piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział IX

PRZEPRASZAMY ZA DŁUGĄ NIEOBECNOŚĆ. ZAPRASZAMY NA CZYTANIE I KOMENTOWANIE. :)))
PS. Imię "Alex" (kobieta z wytwórni płytowej, którą Duff poznał w barze) zamieniłyśmy na "Kate".
________________________________________
Izzy:

Chyba minęło za mało czasu. Zbyt krótko borykałem się z rozstaniem, żeby móc o nim zapomnieć. Nie umiałem się na niczym skupić, nie umiałem myśleć o niczym innym, niż Alice. Wiedziałem jednak, że to dla jej dobra i sam karciłem się za każdą chwilę rozterki. Nie mogłem do niej wrócić.
W tamtym dniu było jednak już lepiej. Chyba.
- No! Pamiętacie o dzisiejszym koncercie? - zapytał Axl wpadając do salonu i obejmując wzrokiem wszystkich w nim zebranych. Prawie cały skład Gunsów, brakowało tylko Duffa.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie nawzajem. Zachowanie Axla było inne niż zazwyczaj. Wcale nie starał się ukryć wkurwienia. Wręcz przeciwnie, uzewnętrzniał je w każdy możliwy sposób poprzez sposób jego wejścia do pokoju, ton głosu i tę nienaturalną gestykulację.
- Czy mówię za cicho? Albo po chińsku? - podniósł głos najwyraźniej oczekując odpowiedzi.
-Stary, nie mógłbyś po prostu powiedzieć o co ci chodzi? Chyba że naprawdę wolisz bawić się z nami w jebaną ciuciubabkę-posłałem po równie wkurwione, co i znudzone całym zamieszaniem spojrzenie.
- Ale przyjacielu, nie chodzi o nic szczególnego. Po prostu gramy dzisiaj koncert. - Uśmiechnął się szeroko. - Bez basisty. - dodał wchodząc do kuchni.
-Czekaj. Coś ty, kurwa, powiedział? - Slash zerwał się z miejsca i poszedł za naszym wokalistą.
- Jak widać usłyszałeś o czym mówię, nie rób także ze mnie idioty i nie każ powtarzać.
- Gdzie jest McKagan?
- Ze swoją dziewuchą, a gdzie miałby być?
- I co, i myślisz, że tak po prostu oleje koncert? To nie w jego stylu - pokręcił głową.
- No jednak chyba w jego, skoro sam mi powiedział, że dzisiaj nie zagra. Z resztą, nie mamy co się nim przejmować. Dzisiaj zagramy bez basisty, a od jutra szukamy nowego. - potarł ręce jakby z ekscytacją.
- Stary, ty się na pewno dobrze czujesz? Bas to podstawa i sam dobrze o tym wiesz, nasze piosenki potrzebują basisty.
- Ale ja to do cholery świetnie wiem i dlatego wywaliłem tamtą cipę, żeby nam kolejnego koncertu nie spierdolił! - wybuchnął widocznie wkurwiony.
-Jak mogłeś wywalić McKagana?! -wykrzyknął.
- Niszczy nam koncert, a Michelle jest dla niego ważniejsza niż nasza przyszłość, za mało? Jakby nie mógł rozstać się z nią na kilka godzin, albo nawet ją cholera do klubu wziąć.
-Źle się zachował, to fakt, powinien to przynajmniej wyjaśnić, bo wnosząc z twojej reakcji raczej tego nie zrobił, ale Michelle się nie dziwię, że nie chciała przyjść do klubu. Też po jej ostatniej konfrontacji z tobą nie chciałbym oglądać twojej gęby.
Nie powiedział nic a jedynie wlepiając we mnie swoje ignoranckie spojrzenie uniusł jedną brew.
- Świetnie... McKagan nie może grać, ty wywaliłeś najlepszego możliwego basistę, więc położymy koncert - wzruszyłem ramionami i wróciłem do salonu.
- Nikt cię kurwa tutaj nie trzyma.
Slash usiadł na kanapie, chciał się uspokoić, ale nie wyszło. Wstał i ponownie podszedł do Rudego.
-Proszę bardzo, sam tego chciałeś, bez McKagana nie gram.
- Hudson wiem, że ty i McKagan to najlepsze przyjaciółeczki ale nie rób z siebie takiej samej cioty jaką okazał się Duff!
- Wiesz co? Pierdol się. Tu już nie chodzi tylko o zespół.
- Tak, tu chodzi o coś znacznie więcej! O naszą przyszłość.
- Nie, tu chodzi o tu i teraz, o naszą przyjaźń. Stary, kumplom nie robi się takich rzeczy. Wiesz, dlaczego Chelle nie powiedziała nam o ciąży? Bo wiedziała, że ty będziesz miał z tym problem. Gdyby nie ta cała kłótnia, nie byłoby tego cyrku i spokojnie szykowalibyśmy się do występu.
- Tak, zwalaj na mnie. A wiesz dlaczego miałbym problem z ciążą Michelle? Bo wiąże się to właśnie z takimi sytuacjami, a jak bachor się już urodzi, to o swoim kumplu Duffie możesz zapomnieć.
- Ciekaw jestem, co ty byś zrobił na jego miejscu
- no nie wiem, nie wpadłbym?
- Jesteś skończonym skurwysynem Rose. Powiedz mi, myślisz choć czasami? Jesteśmy jego kumplami i zamiast mu docinać, chyba powinniśmy mu pomóc, nie?  A ty co zrobiłeś? Wypierdoliłeś go z zespołu, brawo za pomysłowość.
- Miałem odebrać poród? Albo robić za niańkę? Albo pomóc Michelle gdyby wpadła w depresje poporodową?
- Zaakceptowanie tego w pełni by wystarczyło.
- Już nie pierdol, tylko się przygotowuj do koncertu. - ruszył w stronę schodów
- McKagan wróci to gram, ale jeśli nie, to zabraknie ci dwóch członków zespołu - rzucił po raz ostatni w jego kierunku.
Rose spojrzał na niego z furią w oczach.
- A niech szlag was wszystkich trafi! - krzyknął i zamiast w górę po schodach ruszył w dół, w stronę drzwi wyjściowych,.
Slash z kolei wciąż nabuzowany wymianą zdań rozsiadł się w fotelu, wyjmując z kieszeni spodni papierosy.
- Czyli? ... Nie mamy już zespołu? - zapytał Steven/
Slash jedynie, niby od niechcenia, wzruszył ramionami, choć widziałem jak bardzo gryzie go ta sytuacja.


Axl:

Byłem totalne wkurwiony. Najpierw incydent z McKaganem, teraz to. Mój zespół się rozpadał, a ja nie wiedziałem co zrobić. Miałem wrażenie, że jestem jedynym, który wie co jest ważne, a ważny był ten koncert. Ostatnio nie graliśmy ich zbyt wiele i każda, nawet na pierwszy rzut oka najlichsza możliwość była dla nas tym, czym działka dla narkomana - wszystkim.
Ale chyba tylko ja to wtedy rozumiałem. Izzy i Duff mieli namieszane w głowie, Adler to dziecko błądzące we mgle, a Slash zawsze robił mi na złość. Do nikogo nie docierało, jaką ciężką pracą jest wspinane się na szczyt.
Każdy z nich zajmował się wszystkim tylko nie muzyką, każdy z nich miał swoje uzależnienie i coś, co odwracało ich uwagę od zespołu. Własne zawyżone ego, narkotyki, alkohol albo - o zgrozo - dziewczyny.
One były najgorsze, bo butelkę wódki, albo działkę można przynajmniej schować, a takiej to nie dotkniesz, bo jeszcze oberwiesz od jej fagasa.
Szedłem wkurwiony i zażenowany. Powinienem teraz szykować się na koncert, a ta reszta pajaców powinna być ze mną, Co zaś tym czasem robiłem? Snułem się ulicami tego pieprzonego miasta tylko po to, żeby spotkać się z Kate i powiedzieć jej jak bardzo mi szkoda, że koncert się nie odbędzie.
A właśnie... w tym całym gównie była jeszcze Ona. Poznał ją ze mną Adler, chyba całkiem przypadkowo. Przyprowadził ją do Hella i szczerze wam powiem że gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, to do głowy przyszło mi tylko jedno "Nie sądziłem, że Adler ma aż tak dobry gust". Okazało się jednak nieco inaczej, niż przepuszczałem. Kate to wcale nie była kolejna sex-panna Adlera, a znajoma Duffa która jednocześnie pracowała w wytwórni płytowej. Tak, ja też nie umiałem w to uwierzyć, jednak informacja ta tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że z Kate się dogadam.
Wracając do dnia niedoszłego koncertu: szedłem do Rainbow, gdzie mieliśmy grać, chciałem przekazać Kate, że z występu nici. Wszedłem do baru i powoli się rozejrzałem, poznałem ją od razu. Spokojnym krokiem ruszyłem w jej stronę.
Zobaczyła mnie i z uśmiechem machnęła do mnie ręką. Przekonaliśmy ją, że gramy prawdziwego rock n' rolla i jej nie zawiedziemy, a tymczasem musiałem jej przekazać takie wieści.
- Witaj - powiedziałem niskim głosem.
- A ty nie szykujesz się do występu? - pominęła przywitanie.
- Eh... no właśnie. Mamy problem. - Zacząłem.
- Powiedzieliście, że wystąpicie, że nic Wam w tym nie przeszkodzi-zareagowała podniesionym głosem-Mogłam być teraz w innych klubach, poszukiwać ludzi, z których można by zrobić prawdziwe gwiazdy. Zostawiłam to, bo wydawało mi się, że macie potencjał i to z Wami mogłaby pracować nasza agencja. -dziewczyna poważnie się zdenerwowała, wiem, nawaliliśmy...
- Mnie też się to nie podoba i też najchętniej stałbym teraz na scenie i dawał czadu przed publicznością, ale jak widać niektórzy nie myślą jak ja i mają ciut inne priorytety
- Masz papierosy?-zapytała bezsilnie siadając na klubowej kanapie
- Wybacz. Wczoraj się wszystko posypało. Uraziłem dziewczynę Duffa, a potem to już lawinowo. - usiadłem obok, wyciągając w jej stronę paczkę fajek.
- Dzięki.-wyciągnęła papierosa, a ja jej odpaliłem, porządnie się zaciągnęła i dopiero wtedy mogła rozmawiać. -Zdenerwowałam się, naprawdę mogłam być teraz w dwóch innych klubach, ale wydaliście mi się naprawdę zgrani i chciałam Was posłuchać...
- Chłopaki są bardzo zgrani, umieją mnie wszyscy jednocześnie wkurwić, jak by się zmówili. Stradlin chodzi jakiś struty, nie wiem nawet czemu. Slash jak zawsze bawi się w bohatera. Adler to ciota, a dla McKagana ważniejsza jest Michelle. Biedna sobie sama nie poradzi po tym, jak usłyszała ode mnie kilka słów prawdy.
- Może się czegoś napijemy, hm? Ja i tak mam czas, bo odwołałam dwa inne spotkania na rzecz Was, to może wytłumaczysz mi dokładniej, co spowodowało, że wszyscy jak jeden mąż się wkurwiliście. W końcu należy mi się wyjaśnienie-zaproponowała.
- Chodź. - oboje wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę baru. Na zainteresowanie barmana nie musieliśmy długo czekać, już po chwili grzecznie nas obsłużył. - no to co chcesz dokładnie wiedzieć? - zapytałem.
- Po kolei... Dlaczego się pokłóciliście, co się stało z Duffem, Michelle...-powiedziała, unosząc szklankę ku górze.
- Steven wygadał się mnie i Stradlinowi, że Michelle jest w ciąży. Wkurwiłem się, bo mieszka taka u nas, jest dziewczyną naszego basisty i ani ona ani on nie powiedzieli nam o takim drobnym szczególe: że będą mieli McKagana Juniora. Powiedziałem jej co o tym myślę, za co nieomal nie dostałem w mordę od Duffa i wyszedłem. Kiedy wróciłem nikogo nie było. Po jakimś czasie wrócił Duff i pakował rzeczy Michelle. Zacząłem się śmiać a on urażony oznajmił mi, że dzisiaj nie zagra. No to go wywaliłem, bo niepotrzebny mi jest basista który rezygnuje z koncertu dlatego, że jego dziewucha poczuła się urażona? Kiedy powiedziałem o tym reszcie chłopaków to Adler nieomal zapłakał, Izzy był w innym świecie i w ogóle to do niego nie docierało, Slash za to na mnie naskoczył, że co mi do głowy strzeliło. I wtedy też uznał, że bez Duffa on nie zagra. No i tak to się posypało.
- Mhm... A może chodziło o coś więcej niż urażona duma, w przypadku Michelle? -delikatnie zasugerowała.
Nie powiedziałem nic, a jedynie popatrzyłem na nią pytająco.
- No bo spójrz na to z innej strony, czy Duff zrezygnowałby z niepowtarzalnej dla Was szansy z powodu, powtarzam "urażonej" dumy? Mógłby się na Ciebie obrazić, nie gadać z Tobą, a Michelle, jestem pewna, że ucieszyłby ją Wasz sukces i o wcześniejszej kłótni każdy by zapomniał...-tłumaczyła.
- Nie wiem. - uniosłem ręce w geście poddania. - Nie mam zielonego pojęcia, co siedzi im w głowach. Nie zmienia to jednak faktu, że nie powiedzieli nikomu o bachorze.
-Masz rację, to nie było fair i ja nie mam zamiaru ich usprawiedliwiać. Po prostu chciałabym Was usłyszeć. Dogadanie się z naszą wytwórnią, może być Waszą jedyną szansą.-mówiła.
- Zobaczymy jak to się potoczy, nie mam zamiaru nikogo prosić.
-Po prostu dajcie mi znać, jak uda Wam się dogadać i zaplanujecie jakiś koncert, razem możecie stworzyć coś wielkiego.-patrzyła na mnie zupełnie poważnie.-A teraz napijmy się  tak, żeby poranny kac nie ominął żadnego z nas- rzuciła, uśmiechnęła się szeroko i machnęła ręką na barmana.
- Ależ z ciebie poetka - uśmiechnąłem się uważnie się jej przyglądając. W tamtym momencie byłem pewny, że współpraca z tą dziewczyną będzie bardzo owocna.


Duff:

Kolejny poranek spędzony w szpitalu. Zarówno mnie jak i Michelle przybijały już białe ściany i specyficzny zapach tego miejsca. W normalnych okolicznościach miałbym nadzieję, że w domu atmosfera będzie do zniesienia, że Michelle się polepszy, że zapomni o tym. Ale czy można zapomnieć o poronieniu? Nie wydaje mi się. W dodatku atmosfera w Hellu wcale nie zapowiadała się na zbyt przyjazną. Oczywiście jestem cholernie rozczarowany, że nie będę miał syna, nie teraz, ale wierzę, że kiedyś nam się uda. Dlaczego mi nie powiedziała, jaki był jej stan? Nie ufała mi? Tego nie wiedziałem. Jak najszybciej chciałem zabrać ją z tamtego miejsca. Czekaliśmy na lekarza, na jego słowa, na ewentualny wypis. W końcu przyszedł, zbadał Michelle i stwierdził, że mogliśmy iść, ale Chelle nadal potrzebowała szczególnej opieki. Lekarz wręczył mi wypis i zniknął za szpitalnymi drzwiami. Dziewczyna poniosła się z łóżka, jej chude nogi drżały, zapadnięte policzki, usta pozbawione charakterystycznego dla Chelle kolorytu, blada twarz i oczy bez błysku. Niesforne kosmyki włosów były ciężkie, oklapnięte, nie układały się tak ładnie jak zawsze. Najbardziej bałem się nawrotu sytuacji sprzed tygodni. Widziałem, jak jej oczy stawały się coraz bardziej szklane, podszedłem do niej natychmiast i przytuliłem mocno do siebie.
-Duff...-wyszeptała.
-Ćśś... Ubierz się i pójdziemy do domu-uspokajałem ją, a ona przytaknęła.
Puściła mnie i ruszyła do torby. Wyjęła ubrania i założyła na siebie. Za duża na nią koszulka, za szerokie spodnie... Chwyciła szczotkę, poczesała włosy i spojrzała w wiszące na jednej ze ścian lustro.
-Wyglądam strasznie.-skomentowała.
- Nie ma co się dziwić, że nie wyglądasz jak milion dolarów, ale dla mnie i tak jesteś piękna. - wiedziałem, że to nie poprawi jej humoru jednak musiałem próbować. W tamtym czasie byłem jedyną tak bliską jej osobą, w której mogła znaleźć oparcie.
-Duff, proszę, chodźmy już. -wziąłem ją za rękę i szliśmy razem przez szpitalne korytarze, nareszcie opuszczając to miejsce.
Droga do domu minęła w milczeniu. Nie chciałem zalać jej potokiem slow, liczyło się dla mnie tylko to aby czuła moją obecność. Ona zaś była zamyślona. Rozglądała się i obserwowała wszystko tak jak by była tu pierwszy raz.
Powoli otworzyłem drzwi do Hella i przepuściłem w nich dziewczynę. Przez chwilę się zawahała, wzięła głęboki oddech i dopiero wtedy przekroczyła próg.
W salonie na szczęście nikogo nie było. Michelle czmychnęła na górę tak szybko, że ledwo za nią na schodach nadążyłem. Zanim weszliśmy do pokoju Chelle po raz kolejny na krótko przystanęła.
- W sypialni pierwszy raz powiedziałam Ci o ciąży. - powiedziała słano wchodząc do pokoju.
-Michelle...-nie potrafiłem jej odpowiedzieć. Jedyne, co mogłem zrobić to przytulić ją mocno do siebie.
- Czuje do siebie odrazę. To ja przyczyniłam się do jego śmierci. - zaczęła płakać.
-Nie mów tak. Starałaś się jak mogłaś, uważałaś na siebie. Skarbie.
- jak widać za mało. - kolejny kryzys dobiegł końca. Michelle otarła łzy siadając ciężko na łóżku.
-Przynieść Ci coś? Masz ochotę na kawę, herbatę, może coś zjesz.-naprawdę tylko tyle przyszło mi do głowy. Uklęknąłem przed nią i spojrzałem prosto w oczy.
Kiwnęła przecząco głową- Bądź przy mnie.
-Jestem i będę zawsze-ucałowałem jej dłoń, a głowę położyłem na kolanach dziewczyny.
Zaczęła mnie głaskać a ja poczułem jaki zmęczony byłem. Oczy same mi się zamykały.
-Kocham Cię. -wyszeptałem.
Nachyliła się tak, że kosmyki jej włosów łaskotały moja twarz.
- Ja Ciebie również. Najmocniej na świecie.
-Michelle, a co powiemy dla nich? No  wiesz, Axl jest na mnie wkurwiony, a inni na pewno zastanawiali się, gdzie byliśmy.- zapytałem niepewnie, nie podnosząc głowy.
- Prawdę. Powiemy im, że straciliśmy dziecko. Axl na pewno się ucieszy. - zesztywniała.
-Nie ucieszy się... Jestem pewny, że prędzej lub później oswoiłby się z tą myślą i kto wie, może nawet byłby dobrym wujkiem. Wyobrażasz sobie, ''wujek Rose''?
- Jedno wiem na pewno. Nawet jeżeli byłby super wujkiem to na wszelki wypadek nie zostawiałabym naszego juniora z nim. - zaśmiała się krotko, ale szczerze.
Uśmiechnąłem się do Chelle ciepło.
- Połóż się, jesteś ledwo przytomny. Tym razem to ja będę nad tobą czuwać.
- Jesteś pewna?- zapytałem z troską.
Nie powiedziała nic a jedynie ciepło się uśmiechnęła. Wstałem z podłogi i położyłem się do łóżka. Michelle ułożyła się kolo mnie głaszcząc mnie. Były to moje najlepsze chwile od jakiś 2 dni.



Emily:

Z sypialni Duffa i Michelle dochodziły dźwięki rozmów. Zastanowiło mnie to. Niepewnie zapukałam do drzwi i weszłam do środka tuż po usłyszeniu cichego "Proszę" z ust mojej przyjaciółki. McKagan i Petterson siedzieli objęci na łóżku, plecami dotykając oparcia. Posłałam im ciepły uśmiech, ale Michelle zauważywszy mnie ukryła twarz w torsie Duffa. Zawahałam się, już miałam się wycofywać, jednak basista kiwnął na mnie ręką. Podeszłam do nich, przysiadłam na skraju łóżka i patrzyłam na parę pytającym wzrokiem. Chelle niepewnie podniosła głowę, a McKagan ucałował ją w czoło.
Nie wiedziałam co dalej. Czułam, że coś wisiało w powietrzu. Nie zastanawiając się dłużej powiedziałam coś, co w tamtym momencie było chyba najgłupszą rzeczą, o jaką mogłam zapytać.
- Jak tam wasz junior? - uśmiechnęłam się krzywo.
W oczach Michelle stanęły łzy, spojrzała na McKagana, a ten przytulił ją do siebie mocno i sam zacisnął powieki. To był straszny widok. Spojrzałam na brzuch Chelle. Jej koszulka, która jakiś czas temu dokładnie opinała uwydatniający się z każdym dniem brzuszek, w tamtej chwili wisiała. To było straszne...
- Co się stało? - wgramoliłam się na łóżko i również przytuliłam Michelle.
Zaczęła opowiadać tą historię od wizyty u ginekologa, a potem przeszła do zwykłego wypadu 'na miasto' w celu odreagowania. Ale nie potrafiła dokończyć opisu wydarzeń. Zrobił to McKagan, a mi krajało się serce.
- Skarbie, nie płacz. Wszystko... - chciałam powiedzieć, że wszystko się ułoży, że będzie dobrze, zdałam sobie jednak sprawę, że tak nie będzie. Moja przyjaciółka cierpiała i nie pozostało nic innego jak dać jej czas. Jej i McKaganowi, on jednak radził sobie z tym lepiej, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Jestem pewna, że przeżywał to nie mniej niż Michelle, jednak to on był jej teraz najbardziej potrzebny. nie mógł się załamywać.
Przytuliłam się do Michelle chcąc jej dać poczucie wsparcia.
- Daj sobie czas.
Nie chciałam o nic więcej pytać. Jednak w głowie uświadomiłam sobie jedną rzecz. Michelle poroniła przez Axla, a ten jeszcze wyrzucił Duffa z zespołu, bo nie mógł zostawić swojej dziewczyny. To było straszne i ktoś musiał mu to uświadomić.
- Nie przeszkadzam wam, nie jestem tu teraz potrzebna. - Powiedziałam i zaczęłam gramolić się z łóżka, kiedy Michelle niespodziewanie się odwróciła i mocno mnie uścisnęła. - Trzymaj się kochanie. - wyszeptałam jej do ucha.
Po wyjściu z pokoju przyjaciół chciałam Axla opieprzyć, zedrzeć z jego ust ten chamski uśmieszek. Już zamierzałam zejść po schodach, ale uznałam, że przyda mi się wsparcie, toteż poszłam do swojego pokoju, Saul w tym czasie grał coś na gitarze.
- Nie uwierzysz co ta szuja zrobiła tym razem.
- Oświeć mnie- powiedział, odstawiając swojego akustyka.
- przez jego atak na Michelle McKaganowie stracili Juniora.
- Co kurwa?- Saul naprawdę w to nie wierzył. Przecież to było nie do pomyślenia.
- No to co słyszysz.
- Czy mu do reszty odjebało? - zapytał podnosząc głos.
- Zawsze pieprzy od rzeczy, ale to jest, kurwa, nie do pomyślenia.-dodał po chwili milczenia
- Nie znam szczegółów ale pewnie za bardzo się zestresowała, potem jeszcze ta kłótnia z Duffem i ... - nie do kończyłam.
Slash wyszedł z pokoju z zaciśniętymi pięściami. Rudy w tym czasie przebywał w salonie. Wyszłam za Saulem, byłam ciekawa jak to wszystko się potoczy, choć myśląc ogólnikami, można było to przewidzieć. Mulat podszedł do Axla, gdy ten zamykał okno i mocno szturchnął go w bark.
-Jesteś pieprzonym sukinsynem, wiesz?-Saul zaczął naprawdę ostro.
- Odwal się ode mnie pudlu! To nie ja zniszczyłem naszą szansę.
- Ale to ty zniszczyłeś szansę McKagana. Przemyśl czasem, co mówisz.
- Jaką szansę? Przecież zaruchał na co już niebawem będzie raczkujący dowód.
- Śmiesz kpić? Przez soje sukinsyństwo możesz iść zobaczyć na górę, jak Chelle płacze w objęciach McKagana, a ku twojemu zadowoleniu nie będzie raczkującego dowodu. - powiedział wciskając w jego klatkę piersiową palec wskazujący
- Myślisz że twoje bajeczki mnie jakoś przejmą? Zabawne - głos miał silny jednak na jego twarzy malowała się niepewność.
- Dlaczego udajesz kogoś kim nie jesteś? Udajesz, że nic cię nie obchodzi, a w rzeczywistości zasiałem w Tobie ziarnko niepewności. Idź na górę i się przekonaj dokąd doprowadziło ich Twoje chamstwo-wskazał palcem schody.
W spojrzeniu Rudego znowu pojawiła się ta iskra - Mckagan!! - krzyknął nie ruszając się z miejsca.
-Najpierw narobiłeś nieszczęść, a teraz nawet nie możesz ruszyć dupy?-Saul zakpił z zachowania Rudego.
Bez słowa ruszył  w stronę schodów cały czas udając pewnego, wszyscy wiedzieliśmy jednak, jaka była prawda.
Przeskakując po dwa stopnie wdrapał się na szczyt schodów i nie pukając wszedł do pokoju Duffa i Michelle.
- Możecie mi wytłumaczyć czemu Saul robi mi awanturę?!
Zauważył zapłakane oczy Michelle i jego bryła lodu potocznie zwana sercem roztopiła się. Podszedł do pary i coś zaczynało do niego docierać.
-Michelle, Duff...-zaczął cichym tonem-Co się dzieje?
W pokoju zapadła cisza.
- Nic się nie dzieje, kompletnie nic. Problem rozwiązany Axl. - Michelle się uśmiechnęła przez łzy.
-Duff-zaczął już naprawdę zdenerwowany i zmartwiony- Czy wy naprawdę...?-nie potrafił dokończyć zdania, nawet przez gardło tego wypranego z uczuć człowieka, nie mogły przejść te słowa.
Duff nie odpowiedział nic a jedynie prawie niezauważalnie kiwnął głową.
Rudy spuścił głowę, zatkało go. Dopiero teraz zauważył, jak ważne jest to, co powiedział.
- Prze .. Przepraszam. - powiedział cicho, a wzrok każdego z nas uniósł się zszokowany.
- To nie twoja wina Axl - Michelle miała zdecydowanie za dobre serce.
- Jak to nie moja? Przecież Cię zdenerwowałem, to przeze mnie.
Zdenerwowany podniósł się z krzesła i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
-Cholera, jestem i idiotą.-przyznał
- Jesteś. - potwierdził Duff.
-Przepraszam...-rzucił ponownie i wyszedł. Musiał to wszystko przemyśleć. Widać było, że strasznie to przeżył.
- No i co? Jesteś z siebie dumny?! - naskoczył na niego Slash, kiedy tamten mijał go w korytarzu.
- Dobra Saul, wyluzuj, zrozumiał. - pohamowałam emocje chłopaka.
Wzrok Axla był taki smutny. Jeszcze chwilę temu tryskający energią, kłócący się z Saulem chłopak teraz przypominał wrak człowieka. Jego postura zmieniła się diametralnie. Zaciśnięta szczęka, smutny wzrok, ręce w kieszeni i zgarbione plecy. Przytłaczało go to. Był przekonany o swojej winie.
Saul nie powiedział nic, chwycił mnie jedynie za rękę i pociągnął na dół, do wyjścia.
- Chodź się przejść, muszę się przewietrzyć. - uśmiechnął się do mnie szeroko, jednak w jego oczach dostrzegłam smutek. On także przeżywał to co spotkało naszych przyjaciół.

______________________________________________
No w W KOŃCU jest!!!
Przepraszamy z całego naszego blogowego serduszka za to, jak długo nas nie było. To znaczy, byłyśmy tylko nie tak aktywne jak zawsze.
No, ale ważne, że w końcu nowy post się pojawił. (trochę okrojony, bo bez muzyki, ale nie chciałyśmy dawać zmuszać was do jeszcze dłuższego czekania, bo zdajemy sobie sprawę, że cierpliwości nadszarpnęłyśmy już dość. ;) )
Coś się dzieje, dzieje się bardzo dużo. Czekamy na komentarze. Pokażcie, że wy także tu jeszcze jesteście!
Buziaki <3

4 komentarze:

  1. Witam, dzięki za informację o nowym rozdziale, na pewno go przeczytam, ale...
    Prosiłabym pozostawiać informacje tutaj: morderous-family.blogspot.com
    Podziemie to nie jest idealne miejsce, ponieważ nie jest to mój osobisty blog :D Pozdrawiam i wrócę tutaj, jak znajdę trochę czasu( czyt. po weekendzie, kiedy zaczną mi się ferie, bo dziś mam studniówkę -.- )

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem! :D
      Jak mogłoby mnie zabraknąć?
      Trochę późno komentuję, wiem, ale jestem mega chora, od dwóch dni nie jadłam nic, bo zwracam i jestem bez sił.
      Ale resztkami energii napiszę komentarz :D
      Beznadziejny i całkowicie nietrzymający się kupy, ale jakiś zawsze komentarz :P

      Nawet nie wiecie jak się cieszę, że wróciłyście :D
      Przyznam, na początku kompletnie nie wiedziałam na czym skończyło się poprzednim razem, ale po kolejnym zdaniu, wszystko stało się jasne, już wiem gdzie jestem :P

      Nie wiem czy to przez fakt, że zawsze gdy jestem chora płaczę jak pojebana, czy faktycznie ten rozdział jest taki wzruszający. Płakałam jak dziecko. Szczególnie, gdy McKaganowie mówili Rudemu o poronieniu :(
      Dotarło to do niego, jest załamany...jak mnie zdenerwował w poprzednich rozdziałach, tak teraz jest mi go cholernie szkoda. Będzie musiał żyć ze świadomością, że przyczynił się do śmierci małego człowieczka. Oby sobie nic nie zrobił...w końcu to Axl. Kto wie co mu w głowie siedzi?
      Jedno jest pewne, będzie ich wspierał jak tylko może.

      Michelle jest załamana, ale nie może zapominać o Duffie.
      Na razie nic na to nie wskazuje, żeby miała zacząć go olewać, no ale wiesz, on też to przeżywa, w końcu to również był jego syn. Jego cholerne, zawszone, tlenione geny.
      Teraz mają tylko siebie...no i chłopaków...ale oni mogą tylko sobie wyobrazić jaki to ból.

      Cudny rozdział, naprawdę świetny! :D
      Wspaniale, że wróciłyście, bo już traciłam nadzieję :)
      Czekam na kolejny (mam nadzieję, że będzie szybciej :D )
      Mnóóóóóstwo weny!! :D :D :D
      Pozdrawiam <3

      Usuń
  3. Lol. Gdzie tu wina Axla ja się pytam? To Duff zdenerwował Chelle (a tak naprawdę to sama się zdenerwowała, bo oczywiście musiała zrobić coś głupiego jak to ona), Axl nie miał z tym nic wspólnego. A to, że dbała o siebie to też bullshit - siedzieć na imprezie jakoś siedziała. Ja nie wiem na jakim świecie żyje ten Duff, ale na pewno powinien zerwać z tą Wariatką. Ja nie mogę nawet na jej imię patrzeć tak mnie wkurza :C Szkoda, że było tak mało Izzy'ego, ale trudno - może następnym razem. Chce wiedzieć jak się skończy jeego historia! I fajnie, że Axl bedIe miał ukochana - zasługuje na dobre rzeczy, bo musi żyć z debilami :3
    Czekam na więcej! Wracajcie!
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń