sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział IV

Michelle:

Alice Cooper - School's Out

Rano zjadłam duże śniadanie, ale co z tego, skoro nadal byłam głodna. Siedziałam na kolejnej lekcji języka angielskiego, a mój brzuch domagał się żarcia. Nie czułam się najlepiej z tym, że wcześniej przez około miesiąc nie jadłam prawie nic, a wtedy potrzebowałam tego w większej ilości niż normalnie. Najgorsze było uczucie nudności towarzyszące mi nie koniecznie tylko rankiem. Nie raz na przerwie czy lekcji biegłam do łazienki, tak asekuracyjnie. Mdliło mnie przez zapachy, albo tak po prostu. Nigdy nie mogłam tego przewidzieć. Przewidzieć nie dało się także tego kiedy i na co najdzie mnie ochota, a z racji tego, że Emily o ciąży nie wiedziała musiałam uważać, żeby nie przesadzać. Moje zachcianki żywieniowe zwalałam na powrót apetytu po chorobie, także nawet codzienne, śródlekcyjne wycieczki do sklepu tak bardzo jej nie dziwiły.
Na każdej lekcji z niecierpliwością czekałam na zbawienny dzwonek, po którym będę mogła pobiec do sklepu, czy otworzyć torbę i wyjąc kanapkę, którą zrobił mi Duff.
McKagan w tamtym okresie dbał o mnie i moje zdrowe odżywianie jak jeszcze nigdy wcześniej, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.
Jak już wspomniałam siedziałam na angielskim, aż wreszcie usłyszałam ten wyczekiwany długo dźwięk. Odsunęłam krzesło i miałam już wstawać, kiedy poczułam przeszywający moje ciało ból. Moja ręka w błyskawicznym tempie znalazła się na brzuchu, a oczy szczelnie zamknęły. Chwilę trwałam w tej pozycji, dopóki ból nie odpuścił. Nie był to pierwszy i ostatni raz.  To kolejny powód dla którego nie raz wychodziłam z niektórych lekcji, aby pójść do toalety, zaś każda przerwa wyglądała w podobny sposób - jadłam coś, albo czekałam aż ból, czy nudności ustąpią. Momentami te objawy ciąży było na prawdę trudno ukryć, na przykład wtedy, kiedy szłam akurat korytarzem, jednak z każdym takim przypadkiem byłam w tym coraz lepsza.
Niezwykle uciążliwe było też uważanie na siebie. Podczas przerw na korytarzach był ogrom ludzi, często przepychających się, biegających, krzyczących. Nikt by nawet nie posądził niektórych z nich o uczęszczanie do szkoły średniej. Boląca głowa to nie jedyny skutek przejścia pod kolejną salę. Niejednokrotnie można było zostać popchniętym na ścianę, czy ściśniętym w tłumie ludzi. Potraktowanie mnie tak w moim stanie nie mogło skończyć się dobrze. jednak w naszej szkole zachowanie szczególnej ostrożności nie było czymś prostym. Nie spodziewanie zza któregoś rogu lub z którychkolwiek drzwi mógł wybiec jakiś koleś z ADHD, a ja mogłam zaliczyć kolejne spotkanie z podłogą, w najlepszym wypadku ścianą. Na szczęście w większości przypadków udawało mi się wymknąć sytuacji zagrożenia: raz czy dwa moje uniki i wzmożona czujność niestety nie pomogły. Silne pchnięcie biegnącego z ogromną prędkością chłopaka skończyły się dla mnie sporym siniakiem na ramieniu i bolącej kostce.
Tamtego dnia zaraz po angielskim miałam wf, kolejny, z którego próbowałam się wymigać. Do szkoły chodziłam już jakieś dwa tygodnie, a więc wytłumaczenie "byłam chora" nie działało. Niedyspozycje zgłosiłam już w zeszłym tygodniu, a na dodatek żaden nauczyciel nie potrzebował mojej nagłej pomocy. Wiedziałam, że będzie trudno.
Kiedy zabrzmiał dzwonek poszłam do nauczyciela układając w głowie kolejną wymówkę, jednak moje argumenty już nie zadziałały.
- Petterson, ja rozumiem wszystko ale nie ćwiczyłaś już wystarczająco długo. - powiedział pewnie.
- Ale... - i w tej chwili nadeszło wybawienie.
- Mogę porwać Michelle? Obowiązki pedagoga.. sam wiesz. - do gabinetu weszła pani Dearborn, kokieteryjnie uśmiechając się do nauczyciela. Już od pewnego czasu domyślałam się, że coś jest między nimi na rzeczy.
- No pewnie. - powiedział. - ostatni raz Ci się upiekło - zwrócił się do mnie znowu surowym głosem.
Podziękowałam cicho i poszłam za pedagogiem.
Przemierzaliśmy pusty korytarz, gdzie jedynym dzwiękiem był stukot obcasów pani Dearborn. Po krótkim marszu znalazłyśmy się w gabinecie, a ja od razu zajęłam miejsce w fotelu przed biurkiem pedagog. Ona również zajęła swoje miejsce i początkowo jedynie mi się przyglądała.
-Co się dzieje? Słyszałam twojego wf-istę. Dlaczego nie ćwiczysz na zajęciach? - pytała przeszywając mnie wzrokiem.
-Proszę pani to nie tak. Ja po prostu jestem jeszcze osłabiona po chorobie i znów jakieś przeziębienie mnie złapało. - tu udałam kaszel. Pedagog chyba tego nie kupowała, ale zrozumiała tę jakże dyskretną aluzję, że nie chcę z nią o tym rozmawiać, a przynajmniej nie w tej chwili.
-Musisz zdać te testy, które Cię ominęły. Będzie to robione stopniowo z każdego przedmiotu po kolei. Zaczniesz od angielskiego, a abyś miała pewność, że wszystko rozumiesz, twój nauczyciel zorganizował dla ciebie dodatkowe zajęcia, potem będziesz miała podobnie z innych przedmiotów.-przytaknęłam. Spodziewałam się podobnego rozwiązania, więc nie było to dla mnie coś niesamowitego.
- Nadrobiłaś już cokolwiek przez te dwa tygodnie? - zapytała przeglądając jednocześnie dziennik mojej klasy.
- Coś tak, ale nie było tego za dużo. W tej chwili skupiam się raczej na czymś innym. - odpowiedziałam.
- Hmm? - spojrzała na mnie pytająco mając nadzieję, że jej wszystko opowiem.
- W sumie to sama jeszcze oswajam się z tą sytuacją i ciężko mi o tym rozmawiać. - wstałam z krzesła i podeszłam do okna. - Nie wiedzą o tym moi najbliżsi przyjaciele. Tę tajemnicę znają jedynie dwie osoby i nie wiem, czy chcę się nią teraz z kimś dzielić. - skupiłam swój wzrok na zieleni za oknem, na słońcu, które swym blaskiem funduje spacerującym słoneczną kąpiel. Pedagog chciała coś powiedzieć, otworzyła usta, ale ja ją uprzedziłam. - Wszystko w porządku. Nie trzymam tego w sobie, nie jestem z tym sama. - uprzedziłam jej następne pytania.
- Dobrze, rozumiem i nie naciskam, ale obiecaj, że jeżeli będziesz miała problem i ten sekret za bardzo Cię przerośnie zwrócisz się do mnie.
- Obiecuję. - zwróciłam się do łagodnie przyglądającą mi się panią Dearborn.
- No, to byłoby na tyle. - przeniosła wzrok z powrotem na dziennik. - Jednak chyba nie chcesz wracać na wf, co?
- Raczej nie szczególnie. Może mogłabym pani w czymś pomóc? - zasugerowałam się.
- Obawiam się, że nie, ale jak chcesz możesz tu przeczekac do końca lekcji.
-Jeśli nie będę przeszkadzać, to bardzo chętnie. -odpowiedeziałam szczerze i znów zatopiłam się w widoku słonecznego Los Angeles.


Duff:

Guns N' Roses - Sweet Child O'Mine

O ciąży Michelle wiedziałem już od jakiś dwóch tygodni a mimo to, moje emocje nadal były jednakowo pobudzone. Aż sam dziwiłem się temu, jak ucieszyła mnie ta wiadomość. Zawsze sądziłem, że na dziecko jestem za młody, że to jeszcze nie teraz, nie z tą dziewczyną, a potem pojawiła się Michelle i przez wspólne trzy lata razem na zmianę szalałem za nią i denerwowałem się jak mało kto. Przez te trzy lata Michelle dostatecznie zajęła moje myśli, że temat dziecka gdzieś uleciał, aż do tamtego dnia. Wtedy uzmysłowiłem sobie, jak bardzo z faktu ciąży jestem szczęśliwy.
Owszem, cały czas miałem obawy, że sobie nie poradzimy, że rodzice nie zaakceptują. Gdzieś w głowie trudno było mi wyobrazić sobie pożegnanie z dotychczasowym trybem życia, jednak wiedziałem, że jestem w stanie zrobić wszystko, byle by było nam w trójkę jak najlepiej. Nie wiedziałem jak to będzie wyglądać, nigdy nie miałem z dziećmi kontaktu i domyślałem się, że może być trudno jednak byłem pewien, że sobie poradzimy.
Pamiętam też, że zaraz po szoku, radości i wątpliwościach przyszła pewna obawa. Pamiętałem jak wyglądał tryb życia Michelle jeszcze miesiąc wcześniej, wiedziałem, że była chora i wiedziałem też, że nie odbiło się to pozytywnie na dziecku. Przez myśl przeszły mi najczarniejsze scenariusze i właśnie dlatego opiekowałem się Michelle milion razy bardziej, niż dotychczas.
Tamtego dnia, jak co rano zrobiłem dla niej kanapki, towarzyszyłem jej przy każdej, nawet najdrobniejszej czynności. Z bólem puściłem do szkoły, a po 8 godzinnach z niecierpliwością czekałem na nią pod gmachem jej liceum.
Wśród wychodzących ze szkoły osób zauważyłem moją Chelle. Pomachała do mnie, a ja szeroko się uśmiechnąłem. Podbiegła do mnie i zarzuciła ręce na szyje, a ja podniosłem ją wysoko.
- Teraz ważę za dwoje, uważaj. - ucałowała mnie.
- Nie bój się, jestem silny. -posłałem jej cwaniacki uśmiech, po czym postawiłem na ziemi  i zabrałem od niej torbę z książkami.
- A właśnie! Za tydzień mam wizytę u lekarza - powiedziała nieco ciszej, chyba nie chcąc, żeby ktoś z jej zaciekawionych nami rówieśników usłyszał.
- Muszę wpisać sobie to do kalendarza, przecież samej cię nie puszczę. -pocałowałem jej dłoń.
- Poradziłabym sobie przecież. - powiedziała radośnie chwytając mnie mocniej za rękę.
- Ja to wiem, ale chcę być przy tobie w tak ważnej dla nas obojga chwili.
- Ahh tak - powiedziała mrużąc oczy. - byłam dzisiaj u psycholog.
- I jak było? - zapytałem już bardziej poważnym tonem.
- Uratowała mnie od pana z wfu, - okej, zabrzmiało dwuznacznie. - No i ogólnie to zadawała dużo pytań, na które nie koniecznie chciałam odpowiadać.
- Ey, Mała, spokojnie. Ona chciała Ci pomóc, a aby to zrobić musiała się o tobie wszystkiego dowiedzieć.
- Nie musi o mnie wiedzieć wszystkiego, to że jestem w ciąży jest jej zupełnie zbędne. - poirytowała się.
- Skarbie, nie denerwuj się.
- Ja się nie denerwuję! - zmienne, ciążowe humory.
Zaszłem jej drogę i złapałem obie dłonie. - Kocham cię. - Patrzyłem jej głęboko w oczy.
Wzięła głęboki oddech.
- Tak, ja Ciebie też. Przepraszam, po prostu jestem zmęczona. - uśmiechnęła się lekko.
- Zaraz będziemy w domu, położysz się, odpoczniesz, a ja zrobię ci coś do jedzenia.
Michelle uśmiechnęła się i chciała coś powiedziec, jednak uniemożliwiło jej to nagłe ukłucie bólu. Złapała się za brzuch i nieruchomo czekała aż przejdzie.
- Michelle, dobrze się czujesz? -dołożyłem rękę na jej brzuch. -Jedźmy do lekarza.
- Nie, to normalne. Mam tak często. - uśmiechnęła się krzywo.
- Czy jesteś pewna, że to normalne? Ja rozumiem bóle, ale czy na pewno powinno być to tak często?- pytałem zmartwiony.
- Każdy przechodzi ciążę inaczej, spokojnie Skarbie. Za tydzień lekarz nam powie, że wszystko jest w porządku. - wciągnęła głęboko powietrze. - Widzisz? Już lepiej.
- Ale obiecaj mi, że jeśli będziesz czuła, że coś jest nie tak, to nie ukryjesz tego przede mną i razem pojedziemy do lekarza. Proszę, zrób dla mnie chociaż tyle.
- Przysięgam. Na wizycie się dowiesz, że niepotrzebnie się tak martwisz.
Pocałowałem ją, a potem odwróciłem się do niej plecami.
-Wskakuj.-nakazałem.
Nic nie odpowiedziała, a jedynie popatrzyła się na mnie jak na idiotę.
-No właź, przecież nie będę stał tak wiecznie.
Nie do końca wiedziała jak się za to zabrać, jednak z moją drobną pomocą w końcu się udało.
- Mam chorobę lokomocyjną i lęk wysokości. Chyba mi nie dobrze, odstaw mnie. - prosiła jednocześnie się śmiejąc.
- Nie możesz się przemęczać, zaniosę cię.
- Ciąża to nie choroba, Kruszynko.
- Choroba nie, ale przemęczać się co najmniej nie powinnaś.
- No dobrze Myszko, ty moje Maleństwo. Ty moje drobniutkie dwa metry. - Mówiła głosem jakim normalnie ludzie zwracali się do dzieci, jednocześnie mnie głaszcząc. W tamtej chwili jej humor był chyba aż za dobry.
- Skarbie moje, a na co ty dziś masz ochotę na obiad?
- Naleśniki z czekoladą. Albo nie, ze szpinakiem. Matko, jak bym zjadła szpinak, chociaż czekolady też chcę...
- Obawiam się, że szpinaku to my w domu nie mamy, ale czekolada jest na pewno. -oznajmiłem.
- Mam ochotę na ogórka z musztardą. Nie pytaj...
- A więc musimy odwiedzić sklep. - oznajmiłem
- A jak Tobie dzień minął Kochanie?
- Nie było cię przy mnie... Steven próbował mi cię zastąpić, więc sama odpowiedz sobie na to pytanie. Na szczęscie tylko przez chwilę, potem gdzieś poszedł.
- Hahahahahaha, widzisz jaki jesteś pociągający.
- A wątpiłaś w to, choć przez chwilę? - zaśmiałem się.
- Nie zachodzę w ciąże z byle kim. - mimo, iż nie wiedziałem jej twarzy jestem wręcz pewien, że uniosła jedną brew ku górze.
- No, to jesteśmy już niedaleko sklepu. Musztardo, szykuj się. Idę po ciebie!-usłyszałem nad sobą cichy chichot.
W sklepie Michelle stanowczo odmówiła zejścia z moich pleców, także zakupy były trudniejsze niż zazwyczaj, mimo wszystko poszły zaskakująco sprawnie i bez zniszczeń.
Chelle po drodze złapała dla siebie batona i dalszą część powrotu chrupała mi nad uchem.
- Zastanawiam się, czy to przez ciążę, czy ja zawsze byłam takim żarłokiem.
- powiedziała z pełną buzią.
- A jak sądzisz?
- A ty jak myślisz?
- Z tego, co pamiętam, to jakoś szczególnie od jedzenia się nie migałaś, ale teraz, to chyba jesz więcej niż kiedykolwiek. - mówiłem z początkowym zamyśleniem.
Michelle chwilę zastanawiała się nad tym co mówiłem, po czym zaczęła się wiercić chcąc dać mi do zrozumienia, że chce już na Ziemię. Ostrożnie ją postawiłem i pozostałą drogę przeszliśmy już ramię w ramię, trzymając się za ręce. Do Hella doszliśmy po około 10 minutach. Michelle czmychnęła szybko na górę, a ja ruszyłem w stronę kuchni. Zaskakując samego siebie zrobiłem dla niej naprawdę dobre i co najważniejsze jadalne naleśniki. Przełożyłem jej porcję na talerz i pobiegłem na górę.
- Madame, jedzenie podano. - podsunąłem jej talerz pod sam nos. - Smacznego Słońce.- pocałowałem ją w czoło i podałem sztućce.
Rzuciła komentarz o tym, że bardzo lubi gdy mówię do niej "Słońce" i ze smakiem zabrała się za jedzenie. Kiedy zwróciła uwagę, że nie przyniosłem talerza dla siebie wyciągnęła w moją stronę widelec z nabranym na niego kawałkiem naleśnika.
- To dla ciebie. Ja nie jestem głodny.
- Ale masz, ja już się najadłam. - powiedziała kiedy już przełknęła, przesuwając w moją stronę talerz na którym został jeszcze jeden naleśnik.
Skoro nalegała, to zjadłem. Ona wspomniała o tym, jak bardzo pyszne były moje naleśniki, a kiedy już odniosłem talerzyk i wróciłem do pokoju dostałem od niej słodkiego buziaka w ramach podziękowania.
- Jak się czujesz? - zapytałem jeszcze na dokładkę. Wiedziałem, że nie spodoba się jej to pytanie, ale bardzo się o nią martwiłem.
- Duff, czuję się tak samo jak piętnaście minut temu. Nie rób ze mnie chorej. - tak właśnie sądziłem. Nagła zmiana humoru, odwrót i wycofanie się w głąb pokoju.
Podszedłem do niej i objąłem od tyłu.
- Ey, nie złość się na mnie. Jestem facetem i martwię się o Ciebie i malucha. Po prostu bardzo, ale to bardzo was kocham. Nie chciałbym, aby któremuś z was cokolwiek się stało. - moja dłoń leżała na jej brzuchu.
- Nie, to ja przepraszam. Po prostu jestem już tym zmęczona. Okłamywaniem wszystkich, wymyślaniem wymówek, uważaniem. - położyła rękę na mojej dłoni. - A ono rośnie i staje się coraz bardziej widoczne. Chyba podświadomie denerwuję się już na zapas.
- To może ulżyłoby ci, gdybyśmy powiedzieli o tym chłopakom i Emily?
- Boję się jak zareagują. Chyba... jeszcze poczekam.
- Ta decyzja należy do Ciebie, ale pamiętaj, że ja jestem i zawsze Cię wspieram.
- A ty pamiętaj, że ja niczego od Ciebie nie wymagam, okej? Nie chcę, żeby ciąża i dziecko kojarzyło Ci się z więzieniem. Wszystko z głową, ale zrozumiem jak będziesz chciał iść na piwo z chłopakami. - zmieniła temat.
- To skoro tak, to ja wychodzę. Zdrowo nachleję się z chłopakami i wrócę za dwa góra trzy dni. - zażartowałem i skierowałem się do drzwi, czekając na reakcję Michy.
Ta zatrzymała mnie w momencie, kiedy sięgałem ręką do klamki.
- Żartowniś się znalazł. Nie przesadzaj, umarlibyśmy z tęsknoty za Tobą.
- Ja też bym tyle bez Was nie wytrzymał. - posłałem jej ciepły uśmiech i przytuliłem.
Ona odwzajemniła uścisk.
- Idę zrobić sobie herbatę, też chcesz?
Przytaknąłem. Była taka kochana.
I poszła, a ja zostałem ponownie sam. Zaniepokoiły mnie te bóle brzucha Michelle, chyba nie powinno tak być, ale ona miała rację: każdy znosi takie rzeczy inaczej, a przecież już za tydzień wizyta u ginekologa. No i wtedy będe się śmiał, z moich czarnych myśli.
Chcąc się rozluźnić sięgnąłem po akustyka Slasha, który nie wiem czemu stał u nas w pokoju. Delikatnie wędrowałem jedną ręką po gryfie, a z pudła wydostawały się coraz to przyjemniejsze dla ucha dźwięki.

Slash

Led Zeppelin - Dazed And Confused

Michelle w domu była dopiero od jakiś dwóch tygodni, ale ja pewną dość ważną rzecz zrozumiałem nieco wcześniej. Brakowało mi jej. Zaczęło mi jej brakować zaraz po tym, jak wtedy ostro na mnie wkurwiona zostawiła mnie na plaży. Już wtedy było mi trudno. Potem Michelle coraz rzadziej opuszczała swój pokój, aż w końcu przestała z niego wychodzić w ogóle. Głupio było mi dopytywać Duffa, co u niej. Nawet nie chodziło o to, że nie powinienem się tym interesować, bo przecież jako jej przyjaciel powinienem. Po prostu czułem, że takie pytania były nie na miejscu w tej całej sytuacji. W każdym razie wtedy tęsknota za nią, mieszała się z poczuciem winy. Z każdym dniem, kiedy ona nie opuszczała sypialni we mnie coś gasło. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nie tęsknię za jej miłością, a za jej ciałem, zaś poczucie pustki tak silne jest przez wyrzuty sumienia. W tamtych dniach się nad tym nie zastanawiałem, wiedziałem jedynie, że mi jej brak i że muszę to zmienić.
Postanowiłem z nią porozmawiać. Wtedy, zaraz, już. Nawet nie wiecie ile czasu przestałem pod drzwiami jej sypialni, do których z własnego tchórzostwa nie zapukałem. Bałem się jej reakcji, bałem się spojrzeć jej w twarz, a potem ona zniknęła. Tak bardzo się o nią bałem, jak wszyscy z resztą. Razem z Duffem nie mogłem przez te dni jeść, spać, a to wszystko przez wyrzuty sumienia które mi to uniemożliwiały. I tak do dnia, kiedy wróciła. Jej uśmiech zrzucił ze mnie ten głaz, który gdzieś tam głęboko mnie przygniatał. Byłem taki szczęśliwy, do momentu kiedy mnie ujrzała, a ja na powrót przypomniałem sobie całe spięcie które nadal między nami istniało. "Jak nie w najbliższych dniach to nigdy" obiecałem sam sobie.
I tak czekałem na odpowiedni moment o który było cholernie trudno. Zawsze przy Duffie, wtulona w niego szeptała mu coś do ucha. Mieli przed nami wszystkimi jakieś tajemnice kochanków, jednak nie to mnie w tamtej chwili interesowało. Chciałem znowu ją przytulić, chciałem żeby było tak jak kiedyś. Żeby chociaż mi wybaczyła.
Nie mogłem znaleźć odpowiedniego momentu aż do tego dnia. Siedziałem w pokoju i brzdąkałem coś na gitarze. Drzwi miałem lekko uchylone, a sypialnia Michelle była niemal na przeciwko. "Idę zrobić herbatę, też chcesz?". Po chwili delikatne zamykanie drzwi, kroki na korytarzu i cichutki głos Michelle nucący coś pod nosem.
Odstawiłem gitarę na bok i ruszyłem w stronę kuchni.
- Cześć Michelle. - próbowałem zwrócić na siebie jej uwagę.
- Cześć. - rzuciła krótko, ze wzrokiem wbitym w blat szafki.
- Jak się czujesz? Tak mi przykro, że przeze mnie... - nie zdołałem dokończyć. Po prostu zabrakło mi słów.
Nie otrzymałem odpowiedzi. Dziewczyna spojrzała na mnie niecodziennym wzrokiem i skierowała się do drzwi, aby po prostu opuścić pomieszczenie.
Wiedząc, że nie mogę tego zostawić niewyjaśnionego złapałem ją za rękę. Mój uchwyt był chyba zbyt mocny bo dziewczyna aż syknęła z bólu.
- Puść mnie. - jej wzrok był pełen wyrzutów.
- Musimy porozmawiać. - wyszeptałem. - Proszę. - dodałem czule, jednocześnie przyciągając ją do siebie.
Nie powiedziała, że się zgadza, ale także nie wyraziła jakiegokolwiek sprzeciwu.
- Chciałem Cię przeprosić za to wszystko. Gdybym wiedział, jak odbije się to na Twoim zdrowiu nigdy bym cię nie zostawił. - Mówiłem cicho, nie chcąc, aby ktoś trzeci nas usłyszał.
- Teraz to nie ważne. - mówiła lekko łamiącym się głosem.
- Dla mnie ważne. Przez ten czas zdałem sobie sprawę, że ty także jesteś dla mnie nadal ważna.
Zbliżyłem się do niej.
Nie mówiła nic, jedynie wbijała swój wzrok w moje oczy. Widziałem w niej niepewność.
- Niech będzie tak jak było, proszę. - Mówiąc to oparłem czoło o jej głowę tak, że dzieliły nas milimetry, jednocześnie splatając ze sobą palce  jej i mojej dłoni, która jeszcze przed chwilą mocno chwytała jej nadgarstek. Michelle nadal chyba zaskoczona całą tą sytuacją zamknęła oczy i odwróciła się do mnie tyłem. Poczułem się odrzucony, jak by chciała mi przekazać nieme "nie", jednak fakt, że nadal stała w kuchni gotowa słuchać tego, co miałem jej do powiedzenia zaprzeczał moim przypuszczeniom. Nie chciałem dać tak za wygraną. Podszedłem jeszcze bliżej i jedną ręką odgarnąłem jej włosy, tak abym mógł delikatnie ucałować ją w szyję, druga ręka powędrowała w okolice jej brzucha.
- Nie! - krzyknęła. - Zostaw mnie. - odsunęła się na dwa kroki. -Ja tego nie chcę. Zakończyliśmy to i nie możemy do tego wracać.
Po głowie kołatała mi się myśl, że gdyby jej nie zależało reakcja na nasze rozstanie byłaby inna, jednak nie miałem serca mówić tego na głos.
- Michelle, proszę...
- Saul, nie. Ja nie potrafię. Nie chcę więcej ranić Duffa. - mówiła delikatnie, lecz z czasem jej ton przybrał ostrzejszy wyraz. - A ty dobrze się czułeś sypiając z dziewczyną kumpla? - zapytała, przyglądając się mi wściekłym wzrokiem.
- Nie traktowałem Cię tylko jako dziewczynę kumpla Chelle. Kiedy byłem z tobą totalnie o tym zapominałem.
- A co z Emily? O niej też zapomniałeś? Oboje zraniliśmy ją wcześniej. Chcesz znów to zrobić?
- Proszę, nie wykorzystuj jej jako argumentu. Ja wiem, że to nie jest dobre, ale czasem... czasem człowiek znajduje się w takiej sytuacji gdzie może wybrać tylko pomiędzy mniejszym, czy większym złem.
- Tylko, że ja nie potrafię... W ostatnim czasie wydarzyło się sporo i nie mogę...-straciła zawziętość. Tym razem mówiła tonem łagodnym z lekka przygnębionym, rękę trzymając  w okolicy brzucha, jednak wtedy jeszcze nawet przez myśl nie przeszło mi w jakim Michelle może być stanie. Nie domyślałem się że to ciąża kształtowała jej pogląd na różne sprawy.
- Dobrze, ale pamiętaj, że ja chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. - w jednym zdaniu starałem się zawrzeć wszystko to, co do niej czułem. Wszystko, co o niej wiedziałem, a wiedziałem że beze mnie jej źle. Przygnębiony równie co ona ruszyłem do wyjścia, jednak zanim opuściłem kuchnię wróciłem i skradłem Michelle całusa, który był tak krótki, że nie zdążyła nawet zareagować. Zanim zorientowała się, co zrobiłem, w kuchni już mnie nie było, jednak sądząc po cichym, aczkolwiek dosadnym "dupek" nie do końca jej się to spodobało.
_____________________________________________
Na wstępie chciałybyśmy podziękować za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Jesteście Kochani. ;)
Przechodząc już do rozdziału wiemy, że jest stosunkowo krótki i wiemy, że nie ma w nim Izzy'ego. Obiecujemy jednak, że w planie na następny post Stradlin został uwzględniony.
Zapraszamy do komentowania! Każda opinia jest niezmiernie ważna.
A koleżanki blogerki odsyłamy ponownie co zakładki A Tout Le Monde. :)