:
- Dobrze.
- Slashu, ja ją wezmę. - zaoferował się Duff idąc już w stronę nieprzytomnej Michelle.
- To ja pomogę Em.
Pan Young przewrócił oczami, widocznie nie podobało mu się to, że dziewczyny spędzą jeszcze 20 min z tak toksycznymi chłopakami jak my. Nie przejąliśmy się tym jednak, wzięliśmy dziewczyny, po czym usiedliśmy na tylnym siedzeniu samochodu.
Chcąc starego zgreda trochę powkurzać pocałowałem Emily w szyję.
- Mogli... moglibyście przestać? - biedak, aż się zająknął.
- Ale my nic nie robimy. - oboje roześmialiśmy się na jego słowa, a mnie ochota na wkurzanie wzrosła.
- Duff, to jak mamy jeszcze jakieś zapasy w domu? A może masz przy sobie? - miałem na myśli jakiś koks.
- Slash, skończ chwilowo, okej? - Rzucił cicho po czym wrócił do głaskania Michelle. Tylko tyle mu zostało. Wkurzył mnie trochę, jednocześnie go rozumiałem, w końcu był podwójnie zdołowany.
- No dobra, ale na później coś masz? Wiem, że masz, ty zawsze coś masz. - znowu zacząłem miziać się do Emily, a ona to odwzajemniała. Alkohol dodawał nam niesamowitej odwagi.
Pan Young nie skomentował. Po prostu udawał, że nas nie widzi.
- No to dojechaliśmy. - jakże szczęśliwie poinformował nas ojciec Emily.
Wyszliśmy z auta i momentalnie humor mój i Emily się pogorszył. Nie miałam ochoty nawet wkurzać jej ojca. Chciałem po prostu jak najdłużej zatrzymać przy sobie dziewczynę.
- No dobra. Już sobie poradzimy. Możecie wracać na imprezę. - powiedział ojciec Em odbierając Michelle od Duffa, który wyglądał w tej chwili jak siedem nieszczęść.
- No to... żegnaj. - powiedziała Em. "Żegnaj" nienawidzę tego słowa. Przysunąłem się do dziewczyny i jeszcze raz przytuliłem ją mocno, następnie popatrzyłem jej w oczy, zapłakane z resztą. Nie sądziłem, że Emily, moja zawsze silna Emily może uronić łzę. Patrząc na nią serce mnie aż zabolało. Złożyłem ostatni pocałunek na jej ustach, po czym szybko, nie chcąc przedłużać tej chwili odszedłem.


ROZDZIAŁ X

Duff:

Wild Is The Wind - Bon Jovi

Siedzieliśmy bezczynnie. Mniej więcej tak, jak przez ostatnie kilka dni. Mówię kilka, bo sam nie umiem określić ile ich dokładnie było. Cztery, a może dziesięć? Mniejsza z tym. Ważne jest to, że były to dni bez dziewczyn. Jeżeli byśmy ich nie poznali, pewnie nadal były by to dni pełne zabawy. Z alkoholem, narkotykami, panienkami, ale za to bez umiaru. W tej sytuacji jednak - kiedy już je znaliśmy, kiedy były nam tak bliskie - były to dni bez życia. Nasza marna egzystencja ograniczała się wtedy do wstawania w południe, po południowego picia siedząc w salonie, wieczornego picia, zazwyczaj z większą liczbą osób i chodzenia spać tak koło 3:00. Co dziwne, brak dziewczyn nie trafił jedynie w nas, ale i odbił się on na pozostałych chłopakach. Axl był mniej nerwowy, jak by przez te wszystkie dni bez Michelle i Emily ktoś podawał mu leki uspakajające, Izzy , jak na jego standardy, często przebywał w Hell'u, zaś Adler był jakiś mało gadatliwy.
Jak już wspominałem, siedzieliśmy bezczynnie, wpatrzeni ślepo w ekran telewizora, kiedy nagle Steven wybuchnął.
- Nie możecie tak dłużej!
- Co kurwa?! Odwal się od nas! Nie robimy nic więcej niż ty! - nie do końca zajarzyłem, o co mu chodzi.
- No właśnie! Dziewczyn nie ma z nami już tyle dni, a wy nic z tym nie robicie! - zawarczał.
- I co z związku z tym? Mamy wpaść im na chatę i zrobić rozróbę?!
- Brawo, zaczynasz łapać.
W mojej głowie pojawiła się pewna myśl, brzmiała ona mniej więcej tak: "Duff, idioto! Czemu nie wpadłeś na to wcześniej?!".
- Masz rację. Przecież oni nie mogą tak dziewczyn trzymać, są pełnoletnie i.. i w ogóle! - zacząłem nerwowo chodzić po pokoju, bo entuzjazm nie pozwalał mi usiedzieć na miejscu. - Slash, słyszysz? To przecież wyjebany pomysł!
Slash przez chwilę nie reagował, zapewne próbował przetrawić ten pomysł, na co nie do końca pozwalała spora ilość środków odużających, jakie w sobie miał. Już po chwili jednak podniósł głowę i chociaż przez burzę loków nie dostrzegłem jego oczu, zadziorny uśmiech mówił sam za siebie.

***

Po jakiś 15 minutach byliśmy gotowi. Wyszliśmy i ruszyliśmy w stronę dzielnicy, w której mieszkały dziewczyny. Po drodze poczułem jednak, że coś było nie tak. Wkoło pełno trzymających się za ręce par, dziewczyny niosły bukiety kwiatów, albo czekoladki w pudełku w kształcie serca, a w witrynach praktycznie wszystkich sklepów było tak różowo, że aż nie dobrze się robiło. Slashu chyba też to dostrzegł.
- Ej, który dzisiaj jest?
- Nie wiem. 12 luty?
- Kurwa, już chyba 14! To by wyjaśniało to wszystko! No tak, dzisiaj są kurwa walentynki!
- Nienawidzę tego święta. - Powiedziałem, szukając po kieszeniach paczki fajek.
- Ja też, ale dziewczyny lubią takie rzeczy. Może byśmy im jakiegoś kwiatka kupili?
- Hhahaahahah, Slashu, dobre! Kupować badyla? Hahahaha... - kiedy spojrzałem na mojego towarzysza dotarło do mnie jednak, że mówi on bardzo na poważnie. - W sumie, czemu nie. Dziewczyny na ogół takie rzeczy lubią. - po czym powstrzymałem się, przed zapaleniem papierosa, na rzecz wejścia do pierwszej napotkanej kwiaciarni.
Wnętrze typowe: pełno kwiatów, których zapach aż mdlił, do tego nie obyło się bez walentynkowych dekoracji.
- W czym mogę Wam pomóc? - zapytała niska, siwa staruszka. Widać było, że widok dwóch takich gości, jak ja i Slash trochę zbił ją z tropu.
- Jakiegoś ładnego kwiatka, dla dziewczyny. - Powiedziałem.
- I dla mnie też... jakiegoś badyla. - dodał Slash.
Pani, która przedstawiła nam się jako Stephanie Jacobs, zadawała wiele pytań. "Jakie wasze dziewczyny lubią kolory?", " Ile mają lat?", "A jak mają na imię?", "Czy są raczej skromne?", "A czym wy się zajmujecie?". Normalnie pewnie te pytania by mnie ostro wkurzyły, jednak Pani Jacobs, ze swoim szczerym uśmiechem i pasją, jaką wkłada w każdy kwiat mi na to nie pozwalała. Coś mi mówiło, że ta jej na pierwszy rzut oka ciekawość, była tak na prawdę tylko drogą do tego, aby wybrać najlepszy kwiat. Wiem, wydaje się to dziwne. Nie wnikam z resztą, na ile zdrowa psychicznie była kwiaciarka, jednak każdy ma swoje zboczenia, nie?
Kiedy już cały ten proces dobiegł końca wyszliśmy, grzecznie żegnając się z Stephanie. Ja trzymałem w ręce trzy tulipany, Slash pojedynczą różę, na długiej łodydze. Wszystkie kwiaty oczywiście czerwone - miały symbolizować miłość. Dla Michelle tulipany, bo jest ona delikatną wbrew wszystkiemu dziewczyną, dla Emily róża, która na pierwszy plan prócz piękna wysuwa kolce.
Pozostała część drogi upłynęła w milczeniu. Ja zapaliłem papierosa, Slash coś nieco odmiennego. Zanim się zorientowaliśmy, nadszedł czas na rozstanie.
- No, stary... powodzenia. - Powiedział Slash.
- I Tobie. - odpowiedziałem, po czym poszedłem w drugą stronę.

Emily:

Serial Killer - Slash's Snakepit

Od kilku dni siedziałam spokojnie w domu. Od tamtego feralnego wieczoru odeszła mi ochota na wszystko. Na jakiekolwiek wybryki. Zanim wtedy dotarłam do domu planowałam już, jak z niego uciec. Jednak kiedy już się w nim znalazłam, po tym jak pożegnałam się ze Slashem, nie miałam ochoty na nic. No i od tamtego czasu grzecznie siedzę na dupie. No, pomijając kilka butelek wina, jakie zdążyłam obalić, było faktycznie grzecznie. Z Michelle się widziałam jedynie w szkole. Wiecznie zajęta zaraz po zajęciach wracała do domu.
Tego dnia na dworze było pogoda idealna. Nie za zimno, nie za ciepło. Po prostu żyć, nie umierać. Ja jednak wolałam umierać. Umierałam powoli, w pokoju z zasłoniętymi zasłonami. Umierałam z gitarą w ręce, próbując już od godziny wybrzdąkać jakąś choć trochę niesfałszowaną melodię. Miałam już dość, kiedy nagle usłyszałam stuknięcie w okno. Nie przejęłam się tym, zwalając na to, że jedynie mi się wydawało. Po chwili jednak usłyszałam to znowu. Ostro wkurwiona podeszłam do okna, rozsunęłam zasłony i myśląc, że to cholerne dzieciaki sąsiada wydarłam się:
- Spieprzajcie gnojki, bo za chwilę tatusiek wam nie pomoże! - ahh... to oślepiające słońce.
- To już groźny karalne, skarbie! - doszedł mnie z dołu Jego niski, seksowny głos.
- Slash! To na prawdę ty?! - słońce nadal nie pozwoliło by widzieć na oczy.
- Tak księżniczko, to ja. A teraz proszę się, odejdź od okna, bo twój królewicz chce do Ciebie wejść - jak poprosił, tak zrobiłam. Odsunęłam się od okna, żeby już po chwili zobaczyć Slasha stojącego na przeciw mnie.
- Sadziłem, że wspięcie się pójdzie mi trochę dłużej - powiedział, po czym uśmiechnął się do mnie rozkosznie. Nie umiejąc się dłużej powstrzymać wpiłam się namiętnie w jego usta.
- Matko Boska, chyba częściej powinienem wchodzić do Ciebie tym wejściem, jeżeli za każdym razem mam mieć takie przywitanie. - uśmiechnął się, po czym zza pleców wyjął najpiękniejszą różę, jaką kiedykolwiek widziałam. - Proszę, to dla Ciebie. Z okazji walentynek. - po raz kolejny otrzymał ode mnie buziaka, tym razem w policzek.
- Dzię.. - zanim zdążyłam dokończyć do pokoju wparował ojciec, a zaraz za nim mama.
- Co tu się wyrabia?! Co ty tu Saul robisz! Wypad stąd, bo zadzwonię na policje!
- Dobrze tato. Wyrzuć go, jednak ostrzegam, że ja pójdę z nim! - wybuchłam. Pierwszy raz, od kilku ostatnich dni, które zmarnowałam na tępe wpatrywanie się w ścianę.
- Nie ma mow.. - tym razem to mój ojciec nie skończył.
- George, ty wiesz, że z naszą córką nie ma sensu się kłócić. Pozwól jej wrócić... - cieszyłam się, że stanęła po mojej stronie, zaniepokoiłam się jednak tym, że przez tę całą sytuację nawet raz nie spojrzała mi w oczy. Cały czas wzrokiem uciekała wszędzie, byleby na mnie nie popatrzeć.
- Ale Elizabeth, tak nie można. Nie możemy więcej ustępować.
- Ustępowaliśmy przez całe jej życie, zmiana postępowania teraz, nic nie pomoże. - Okej, przyznam. Zabolało.
Ojciec już na to nie odpowiedział. Po prostu wyszedł, a za nim mama. Nie tego się spodziewała. Owszem, cieszyłam się, że pozwolili mi wrócić, jednak sądziłam, że bardziej się tym przejmą. A oni? Nic...
- To jak skarbie, idziemy? - Slash jak zawsze poprawił mi humor swoim uśmiechem. Postanowiłam, że zamartwianie się zachowaniem rodziców zostawię na później, teraz musiałam nacieszyć się moim chłopakiem. Pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Nawet rzeczy nie musiałam zabierać, bo wszystko zostało w Hell'u.
- Do zobaczenia! - rzuciłam na odchodne, z cichą nadzieją, że może jednak zamkną mi drzwi przed nosem i nie pozwolą wyjść.
- Pa Skarbie - odpowiedzieli chórem. Tata schowany za gazetą, zaś mama puściła mi krótki, serdeczny, pełen miłości, a zarazem smutku uśmiech. Nie powiem, poprawiło mi to humor. Wszystko wróciło do normy. Po prostu tak musi być.
I wyszliśmy.

Michelle:

Promises - Megadeth
W przeciwieństwie do Emily ja dawałam przez te dni radę. To znaczy, udawałam, że daję radę. Wykonywałam codzienne czynności, pomagałam rodzicom: znowu byłam idealną córką. Jednak to wszystko było bardzo mechaniczne. Ręce wykonywały pracę, ale umysł był jak by gdzie indziej. Nie raz zdarzyło się, że umyte naczynia kładłam do lodówki, a świeżo wyprane rzeczy zamiast włożyć do suszarki składałam na stertę z rzeczami do prasowania. Dwa razy omal nie spaliłam mieszkania, raz przy prasowaniu, drugi przy próbie ugotowania obiadu. Rodzice to wszystko widzieli i doskonale wiedzieli, że coś jest nie tak. Oni woleli jednak trwać przy swojej zakłamanej wersji tamtego wieczoru. A ja nadal ciągnęłam moją marną egzystencję, a na pytania "czy wszystko okej?" cały czas odpowiadałam to samo: "No pewnie".
Tamtego dnia próbowałam czytać książkę w ogrodzie. Tak, próbowałam to dobre słowo. Trzymałam egzemplarz w dłoniach, patrzyłam nawet na strony, w całości pokryte tekstem, jednak ni jak nie wiedziałam w tym sensu. Słowa nie chciały mi się układać w zdania. Wtedy właśnie usłyszałam, jak ktoś mnie woła. "No pięknie kurwa, teraz jeszcze ześwirowałam. Choroba psychiczna - tylko tego mi brakowało" pomyślałam. Kiedy jednak usłyszałam to jeszcze raz nie miałam złudzeń, że ktoś na prawdę wymawia moje imię. Spojrzałam w stronę furtki i mnie zamurowało. Nie kto inny, a Duff. Stał tam, z tymi swoimi 190 cm wzrostu i bezczelnie się we mnie wlepiał, z tym powalającym uśmiechem. McKagan widocznie zadowolony, a mną targały sprzeczne emocje. Z jednej strony, zaledwie 20 metrów ode mnie, stało moje szczęście, wystarczyło jedynie otworzyć furtkę i... przypomniałam sobie jednak, co mówili rodzice. Siedziałam jak osłupiała i tępo wpatrywałam się w Duffa.
- Skarbie, to ja. Otworzysz? - nie czekając jednak na moją reakcję zgrabnie przeskoczył przez furtkę, po czym podbiegł do mnie, co na jego długich nogach zajęło mu dosłownie sekundę. Kiedy znalazł się już wystarczająco blisko mnie nie pozostało nic innego, jak wstać, mocno go i przytulić i zacząć płakać. Tak, dosłownie taka była moja reakcja. W tamtym momencie wszystko puściło, maska jaką miałam przed poprzednie dni spadła, a ciało wypełniło przyjemne ciepło. Wiedziałam już, że to, co mówili rodzice, było marną mistyfikacją.
- Michelle, kochanie. Co się stało? Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - zapytał lekko przerażony Duff.
- Cieszę się właśnie. I to bardzo. Teraz wiem, że to wszystko było kłamstwem. - wyszlochałam, po czym namiętnie pocałowałam Duffa.
- Co było kłamstwem? - spytał, kiedy już odwzajemnił.
- Moi rodzice powiedzieli mi... powiedzieli, że wtedy, co rodzice Em przyjechali, wcale nie broniłeś przed tym, żebym pojechała. Podobno wspomniałeś, że masz to w dupie. W sumie uwierzyłam w to, bo pamiętałam o kłótni. Ale teraz już wiem, że to była nie prawda. - Uśmiechnęłam się przecierając rękawem oczy i po raz kolejny pocałowałam Duffa.
- Coś ty Skarbie. Przecież to była tylko kłótnia. Nie pierwsza i nie ostatnia. Nie pozwolę, żeby takie gówno jak narkotyki coś między nami zepsuło. - Przytulił mnie mocno. - A właśnie, mam coś dla Ciebie. Proszę, to z okazji walentynek. - Wręczył mi trzy tulipany. Wcześniej nawet ich nie dostrzegłam. Były piękne, choć z powodu braku wody trochę uchodziło z nich już życie.
- Piękne są, dziękuję. Hej, romantyku. Porwiesz mnie teraz z powrotem do domu?
- Jeżeli tylko chcesz.- powiedział, po czym objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w stronę furtki, jak gdyby nigdy nic. Już sięgał ręką, aby ją otworzyć, kiedy zatrzymał nas znajomy głos.
- Michelle, kochanie. Gdzie idziesz? - to była mama.
- Jeszcze się pytasz? Wracam do domu. Tam przynajmniej mnie nie okłamują.
- To nie tak jak myślisz. Nie zrobiliśmy tego, dla czystej chęci okłamania Cię, czy nawet dlatego, że nie chcieliśmy, abyś widywała się z Michaelem. Zrobiliśmy to tylko dlatego, aby Cię chronić. Paskudnie się czuję córciu. - widząc jej minę pełną żalu do samej siebie nie mogłam powstrzymać się przed przytuleniem jej, tak też zrobiłam. - Idźcie, ja wyjaśnię to tacie. - szepnęła mi do ucha. Mimo wszystko wiedziałam, że mogę na nią liczyć.

Izzy:

Hotel California - Eagles

Chłopaki przed chwilą wyszli. Wreszcie zrobili coś, aby odzyskać dziewczyny. Swoją drogą zdziwiło mnie to, że na cały ten pomysł wpadł Adler. Kto by się tego po nim spodziewał? No cóż.
Siedzieliśmy teraz w pokoju już tylko w dwójkę: Ja i Axl. Chłopaki pobiegli do dziewczyn, Stevena też gdzieś wcięło. Mnie zaś wzięło na rozmyślanie. Rozmyślanie o Niej. Jej oczy nie dawały mi od jakiegoś czasu spokoju, a uśmiech rozkładał na łopatki. Nigdy czegoś takiego nie czułem, co, powiem szczerze, odrobinę mnie przerażało. Zawsze obiecywałem sobie, że dziewczyna tak mną nie omami, a tu proszę. Obietnice poszły na marne. Może omamienie, to nie do końca dobre słowo, nadal umiałem trzeźwo myśleć, nadal byłem sobą, nie chciałem się dla Niej zmieniać, jednak dość często myśli schodziły na inny tor, niż powinny. Zawsze cieszyłem się, na spotkanie z nią, a kiedy nasz czas razem się kończył, nie umiałem doczekać się kolejnego. Może i dla osób postronnych, nadal byłem tym Stradlinem, którego wszyscy znają, jednak ja czułem pewną zmianę. A wszystko przez Nią.
- Słuchaj Axl. Mam do Ciebie sprawę.
- Noo? - zapytał odpalając przy okazji papierosa.
- Co byś zrobił, gdybyś poznał fajną dziewczynę?
- Hahaha, no jak to co? Przecież wiesz, że bym ją...
- Nie, nie o to chodzi. Nie w takim sensie. Ta dziewczyna byłaby inna od pozostałych. - przerwałem mu, bo wiedziałem co chce powiedzieć i nawet nie chciałem tego usłyszeć.
- Izzy, chyba mi nie powiesz, że się zakochałeś! - Nie odpowiedziałem. - No dobra, jako Axl Rose, powiedziałbym, że to najgorsze bagno, w jakie możesz się pakować, jako twój przyjaciel jednak powiem Ci: idź i rób, co do Ciebie należy. I się pospiesz, bo ktoś Ci ją sprzątnie sprzed nosa, a jak taka cudowna, to chyba była by szkoda, nie? - powiedział zaciągając się dymem.
Nic już nie odpowiedziałem, a wstałem i wyszedłem. Nie wiedziałem do końca, gdzie Ona jest, miałem jedynie przeczucie, gdzie mogę ją znaleźć. Ruszyłem w stronę biblioteki. Dotarłem tam po jakiś 20 minutach, po drodze ustalając w głowie kwestię, jaką jej wygłoszę.
Mojemu wejściu towarzyszył dźwięk dzwonka, zamontowanego przy drzwiach. W jednym momencie wszystkie spojrzenia w bibliotece zwróciły się ku mnie, w tym także Jej.
- Cześć Alice. - wydukałem cicho zdenerwowany.
- Jeffrey! - powiedziała nieco za głośno, jak na bibliotekę.
Uśmiechnąłem się do niej słabo, popatrzyłem głęboko w oczy i ruszyłem z powrotem w stronę wyjścia. Słowa były zbędne, znaliśmy się na tyle dobrze, że Alice doskonale wiedziała, o co mi chodzi. Poszła za mną.
Szliśmy w milczeniu do czasu, wymieniając po drodze co jakiś czas spojrzenia, które zastępowały jakiekolwiek słowa. W końcu dotarliśmy do mniej ruchliwej ulicy. Nie było na niej w sumie żywej duszy. "No, lepszej okazji nie będzie" powtarzałem sobie w myślach.
Przystanąłem na środku chodnika, Alice zrobiła to samo.
- No więc, co chciałeś mi powiedzieć? - popatrzyła na mnie już lekko zbita z tropu.
"Raz kozie śmierć". I ją pocałowałem. Na wpół pewny siebie, na wpół spanikowany.
Pocałunek był jedynym, w który włożyłem tyle uczucia. Traktowałem Alice poważnie i chciałem, żeby to zrozumiała. Nie będąc nigdy w takiej sytuacji odrobinę bałem się go zakończyć, jednak kiedy już do tego doszło, Alice zainicjowała kolejny. Przyznam, że przeżyłem nie mały szok. Na co dzień byłem pewny siebie, lecz cichy, w tamtej chwili nogi mi drżały. Kiedy jednak Alice znowu mnie pocałowała odwzajemniłem już mniej ostrożnie. Objąłem dziewczynę w pasie i przyciągnęłam do siebie, ona zaś zarzuciła mi ręce na szyję.
Moment zakończenia pocałunku nie był jednak momentem końca naszej bliskości. Nadal staliśmy przytuleni, oczywiście w ciszy: wymienialiśmy spojrzenia i uśmiechy, w końcu jednak przerwałem to milczenie.
- Ulżyło mi, serio. - rozmowny ja.
- Zastanawiałam się, jak długo będziesz się na to zbierał. - no teraz to już totalnie mnie powaliła.
- Na prawdę?! To może chciałabyś...
- Odwiedzić w końcu Twój dom? No pewnie. - Nie dała mi dokończyć, powiedziała jednak dokładnie to, o co ja chciałem zapytać.
Nie odpowiedziałem nic. Złapałem ją za rękę i ruszyliśmy.

Alice:

Madhouse - Anthrax

Zanim doszliśmy do domu Izzy'ego poszliśmy na spacer po plaży. Trzymaliśmy się za ręce, przytulaliśmy, całowaliśmy się. To wszystko było dla mnie jak sen. Jeszcze miesiąc wcześniej nie wierzyłam, że kiedyś do tego dojdzie. Owszem, byłam świadoma, że Izzy mnie lubi, ale jak koleżankę. Nie ukrywajmy, ktoś taki jak ja z kimś takim jak on? Historia jak z bajki, albo filmu. W każdym razie, nigdy wcześniej nie sądziłam, że będzie to prawdą.
Spacerowaliśmy brzegiem morza rozmawiając o rzeczach, które wtedy nie były dla mnie ważne. Wolałam skupić się na Jego oczach, uśmiechu. Na tym, że trzyma mnie za rękę i prędko nie puści.
W sumie nie byłam do końca pewna, jak to wszystko się potoczy. W końcu wiedziałam, jakim typem człowieka są gwiazdy rocka. Byłam w pełni świadoma, że moja bajka może mieć dość marne zakończenie, które może nastąpić nawet jutro. Wiedziałam, że ten związek nie będzie łatwy. Wiedziałam to wszystko, ale mimo to postanowiłam włożyć w niego więcej siebie, niż czyniłam to w pozostałych związkach. Nie mogłam przewidzieć, na ile poważnie w tamtej chwili traktował mnie Jeffrey, wiedziałam jednak, na ile ważny był dla mnie On.
I tak minęło kilka najpiękniejszych godzin w moim życiu, które zwiastowały kolejne równie wspaniałe. Nadszedł czas, by poznać przyjaciół Izzy'ego.
Kiedy stanęliśmy przede drzwiami, a Stradlin sięgnął do klamki poczułam nie mały stres. "A co, jeżeli im się nie spodobam?", "Co, jeżeli się wygłupię?". Te i wiele innych pytań nagle zasypało mój umysł. Z tego wszystkiego zapomniałam, jak się oddycha. Izzy to zauważył, pocałował mnie delikatnie w czoło i c\szepnął do ucha kilka pokrzepiających słów. Cały stres opadł. Już bardziej pewna weszłam do środka.
W salonie mój wzrok jako pierwszy przykuł rudzielec, który cały czas bacznie mi się przyglądał. Nie wiedziałam do końca o co mu chodzi, sam jego wzrok nieco mnie zaniepokoił, lecz zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć z okrzykiem radości przywitał mnie kudłaty niski blondyn.
- Cześć! Jestem Steven, a tyy? - czułam się nieco przytłoczona, jednak wywołało to uśmiech na mojej twarzy.
- To jest moja dziewczyna, Alice. Alice, to Axl, Emily, Slash, Michelle, Duff i Steven, którego przed chwilą poznałaś. - przedstawił nas sobie Izzy, na co wszyscy zgodnie chórem serdecznie mnie przywitali.
Axl, teraz już uśmiechnięty siedział na fotelu. Nie umiałam w żaden sposób rozgryść tego gościa. Już wtedy wiedziałam, że będzie to dla mnie zagadka.
Steven cały czas próbował mnie zagadać. Emanował pozytywną energią, od razu było widać, jak bardzo jest sympatyczny.
Slash i Emily zajęci sobą, siedzieli w kącie kanapy wtuleni, wymieniając się pocałunkami. Pierwsze co pomyślałam "jak by się rok nie widzieli". Nawet nie wiedziałam, jak blisko prawdy byłam.
Michelle i Duff stali w wejściu do kuchni. On bez koszulki, obejmował ją od tyłu, ona w samym T-shirt'cie (prawdopodobnie należącym do jej chłopaka) uśmiechała się do mnie szczerym uśmiechem.
- Cześć Wam. - Wydukałam.
Początek drętwy, jednak już po jakiejś pół godzinie czułam się tam jak w domu.
Atmosfera panująca w Hell'u - bo tak wszyscy nazywali ten dom - była wspaniała, dało się w niej wyczuć jednak pewne anomalia, które miałam niedługo odkryć.


Slash:

Poison - Alice Cooper

Wstałem rano i od razu wiedziałem, co muszę dzisiaj zrobić. Spojrzałem na śpiącą przy moim boku Emily i teraz byłem tego jeszcze bardziej pewny. Przez ostatnie dni przeżywałem koszmar. Może to do mnie nie do końca podobne, ale faktycznie za nią tęskniłem. Poniekąd trochę przerażało mnie, jaki wpływ ma na mnie ta dziewczyna. Ta dziewczyna i ta druga. Za Michelle też tęskniłem, jednak nie było to to samo, co przy Emily. Nie wiedziałem, czy jest to związane z tym, że Michelle jest tylko... że Michelle jest moją kochanką, czy z tym, że to coś, co było między nami wiąże nas krócej, niż mnie i Emily. Wiedziałem jednak, że jest to słabsze. Jak na faceta przystało, nie bawiłem się w rozkładanie tego wszystkiego na czynniki pierwsze, postawiłem sobie sytuację jasno: za Em tęskniłem bardziej niż za Michelle. Nie bawiłem się w tłumaczenie, co z połączeniem z moim dość przedmiotowym traktowaniem ludzi łączyło się z jednym.
Jak najwolniej wstałem z łóżka i wyszedłem. Wszystko na palcach, najciszej jak mogłem. Tak, żeby nie obudzić Emily. Sięgnąłem po spodnie, leżące na podłodze między drzwiami, a łóżkiem. Zarzucając je na siebie wyszedłem na korytarz. Ledwo przymknąłem drzwi, a już usłyszałem Jej głos. Ruszyłem schodami na dół i ani trochę się nie zdziwiłem, kiedy w kuchni ujrzałem jeszcze trochę zaspaną Michelle. Nie powiem, jej potargane, luźno opadające na ramiona włosy, przymróżone oczy, a także idealne ciało, na które narzuciła jedynie za duży T-shirt Duffa nadal mnie kręciły, jednak coś (nie mogę stwierdzić że rozum, ani serce, ani także trzecia rzecz którą myślą faceci), po prostu coś wiedziało, że trzeba z tym skończyć.
- Cześć Sauli. Ohh, zapomniałam, że się z Tobą wczoraj nawet nie przywitałam. - uśmiechnęła się do mnie ładnie, po czym cmoknęła w policzek.
- Ehh... no cześć. Wiesz co, muszę z tobą porozmawiać.
- No okej. Rozmawiajmy.
- To bardzo delikatna sprawa. Nie chciałabyś się przejść na plażę?
- Poważna powiadasz... no okej. - mina jej zrzedła. Widocznie nie podobało jej się to, co dla niej szykowałem. Jednak bez większych dyskusji poleciała na górę, po spodnie, po czym dołączyła do mnie na plaży.
- Noo, więc o czym chciałeś porozmawiać? - zapytała uśmiechając się do mnie zawadiacko. Chyba nie brała moich słów o poważnej rozmowie na serio.
- To nie ma sensu.
- Ale co nie ma sensu, nie rozumiem...
- My, my Michelle nie mamy sensu. Nie chcę tego dłużej ciągnąć. Nie mogę. Nie dam rady dalej okłamywać Emily.
- Co?! Nie chcesz tego ciągnąć?! Tego?! Najpierw próbujesz mnie w sobie rozkochać, a później wszystko co między nami jest nazywasz "tym"?! - zaczęła się po mnie drzeć, doskonale wiedząc, że w Hell'u nikt nas nie usłyszy. Chciałem jakoś zareagować, ale ona mi na to nie pozwoliła. - Ty, Emily, a gdzie w tym wszystkim jestem ja, co?!
- Przecież masz Duffa, on na... - i znowu nie dała mi dokończyć.
- Tak, mam Duffa! Ale Duff, to Duff, a ty, to ty! Nie rozumiesz, że nie byłeś dla mnie tylko romansem?! Byłeś moją bratnią duszą. Przy Tobie mogłam odpocząć od codzienności! Nie byłeś dla mnie tylko seks przyjacielem i myślałam, że ty też tak tego nie traktujesz!
- Nie.
- Co nie?
- Nie traktowałem tego inaczej Michelle. Byłaś dla mnie tylko przelotnym romansem i chcę to zakończyć. - skłamałem.
- Jak.. Jak ty możesz Hudson? Jesteś skurwielem! - w tym momencie Michelle wybuchła płaczem. Uderzyła mnie w twarz i pobiegła ze szlochem do Hell'a. Nie myślałem, co będzie dalej. Wiedziałem tylko jedno: czułem jednocześnie ulgę, ale i niepokój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz